czwartek, 9 sierpnia 2012

9. Nie-spodziewane zmiany


Boże Narodzenia ma w sobie coś takiego, co sprawia, że nawet skończony mugol może uwierzyć w magię. Te cudowne grudniowe dni, chłodne, ciemne, wypełnione kubkami gorącego kakao ze skórką pomarańczową i zapachem drewna płonącego w kominku; radosnym, spokojnym oczekiwaniem – jak można tego nie lubić? Jak można nie czekać z utęsknieniem na wiszącą pod sufitem jemiołę, na prószący śnieg i pakowanie prezentów?
            Boże Narodzenie to czas, w którym każdy człowiek może poczuć nadzieję na to, że wszystko jednak się ułoży. Jest czas na przemyślenie, na uświadomienie sobie, że oto właśnie minął kolejny rok z życia i wszystko zmieniło się – po raz kolejny – o sto osiemdziesiąt stopni. I tylko to jedno pozostaje niezmienne, wspaniałe i napełniające otuchą – choinka jest zielona, kakao gorące, a pierniczki odwiecznie błyskają kusząco pelerynką z lukru.
I choćby wszystko, co było ważne kilka miesięcy temu, odeszło w zapomnienie, a wszystko, co kiedyś było pomijane, stało się nagle całym światem – o co nie trudno, gdy ma się kilkanaście lat – zawsze można liczyć na te kilka świątecznych dni. One pozwalają nam uświadomić sobie, że nadal jesteśmy tymi samymi ludźmi, którzy rok wcześniej rozwieszali świąteczne łańcuchy na poręczach schodów. I chyba to właśnie sprawia, że wszyscy kochają Gwiazdkę.
***
            - It’ll be lonely this Christmas without you to hold… parampampam..
- Mogłabyś przestać? Choć na chwilę? – poprosiła Jamie, obdarowując Lily wyjątkowo ciężkim spojrzeniem – Niedobrze mi się robi, kiedy słyszę tę melodię. Śpiewasz to nieprzerwanie od trzech dni.. 
- Nieprawda – zaprzeczyła dziewczyna pogodnie, zapalając lampkę na bibliotecznym stole – Nie dramatyzuj, Lewis. Idą święta!
- Raczej się wloką – jęknęła – chyba im nie starczyło na taksówkę.
- Co..?
- Lily, jeszcze dobre trzy tygodnie! Naprawdę masz zamiar cały ten czas znęcać się nad ludzkością śpiewając ten cukierkowy kawałek?
- On nie jest cukierkowy! – oburzyła się, puszczając rozprostowywany pergamin, który w efekcie zwinął się w wąski rulon i potoczył w kierunku krawędzi blatu. Zniecierpliwiona, machnęła różdżką, przywołując go z powrotem – To jest piękna piosenka. Taka nostalgiczna.. niesamowita!
- Albo ja jestem nieczułą antyfanką Bożego Narodzenia i całej tej szopki, albo ty masz coś z głową nie tak. Jest tyle lepszych piosenek, a to jest zwykły chłam. No bo co on tam śpiewa? Że będzie samotny, bo go laska zostawiła? Bo mu choinka nie świeci? No to może za prąd trzeba było płacić! – zakończyła triumfalnie blondynka, wymachując palcem wskazującym przed nosem przyjaciółki. Lily parsknęła krótko śmiechem i pokręciła głową, poddając się.
- Śpiewaj lepiej Lennona – poradziła jej Jamie, bazgrząc coś po okładce podręcznika od zielarstwa – On przynajmniej nie wyje ciągle, że nie ma kogo przytulić.
- Happy Christmas, war is over? – upewniła się Lily, z zaskoczeniem spoglądając na dziewczynę – naprawdę? Byłam pewna, że uważasz to za sentymentalne bzdety.
- Żartujesz? To przynajmniej ma sens – zauważyła opryskliwie, wyciągając z torby kałamarz.
- Wiem, wiem.. tylko… Ta piosenka jakoś mi nie pasuje do twoich radykalnych poglądów.
Jamie wzruszyła ramionami i zanuciła pod nosem znajomą melodię, oglądając się na padający za oknem śnieg.

So this is Christmas 
And what have you done 
Another year over 
And a new one just begun

Płatki śniegu wirowały w swoim hipnotyzującym tańcu, splatając się w jedno ze słowami i muzyką, której nie było. Na tym przecież polegała magia Bożego Narodzenia – sama obecność nie była warunkiem istnienia.
***
            - Wszystko w porządku? Wyglądasz na zmęczoną, Evans.
Lily podniosła wzrok na Jamesa, który bez skrępowania padł na krzesło przy jej stoliku.
- Wydaje ci się – mruknęła, zmarszczywszy lekko brwi – Co tu robisz?
- Powinienem napisać wypracowanie dla McGonagall – wyjaśnił, nonszalancko kiwając się na krześle. Jego spojrzenie spoczęło na otwartej książce leżącej między nimi – sądząc z doboru lektur, dokładnie to, które ty właśnie skończyłaś .
Lily uniosła lekko kąciki ust w odpowiedzi na jego ciepły uśmiech.
- Nie jest takie złe – powiedziała, siląc się na uprzejmy ton – Wystarczy przeczytać dwa akapity i po sprawie.
- Tak..? – ożywił się widocznie, a z jego twarzy zniknęło wcześniejsze zrezygnowanie – Mogę..?
Kiwnęła głową, przesuwając książkę po blacie.
Obserwowała go, zamyślona, jak wyciąga z torby pióro i kałamarz, jak marszczy brwi, szukając odpowiedniej strony i wzdycha ze znudzeniem.
- Sto osiemdziesiąta piąta – rzuciła w przestrzeń, wyrwawszy się z transu – czwarty akapit licząc od góry.
James spojrzał na nią z lekkim zaskoczeniem.
- Dzięki – powiedział niepewnie, ale zaraz znowu się uśmiechnął i opuścił wzrok na pożółkłe ze starości stronice, drapiąc się po nosie końcówką pióra.

And so this is Christmas 
I hope you have fun 
The near and the dear one 
The old and the young 

Światło lampki odbijało się w szybie, oddzielając dwoje młodych ludzi od szalejącej na dworze śnieżycy.
***
            Skrzypienie pióra ustało, gdy James podniósł rękę, by przeczesać swoje niepokorne włosy. Dopiero teraz, gdy go zabrakło, chłopak zdał sobie sprawę, jak przenikliwy potrafi być pisk stalówki sunącej po pergaminie w prawie pustej bibliotece.
Odruchowo zerknął na siedzącą naprzeciwko dziewczynę, chcą sprawdzić, czy też ją to uderzyło.
            Chciał rzucić jej szybkie, kontrolne spojrzenie i zaraz wrócić do pisania, ale był zbyt zaskoczony tym, co zobaczył.
Spała, z rękami równo ułożonymi na blacie i chwiejącym się piórem między palcami prawej dłoni, z głową opartą na leksykonie wiedzy, która nikomu do szczęścia potrzebna nie jest.
Jej rude włosy, w przyćmionym, złotym świetle wydawały mu się bardziej miedziane niż kiedykolwiek wcześniej. Rozsypały się po blacie, tworząc abstrakcyjny wzór i wyraźnie odcinając się od ciemnego drewna pulpitu. Jeden kosmyk opadł jej na twarz i zwinął się na czole w malutki, uroczy loczek, który go z niewiadomych przyczyn rozczulił.
Patrzył na nią, nie mogąc oderwać wzroku od jej mlecznej skóry usianej drobnymi, słodkimi piegami. Nigdy wcześniej nie zauważył, jak długie i gęste są jej rzęsy, i jak pięknie kontrastują z delikatnie zaróżowionymi policzkami.
Oddychała równo, wprawiając w ruch swoje własne notatki, zapisane starannie ładnym charakterem pisma, drobnym, ale uroczym, jak ona cała – trochę przykładnym, a trochę nieporządnym. Trochę okrągłym, a trochę prostym. Trochę wąskim, a trochę szerokim, niepewnym, a zarazem zamaszystym. Zawierało w sobie chyba wszystkie skrajności świata, zupełnie jak ona cała.
            James zamknął książkę, z której korzystał, i wstrzymując oddech przełożył ją na najbliższą półkę, tak by już mu nie zasłaniała. Oparł podbródek na stole, by mieć lepszy widok.
Wdech, wydech.. wdech, wydech..
Westchnęła przez sen, a na jej czole pojawiła się drobna zmarszczka. Zburzyła idealną harmonię tej jej anielskiej buzi, ale jednocześnie stanowiła brakujący element.
James pomyślał, że to zupełnie nielogiczne. Ale teraz go już to nie zdziwiło, bo w jej twarzy nie dojrzał nawet cienia zwykłego uporu i zawziętości. Była bezbronna i prawie tak nierzeczywista, jak podmuch wiatru.
Ona tak bardzo mu się podobała – tak bardzo starał się o nią, i to od tylu już lat – a teraz wszystko przeszło. Patrzył na nią tak, jakby zobaczył ją pierwszy raz w życiu. Nie jak na rudą złośnicę o błyszczących oczach i ciekawym głosie, tylko tak jak teraz: widział wrażliwą, delikatną dziewczynę, którą miał ochotę się zaopiekować. Czuł się tak, jakby te pięć lat nic nie znaczyło – już nie chciał jej mieć. Czar prysł? Możliwe.
            Gdy tak patrzył na jej delikatny profil, przyszło mu do głowy, że nie będzie już starał się jej zdobyć, nie będzie jej nękał i uprzykrzał życia. Taka cudowna dziewczyna zasługuje na spokój i szczęście. W tej chwili miał tylko jedno pragnienie: zaopiekować się nią i wymazać z jej pamięci te wszystkie jego nieszczęsne wygłupy, które do niczego nie prowadziły. Dopiero teraz, po tylu latach, dotarła do niego oczywista prawda – Evans wcale nie była twarda. Pod maską oschłości i zdecydowania skrywała wrażliwość i delikatność. W zderzeniu z jego metodami, niejednokrotnie musiała przez niego płakać.
Nigdy więcej – pomyślał, ostrożnie zakładając jej za ucho ten mały loczek, od którego wszystko się zaczęło. Spojrzał na nią jeszcze raz, gdy zmarszczka na czole zniknęła, a usta uniosły się w lekkim uśmiechu. Spojrzał i już nie dokończył tej myśli, usiłując odkryć, co takiego właśnie zmieniło się w Jamesie Potterze.
            Zastanawiał się, kiedy się obudzi i jaką zrobi wtedy minę. Wyobrażał sobie, że przez jedną krótką chwilę pozostanie jej ten słodki wyraz rozespania, nierozumiejące spojrzenie zmrużonych oczu i ulotny cień snów, które teraz sprawiły, że się uśmiechnęła.
Ale zaraz zobaczy jego, Jamesa Pottera, i zniknie z jej twarzy ta bezbronność i ufność, ta łagodność i spokój. Zmarszczy brwi i podniesie się do pozycji pionowej, ganiąc się za to, że spała w towarzystwie wroga. Pewnie też odruchowo wyprostuje plecy, zwiększając dystans między nimi. Znowu pojawi się w jej oczach to niedowierzanie, znowu zacznie się przy nim pilnować, jakby w oczekiwaniu na atak.
- Który nigdy nie nadejdzie – szepnął Rogacz do siebie, wracając do przerwanej myśli – Nigdy więcej, obiecuję ci to, Evans.

A very merry Christmas 
And a happy New Year 
Let's hope it's a good one 
Without any fear 
And so this is Christmas 
For weak and for strong 
For rich and the poor ones 
The world is so wrong 
And so happy Christmas 
For black and for white 
For yellow and red ones 
Let's stop all the fight 

Zbłąkany płatek śniegu przykleił się do szyby, za którą rudowłosa dziewczyna właśnie podniosła głowę. W tamtej chwili jeszcze nie wiedziała, że właśnie zaczęła działać magia świąt Bożego Narodzenia. No bo czy to naprawdę ma znaczenie, że do Gwiazdki zostało jeszcze tyle czasu? Machina ruszyła. Tak szybko się nie zatrzyma.
***
            Śnieg za oknem sypał nieprzerwanie i nic nie wskazywało na to, żeby zamierzał kiedykolwiek przestać.
Leanne zsunęła się z parapetu, na którym siedziała, i odłożyła na łóżko pluszowego misia. Miał brązowe futerko i mądre, błyszczące oczka. Był z nią odkąd tylko pamiętała i nie brała pod uwagę możliwości, że kiedyś mogłoby zabraknąć go w jej życiu.
Zabrała pusty kubek stojący do tej pory na dębowej komodzie. Na dnie została już tylko resztka nierozpuszczonego kakao, wystygłego i niezbyt apetycznego.
            Schody trzeszczały pod naciskiem stóp, a puchate skarpetki w bałwanki niknęły w półmroku. Krok, krok, krok, i jeszcze następny..
- Leanne, kolacja gotowa!
Była brunetką. Ciemnobrązowe loki okalały okrągłą twarz o miłym uśmiechu i wiecznie zaróżowionych policzkach. Spod firanki wytuszowanych rzęs patrzyły sympatycznie orzechowe tęczówki. Była szczupła, ale zaledwie o krok od pulchności.
Przed oczami Leanne przemknęła zwiewna postać jej wiecznie chudej matki, z burzą smoliście czarnych loków i czarnymi oczami, śniadą cerą i zamaszystym sposobem życia. Z jej całą energią, stanowczością i anielskim głosem.
Podśpiewywała pod nosem, wstawiając patelnię do zlewu i przekładając naleśniki na talerz. Wysuwając język, przystroiła je truskawkami i polała gęstą, pachnącą czekoladą.
- I voila! – mruknęła do siebie, otrzepując ręce. Płynnym ruchem obróciła się do stołu, kładąc pełny talerz przed krzesłem Leanne.
- O, jesteś już – uśmiechnęła się wesoło, rozwiązując tasiemkę fartucha – Siadaj i wcinaj.
- Dziękuję – powiedziała cicho, osuwając się na krzesło. Stos naleśników przed nią wyglądał naprawdę bardzo apetycznie – Nathaniel nie je?
- Nie, nie, Nathy jest na przyjęciu urodzinowym i opycha się tortem – zaśmiała się zaraźliwie, potrząsając głową. Włosy podskoczyły lekko i po chwili ułożyły się mniej więcej tak, jak powinny, czyli po prostu nie wchodziły do oczu.
Leanne konsumowała naleśniki, wbijając wzrok w stół. Na środku stał ładny wazon z gałązkami świerku, które pachniały zupełnie nieziemsko.
Panująca między nimi cisza przerywana była tylko brzęczeniem widelca i cichym nuceniem nowej żony męża. Po dłuższej chwili wysiłku umysłowego Leanne udało się rozpoznać w tej melodii znaną kolędę.
Przełknęła kolejny kęs nierealnie wyśmienitych naleśników.
Strasznie fałszowała.
***
            - To pa, kochanie, wychodzimy!
Leanne podeszła do balustrady schodów i zerknęła w dół, do hallu. Jej ojciec stał wyraźnie zaaferowany, w rozpiętym płaszczu i z rozwianym włosem, ściskając w ręku bukiet białych tulipanów. Nie pamiętała, żeby kiedykolwiek widziała go tak ożywionego, kiedy w perspektywie miał wizytę u swojej starszej siostry, która wyprawiała tego dnia urodziny.
Obok niego stała Juliette i, jak zwykle, promieniała radością życia i pogodą ducha, uśmiechając się szeroko i coś tam mówiąc, poprawiając rękawy niebieskiej sukienki i wiążąc apaszkę.
            Leanne przypomniało się, jak wiele lat temu w tym samym miejscu stała jej matka, upinając włosy ołówkiem, tak jak lubiła, ubrana jak zwykle nieodpowiednio do sytuacji, bo w postrzępione dżinsy i sweter.
- Mogłabyś się pośpieszyć, Judith? Dlaczego nie założysz tej żółtej sukienki? Wiesz, że moja siostra znowu poczuje się zignorowana.
- Pearl jakoś to przeżyje – zbagatelizowała mama, zarzucając płaszcz i robiąc krok w kierunku wyjścia – Kiedy za ciebie wychodziłam, mówiłam, że nie dam się podporządkować twojej rodzinie, pamiętasz?
- Leanne, kochanie, na pewno nie chcesz iść z nami? – zapytała Juliette, spoglądając na nią  z troską – Przecież możesz wrócić do szkoły jutro.
- Nie, nie, wrócę dzisiaj. Już się spakowałam no i nie chcę kręcić, profesor Dumbledorre spodziewa się mnie za godzinę– powiedziała, z całych sił starając się, by nie zabrzmiało to nieuprzejmie, ale nie była pewna efektu.
- Jesteś pewna, Lennie? Mogę wysłać mu sowę, dyrektor to zrozumie – zasępił się ojciec, pogryzając wąsa – Krótko byłaś w domu.
- W normalnych warunkach nie byłoby mnie w ogóle – odparła, siląc się na uśmiech.
- No tak, dobre i to.. – mruknął mężczyzna, widocznie rozdarty. Zerknął na swoją nową żonę, a później z powrotem na Leanne. Krępująca cisza, która zapadła, była nie do zniesienia.
- W takim razie.. – zaczęła niepewnie dziewczyna, przestępując z nogi na nogę – pozdrówcie ode mnie ciocię i Nathaniela, jak już wróci z tej zabawy.
- Oczywiście – przytaknęła Juliette, uśmiechając się do niej serdecznie. Przytuliła ją mocno, jakby chciała tym sprawić, by się do niej przekonała. A może to była nadinterpretacja.
- Do zobaczenia, tato – powiedziała Leanne, przytulając się do ojca i chowając twarz w połach wielkiego płaszcza.
- Zobaczymy się za dwa tygodnie, skarbie – powiedział, całując ją w czoło. Wydawał się być.. wzruszony – Ucz się, ale nie przemęczaj, dobrze? Pamiętaj, że z każdym problemem możesz do mnie napisać.
Leanne spojrzała na ojca, czując, że gdzieś w kącikach oczu zbierają jej się łzy.
Mylisz się – pomyślała – Jest jedna sprawa, o której nie mogę z tobą porozmawiać.
- Dobrze, tato – wykrztusiła – Będę pisać.
Juliette pomachała jej po raz ostatni, posyłając uśmiech pełen otuchy i rozczulenia.
- Pamiętaj, że do mnie też możesz pisać, kochana – szepnęła na odchodnym, gdy ojciec wyszedł już przed dom – Nie chciałam przewrócić twojego życia do góry nogami, naprawdę cię za to przepraszam. Wiem, jak ci z tym ciężko. Nie mam zamiaru zastępować twojej matki, w żadnym sensie. Ale pamiętaj, w razie gdybyś potrzebowała kobiecego wsparcia.. Zawsze możesz na mnie liczyć.
Leanne pokiwała głową, obserwując ją jak w transie. Wiedziała, że powinna coś na to odpowiedzieć.
- Dziękuję za naleśniki.
Nawet nie poczuła, kiedy to zdanie wyrwało się na wolność z jej gardła.
- To była czysta przyjemność – powiedziała ciepło Juliette, całując ją w policzek – Cieszę się, że ci smakowały.
            Drzwi trzasnęły i Leanne została zupełnie sama, nie licząc głośnego echa osobowości jej matki, cienia jej złości, zapachu perfum i uporczywej obecności czegoś, co było tylko lichym wspomnieniem.
Po twarzy dziewczyny popłynęły drobne łzy, jedna za drugą, parząc jej wargi i łaskocząc w policzki. Stała jak sparaliżowana, łkając rozpaczliwie, a za oknem uparcie wirowały płatki śniegu. Zachowywały się tak, jakby nic się nie stało.
* *

2 komentarze:

  1. No i na to czekałam! James w końcu dojrzał do tej miłości. Wspaniały fragment! Oczywiście typowo: Lilka śpi, a James ją ogląda. Ale jak to zrobiłaś! Chłonęłam każde słowo z prawdziwą przyjemnością.
    A co do Leanne... bardzo jest mi jej szkoda.

    OdpowiedzUsuń
  2. Podziwiam Cię! Żeby pisać o Bożym Narodzeniu w sierpniu... Ja bym tak nie potrafiła ;)

    OdpowiedzUsuń