czwartek, 9 sierpnia 2012

6. Damsko-męskie potyczki


Zmierzchało.
Dobiegał końca ten jeden, niepowtarzalny dzień, w którym Remus Lupin poczuł nadzieję.
Nadzieję na to, że nie wszyscy potraktują go jak potwora.
Wypuścił z płuc powietrze, spoglądając na błonia. O tej porze nie było już na nich żywej duszy, a po słońcu nie pozostał nawet ślad. Dogorywał właśnie jeden z pierwszych dni jesieni, który był zarazem ostatnim pożegnaniem lata. Coś mówiło mu wyraźnie, że miał on znaczenie przełomowe. Gdy się skończy, wiele rzeczy ulegnie zmianie.
            - Panie Lupin, oto fiolka eliksiru, który musi pan zażyć przed snem – oświadczyła pani Pomfrey, wynurzając się ze swojego gabinetu. Podeszła do niego i wcisnęła mu buteleczkę w otwartą dłoń.
- Czy to znaczy, że mogę już wrócić do Pokoju Wspólnego? – upewnił się, gdy jednym machnięciem różdżki składała kwiecisty parawan , który odgradzał go od rzeczywistości przez cały czas spędzony na sali szpitalnej.
- Jeśli tylko czuje się pan na siłach – obdarzyła go matczynym uśmiechem, jednocześnie wzrokiem sprawdzając, czy nie jest czasem blady.
Skinął szybko głową, by odpędzić jej wątpliwości.
- W takim razie nie widzę przeciwwskazań.
Odetchnął z ulgą, uśmiechając się do niej z wdzięcznością.
***
            Pół godziny później opuścił Skrzydło Szpitalne, trzymając w ramionach gigantyczną tabliczkę gorzkiej czekolady,  a palce prawej dłoni zaciskając na fiolce wypełnionej do połowy wysokości ciemnozłotym płynem.
Czuł się tak lekko, jak nigdy wcześniej.
- Remus!
Odwrócił się błyskawicznie, poszukując wzrokiem osoby, która go wołała.
- Czemu cię nie było na zajęciach? – zapytała Leanne, a jej dźwięczny głos zawibrował w uchu Lupina na podobieństwo słodkiej melodii pozytywki.
- Byłem w Skrzydle Szpitalnym – wyjaśnił, próbując wymyślić naprędce jakąś wiarygodną wersję zdarzeń, na wypadek, gdyby zapytała, co..
- A co się stało? Wszystko już w porządku? – jej wielkie, brązowe oczy zalśniły w migotliwym świetle kandelabrów, gdy skierowała na niego zaniepokojony wzrok.
- Tak, tak, już w porządku. Głupstwo. – wyjaśnił, uśmiechając się do niej – A ty co tu robisz? Sama?
- Och… - zarumieniła się, rzucając mu lekko spłoszone spojrzenie – Wiesz.. Tak sobie.. spaceruję…
- Aha – Remus poczuł, jak serce podeszło mu do gardła – Rozumiem. To… ja.. nie przeszkadzam. Do zobaczenia później.
Umówiła się z kimś.
Ciekawe z kim.
- Do zobaczenia – powtórzyła cicho, uśmiechając się do niego niepewnie. Powoli okręciła się na pięcie i ruszyła samotnie korytarzem, obejmując dłońmi ramiona.
Remus stał przez chwilę bez ruchu, odprowadzając ją wzrokiem.
Gdy pomachała mu nieśmiało, zanim zniknęła za rogiem korytarza, otrzeźwiał na tyle, by jej odmachać.
A zaraz potem ruszył w swoją stronę, zaciskając mocno palce na szklanej buteleczce.
Nadal czuł suchość w ustach.
***
            Leanne minęła załom korytarza i natychmiast przystanęła, opierając czoło o chłodną ścianę.
Odetchnęła głęboko.
Głupia – zganiła się w duchu – Czy zawsze, gdy z nim rozmawiasz, musisz go wprawiać w zakłopotanie? Trzeba było powiedzieć, że miałaś dość przesiadywania w bibliotece z Lily.
Trzeba było. A teraz Remus pewnie nie wie, co ma o niej myśleć. To zabrzmiało tak, jakby ona się wstydziła tego, co robi.
A przecież się nie wstydzisz, prawda? Jesteś zupełnie pewna, że postępujesz słusznie.
Westchnęła ciężko, odrywając się od ściany.
Zerknęła na zegarek i natychmiast tego pożałowała.
Była spóźniona.
***
            Biblioteka była pełna uczniów, którzy szukali tu książek, które pomogłyby im w odrobieniu pracy domowej. Pałętali się między regałami, z minami jasno mówiącymi, że nie czują się w tym miejscu komfortowo.
Pani Pince, zgryźliwa bibliotekarka, stała nad nim z groźną miną i kontrolowała, czy odnoszą się do jej królestwa z właściwym szacunkiem. Gdy Remus wślizgnął się do środka, obrzuciła go niepochlebnym spojrzeniem, ściągając usta jeszcze bardziej. Ilekrotnie robiła taką właśnie minę, jeszcze bardziej upodobniała się do sępa.
            Lupin przecisnął się między półkami, czując na plecach jej podejrzliwe spojrzenie. Gdy tylko ulotnił się z jej pola widzenia, rozejrzał się po czytelni.
Część stołów była zajęta, jednak szybko wypatrzył wśród nisko pochylonych głów rudą czuprynę Lily.
Minął grupkę drugorocznych puchonów, dyskutujących o czymś półgłosem.
            Nie zauważyła go. Siedziała z podbródkiem opartym na dłoni i nieobecnym spojrzeniem wbitym w jakąś grubą książkę. Z pewnością nie docierało do niej ani jedno przeczytane słowo.
Ciekawe, o czym myślała.
Remus miał pewne podejrzenia.
***
            - Cześć.
Lily drgnęła, przestraszona. Uniosła wzrok i napotkała znajomy, zmęczony uśmiech.
-Remus! – wydyszała, udając, że nie widzi potępiającego spojrzenia pani Pince – Jak się czujesz?
- Och, już porządku. Pani Pomfrey przetrzymała mnie trochę dłużej, niż myślałem – wyjaśnił, krzywiąc się nieznacznie. W rękach trzymał największą tabliczkę czekolady, jaką Evans kiedykolwiek widziała.
- Poczęstował bym cię – powiedział, zauważając jej spojrzenie – Ale jeśli ją tu odpakuję, ta stara chimera nas stąd wyrzuci.
- No tak – uśmiechnęła się pod nosem, obserwując ukradkiem bibliotekarkę. Kobieta właśnie sprawdzała, czy pozwolenie na wypożyczenie książki z działu ksiąg zakazanych, które wręczył jej jeden z uczniów, nie zostało sfałszowane – Zostalibyśmy atrakcją wieczoru.
- Długo tu siedzisz?
Lily zerknęła na zegarek.
- Jakieś dwie godziny – oszacowała – miałam zamiar napisać esej dla Slughorna, ale nie jestem w stanie się skupić.
- A gdzie podziałaś dziewczyny? – zmrużył oczy, sprawdzając, co czytała.
Podsunęła mu książkę pod nos, zakładając za ucho niesforne kosmyki.
- Jamie ma szlaban u McGonagall, a Leanne gdzieś zniknęła.
Zerknął na nią z zastanowieniem, wyłapawszy nutę wahania w jej głosie.
Najwidoczniej wiedziała, co robiła Leanne, ale nie chciała tego wyjawiać bez jej wiedzy.
Słusznie.
             - Mogłabyś pożyczyć mi notatki z dzisiejszych lekcji? – zapytał, przywołując się do porządku – Chciałbym wszystko nadrobić.
- Och… oczywiście!
Schyliła się, sięgając po torbę. Wyciągnęła z niej zapisane dzisiaj zwoje pergaminu i przesunęła po blacie w kierunku chłopaka. Uśmiechnął się do niej z wdzięcznością, wyciągając z kieszeni różdżkę. Machnął nią krótko, wypowiadając pod nosem formułę zaklęcia. Notatki drgnęły lekko,  gdy samonotujące pióro zaczęło kopiować ich treść na czysty arkusz.
            Odsunął je na bok, rozglądając się konspiracyjnie dookoła. Po bibliotece kręciło się dużo osób, ale wszyscy byli tak zaaferowani, że na pewno nie mieli zamiaru ich podsłuchać.
- Lily, obiecałem ci, że wyjaśnię ci pewną kwestię – powiedział półgłosem, nachylając się do niej nad stołem – kiedy mnie rano odwiedziłaś, pamiętasz?
Skinęła głową, przysunąwszy swoje krzesło bliżej niego.
- Miałem na myśli to, że nie jesteś jedyną osobą, która wie o mojej… przypadłości.
Zmarszczyła lekko brwi.
- Pozostali Huncwoci, prawda?
Kiwnął głową twierdząco. Nie zapytał jej, jak się dowiedziała.
- Oni.. za każdym razem, kiedy… gorzej się czuję, są ze mną.
- Jak? – Lily spojrzała na niego uważnie – Przecież… ee…
- Jestem niebezpieczny dla ludzi, tak – wyręczył ją, teraz już szepcząc – ale oni nie są ze mną jako ludzie.
***
            Leanne wślizgnęła się do Pokoju Wspólnego, rozglądając się w poszukiwaniu znajomych twarzy. Niestety, przeliczyła się – nie zastała tu ani Jamie, ani Lily.
Pomachała Jess i Katie, które siedziały przy jednym ze stołów. Nie chciała im przeszkadzać: były bardzo skupione na pracy domowej z wróżbiarstwa. Jessica zaczytała się w opasłym tomiszczu do tego stopnia, że nawet nie zauważyła, jak jej pióro bazgroli raźno po okładce podręcznika do transmutacji.
            Uśmiechnęła się do siebie i opadła na najbliższy fotel, niedaleko grupki trzecioklasistów grających w gargulki.
Powinna teraz udać się na górę, do dormitorium, w celu zabrania stamtąd podręczników, a następnie usiąść przy stole i zabrać się za wypracowanie z zaklęć, które Flitwick kazał im napisać na następny dzień.
            Skrzywiła się na samą myśl i usadowiła wygodniej w fotelu.
Dokładnie w momencie, w którym prawie udało się jej zmusić samą siebie to ruszenia się z miejsca i zajęcia zaklęciami, usłyszała, jak ktoś woła ją po nazwisku.
Zanim jednak zdążyła się obrócić, poczuła klepnięcie w głowę i zobaczyła trzech Huncwotów, którzy zwalili się na dwa fotele i sofę tuż obok.
- Jak leci, Johnson?
Westchnęła ciężko.
- W porządku, Black. O co chodzi?
- A czy musi o coś chodzić? – oburzył się Peter – Po prostu, przyszliśmy się przywitać.
- Dobrze mówisz, stary – zgodził się James, klepiąc przyjaciela po plecach - Zobaczyliśmy, że siedzisz tu sama i postanowiliśmy dotrzymać ci towarzystwa.
- Jestem zaszczycona – uśmiechnęła się z kpiną, podnosząc się z fotela – Ale już was tu zostawię. Muszę napisać dwie stopy pergaminu, a nie wiem nawet, o jakim zaklęciu.
- Na jutro? – zaniepokoił się Peter – Jesteś pewna?
Przytaknęła i posłała im pożegnalny uśmiech, zanim zniknęła na spiralnych schodkach. 
***
            - Animagia? – upewniła się Lily szeptem, spoglądając na Lupina okrągłymi oczami – Żartujesz! Oni mają po szesnaście lat!
- W zeszłym roku udało im się dokonać przemiany, ale zajęło im to prawie pięć lat – odpowiedział, wzruszając ramionami – myślę, że po prostu bardzo im zależało.
Lily kiwnęła głową, nadal oszołomiona. Wiedziała, że opanowanie umiejętności zmieniania się w zwierzę dorosłym czarodziejom zajmuje wiele lat, ale Huncwoci byli dopiero uczniami… w dodatku musieli robić to po kryjomu, bo gdyby ktoś nieodpowiedni ich zobaczył, byłaby afera na całe Ministerstwo.
- Niewiarygodne – szepnęła, potrząsając głową.
- Wiem – zgodził się chłopak, przygryzając wargę – Od zeszłego roku, co miesiąc są ze mną w czasie przemian, jako zwierzęta. W tej postaci nie stanowię dla nich zagrożenia…
- Remus – zapytała po chwili wahania – a jak dowiedział się Snape?
Blondyn westchnął, patrząc przed siebie z zamyśloną miną, jakby przed oczami przesuwały mu się obrazy tamtej nocy.
- W zeszłym roku –powiedział ledwie słyszalnym szeptem – Łapa powiedział Snape’owi, jak dostać się do Wrzeszczącej Chaty. Snape mu czymś podpadł, nie pamiętam już, o co chodziło, w każdym razie… Syriusza trochę zamroczyło. Ale… szybko się opamiętał, kiedy tylko powiedział o tym Jamesowi… Razem z Rogaczem pognali mu na ratunek, chcieli go powstrzymać… Rogaczowi się to udało, ale Snape zdążył zobaczyć mnie na końcu tunelu.
Lily wypuściła ze świstem powietrze, wyobrażając sobie tą scenę.
- Dumbledore rzucił na niego zaklęcie, tak, żeby nie mógł nikomu powiedzieć o tym, co zobaczył, nawet przez przypadek. Ale jak widać.. udało mu się to obejść.
- On wie, że się z tobą przyjaźnię – wyjaśniła Lily – I pewnie bardzo by chciał, żebym się od ciebie odsunęła. Cóż – dodała z groźnym błyskiem w oku – przeliczył się.
- Lily, posłuchaj… jest jeszcze jedna sprawa. Chciałbym, żebyś nie zdradziła się przed Jamesem, Syriuszem i Peterem, że wiesz o moim problemie. Jak tylko się dowiedzą, co zrobił Snape, będą chcieli się na nim zemścić…
- A tego byśmy nie chcieli – dokończyła za niego, uśmiechając się uspokajająco – Nie ma problemu. Będę siedzieć cicho.
***
            Pokój Wspólny był wyjątkowo gwarny i zatłoczony. Wielu gryfonów postanowiło spędzić wieczór grając w Eksplodującego Durnia, gargulki, czarodziejskie szachy lub ganiając się nawzajem wokół stołów. Co chwilę ktoś wybuchał głośnym śmiechem, a krzyki, wrzaski, ryki i piski odbijały się echem od kamiennych ścian. Można by pomyśleć, że w takich warunkach zajęcie się nauką było niemożliwe, jednak nie była to prawda – uczniowie, którzy mieli takie zapędy, byli na tyle do tego przyzwyczajeni, że nie zwracali uwagi na wybuchające w pobliżu karty czy szybujące przez cały pokój piórniki, które kończyły swą podróż w kominku.
             - Jak dzieci – westchnęła Leanne, obserwując dwójkę siódmoklasistów, którzy miotali w siebie zaklęciami. Jeden z nich właśnie wrzasnął tryumfalnie, podczas gdy pokonany przeciwnik padł na podłogę, nie mogąc utrzymać się na wierzgających we wszystkie strony nogach.
Lily podniosła wzrok znad książki, którą wertowała i zmarszczyła lekko brwi. Widać walczyła z chęcią podejścia do tej dwójki i odjęcia im punktów za zakłócanie spokoju.
- Dokładnie – zgodziła się w końcu, przezwyciężywszy chęć sprawienia, by sprawiedliwości stało się zadość – Dobrze chociaż, że mają dobrego cela, a nie rzucają urokami we wszystko naokoło. Mielibyśmy tu niezły cyrk na kółkach.
Leanne podrapała się piórem po nosie i po raz kolejny zmierzyła długość swojego wypracowania.
- Jeszcze dwa cale – wymamrotała, wpatrując się w miarkę z niechęcią – Nie mam pojęcia, co jeszcze można napisać o tym głupim zaklęciu.
Lily uśmiechnęła się do niej współczująco, z hukiem zatrzasnąwszy książkę.
Dłuższą chwilę siedziały w milczeniu. Leanne mruczała do siebie pod nosem, wytrwale skrobiąc piórem po pergaminie, a Lily pogrążyła się w głębokiej zadumie, wpatrując się w płonące drwa. Jej myśli krążyły nieprzerwanie wokół rozmowy z Remusem, choć sama miała już dość maglowania tego wszystkiego. Zamknęła oczy, postanawiając stanowczo, że zajmie się w końcu czymś innym. Energicznie poderwała się z miejsca i jednym ruchem zgarnęła książki do torby, która do tej pory leżała na podłodze.
- Co robisz? – spytała blondynka, maczając pióro w kałamarzu i nie przestając w skupieniu analizować napisanego właśnie zdania – Idziesz na górę?
- Chcę zanieść książki do dormitorium – wyjaśniła, zarzucając torbę na ramię – przynieść ci coś?
- Na moim łóżku leży świeży Prorok Wieczorny – odparła, obdarzając przyjaciółkę przelotnym spojrzeniem – Weź sobie, jak chcesz.
Skinęła głową i otworzyła drzwi prowadzące na spiralne schodki.
***
            W dormitorium Huncwotów panowała cisza.
Remus, który pojawił się dopiero niedawno, zajęty był jakimś wyjątkowo nudnym esejem. Skrobiąc po pergaminie, w skupieniu marszczył brwi i co jakiś czas sprawdzał jakieś informacje w podstarzałym woluminie, szeleszcząc kartkami.
- Luniu, dlaczego nie zszedłeś do Wspólnego? – zapytał leniwie Syriusz, wpatrując się z uwagą w baldachim swojego łóżka. Gdy tylko przekroczył progi sypialni, walnął się był na nie i do tej pory leżał tak na plecach, z rękami pod głową, przymkniętymi powiekami i błogą miną. Nie zdjął nawet butów.
- Przeszkadzam wam? – spytał blondyn, rzucając mu kpiące spojrzenie.
- A skąd – ziewnął Rogacz, czochrając sobie włosy – Ale tam byłoby ci wygodniej.
Chłopak wzruszył ramionami, powracając do zaklęć.
James westchnął ciężko i wyciągnął z kieszeni małą, złotą piłeczkę trzepoczącą skrzydełkami. Rozchyliwszy palce pozwolił jej kawałek odlecieć, zaraz jednak złapał ją zręcznie. Peter obserwował uważnie każdy jego ruch, co jakiś otwierając usta, żeby coś powiedzieć. Za każdym razem jednak rezygnował, zamiast tego przełykając ślinę.
- Znowu zwędziłeś znicza, kiedy Hooch nie patrzyła? – upewnił się Łapa, spoglądając na przyjaciela z mieszaniną rozbawienia i politowania.
Chłopak kiwnął głową, nie odpowiadając. Uniósł w uśmiechu lewy kącik ust, ponownie chwytając piłeczkę końcami palców.
- Kiedy pierwszy mecz, Rogacz? – zapytał Peter, nie odrywając wzroku od złotego znicza – Znowu ze Ślizgonami?
- Nie, z Revenclawem – odparł czarnowłosy, poprawiając palcem wskazującym zjeżdżające z nosa okulary – w połowie października. Jeszcze dużo czasu.
- Ej, Rogaty… - Syriusz poderwał się nagle do pozycji siedzącej, spoglądając na Pottera z nagłym zainteresowaniem – Możesz mi powiedzieć, o co chodzi z tą całą Gibson?
- No, jak to o co chodzi? – zdziwił się James. Zacisnął mocniej palce na złotej piłeczce i z powrotem wsunął ją do kieszeni dżinsów.
- Chodzisz z nią, czy nie?
- Chodzę.
- A co z Evans? – wtrącił się Peter, spoglądając na Jamesa z zastanowieniem.
- Ech… Glizdku, Glizdku… - Potter uśmiechnął się szeroko, spoglądając porozumiewawczo na Blacka – Właśnie dlatego nie masz dziewczyny.
Lupin przestał na chwilę skrobać piórem i spojrzał na Jamesa z rozbawieniem.
- Nie patrz się tak, Lunio. To prawda.
- Posłuchaj, Glizdogonie – powiedział Syriusz, pochylając się do zarumienionego chłopaka z błyskiem w oku – jeśli dobrze rozumiem Rogacza, to chodzi mu o to, że żadna laska nie jest na wieczność.
Remus przewrócił oczami i pochylił się nad pergaminem.
James go zignorował.
- Gibson jest ładna – oznajmił – i dobrze całuje. Oto koniec opowieści.
- Czyli ciągle ci zależy na Evans? – upewnił się Peter, spoglądając na niego wielkim oczami. Nadal był trochę zaróżowiony.
- Zdobędę Evans, o to się nie bój – zaśmiał się pobłażliwie Potter – Ale jak na razie szykuję sobie grunt. Poza tym…
- Poza tym co? – zapytał Black, na powrót kładąc się na wznak.
- Poza tym Gibson to tylko rozrywka. Rzucę ją, jak mi się znudzi, no nie?
- Wiesz, co myślę, Rogacz?
James odwrócił się do Lupina z pytającym wyrazem twarzy.
- Jak dalej będziesz się bawił uczuciami dziewczyn, Evans nigdy nie zgodzi się zostać jedną  nich. Nie ulegnie twojemu urokowi, bo Lily jest inna – oświadczył Remus – Poza tym… zbyt dobrze wie, że jest tylko kolejną zachcianką. Kaprysem. Nigdy jej nie zdobędziesz w ten sposób.
- Zwątpiłeś we mnie? – zaśmiał się chłopak – Nie posądziłbym cię o to, Lunatyku.
- Nie o to chodzi – Lupin pokręcił przecząco głową – Skrzywdziłbyś ją, bo ona jest zupełnie inna od twoich poprzednich ofiar. Lily to wartościowa dziewczyna, James. Gdyby ci uległa, to tylko jeśli naprawdę by coś do ciebie poczuła. A wtedy ty złamałbyś jej serce.
Potter spojrzał na niego z namysłem, marszcząc lekko brwi.
Remus nie był wcale pewny, czy dotarło do niego choć jedno słowo, które wypowiedział.
***
            Dziura pod portretem Grubej Damy otworzyła się i Jamie weszła do Pokoju Wspólnego. Rozejrzała się dookoła i dostrzegła Lily i Leanne nieopodal kominka.
Nie bawiąc się w uprzejmości, przedarła się przez zwartą grupkę pierwszaków i przeskoczyła nad leżącą na podłodze szachownicą, ignorując oburzone głosy graczy.
- Cześć, Jam – mruknęła Leanne, która pisała na kolanie jakiś list.
Kiwnęła jej głową, ciskając torbę na podłogę. Zgrabnie wskoczyła na okrągły stolik, który stał jej na drodze do miękkiej kanapy i rzuciła się na nią tak żywiołowo, że sprężyny stęknęły niepokojąco.
- Jamie, nie łaź po stole – burknęła Lily, opuszczając egzemplarz Proroka Wieczornego, za którym do tej pory się chowała – Tak trudno zrobić dodatkowe dwa kroki i pójść na około?
- Jestem skonana – ziewnęła smacznie, przeciągając się jak kotka– Ta stara mandragora kazała mi wyczyścić wszystkie puchary w Izbie Pamięci nie używając różdżki.
- Tragedia – zironizowała Evans, spoglądając na nią ciężko – Według mnie i tak powinnaś być jej wdzięczna. Dawno nie była tak wściekła.
- Mam być jej wdzięczna, że dała mi szlaban? – upewniła się Jamie, spoglądając na nią z jawnym niedowierzaniem– Chyba na głowę upadłaś, Ruda.
- Nie jestem ru…
- Stop – warknęła Leanne, celując w nie ostrzegawczo różdżką – Zachowujecie się jak dzieci.
Lily prychnęła i ponownie rozprostowała gazetę, a Jamie przymknęła powieki, uśmiechając się pod nosem.
- Do kogo piszesz ten poemat? – zapytała Lewis po chwili milczenia, zezując na drobny maczek Leanne – Tak bazgrolisz, że nie jestem w stanie odczytać nagłówka.
Johnson obdarzyła ją wyjątkowo morderczym spojrzeniem.
- I dobrze ci tak. To prywatna korespondencja.
- Oho, czyli masz kogoś poza Hogwartem? – upewniła się Jamie, prostując plecy i uśmiechając się przebiegle - Diggory ma być zazdrosny?
Leanne, zgodnie z przewidywaniami, zarumieniła się niczym piwonia.
- To do Matta, skoro już musisz wiedzieć – burknęła, łypiąc na nią spode łba – A poza tym… Diggory nie ma prawa być o mnie zazdrosny.
- Nie? – zdziwiła się Jamie, marszcząc brwi – przecież…
- Nie jesteśmy razem, jasne? Jedna randka nic nie znaczy.
- W twoim przypadku to prawie jak ślub – mruknęła – Auu!
- Siedź cicho, Jam – powiedziała Lily półgębkiem – Weź się lepiej za pracę domową, bo uprzedzam, że nie zamierzam ci pomagać.
Blondynka spojrzała na nią ze złością, rozmasowując obolałą kostkę. Po chwili namysłu westchnęła ciężko i sięgnęła niechętnie po porzuconą wcześniej torbę, mamrocząc pod nosem inwektywy.
***
            - Też ci się nie podoba ten cały Diggory, no nie? – spytała Jamie, gdy Leanne pobiegła oddać książkę do biblioteki. Blondynka oparła stopę o blat stolika i ziewnęła szeroko, nie fatygując się zasłanianiem ust.
- To nie tak – zaoponowała Lily, zwlekając nieco z właściwą odpowiedzią – Po prostu… trochę mnie irytuje jako prefekt naczelny. W tej roli jest nadęty i puszy się jak paw. Ale prywatnie go nie znam.
- Tere fere – mruknęła Jamie, błyskając błękitnymi oczami – Przecież wiem, że to kawał kretyna. Podrywa wszystko, co ma biust, nawet w formie szczątkowej.
- Nie no, aż tak źle nie jest – Lily poczuła się w obowiązku do stanięcia w obronie Amosa Diggory’ego – To nie do konca jego wina, że te wszystkie panny dostają spazmów na jego widok.
Jamie uniosła brwi, spoglądając na nią z mieszaniną ironii i rozbawienia. Umoczyła końcówkę swojego orlego pióra w kałamarzu i uniosła je wysoko, oglądając pod światło.
- Przecież go tu nie ma – zauważyła z politowaniem, z przymrużonymi oczami kontemplując pióro – Nie musisz się bać, że nakabluje McGonagall, i tak nie zabrałaby ci odznaki.
Lily prychnęła, oburzona, wydymając usta.
- Dobrze wiesz, że nie o to chodzi – sprostowała ze złością, mnąc róg gazety – Po prostu chcę zachować obiektywizm.
- Już to widzę – Jamie uśmiechnęła się do niej uroczo, nadal tkwiąc w swojej groteskowej pozycji – przecież dobrze wiem, jak bardzo działa ci na nerwy. Wystarczy spojrzeć na twoją minę, gdy masz z nim coś załatwiać.
Lily westchnęła, zrezygnowana. Tak wyglądały wszystkie dyskusje z Jamie. Była przeciwnikiem nie do pokonania, bo jej spostrzegawczość, pamiętliwość i subtelna uszczypliwość wykańczały każdego, kto się podjął tego wyzwania.
- Co ty właściwie robisz, hm? – zapytała wobec tego, trochę rozdrażnionym tonem – Obawiam się, że gapiąc się na czubek pióra nie napiszesz wypracowania.
Jamie przekrzywiła głowę, zbliżając pióro do twarzy.
- Wiem – westchnęła w końcu, trochę zbyt energicznie opierając stalówkę o swój dziewiczy pergamin. Z zaskoczeniem spojrzała na powstającego kleksa. – Ale liczyłam na to, że spłynie na mnie natchnienie. No wiesz, że jak się długo pogapię na ten atrament, to nagle mnie oświeci i będę już wiedziała, co powinnam napisać.
Lily uniosła lekko brwi.
- Doprawdy? Cóż, wydaje mi się, że twój atrament ma do ciebie taki sam stosunek, jak ty do nauczycieli. A póki co, radziłabym ci skorzystać z tego.
Cisnęła w jej kierunku ciężkie, omszałe tomiszcze.
- No nie.. – jęknęła blondynka, spoglądając na kartki pokryte drobnym maczkiem – Serio..?
Evans zdecydowanie przytaknęła, posyłając jej słodki uśmiech.
- No, to miłego wieczoru życzę.
Poklepała dziewczynę po plecach i lekkim krokiem udała się do dormitorium.
***
            Płomień pochodni zadrżał niepokojąco,  gdy tuż obok przeszła ciemna postać.
Kroki umilkły. Chłopak obrzucił pochodnię dość obojętnym spojrzeniem i machnął krótko różdżką, mamrocząc pod nosem odpowiednią formułkę. Płomień natychmiast wyprostował się, ponownie zalewając kamienny korytarz mdłym światłem.
            Czarnowłosy chłopiec wsunął różdżkę z powrotem do kieszeni i ruszył przed siebie. Głowę trzymał wysoko, ręce nonszalancko zatknięte w kieszeniach, a jego uśmiech był pełen wyższości i trochę ironiczny. Było coś takiego w całej jego postaci, co sprawiało, że nabierało się do niego respektu.
- Tu jesteś!
Znów przystanął, pozwalając się dogonić. Nie obdarzył nowej towarzyszki ani jednym spojrzeniem, choć doskonale wiedział, kim jest.
- Gdzie byłeś? – zapytała dziewczyna po chwili niezręcznego milczenia, gdy oboje zatrzymali się przed ogromnym malowidłem w złoconej ramie. Obrzuciła chłopaka ukradkowym spojrzeniem, przygryzając lekko wargę. Z każdą sekundą była coraz bardziej zakłopotana.
- A ty? – odpowiedział pytaniem na pytanie, spoglądając jej prosto w oczy.
Miała czarne tęczówki, w których odbijał się ogień.
- W sowiarni – odpowiedziała, zakładając za ucho kosmyk jasnych włosów – Musiałam wysłać list do domu.
Uśmiechnął się blado, ale bez śladu wcześniejszej ironii. Nie patrzył na dziewczynę, ale wydawał się też nie zauważać wyniosłego arystokraty nadstawiającego ucha ze swych złoconych ram.
Blondynka wzięła głęboki oddech i odważyła się powtórzyć pytanie.
- A ty?
- Och – przez twarz chłopaka przemknął dziwny grymas, jakby politowania – tu i tam.
Kiwnęła głową, desperacko próbując powstrzymać wypływający na policzki rumieniec.
Tym samym jakby przyciągnęła uwagę chłopaka – przestał kontemplować kamienne ściany i wbił uważne spojrzenie w jej twarz.
- I – idziemy? – zająknęła się, spuszczając wzrok i wskazując ręką na obraz – Czy masz coś jeszcze do załatwienia?
- Nie – jego głos stał się dziwnie miękki, delikatny i – paradoksalnie – bardziej męski – A ty, Daisy?
Pokręciła gwałtownie głową, jakby bała się, że może opacznie ją zrozumieć.
- W takim razie zapraszam – rzekł, muskając przelotnie jej ramię i odwracając głowę do sędziwego arystokraty – Zew krwi.
* *

1 komentarz:

  1. Nic dodać, nic ująć chociaż wg mnie za często używasz sformułowania "drobnym maczkiem". Hmm... Zastanawiam się czy ten koleś na końcu to był... Diggory?

    OdpowiedzUsuń