- Chcesz coś z
wózka? – zapytał James Potter, spoglądając na swoją dziewczynę.
Wzrok Niki, do tej
pory przeskakujący ze słowa na słowo po stronie czasopisma, znieruchomiał.
- Nie –
odpowiedziała, nie patrząc na niego – Nie jestem głodna.
Chłopak kiwnął
głową i wyszedł na korytarz, zostawiając ją samą.
Ostatnio czuł się w jej towarzystwie nieswojo. Wyraźnie coś było między nimi nie tak – to było coś tak wielkiego, że umownie można by to porównać do mugolskiego fortepianu zawieszonego nad ich głowami. Starał się, nawet bardzo, by wszystko wróciło do normy, ale Nica robiła wiele, by do tego nie dopuścić. Zaczynał mieć tego dosyć.
Ostatnio czuł się w jej towarzystwie nieswojo. Wyraźnie coś było między nimi nie tak – to było coś tak wielkiego, że umownie można by to porównać do mugolskiego fortepianu zawieszonego nad ich głowami. Starał się, nawet bardzo, by wszystko wróciło do normy, ale Nica robiła wiele, by do tego nie dopuścić. Zaczynał mieć tego dosyć.
- Czemu ona
zachowuje się jak rozpuszczony bachor? – wymamrotał, wbijając ręce w kieszenie
i ciężkim wzrokiem mierząc mijane przedziały, w których uczniowie rozmawiali
wesoło bądź grali w jakieś pasjonujące gry – O co jej chodzi?
Drzwi tuż przednim otworzyły się
gwałtownie, wypuszczając bukiet damskich śmiechów i przekomarzań.
- Zapomnij,
Lill..! – usłyszał, zanim rudowłosa dziewczyna zatrzasnęła drzwi i zdusiła
parsknięcie śmiechem.
- Nie licz na to,
Lewis – wymamrotała do siebie, po czym zaskoczona uniosła wzrok.
- O – powiedziała,
patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.
- Cześć-
uśmiechnął się do niej, zastanawiając się, skąd bierze się to ciepło gdzieś w
środku – Jamie się naraziła?
- Tak jakby – odparła,
zachowując dystans. Wyraźnie nie wiedziała, jak powinna się w stosunku do niego
zachowywać –A.. gdzie Nica?
- W przedziale – mruknął, wskazując głową odpowiedni kierunek – Siedzi i czyta. I udaje, że ta obrażona mina wcale nie znaczy, że się obraziła.
- W przedziale – mruknął, wskazując głową odpowiedni kierunek – Siedzi i czyta. I udaje, że ta obrażona mina wcale nie znaczy, że się obraziła.
Lily kiwnęła głową
ze zrozumieniem, uśmiechając się pod nosem. Kiedy się tak żalił, miał głos
niesłusznie ukaranego dzieciaka.
- Przejdzie jej –
zauważyła, przepuszczając małą dziewczynkę niosącą stosik Kociołkowych
Piegusków – pewnie po prostu ma zły dzień.
- Tu jesteś, Lill!
Jednocześnie obrócili głowy, szukając wzrokiem autora krzyku. Zanim się zorientowali, autor sam się znalazł, obejmując dziewczynę ramieniem i przelotnie całując ją w czoło.
Jednocześnie obrócili głowy, szukając wzrokiem autora krzyku. Zanim się zorientowali, autor sam się znalazł, obejmując dziewczynę ramieniem i przelotnie całując ją w czoło.
James zdusił w
sobie chęć rzucenia na intruza jakiegoś sprytnego uroku.
- Poznajcie się – mówiła tymczasem Lily, uśmiechając się ciepło i przebiegając wzrokiem od jednej twarzy do drugiej – James, to jest Roger Bones, mój chłopak. A to James Potter.
- Poznajcie się – mówiła tymczasem Lily, uśmiechając się ciepło i przebiegając wzrokiem od jednej twarzy do drugiej – James, to jest Roger Bones, mój chłopak. A to James Potter.
- Miło mi –
powiedział, krzywiąc wargi w uśmiechu i podając chłopakowi rękę. Był wysoki,
przystojny i patrzył na Evans jak na bryłkę szczerego złota. A ona promieniała
– Jesteś z Hufflepuffu, prawda?
- Tak –
przytaknął, potrząsając jego ręką i zaraz kładąc ja z powrotem na talii Lily –
Fajnie grałeś. Dzięki waszej wygranej Krukoni mają mniej punktów w tabeli.
- Jesteś
kapitanem, nie?
- Tak, w tym roku
dostałem odznakę – popukał nieuważnie w odznakę błyszczącą na piersi – realnych
szans na wygraną nie mamy, nie z takim składem, ale mimo wszystko będziemy
walczyć o finał.
- Wózek –
zauważyła Lily, której nie dotknęła pasja do quitittcha – Leanne chciała trochę
dyniowego soku. Chcecie coś?
Jednocześnie
pokręcili głowami.
- W takim razie
zaraz wrócę.
- Dobrze –
odpowiedzieli, znowu w tym samym momencie. Pokręciła z rozbawieniem głową,
zbliżając się do wypchanego słodyczami wózka.
- Długo jesteście
ze sobą..? – zapytał James prawie obojętnym tonem, obserwując dwóch Ślizgonów,
których ktoś potraktował Zaklęciem Swobodnego Zwisu.
- Półtora tygodnia
– odpowiedział Bones, nadal patrząc w ślad za Evans.
- Tylko nie zrób jej krzywdy –
pomyślał James, obserwując go spod
zmrużonych powiek – bo inaczej będziesz
miał do czynienia ze mną.
- No to szczęścia
w nowym związku życzę – powiedział na głos, klepiąc go po plecach – żeby nie
okazała się taka humorzasta, jak Gibson.
- Problemy..? –
zapytał, unosząc brwi. Uśmiechnął się do Lily, która wróciła, triumfalnie
dzierżąc butelkę soku i torebkę czekoladowych żab.
- Można tak
powiedzieć – uciął James, przyjmując jedną żabę – To nie przeszkadzam. Do
miłego.
- Na razie –
odpowiedzieli jednocześnie.
- Wesołych Świąt! – rzuciła jeszcze Lily, zanim zniknęła za drzwiami przedziału.
- Wesołych Świąt! – rzuciła jeszcze Lily, zanim zniknęła za drzwiami przedziału.
Postanowił,
że nie wróci do przedziału Niki. I tak pewnie na dobre zagnieździła się tam ta
fioletowo-niebieska zaraza, zwana potocznie jej przyjaciółką.
- Zdrowych i
wesołych, James.. – powiedział sam do siebie i poszedł szukać swoich
przyjaciół, chowając czekoladową żabę do kieszeni szaty.
***
Na peronie 9 i 3/4 było bardziej
kolorowo niż zwykle, bo wszyscy uczniowie byli ubrani w mugolskie ubrania.
Większość przytupywała zaciekle, rozglądając się w poszukiwaniu rodziców.
Lily mocniej zacisnęła palce na klatce Philippy i okręciła się na pięcie, czekając na przyjaciół. Po chwili dostrzegła jasne głowy Jamie i Leanne, wyłaniające się z tłumu wysiadających. Zaraz za nimi stał Roger, opierając się o drzwi i trzymając dwa kufry. Lily posłała mu promienny uśmiech i niemalże w podskokach dopadła przyjaciółek.
Lily mocniej zacisnęła palce na klatce Philippy i okręciła się na pięcie, czekając na przyjaciół. Po chwili dostrzegła jasne głowy Jamie i Leanne, wyłaniające się z tłumu wysiadających. Zaraz za nimi stał Roger, opierając się o drzwi i trzymając dwa kufry. Lily posłała mu promienny uśmiech i niemalże w podskokach dopadła przyjaciółek.
- Muszę iść –
westchnęła Leanne, do tej pory stojąca na palcach i gorączkowym wzrokiem
przeczesująca morze głów – Już są.
Lily i Jamie
obejrzały się jak na komendę i dostrzegły ojca przyjaciółki w towarzystwie miło
wyglądającej brunetki i małego chłopca.
- Matt – zauważyła
Lily, dostrzegając młodego mężczyznę stojącego dwie stopy dalej – Wiedziałaś,
że przyjedzie?
- Matt? – Leanne błyskawicznie obejrzała się we wskazanym kierunku i roześmiała się, widząc szczerzącego do niej zęby brata, któremu jak zwykle grzywka nonszalancko zasłaniała jedno oko.
- Lecę – powiedziała, rozjaśniając się w uśmiechu – Wesołych Świąt! Zgadamy się z Sylwestrem, no nie?
- Matt? – Leanne błyskawicznie obejrzała się we wskazanym kierunku i roześmiała się, widząc szczerzącego do niej zęby brata, któremu jak zwykle grzywka nonszalancko zasłaniała jedno oko.
- Lecę – powiedziała, rozjaśniając się w uśmiechu – Wesołych Świąt! Zgadamy się z Sylwestrem, no nie?
- Jasne –
zapewniła Evans, przytulając ją – Baw się dobrze!
Leanne wyściskała
Jamie, pomachała Rogerowi i jak na skrzydłach pobiegła do brata, holując za
sobą ciężki kufer i klatkę z wściekle miauczącym kotem. Zaraz jednak porzuciła
je na środku chodnika, rzucając się w ramiona Matta.
***
-
No to.. – zaczęła Lily, patrząc w ślad za oddalającą się Jamie– do zobaczenia w
Sylwestra?
Chłopak wyjął jej
z ręki uchwyt klatki i bezpiecznie ulokował ją na ziemi.
- Myślałem, że możemy się spotkać wcześniej – powiedział, ujmując jej dłonie i patrząc prosto w oczy – jesteś bardzo zajęta?
- Myślałem, że możemy się spotkać wcześniej – powiedział, ujmując jej dłonie i patrząc prosto w oczy – jesteś bardzo zajęta?
- Nie –
uśmiechnęła się, spoglądając mu w oczy – oczywiście, że nie.
Czuła się dziwnie
nierealnie. To wszystko stało się bardzo szybko.. jednego dnia była tak
potwornie przybita wszystkim wokół, a następnego Roger znowu zaproponował jej
spotkanie. Za każdym razem, gdy czuła na sobie jego wzrok, czuła motylki w
brzuchu i ciepłe rumieńce powoli wpełzające na twarz. Nigdy wcześniej nie
doświadczyła czegoś tak przyjemnego.
- W takim razie..
- Napiszę –
obiecał. Lily uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Wspięła się na palce i pocałowała go
w usta, łaskocząc w policzek rudymi kosmykami – A teraz muszę iść, rodzice
czekają.
Chwyciła klatkę i
rączkę kufra jedną ręką, a drugą pomachała mu na pożegnanie.
- Do zobaczenia –
szepnął do siebie wciąż lekko oszołomiony chłopak, odprowadzając ją wzrokiem.
Pokręcił głową z niedowierzaniem, roześmiał się pod nosem i ociągając się,
ruszył w kierunku rodziców.
Zapowiadała się
ciekawa przerwa świąteczna.
***
- Jak to „może nie będzie choinki”?
– zapytała Jamie ze złowróżbnym spokojem,
wchodząc do
sterylnie czystej kuchni swojej matki – Czy wy się wszyscy dobrze czujecie?
Pani Lewis
spojrzała na córkę z dezaprobatą.
- Twój ojciec i ja
zostaliśmy zaproszeni na bankiet z okazji Bożego Narodzenia – wyjaśniła
chłodno, różdżką opuszczając rolety w oknach i jednocześnie poprawiając
starannie ufryzowany kok – a Sally spędzi ten dzień u Mary Sue. Doszliśmy do
wniosku, że skoro i tak nie będzie nas w domu, nie ma sensu robienie
zamieszania. Później wszędzie jest to igliwie…
- Co proszę? – warknęła
Jamie, uderzając otwartą dłonią w stół – Sally spędzi Boże Narodzenie ze swoją
nianią, by wy idziecie na bankiet?!
- Myślę, że
szesnaście lat to już taki wiek, w którym nie trzeba ci wszystkiego powtarzać,
Jasmine – powiedziała matka, mierząc ją krytycznym spojrzeniem, które
zatrzymała na dłużej na jej powyciąganym podkoszulku i grubych rajstopach w
serduszka – i mogłabyś ubierać się jak człowiek, nie jak clown.
- Wy jesteście
niepoważni – pokręciła głową z niedowierzaniem, ignorując uwagę o swoim stroju
– czy ty chociaż trochę kochasz to dziecko? Jakie ona będzie miała wspomnienia
z dzieciństwa?
- Dość – ucięła
zdecydowanie Kirsten Lewis, spoglądając na swoją starszą córkę ze złością – Po
prostu przyjmij do wiadomości, że choinki nie będzie.
- Jeszcze
zobaczymy – warknęła Jamie i wyszła z kuchni, kopiąc po drodze w dwie
drogocenne donice z ukochanymi palmami jej matki.
***
- Leanne..?
- Proszę! –
zawołała dziewczyna, unosząc się na łokciach i przy okazji zrzucając na podłogę
album ze zdjęciami – cholera…
- Będę piekła
pierniczki – oznajmiła Julie, uśmiechając się do niej szeroko i unosząc białe
od mąki ręce – i pomyślałam, że może będziesz chciała mi pomóc, bo jeśli
poproszę któregoś z panów, nie wyjdą ludziki, tylko ufoludki. Co ty na to..?
- Och.. – wyjąkała
Leanne – nie jestem za dobra w pieczeniu. Właściwie to nigdy tego nie robiłam..
- Och, to proste,
nauczysz się! – zawołała kobieta, kładąc ręce na biodrach – Przecież musi być
ten pierwszy raz.
- No.. dobrze –
zgodziła się Johnson, podnosząc się do pozycji siedzącej i w duchu dziwiąc się
samej sobie – Ale nie ręczę za rezultaty.
***
- Ale nadal ze sobą jesteście? –
upewnił się Syriusz, gapiąc się na sufit sypialni przyjaciela – Po jakie licho?
Nie lepiej z nią zerwać?
- Staaary.. – jęknął
James, przejeżdżając ręką po twarzy – żeby to wszystko było takie proste.
W głowie ciągle
miał obraz roześmianej twarzy Lily w objęciach tego całego Bonesa.
Jak mógł nie
zauważyć, że ma chłopaka? Kiedy to się stało?
Ej, przecież miałeś ją zostawić w spokoju. Już nie chcesz jej wyrwać, więc po co się tym przejmujesz? – upomniał się w duchu.
Ej, przecież miałeś ją zostawić w spokoju. Już nie chcesz jej wyrwać, więc po co się tym przejmujesz? – upomniał się w duchu.
- Znasz Rogera
Bonesa? – wypalił, gwałtownie siadając na łóżku
- Kogo..? –
zdziwił się Black, też się podnosząc i patrząc na Rogacza ze zdziwieniem –
Kapitana Puchonów?
- Tak, jego –
przytaknął niecierpliwie, czekając na relację.
- No, tyle o ile –
wzruszył ramionami, poprawiając sterczące na głowie włosy – Chyba jest dość
dobry, ale po co się nim przejmujesz? Jeden dobry zawodnik nie starczy za całą
drużynę.
- Łapa, nie pytam
o Quidittcha – wycedził James, spoglądając na przyjaciela z poirytowaniem –
tylko tak ogólnie.
- Aaa… ogólnie –
załapał Syriusz, ciągle przyglądając mu się podejrzliwie – Ogólnie to nic do
niego nie mam. Chyba jest w porządku, ale.. nie mam pojęcia.
- Aha – Potterowi
opadły ramiona.
Ta rozmowa dała mu
tyle co nic.
I dalej czuł ten wkurzający, zupełnie irracjonalny niepokój, że ten kawał gnoma skrzywdzi Lily Evans.
I nawet nie mógł o tym nikomu powiedzieć, bo przecież już się o nią nie starał.
I dalej czuł ten wkurzający, zupełnie irracjonalny niepokój, że ten kawał gnoma skrzywdzi Lily Evans.
I nawet nie mógł o tym nikomu powiedzieć, bo przecież już się o nią nie starał.
***
- Lily, skarbie, mogłabyś przywiesić
z tatą te girlandy nad gankiem? Nie mogę się o to doprosić od ładnych paru dni,
może ciebie posłucha, leń przebrzydły…
- Dobrze, mamo –
roześmiała się Lily, całując kobietę w policzek – rozwiesić też na schodach? I
od razu włączyć lampki?
- Tak, oczywiście
– pani Evans rozpromieniła się, widząc swoją córkę w tak dobrym humorze. Zaraz
też poczuła nutkę zaciekawienia – Lily, skarbie, zdarzyło się coś miłego, o
czym nie wiem..?
Odpowiedziało jej
tylko cisza. Pani Evans uśmiechnęła się tylko, kręcąc głową. Wyjrzawszy przez
okno dostrzegła swoją młodszą córkę dopingującą ojca do wyniesienia z garażu
drabiny.
Lily rozpierała radość tak ogromna,
że nie mogła sobie znaleźć miejsca. Była po prostu szczęśliwa. SZCZĘ - ŚLI –
WA. Wszystko wydawało jej się lepsze – zarówno sytuacja Leanne, która mogła
przecież gorzej trafić z macochą, a miała wspaniałego ojca i brata, jak i jej
własna. Była w domu, z rodzicami, którzy bardzo ją kochali i nawet upierdliwa
starsza siostra nie mogła tego zepsuć. Po prostu była, snuła się po domu,
narzekając na porozrzucane wszędzie igły z choinki i tandetne w jej przekonaniu
iluminacje świetlne na tymże drzewku. Fakt, że wszyscy mieli jej zdanie w
głębokim poważaniu zdawał się ją trochę deprymować i mobilizować do siedzenia
cicho i lepienia z mamą pierogów.
Życie jest takie piękne – pomyślała Lily, uśmiechając się do
siebie i przestępując z nogi na nogę.
- Trochę w lewo! –
krzyknęła, krytycznym okiem oceniając wysiłki swojego ojca.
- TAK MOŻE BYĆ..?
– wrzasnął do niej mężczyzna, chwiejąc się lekko na wysokiej drabinie i
przeklinając w duchu zamiłowanie swojej małżonki do obfitych świątecznych
dekoracji.
- W porządku! –
zawołała, przytrzymując drabinę – mamie na pewno się spodoba.
- Uff – stęknął z
ulgą, pocierając zgrabiałe ręce – Jak ja tego nie lubię.
- A ja to
uwielbiam – stwierdziła Lily, przytulając się do ojca – ale pewnie dlatego, że
to nie ja musze sterczeć na drabinie.
- Prawdopodobnie –
przyznał pan Evans, klepiąc córkę po plecach i z uznaniem obserwując efekt
własnej pracy.
***
- No i co sądzisz? – zapytała
rozgorączkowana Juliette, z wypiekami na policzkach oraz śladami mąki i
przyprawy piernikowej na czole. Leanne uniosła głowę znad pierniczków, którym
rysowała lukrowe buzie wraz z guziczkami i spojrzała wyczekująco na brata,
który degustował ich wspólne dzieło.
- Pycha –
oświadczył Matt autorytatywnie, po dobrej minucie pełnej napięcia ciszy, w
którym to czasie zajęty był dokładnym przeżuwaniem ciasteczka – Pycha. Ciastka
pierwsza klasa.
- Pierniczki! –
sprostowały jednocześnie, uśmiechając się do siebie z satysfakcją.
- Niech będzie –
zgodził się, opierając się o framugę i spoglądając na stół – widzę, że ich tu
cała armia.
- A jak –
przyznała pogodnie Leanne, dorabiając kolejny słodki uśmiech – Przecież nie
powinno ich zabraknąć.
***
Zmierzch
grudniowy niczym nie przypomina tego letniego. Nie można o nim powiedzieć, że
jest jak aksamitna zasłona przysłaniająca rzeczywistość, bo jest wręcz
przeciwnie – pojawia się nagle i nieodwołalnie, ciężko lokując się na meblach i
kłębiąc się niby dym w kątach pokoju. Nie jest przyjemny i nie przynosi
ukojenia – wręcz przeciwnie.
Mimo tego Nica nie zapaliła światła.
- Nica, błagam
cię, daj sobie z nim spokój – wychrypiała Debbie, przecierając szkła okularów
rąbkiem swetra – Nie jest tego wart.
Nie odpowiedziała,
obdarzyła ją tylko przeciągłym spojrzeniem i zsunęła się z parapetu okna.
Zrobiła dwa duże kroki po podłodze swojego pokoju i ukucnęła przed kufrem. Miał
otwarte wieko, lecz niewypakowaną zawartość. Z plątaniny szat i książek wyjęła
wymięte zawiniątko z przysmakiem sów.
- Mogłabyś mieć
każdego – powiedziała znowu przyjaciółka, podnosząc się do pozycji siedzącej i
przyklepując poduszkę, na której leżała – Czemu po prostu nie odpuścisz?
Drzwiczki klatki zaskrzypiały
przeraźliwie, gdy wrzucała do środka drobne ziarenka. Zawsze uważała, że
wyglądają wyjątkowo mało apetycznie, ale jej sowa, Marly, nie miała nic
przeciwko. Ptak zahukał radośnie, trzepocząc skrzydłami i wydziobując smakołyk.
Zawinęła
szeleszczące opakowanie i zapieczętowała je jednym ruchem różdżki, by
specyficzny zapach nie ulatniał się w jej pokoju.
- Mogłabyś mi
odpowiedzieć, na Merlina? – zdenerwowała się w końcu Moore, obserwując jej
poczynania z rosnącą niecierpliwością – Naprawdę cię nie pojmuję. Sama
powiedziałaś, że on zachowuje się jak skończony gumochłon i że masz tego dosyć.
- I co z tego? –
odburknęła Nica, odrzucając włosy na plecy jednym szarpnięciem głowy – Czemu
niby masz mnie rozumieć? To moje życie, mój chłopak, Moore.
- I twoje słowa –
zauważyła chłodno – mówiące o tym, że on coraz bardziej cię olewa.
- Po prostu zostaw
mnie w spokoju – oświadczyła brunetka, krzyżując ręce na piersi – Zerwę z nim,
kiedy będę chciała i znajdę sobie kogoś innego, kiedy uznam, że tak wolę. Nikt
nie będzie mi mówił, że James Potter mnie olewa, rozumiesz?
- Jak chcesz –
odparła, obrażona – podobno jestem twoją przyjaciółką. Prawdę mówiąc, myślałam,
że chociaż mi nie będziesz próbowała
udowodnić, że za wszelką cenę zatrzymasz go przy sobie, tylko po prostu
będziesz ze mną szczera.
Poprawiła na nosie
okulary i wyszła na korytarz, starannie zamykając za sobą drzwi.
Nica wpatrywała
się w nie ze zmarszczonymi brwiami, ale ani na chwilę nie straciła swojej
zaciętej miny.
* *
Teraz tylko czekać, aż oboje zrozumieją, że się kochają [Lily i James]. Jak ja to kocham!
OdpowiedzUsuńCiekawie rozwinęłaś postać Leanne.
Czemu jest tak mało Petera? Mam nadzieję, że w następnych rozdziałach będzie go trochę więcej!