Wiatr
dął niemiłosiernie, a od wczoraj pogoda niewiele się poprawiła – słońce
zajrzało na błonia Hogwartu tylko na chwilkę, po czym zakryło się chmurami.
Drzewa w Zakazanym Lesie gięły się w silnych podmuchach, a chatka Hagrida
przycupnęła w kącie, zupełnie jak mysz pod miotłą; jakby w obawie, że wichura
zechce porwać ze sobą także i ją.
Lily
schowała dłonie w rękawach szaty, opuszczając ciepłą Salę Wejściową.
Natychmiast uderzył w nią lodowaty podmuch, lecz dzielnie zignorowała go i skierowała
się ku chatce gajowego, obdarzywszy niebo przelotnym spojrzeniem.
Nie powiedziała
nikomu, że wychodzi. Szczerze mówiąc – miała ochotę choć przez chwilę posmakować
samotności. Nie chodziło o to, że nagle miała dość swoich przyjaciółek – broń
Boże! Ona po prostu musiała przyzwyczaić się do tego, że znowu jest w
Hogwarcie. Bo, prawdę mówiąc, ten rok był jakiś inny. Trudniej było się jej przestawić,
a przecież w latach poprzednich tak nie było! Co się stało ostatnimi czasy, co
spowodowało tę niepokojącą zmianę? I jej parszywy nastrój?
Zatrzymała
się wpół drogi i przestała mamrotać pod nosem. Zamiast tego obejrzała się za
siebie kontrolnie, a upewniwszy się, że nikogo tam nie ma, odetchnęła głęboko i
pokiwała głową nad swoją głupotą. Nawet gdyby ktoś za nią szedł, nie mógłby
słyszeć, że rozmawia sama ze sobą. A nawet jeśli jakimś cudem by usłyszał… Cóż,
trudno – nic mu do tego.
-
Może chodzi o to, że ja dorosłam? – powróciła do prowadzenia monologu – I
dlatego to wszystko, co mnie otacza, wydaje mi się takie odległe?
- Ja myślę –
usłyszała głos tuż za sobą, aż cała struchlała – że po prostu pozbyłaś się paru
złudzeń dotyczących ludzkości. To zawsze powoduje przypływ melancholii.
Odwróciła się
gwałtownie i z najwyższym zdumieniem ujrzała za sobą Remusa Lupina.
- Remus! –
krzyknęła, gwałtownie się uspokajając – Przestraszyłeś mnie!
- Nie chciałem –
uśmiechnął się przepraszająco – wyszedłem zza cieplarni i usłyszałem, co
mówiłaś.
Lily uśmiechnęła
się z zakłopotaniem.
- Tak tylko..
sobie… głośno myślałam. – mruknęła, wbijając wzrok w ziemię. Że też musiała się
natknąć akurat na Lupina, który był taki przenikliwy! Nie chciała, żeby
Huncwoci dowiedzieli się, jak bardzo zmiana relacji ze Snape’m wpłynęła na jej
nastrój. Nie chciała powodować kolejnych pojedynków, z powodu których
Gryffindor straci punkty.
- Nie martw się,
nic nikomu nie powiem – powiedział spokojnie chłopak, patrząc na nią uważnie.
Widocznie poczucie ulgi wymalowało się na jej twarzy, bo uśmiechnął się
szeroko, pomachał jej ręką i ruszył w kierunku zamku.
Evans gwałtownie wypuściła powietrze
z płuc. Miała szczęście, że trafiła akurat na tego Huncwota. Gdyby to był
Black, nie dałby jej żyć. Już słyszała te jego kąśliwe uwagi na temat osób,
które prowadzą rozmowy na tematy zasadnicze z samym sobą… brr.
Wzdrygnęła się
gwałtownie, zarówno z ulgi, jak i zimna.
***
Chociaż spędzili w dormitorium tylko
jedną noc, w jakiś pokrętny sposób Huncwotom udało się sprawić, że zapanował w
nim kompletny chaos.
Na podłodze leżały
otwarte kufry, prezentujące dumnie swą poplątaną zawartość. Byłe rozmieszczone
w strategicznych punktach pokoju, tak, że jeśli ktoś chciał z niego wyjść,
podejść do okna, szafy lub łazienki, nie mógł tego zrobić, nie potykając się o
przynajmniej jeden z nich.
To jednak był dopiero początek. Sterty książek i czasopism walały się dosłownie wszędzie, poczynając od parapetu, a kończąc na wnętrzu wanny. Otwarte drzwiczki szafy ukazywały światu swą skłębioną zawartość, stanowiącą mieszankę szat szkolnych Remusa, tych do quidditcha, należących do Jamesa i różowych bokserek w króliczki, do których nikt nie chciał się przyznać.
To jednak był dopiero początek. Sterty książek i czasopism walały się dosłownie wszędzie, poczynając od parapetu, a kończąc na wnętrzu wanny. Otwarte drzwiczki szafy ukazywały światu swą skłębioną zawartość, stanowiącą mieszankę szat szkolnych Remusa, tych do quidditcha, należących do Jamesa i różowych bokserek w króliczki, do których nikt nie chciał się przyznać.
- Na brodę Merlina – zaklął Syriusz,
wchodząc energicznie do pokoju i zawieszając wzrok na suficie – Kto to zrobił?
- Co? – spytał
nieuważnie Peter, pochłonięty magazynowaniem zapasów słodkości w szufladzie
szafki nocnej – Chodzi ci o te ubrania?
- Nie – zaprzeczył
Syriusz, nieomal ze zgrozą – Chodzi mi o to, kto zdewastował mój motor!
Peter uniósł wzrok
i napotkał smutne szczątki mugolskiego plakatu , który kiedyś przedstawiał
bujną blondynkę w kostiumie kąpielowym, opierającą się o wielki czarny motor.
Teraz wyglądał tak, jakby ktoś wrzucił do warzącego się tuż pod nim eliksiru
wybuchającą racę – cała powierzchnia plakatu była osmalona, w kilku miejscach
był rozdarty lub zupełnie zwęglony.
Syriusz ściągnął go zaklęciem smętne
pozostałości i przytulił je do serca, nieomal łkając. Gdyby wzrok mógł zabijać,
Peter właśnie padłby trupem.
- To nie ja! –
zawołał więc, szczerze oburzony taką insynuacją – To nie ja mam w zwyczaju
miotać zaklęciami we wszystko, co się nawinie, gdy nie mogę znaleźć swojej
miotły.
Nozdrza Blacka
zadrgały niebezpiecznie.
- Ja nawet nie mam
miotły… - dodał po chwili Peter, patrząc na niego z niepokojem – Spokojnie,
Łapo, jestem pewny, że zdobędziesz nowe zdjęcie… Rogacz nie wiedział, że trafił
akurat w…
- POTTER!
POPAMIĘTASZ MNIE! – ryknął Syriusz, wypuszczając z objęć plakat i wypadając z
dormitorium z prędkością światła.
***
- No i jak tam, Lilka, znowu szkoła,
hę? – zagadnął Hagrid, stawiając przed nią talerz wielki jak koło od roweru,
pełen krajanki domowej roboty.
- Ach… hm.. w
porządku. Trochę ciężko mi uwierzyć, że to już przedostatni rok. – przyznała,
bawiąc się swoją odznaką.
- Taa – mruknął
Hagrid, przysuwając sobie wielkie krzesło – Szkoda tej budy, co?
- I to jak… -
westchnęła Lily, posłusznie biorąc do ust jak najmniejszy kawałek krajanki,
który natychmiast skleił jej szczęki. Szybko łyknęła trochę herbaty, próbując
rozmiękczyć jakoś wątpliwy przysmak.
- Taa, co tu dużo
gadać – Hogwart to najlepsze lata w życiu czarodzieja. Później to już nie to…
Lily wreszcie
udało się przełknąć oporny smakołyk, przy czym oczy prawie wyszły jej na
wierzch. Spojrzała uważnie na Hagrida. Zmarkotniał wyraźnie, oczy miał szkliste
i tlił się w nich żal.
- Hagridzie –
zaczęła ostrożnie Lily – co cię gryzie?
- Aaa… nic takiego
– zbył ją, przejeżdżając ręką po twarzy – Takie tam…
- Czyli?
- No wiesz… szkoda
trochę, że mnie wywalili… I tak dobrze, że stary Dumbledore zrobił mnie
gajowym, ale wtedy miałem dopiero trzynaście lat. Ten, tego… straciłem cztery
lata w Hogwarcie… Nadal mógłbym czarować… a tak to.. – pociągnął głośno nosem –
No ale co tam, cholibka. Trzeba żyć dalej,
widocznie tak miało być, i już. I tak byłem kiepskim czarodziejem.
Lily milczała.
Zastanawiała się, czy powinna zadać pytanie, które ją nurtowało. Czuła, że tym
razem Hagrid byłby skłonny udzielić jej odpowiedzi.
- Hagridzie..
- No?
- Z jakiego powodu
cię wyrzucili?
- Ech.. stara
historia… - Hagrid skrzywił się nieznacznie i pociągnął łyka herbaty z kubka
wielkiego jak garnek – Doniósł na mnie taki jeden obrzydły ślizgon… Nazywał się
Tom Riddle.
- Jak to doniósł?
Że niby co robiłeś?
- No.. to było w
roku, w którym znalazłem Aragoga. On był jeszcze bardzo mały i nie umiał
walczyć o swoje w Zakazanym Lesie, rozumiesz, inne stworzenia by go
zabiły. – zaczął Hagrid, patrząc przed
siebie pustym wzrokiem. Nagle, ku przerażeniu Lily, zaczął się trząść, a po
jego policzkach potoczyły się wielkie łzy. - Nie mogłem na to pozwolić!
Rozumiesz?! Nie mogłem! To był mój najlepszy przyjaciel!
- Spokojnie,
Hagridzie – powiedziała przerażona Evans, klepiąc go po wielkiej dłoni –
Przecież ja ci wierzę!
- Taa, wiem.
Przepraszam. – wyciągnął z kieszeni wymiętą chustkę do nosa i rozgłośnie go
wydmuchał. Chwilę trwało, zanim doszedł na siebie na tyle, by kontynuować – Trzymałem
go w lochach, w pustej klasie… Zabierałem żarcie z Wielkiej Sali i mu
przynosiłem, dwa razy dziennie… Szybko rósł, chyba nawet szybciej, niż w
naturalnym środowisku… Ale nie skrzywdziłby muchy! Nawet teraz jest bardziej
niebezpieczny niż wtedy! Nikomu nie przeszkadzał… Ale któregoś dnia ten cały
Riddle poszedł za mną i zobaczył Aragoga… On myślał, że to Aragog jest tym
potworem z Komnaty Tajemnic… że to on krzywdził dzieciaki z mugolskich rodzin…
że to on zabił tę dziewczynkę! A TO NIE BYŁ ON!!
Lily drgnęła, tak samo jak cała reszta
sprzętów w izbie.
- Hagridzie… Tak
mi przykro. To straszne, że wyrzucili cię za coś, czego nie zrobiłeś! Jak
mogli?! To było bezpodstawne oskarżenie! – oburzyła się, gdy tylko ryk Hagrida
przebrzmiał – Wyrzucili cię, przełamali różdżkę.. A to nie był twoja wina…
- Ano widzisz –
mruknął ponuro, finalnie wycierając nos – Co robić. Dyrektor Dippet mu
uwierzył.. to był dobry uczeń, prefekt szkoły. Nie przyszło mu nawet do głowy,
że może się mylić. Wywalił mnie na zbity pysk i nawet nie zapytał o moją
wersję.
- A profesor
Dumbledore?! On też cię nie wysłuchał?
- Nie, nie, Dumbledore
to jest równy gość. On jako jedyny nie uwierzył Riddle’owi, ale nie miał wiele
do gadania. Stary Dippet chciał jak najszybciej rozwiązać sprawę komnaty, bo
miał pietra, że go zrzucą ze stołka. – westchnął ciężko, odkładając chustkę na
stół – No i i tak go wylali, tyle że parę lat później. Dyrektorem został
Dumbledore i zrobił mnie gajowym. Dzięki niemu mam co jeść, bo inaczej…
Cieszyłem się wtedy złą sławą, wiesz… Riddle wszystkim wokół rozgadał, i wtedy
nie dość, że półolbrzym, to jeszcze kryminalista wywalony z Hogwartu… bez
różdżki… nie wiem, co bym wtedy robił.
- Tak mi przykro,
Hagridzie… Naprawdę, to takie niesprawiedliwe! Nie można już z tym nic zrobić?
Może pogadam z dyrektorem, niech on..
- E, mała, lepiej
nie. Już w porządku. Ludzie zapomnieli, a poza tym wielu jest takich, co się ze
mną zadają, chociaż jestem nieokrzesanym mutantem. Na przykład ty. Dobrze mi
się żyje, zostałem w Hogwarcie. A to był mój jedyny dom, bo ja naprawdę nie
miałem dokąd pójść… Nie przejmuj się mną. Mogłem gorzej skończyć. – odchrząknął
- Chcesz jeszcze krajanki?
- Och.. nie,
dzięki. Muszę się zbierać, mamy dzisiaj pierwszy patrol.
- Dobra. To
zmykaj, Lilka, zanim zrobi się ciemno. I pozdrów ode mnie Jamie i Leanne.
-
Jasne. Do zobaczenia.
***
Remus wpadł do dormitorium w drodze
na patrol. Zostało mu trochę czasu, postanowił go więc spędzić w towarzystwie
przyjaciół. Szybko jednak przekonał się, że to był błąd.
- Łapa, to tylko
głupi plakat! Nie zrobiłem tego specjalnie! – krzyknął James, ledwie Lupin
przekroczył próg – Kupię ci drugi!
- SKRZYWDZIŁEŚ GO!
– ryknął Syriusz – Nie znajdziesz drugiego takiego! To była moja radość! Moje
szczęście! MOJA MIŁOŚĆ!
Urwał, dysząc
ciężko i wściekle wpatrując się w Jamesa.
- Co się stało? –
zapytał ostrożnie Remus, wykorzystując chwilową przerwę. Spojrzał pytająco na
Petera, który stał pomiędzy Łapą a Rogaczem i najwyraźniej próbował zapobiec
rękoczynom. Już otworzył usta, by udzielić odpowiedzi, gdy uprzedził go James.
- Zniszczyłem
przez przypadek ten ukochany obrazek Łapy, no wiesz, ten z motorem, który się
nawet nie rusza… - zaczął Rogacz, ale widząc minę Syriusza, szybko uzupełnił –
Ale kupię mu drugi! Taki sam! Albo lepszy! Jaki będzie chciał…
- Morderca! –
warknął Syriusz, podbiegając do Lunatyka i podtykając mu pod nos jakieś
szczątki pokryte grubą warstwą sadzy, które do tej pory przyciskał do piersi –
Widzisz?! Widzisz, co ten morderca zrobił mojemu Harleyowi?!
- Nie jestem mordercą! Opanuj się, to tylko plakat!
- To była żywa istota! I w dodatku… - jęknął Syriusz, gładząc zwęglony papier – w dodatku… ON BYŁ JESZCZE TAKI MŁODY! JAK MOGŁEŚ!
- Nie jestem mordercą! Opanuj się, to tylko plakat!
- To była żywa istota! I w dodatku… - jęknął Syriusz, gładząc zwęglony papier – w dodatku… ON BYŁ JESZCZE TAKI MŁODY! JAK MOGŁEŚ!
- Już ci mówiłem,
że to był wypadek! – zdenerwował się James – WYPADEK, pojmujesz?!
-
SPOKÓJ! – ryknął Remus, czując, że ma już tego dosyć.
Dwie pary oczu,
szare i orzechowe, zwróciły się na niego z niemym wyrzutem.
- Wreszcie –
jęknął Peter, rozcierając uszy.
- Rogacz, Łapa,
jesteście parą największych kretynów, jaką miałem okazję poznać – powiedział ze
złością Remus, celując w nich różdżką.
- Dlaczego?! –
zapytali jednocześnie, wyraźnie oburzeni.
- Dlatego.
Lunatyk machnął
różdżką, mruknął „reparo” i wręczył Syriuszowi plakat, który wyglądał jak nowy.
- Wychodzę na
patrol – rzucił na odchodnym, spoglądając na nich groźnie – Macie się
natychmiast pogodzić, bo inaczej wlepię wam całoroczny szlaban, tak, żebyście
nie mogli przeprowadzać treningów quidditcha.
I zamknął za sobą
drzwi, niechcący wprawiając podłogę w drżenie.
- Dom wariatów –
mruknął, zbiegając po spiralnych schodkach.
Był już najwyższy
czas, bo za kwadrans był umówiony z Evans w zupełnie innej części zamku.
***
Mało
kto miał okazję zobaczyć, jak wygląda Hogwart nocą. No, może nie do końca nocą,
ale późnym wieczorem, tuż po rozpoczęciu ciszy nocnej. Oczywiście mnóstwo osób
miało w swoim życiu pewne incydenty, kiedy wymykały się ukradkiem z Pokoju
Wspólnego. Jednak przemykanie na paluszkach, w obawie, że z ciemności wyłoni
się Filch – oj, to było zupełnie coś innego, niż bezkarne przechadzanie się
korytarzami. Nocą, gdy nie wędrują po nich w obie strony setki uczniów, wyglądają
zupełnie inaczej. Toną w aksamitnych ciemnościach, ponieważ jedynie co piąta
pochodnia jest zapalona, a i te nie dodają samotnym wędrowcom otuchy, rzucając
na kamienne ściany złowrogie cienie. Wtedy to zaczyna się w zamku drugie życie,
o którym większość uczniów nie ma zielonego pojęcia. Postacie występują z ram swoich obrazów, by
odwiedzić przyjaciół kilka pięter niżej; zbroje przemieszczają się, klekocząc
złowieszczo i strasząc każdego, kto się tego nie spodziewa.
Co jakiś czas rozlega się też cichy trzask i w
powietrzu pojawia się Irytek, wraz ze swoim nieodłącznym złośliwym uśmiechem.
Nieznośny poltergeist od lat jest zmorą uczniów i nauczycieli, z upodobaniem
rozbijając wazy, zalepiając dziurki od klucza, rzucając w pierwszoroczniaków
łajnobombami i wywrzaskując obelgi pod
adresem rozdygotanej Melindy Davis z gobelinu na trzecim piętrze, która już dwa
razy zbudziła cały na zamek histerycznymi krzykami. Biedaczka tak się
przeraziła, że schowała się za rozwieszonym płótnem na obrazie zatytułowanym
„Tkaczka”. W poszukiwania jej zostali zaangażowani wszyscy nauczyciele i
uczniowie, lecz mimo to udało się ją namierzyć dopiero po tygodniu.
Poza tym po korytarzach snuje się Pani Noriss,
ukochana kotka woźnego Filcha. Pojawia się i znika zupełnie bezszelestnie,
przyłapując ucznia na łamaniu regulaminu i pozostawiając go, dygoczącego ze
strachu. Taki nieszczęśnik może mieć pewność, że już za moment znikąd pojawi
się zaalarmowany Filch i zaciągnie go za ucho do swojego gabinetu. Taak… gdy
ktoś nie zna dobrze zamku, nie ma szans odbyć bezkarnie nocnego spacerku; chyba
że ma na sobie pelerynę niewidkę i na dodatek sporo szczęścia.
Lily lubiła te późne patrole.
Pozwalały jej się wyciszyć i uspokoić, a poza tym były dobrym pretekstem do
rozmowy. Ona i Remus w zasadzie się nie znali, zanim nie zostali prefektami.
Ich przyjaźń rozpoczęła się właśnie na wieczornych dyżurach.
Dzisiaj jednak było inaczej. Lily
czuła się odrobinę upokorzona tym, że Remus przyłapał ją na czymś, co można by
uznać za nienormalne. Przez to ociągała się trochę, zmierzając na patrol.
Obawiała się jego wszystkowiedzącego spojrzenia, które co chwila przypominałoby
jej, że Lupin wie, jak bardzo czuje się ostatnio zagubiona. A przecież zawsze
była taka pewna tego, co robiła i mówiła. Co ją nagle opętało?
W efekcie w umówione miejsce, czyli fragment korytarza obok posągu Fryderyka Wielkiego, dotarła spóźniona. Jej partner już tam był, pogrążony we własnych myślach.
W efekcie w umówione miejsce, czyli fragment korytarza obok posągu Fryderyka Wielkiego, dotarła spóźniona. Jej partner już tam był, pogrążony we własnych myślach.
- Przepraszam,
Remus – powiedziała ze skruchą – Straciłam poczucie czasu.
- Nic się nie
stało – uspokoił ją chłopak – Czekałem tylko chwilę.
Poczekał, aż
wyjmie różdżkę z kieszeni i ruszyli przed siebie, wymieniając opinie o
pierwszym dniu w szkole i przedmiotach, które wybrali na OWUTEMy. Temat jednak
szybko się wyczerpał i dalej kroczyli już w ciszy, każde pogrążone we własnych
myślach.
***
Lily natychmiast zorientowała się,
że jej wcześniejsze obawy były zupełnie bezpodstawne. Remus był tego wieczoru
wyjątkowo rozkojarzony i nieobecny duchem. Wyglądało na to, że zapomniał
zupełnie o jej obecności. Lily miała też uzasadnione podejrzenia, że gdyby w
tej chwili przez środek korytarza przecwałowało stado wściekłych hipogryfów,
nawet by tego nie zauważył.
-
Ekhm – odchrząknęła, czując w gardle nieprzyjemne drapanie. Chciała coś
powiedzieć, jednak uznała, że po godzinie milczenia jej głos może odmówić
posłuszeństwa. Nie przewidziała jednak jednego: w martwej ciszy jej
chrząknięcie zabrzmiało jak wystrzał; nic więc dziwnego, że Remus aż
podskoczył, gwałtownie wyrwany ze swoich rozmyślań.
- Wszystko w
porządku, Lily? – zapytał nieuważnie.
- Tak, tak –
odparła szybko – Zaschło mi w gardle.
- Aha –
wymamrotał, nie zwracając najmniejszej uwagi na tę drobną aluzję.
Lily
zerknęła na niego ukradkiem. Wyraźnie był czymś zmartwiony. Zawsze było to po
nim widać: ściągnięte brwi, zaciśnięte usta i pionowa zmarszczka w ich kąciku
mówiły same za siebie. Lecz teraz doszło do tego coś jeszcze – Lupin nie dość,
że zmartwiony, był najwyraźniej skrajnie wyczerpany. Wyglądał tak blado i
mizernie jak nigdy.
Lily
na ten widok zaniepokoiła się nie na żarty: co mogło gnębić go aż tak bardzo,
że nie pozwalało mu spać i odcisnęło piętno na jego twarzy?
Nie miała złudzeń
– gdyby to było coś, czym chciałby się z nią podzielić, już by to zrobił. Widać
nie chciał lub nie mógł. Evans doszła do wniosku, że jedyne, co może dla niego
zrobić, to skrócenie patrolu i umożliwienie mu skierowania się prosto do łóżka.
- Możemy już kończyć? – zapytała
więc, udając ziewnięcie – Strasznie mało śpię ostatnio.
- Dobrze – zgodził
się, spoglądając na nią z roztargnieniem – Rzeczywiście wyglądasz na zmęczoną.
Nie zdążyła
odpowiedzieć, bo do uszu obojga doszły właśnie dziwne odgłosy, dobiegające zza
mijanych drzwi do pustej sali. Zmięła w ustach przekleństwo. Właśnie teraz,
kiedy mieli kończyć!
Remus ostrożnie
nacisnął klamkę. Drzwi ustąpiły bez jednego skrzypnięcia i pomieszczenie
stanęło przed nimi otworem.
Był to klasa profesor McGonagall,
jej samej jednak nie było w środku. Na katedrze siedziała ciemnowłosa
dziewczyna, z krawatem w barwach Revenclawu na szyi. Zgrabnymi nogami oplatała
biodra Jamesa Pottera, on sam natomiast jedną rękę trzymał na jej pośladku, a
drugą zanurzał we włosach. Całowali się zapamiętale, wydając przy tym ssąco –
mlaszczące odgłosy.
-
Ekhm – odchrząknął Remus znacząco. Para odkleiła się od siebie i oboje
jednocześnie spojrzeli na intruzów. Nawet w przyćmionym świetle pochodni Lily
widziała zakłopotanie malujące się na twarzy krukonki. Kojarzyła ją z kilku
lekcji w piątej kalsie, musiały więc być na tym samym roku.
- Cześć, Lunio –
przywitał się z przyjacielem Potter, strosząc dłonią swoje czarne włosy –
cześć, Evans. Przedstawiam wam Weronikę Gibson.
W tym czasie jego
nowa dziewczyna zsunęła się z biurka, zalewając się silnym rumieńcem. Unikając
wzroku obu prefektów zapięła dwa górne guziki bluzki.
- Minus dziesięć
punktów dla Gryffindoru i Revenclawu za przebywanie poza Pokojem Wspólnym w
czasie godziny policyjnej– powiedziała spokojnie Lily.
- Evans, skarbie,
skąd wiesz, z jakiego domu jest Weronica? – zapytał Potter, spoglądając na nią
ze zdziwieniem.
- Nie nazywaj mnie
tak, Potter, bo dorzucę ci kolejny szlaban – warknęła.
- Krawat –
wyjaśnił skrótowo Remus.
Tymczasem Weronica
wpatrywała się w bruneta zmrużonymi oczami. Najwidoczniej nie spodobał jej się
fakt, że nie tylko do niej zwraca się per „skarbie”.
- No tak, krawat…
Zapomniałem o nim. W takim razie… będziemy się zbierać. Prawda, Nica?
Brunetka zmierzyła
go wzrokiem bazyliszka , aż się wzdrygnął. Lily stłumiła chichot.
- Każda dziewczyna
jest dla ciebie skarbem? – spytała, zakładając ręce na piersi i nie pozwalając
mu się objąć. Potter przewrócił oczami.
- Jasne, że nie.
Co ci przyszło do głowy? To był tylko taki…
- Żart?! A
skierowany do mnie czy do niej?
- Nica… daj
spokój. Pogadamy o tym jutro. – powiedział stanowczo, złapał ją za łokieć i pociągnął
do wyjścia. Pozwoliła na to z ociąganiem, nadal obrażona.
***
Efekt tych zdarzeń był taki, że Lily
wróciła do Pokoju Wspólnego dobrze po północy i zastała w nim zaledwie kilka
osób. Najwidoczniej wymęczeni psychicznie gryfoni woleli jak najszybciej
przenieść się do krainy Morfeusza i puścić w niepamięć pierwszy dzień nowego
roku szkolnego.
Pokój
Wspólny gryfonów należał do jednej z przytulniejszych komnat w Hogwarcie . Był
okrągły i cały utrzymany w barwach Gryffindoru – złocie i purpurze. Zawdzięczał
to głównie pasiastej tapecie na ścianach i rozwieszonym to tu, to tam godłom
Gryffindoru. Centralny punkt pomieszczenia stanowił wielki marmurowy kominek, w
którym teraz płonął wesoło ogień. Wokół niego rozlokowane było całe mnóstwo
wysiedzianych foteli, sof i puf, poustawianych wokół niewielkich stolików.
Natomiast po przeciwległej stronie, pod oknami, stały stoły, identyczne jak te
w bibliotece, zaopatrzone w lampki z jedwabnymi abażurami i wygodne krzesła.
Po obu stronach
pokoju znajdowały się identyczne drzwi, za którymi znajdowały się spiralne
schodki prowadzące do dormitoriów.
Jamie i Leanne zajęły dwa
najwygodniejszych fotele, które zaciągnęły w pobliże kominka i najspokojniej w
świecie grały w Eksplodującego Durnia. Lily przytaszczyła sobie trzeci i padła
na niego z uczuciem ulgi.
- Jak było? –
zapytała Jamie, nie unosząc wzroku znad kart.
- Jak zwykle – odparła,
ziewając rozdzierająco – Potter ma nową ofiarę.
- Na kogo padło
tym razem? – zapytała Leanne.
- Weronica Gibson
z Revenclawu.
- Nica? – zrobiła
zdumioną minę, tracąc na chwilę zainteresowanie grą – Naprawdę?
- Znasz ją? – Lily
też się zdziwiła, unosząc się w fotelu do pozycji siedzącej .
- Mieszka
niedaleko – wyjaśniła blondynka – Matt kiedyś z nią chodził. Zerwali już dawno
temu, ale czasami się z nią widuję w wakacje.
- Aha. W każdym
razie obściskiwała się z Potterem w pustej klasie transmutacji. Pomijając
to, wydaje się być całkiem w porządku.
- HA!
Obie podskoczyły,
spoglądając na Jamie pytająco.
- Wygrałam –
wyjaśniła dziewczyna, z zadowoloną miną patrząc, jak karty Leanne eksplodują
jedna po drugiej.
* *
Potter swoim zachowaniem doprowadzi mnie do szewskiej pasji, szczerze. Jak chce Lily to nie może wykorzystywać faktu, że każda dziewczyna wskoczyłaby mu do łóżka...To Kurkonka - powinna być mądrzejsza xD
OdpowiedzUsuńKocham Remusa. Jejć. Uwielbiam jego postać. Jest taki pociągający ze swoim futerkowym problemem...
Wiesz?
Może ja napiszę Ci porządny komentarz jutro, bo teraz usypiam się na siedząco i nie umiem sklecić żadnego zdania xD
Ale czytam i poprawię komentarz jutro :D
Pozdrawiam
Bardzo dziękuję za przeczytanie rozdziału ;)
UsuńPowiem ci, że ta dziewczyna wcale nie jest głupia, wbrew pozorom. ;)
A co do Jamesa.. no cóż. On też kiedyś dojrzeje. Z naciskiem na "kiedyś".
Ja też uwielbiam Remusa :) Jest boski. Naprawdę. I nie mówię tu o moim, tylko tak ogólnie.
Z twoim komentarzem nie mam problemu, generalnie lubię słuchać i czytać ludzi, którzy są nieprzytomni ze zmęczenia. Przynajmniej w moim środowisku to bardzo interesujące zajęcie^^.
Pozdrawiam serdecznie,
Przeczytałam kolejne dwa rozdziały i, podobnie jak Anaisse, jestem wściekła na Jamesa... Żeby jeszcze facet okazał jako taką skruchę, ale nie... Przyłapała go panna, którą rzekomo "kocha", a on się szczerzy, jakby nic złego się nie stało...
OdpowiedzUsuńPodoba mi się za to Jamie i relacje Lily - Remus.
Wrażenia, póki co, coraz bardziej pozytywne:)
Mam tylko jeszcze takie pytanie: czy ktoś Ci sprawdza notki przed publikacją? Mam na myśli, czy sprawdza interpunkcję, składnię, itp? Bo to dla mnie niecodzienne, żeby czternastolatka (tak, dalej nie umiem pogodzić się z Twoim wiekiem, musisz mi to wybaczyć) znała tak dobrze reguły pisowni:) To oczywiście komplement, bo Twoje rówieśniczki, które mam "przyjemność" znać PiShOm TrOsZkEm InAcZeJ, a na pytanie o "przecinki" odpowiadają, że w ogóle nie jedzą ryb :)
W każdym razie - ratujesz rocznik '97 przed intelektualną zagładą:)
No i na koniec dodam, że masz już miejsce w moich linkach, więc z pewnością będę tu zaglądać:)
Bardzo się cieszę, że chciało ci się przebrnąć przez kolejne części ;)
UsuńO tak, wiem, że zachowanie Jamesa do najrozsądniejszych nie należy, ale było w stu procentach zamierzone.
Jamie jest moją ukochaną postacią. Uwielbiam o niej pisać, nie mam pojęcia dlaczego, ale... mniejsza z tym, prawda? Ważne, że sprawia mi to przyjemność. Właściwie lubię wszystkich swoich bohaterów, jak na razie, oczywiście, ale Jamie jest jedyna w swoim rodzaju :)
Zadałaś pytanie, czy ktoś sprawdza moje notki przed publikacją - odpowiedź brzmi: nie. Piszę sama, później je czytam, poprawiam to, co przeoczyłam, a na koniec, jeśli coś mi nie pasuje, wprowadzam jakieś drobne, kosmetyczne poprawki, ale nie ma w tym ingerencji kogoś z zewnątrz. Jestem zaszczycona, że nie znajdujesz w moich notkach zbyt wielu błędów ;) Wiem, że dość dobrze sobie radzę ze składnią i interpunkcją, ale to zasługa tego, że w podstawówce miałam świetną polonistkę, która zaszczepiła we mnie miłość do poprawności językowej ;) Nienawidzę opowieści, w których występuje przerost treści nad formą, ja osobiście wolę, gdy jest odwrotnie :P
Taak.. wiem, że taka typowa sŁiTaŚnA czternastolatka używa języka dość specyficznego, a ja jestem na to wyjątkowo wyczulona :) szlag mnie trafia, jak widzę coś takiego. To, że ma się czternaście lat, wcale nie znaczy, że trzeba kochać Pattinsona albo Hannah Montana. Brr.
Rozpisałam się troszeczkę, ale trafiłaś w mój czuły punkt ;)
Na koniec bardzo ci dziękuję za umieszczenie mnie w linkach, jestem zaszczycona, że znalazłam sobie miejsce na tak dobrze pisanym blogu jak twój. Wprost nie mogę wyjść ze zdziwienia ;)
Oczywiście z chęcią będę cię powiadamiać o nowych notkach.
Pozdrawiam serdecznie!
Trafiłam w czuły punkt, ale mam nadzieję, że nie uraziłam:) Nie staram się nigdy uogólniać ani powielać stereotypów. Po prostu wszystkie Twoje rówieśniczki, które mnie otaczają, są takie same, dlatego wydajesz mi się na ich tle wyjątkowa, co nie oznacza wcale, że nie wierzę w to, że jesteś w swojej kategorii wiekowej jedyna - po prostu zaliczasz się do mniejszości:) Zdaję sobie sprawę, że istnieje młodzież, która myśli, zna i stosuje reguły pisowni, itd. Po prostu, z jakichś bliżej niepojętych względów, jej przedstawiciele nie pojawiają się w moim otoczeniu, a szkoda:)
UsuńI dziękuję za miłe słowa na temat mojego bloga:) Wspominałaś w komentarzu, że przeczytałaś dwie najnowsze notki, a całe opowiadanie nie jest, niestety tak "dobrze pisane", więc gdybyś sięgnęła początków, mogłabyś się rozczarować. Jestem obecnie na etapie poprawiania tego, co było źle, ale wszystkich swoich głupot i tak nie jestem w stanie wyprostować bez dużej ingerencji w fabułę. Niemniej, miło mi bardzo, że chociaż trochę spodobał Ci się mój styl:)
Nie, nie uraziłaś mnie! Nie poczułam się dotknięta i nie potraktowałam twoich słów jako uogólnienia :D
UsuńMasz rację, niestety. Porażająca większość moich rówieśniczek jest taka, jak te w twoim otoczeniu. Mnie to przeraża, stąd moje gorzkie słowa. Osobiście nie posunęłabym się nigdy do stwierdzenia, że jestem wyjątkowa, ale bezsprzecznie muszę się zgodzić, że takich osób jak ja jest raczej mało. Czasami, kiedy moje 'koleżanki' pieją nad nad aktorami, piosenkarzami, serialami, filmami, etc., czuję się, delikatnie mówiąc, wyalienowana :) A najsmutniejsze jest to, że jak już któraś czyta książkę, to tylko w wersji pdf. Pff.
Nie stanowią całości, bo mam grono znajomych, którzy się do tej grupy absolutnie nie zaliczają, jednak gdzie się nie ruszyć, mogę być pewna, że trafię na taką cudowną postać, która z radością mi oświadczy, że kocha Jonas Brothers i nic ponad to się dla niej w życiu nie liczy.
Hej Phil! To znowu ja! Tym razem krótko.
OdpowiedzUsuńMojej uwadze nie uszedł ten piękny opis na początku. Świetne było to porównanie chatki Hagrida do myszy :).
Cieszę się, że Lily widząc Jamesa z Inną nie rozpłakała się, nie pobiegła do dormitorium się wypłakać i nie zrobiła jakiejś innej, głupiej dziecinnej sceny jak to w niektórych ff bywa. Bardzo mnie to irytuje. Zadowala mnie też to, że Weronica (na razie) nie okazała się jakąś głupia lalą. Aha! Zapomniałam jeszcze o Syriuszu!
Bardzo spodobała mi się ta akcja z plakatem. Przez cały czas czytania moje wargi unosiły się ku górze :)
"przytulił je do serca, nieomal łkając"
"SKRZYWDZIŁEŚ GO! [...] To była moja radość! Moje szczęście! MOJA MIŁOŚĆ!"
" ON BYŁ JESZCZE TAKI MŁODY! JAK MOGŁEŚ!"
Wybacz. nie mogłam się powstrzymać, żeby nie skopiować tych najlepszych fragmentów ;).
Miało być krótko, ale wyszło jeszcze dłużej niż poprzednio. Lece do następnej noty!
~Kasia