czwartek, 9 sierpnia 2012

12. Słowa niewypowiedziane


I wreszcie przyszedł Nowy Rok. Przyszedł, a w zasadzie wkroczył – powoli, dostojnie, w towarzystwie podekscytowanych głosów, nie do końca trzeźwych śpiewów i huków fajerwerków. I naraz zrobiło się jeszcze głośniej, gdy wszyscy zaczęli odliczać, skandując jednym głosem i ściskając kieliszki, lub, w niektórych przypadkach, butelki z szampanem. W tej właśnie atmosferze oczekiwania, przy wtórze kilkudziesięciu głosów wrzeszczących gdzieś w tle „DZIESIĘĆ!..”, bo ktoś najwidoczniej wpadł na pomysł, by zamiast sekund, odliczać pozostałe jeszcze minuty,  Weronica Gibson stała w ciemnym gabinecie swojego ojca, wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze pięć minut wcześniej stał James Potter.
            Nie tylko stał – zerwał z nią. W uprzejmych i stosunkowo ciepłych słowach, ale zdecydowanie, zakończył ten ich pożałowania godny związek. Przeprosił ją, ale nie sprecyzował, za co dokładnie i oświadczył, że nie ma nic przeciwko temu, żeby go teraz uderzyła. Nie zrobiła tego. Po prostu stała, patrząc na niego, a przez jej głowę przelatywały w zawrotnym tempie dziesiątki spostrzeżeń. Żadnego z nich nie wypowiedziała na głos. Wobec tego James Potter chrząknął, zakłopotany, zaszurał nogami po podłodze i machnąwszy ręką w kierunku drzwi, zostawił ją samą.
- DZIEWIĘĆ!..
            Drgnęła, wybudzając się z transu. Myślała z przeraźliwą wręcz jasnością, podobnie wyraźnie widziała też drogę do drzwi. Pchnęła je energicznie i nagle zalała ją fala krzyków i nawoływań setki ludzi w jej własnym domu. Wszystkich ich zaprosiła, z każdym z nich rozmawiała tego wieczoru przynajmniej przez dwie minuty. Teraz szła, wymijając ich, zmierzając prosto do baru umiejscowionego pod ścianą i zastanawiając się, gdzie do licha podziewa się Debbie, jej obrażona, urażona i naburmuszona przyjaciółka. Debbie, która tyle razy jej mówiła, żeby zerwała z Potterem, zanim to on zerwie z nią. Brzmiało to wszystko jak ponury żart.
            Nie udało jej się. Pulsujący, podekscytowany tłum z promilami alkoholu we krwi wchłonął ją i nie wypuszczał, kołysząc nią jak kukiełką w rytmie odliczania. Czuła się niepewnie, stojąc pośród znanych-nieznanych ludzi. Jaka była głupia.. po co ona ich wszystkich zaprosiła? Co i komu chciała udowodnić? Bo teraz wiedziała tylko tyle, że jest mała i bezradna, zagubiona jak dziecko we mgle, z mocno bijącym sercem w piersi i ściśniętym gardłem. Czuła łzy zbierające się pod powiekami i to palące uczucie bezsilności, kiedy cała fasada zbudowana z precyzyjnie dobranych słów i zachowań chwieje się w posadach. Jeszcze chwila a wszyscy przekonaliby się, że Nica Gibson wcale nie jest tak idealna, jak myśleli.
To była sekunda, a może minuta. Impuls. Jedna z tych chwil, które, choć pozornie pozbawione znaczenia, zmieniają wszystko i pozwalają nam zapanować nad galopującymi uczuciami, które wcześniej wydawały się być nie do okiełznania.
Nica dostrzegła w tym rozbawionym morzu głów rude włosy i jasną cerę, a przede wszystkim zielone oczy patrzące prosto na nią.
***
            Lily stała pomiędzy Jamie a Leanne, razem z Huncwotami, zaciskając palce na nóżce kieliszka i wraz z innymi nerwowo wyczekując godziny dwunastej, a wraz z nią nowego, lepszego roku. Szczerze mówiąc, średnio wierzyła w to, że będzie lepszy. Wszystko wydawało jej się tego dnia dziwnie abstrakcyjne.
- OSIEM!.. 
            Odgarnęła z twarzy kosmyki włosów, wchodzące jej do oczu i roześmiała się z jakiegoś dowcipu, którego nie potrafiłaby nawet powtórzyć. Była rozkojarzona. Wszystko trochę jej wirowało przed oczami, zupełnie jakby tańczyła. Kształty umykały jej, tworząc barwną, świetlistą smugę, a głowa ciążyła nieco bardziej niż zwykle. Sama przed sobą musiała przyznać, że ten mugolski szampan miał na nią nieco większy wpływ, niż to wykalkulowała, ale na dłuższą metę nawet jej to nie przeszkadzało. Dobry humor utrzymywał się w powietrzu wokół niej, blokując wszystkie myśli o obecnych i nieobecnych osobach, takich jak Roger, na przykład.
- SIEDEM!..
            Zerknęła przez ramię na otaczających ją ludzi, tylko połowicznie przyjmując do wiadomości wymianę zdań zachodzącą między Huncwotami i jej przyjaciółkami.
Nagle, pomimo tego, w jak dużym stopniu jej uwaga była rozproszona, wśród blisko setki rozochoconych nastolatków dostrzegła jedną osobę, której widok zdziwił ją do tego stopnia, że otrząsnęła się ze swojej nierealnej otoczki i w jednej chwili wytrzeźwiała.
Nica Gibson stała samotnie pośrodku przepychających się znajomych i przyjaciół, wpatrując się nieprzytomnym wzrokiem w jakiś bliżej nieokreślony punkt w przestrzeni przed sobą. Nie wiedzieć czemu, Lily przyszło do głowy, że wygląda zupełnie tak, jakby zaraz miała się rozpaść na kawałki.
***
            -SZEŚĆ!..
Czuła na sobie jej spojrzenie i wiedziała, że ona zdaje sobie sprawę, że coś się stało. Nie wiedzieć czemu, nie mogła spuścić z niej wzroku. Jakaś magnetyczna siła utrzymywała je obie zastygłe w czasie i przestrzeni, połączone nagle jakąś niewidzialną nicią. Niemal czuła, że w tej chwili Lily Evans nie jest szczęśliwa, że odczuwa dokładnie taki sam ból, jak ona sama, co więcej, że też stoi jak nad przepaścią – o krok od zburzenia maski, którą przywdziała specjalnie na imprezę sylwestrową. Maski mówiącej, że wszystko jest w najlepszym porządku.
***
            -PIĘĆ!..
            Krańcem świadomości odnotowała, że zrobiła krok w jej stronę. A potem już metr po metrze zmniejszała odległość dzielącą ją od tej ciemnowłosej dziewczyny, na co dzień tak pewnej siebie, w której oczach widziała pustkę i czające się w kącikach łzy, czekające tylko na odpowiedni moment.
            Podskórnie czuła, że wie, co się stało. To wszystko nie było takie trudne, jeśli było się dobrym obserwatorem – potem wystarczyło tylko połączyć kilka faktów, takich jak to, że najpierw zniknęła gdzieś z Potterem, a potem wrócił tylko on, w zważonym humorze, wymieniając porozumiewawcze spojrzenie z przyjaciółmi.
            Zrobiła krok w jej stronę, nie spuszczając wzroku z jej twarzy i ledwie panując nad drżącymi wargami.
***
            - CZTERY!..
- Nie płacz, Nica – usłyszała jej cichy głos – Nie płacz przez niego. Nigdy nie płacz przez niego.
Wpiła w nią spojrzenie jeszcze silniej, jak zahipnotyzowana obserwując każdy jej ruch.
- Wiem, co czujesz – powiedziała jeszcze ciszej, zatrzymując się – ale jesteś więcej warta. A to było nie pierwsze, i nie ostatnie takie rozczarowanie.
Uchwyciła się goryczy, którą nasączone były jej ostatnie słowa, i odchrząknęła.
- W twoim przypadku – odpowiedziała – to też nie koniec świata, wiesz o tym, prawda?
Ta ich rozmowa była absurdalna, banalna. Nigdy nie powinna mieć miejsca.
- TRZY!..
            - Wiem – przyznała niepewnie, odruchowo broniąc granic własnego rozczarowania – nic się nie stało. Dam radę.
Nagle powstało między nimi napięcie, które było gęste jak kisiel – szczelnie wypełniło całą przestrzeń między nimi i ograniczało ruchy. Wydawało się, że każde drgnięcie wymagało nagle ogromnych, niespożytych wręcz pokładów energii.
Lily wyczuwała je każdą komórką, wydawało jej się też, że wie dokładnie, skąd nagle się pojawiło.
- Nica.. kiedyś mnie zapytałaś, czy czuję coś do twojego chłopaka.. –zaczęła - A ja ci obiecałam, że gdyby cokolwiek uległo zmianie, dowiedziałabyś się o tym ode mnie.
- DWA!..
- Pamiętam – przyznała, zaciskając nieświadomie pięści -  i co w związku z tym?
- Dotrzymałabym obietnicy – oświadczyła cicho Lily, patrząc jej prosto w oczy – między nami nic nie ma. A moja osoba nie miała nic wspólnego z tym, co stało się dzisiaj. Jeśli coś się stało.
Czas przyspieszył, otoczenie zawrzało, jakby ktoś podniósł poziom dźwięku w telewizorze. Zmysły miała dziwnie wyostrzone, gdy falująca feeria barw wokół nich, podekscytowana bliskością nowego czasu, nowego początku, nowych nadziei, krzyczała i śmiała się, unosząc w górę butelki z szampanem i wodząc dookoła błyszczącymi oczami. Nikt nie dostrzegał tej sceny, która rozgrywała się pośrodku wszystkiego, a jednak z dala od kogokolwiek.
- JEDEN!
Nica patrzyła na nią, jakby widziała ją pierwszy raz w życiu, okrągłymi oczami zdziwionego dziecka. Ale nagle coś się zmieniło i przybrała wejrzenie dojrzałej, zmęczonej życiem kobiety, która spogląda z poziomu swojej wiedzy, której wolałaby nie posiadać.
- Nie mam wątpliwości, że dotrzymałabyś obietnicy, Lily Evans – powiedziała, miękko akcentując jej imię i nazwisko.
Urwała, a w zapadłej ciszy stojąca naprzeciwko niej dziewczyna wpatrywała się w nią z napięciem, zaciskając place na nóżce kieliszka tak mocno, że aż zbielały jej knykcie.
- Ale.. – zaczęła, nie zrywając kontaktu wzrokowego. Czuła pulsujący ból głowy i uderzenie gorąca na szyi i policzkach, które odbierało jej zdolność koncentracji.
- Ale to, że z twojej strony nic się nie zmieniło, nie znaczy, że tak jest odwrotnie. Przecież wiesz.
 Lily patrzyła na nią, widząc prawdziwy, a nie udawany ból, którego po raz pierwszy nie starała się ukryć. Wokół nich trwało wreszcie to ostatnie z ostatnich odliczanie z prawdziwego zdarzenia, kiedy do początku nowego roku zostało marne dziesięć sekund. 
- Nie – powiedziała gorączkowo – nieprawda. On już o mnie zapomniał. Już mnie nie kocha.
Miała świadomość, że brzmi to jak dziecinne zapewnienia mające na celu odmienienie rzeczywistości. Nie chciała, żeby miało właśnie taki wydźwięk.
Usta Niki wykrzywił przez ułamek sekundy smutny uśmiech.
- Rzecz w tym.. – zaczęła, lecz zagłuszył ją chóralny wrzask „TRZY!” – rzecz w tym, że nigdy nie wiesz, czy przypadkiem to nie tak, że przestał cię kochać. Mógł przecież pokochać cię na nowo.
Lily trwała nieruchomo, połączona nieznaną więzią z tą zranioną, rozczarowaną dziewczyną, pośrodku sali balowej w jej domu i czując na sobie spojrzenie Jamesa Pottera, który właśnie szukał wzrokiem jedynej osoby, z którą chciał dzielić nadejście północy.
- ZERO!
            Rozległ się huk fajerwerków i wybuch entuzjazmu, zakotłowało się, gdy obejmujący się i całujący ludzie rozdzielili Lily Evans i Nikę Gibson, zupełnie nieświadomi tego, że przerwali łączącą je nić porozumienia. Z oczu tej ostatniej zniknął ten szczególny wyraz pokrewieństwa.
- SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!
Lily wpatrywała się z napięciem w jej usta, odczytując z ruchu warg słowa, których wśród setek nakładających się na siebie krzyków nie mogła usłyszeć.
„Nigdy nie wiesz, czy nie nauczył się pamiętać na nowo”.
* *

2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja mam chyba dar jasnowidzenia...Nie! To po prostu wprawa w czytaniu innych blogów :).
    „Nigdy nie wiesz, czy nie nauczył się pamiętać na nowo”

    OdpowiedzUsuń