czwartek, 9 sierpnia 2012

7.„Tylko słowo” może być wierzchołkiem góry lodowej.


Dormitorium Krukonek nie było miejscem wyjątkowo przytulnym. Anielsko białe ściany, ascetyczne umeblowanie i  ład tu panujący sprawiały, że bardzo przypominało salę szpitalną. I chociaż wyglądało na zupełnie bezosobowe, w zasadzie pokrywało się z charakterem trzech mieszkających tu dziewczyn, bo jedyne, co je łączyło, to dobre maniery i zamiłowanie do porządku. 
- No i co, Deb?
Nica Gibson przysiadła na swoim łóżku, odsunąwszy wcześniej granatowe kotary. Położyła na szafce torbę z książkami i spojrzała na twarz przyjaciółki.
Debbie Moore zdmuchnęła z twarzy błękitno – fioletowe pasemko i z niejakim trudem otworzyła usta.
- Ty mi powiedz – wychrypiała, unosząc się na łokciu – Czy ja naprawdę wyglądam na osobę, która może zaliczać dzi – APSIK! – siaj test z transmutacji?
Brunetka westchnęła, przewracając oczami.
- Gdybyś poszła teraz do skrzydła szpitalnego, z pewnością byś mogła – zauważyła, unosząc lekko brwi.
- Nie pójdę – odparła z uporem wyczekująco dziewczyna, z jękiem opadając na poduszki – Nie chcę, żeby się zorientował, że na niego czekałam w tej cholernej ulewie.
- Daj spokój, niby jak miał się dowiedzieć? Przecież nawet się nie zorientuje, że coś ci jest.
Zanim zdążyła ugryźć się w język, Debbie obdarzyła ją załzawionym spojrzeniem zza wielkich okularów w czarnych oprawkach.
- Przepraszam – zareagowała Nica – Ja nie miałam na myśli…
- Masz rację – burknęła przyjaciółka, a jej i tak niewyraźny głos został stłumiony przez poduszkę – Jestem beznadziejna.
- W cale nie! – jęknęła brunetka, kucając przy niej i próbując złowić jej spojrzenie – Źle się wyraziłam, wcale mi nie chodziło o to, że on się tobą nie przejmuje. Musiało mu coś wypaść i dlatego…
- Daj sobie spokój.
- Debbie… proszę! Chodź, zaprowadzę cię do pani Pomfrey.
- Idź sama. Ja sobie tu poleżę. I się wykuruję.
- Deb, nie bądź śmieszna. Pani Pomfrey wyleczy cię jednym eliksirem!
- …po którym do końca dnia będzie mi z uszu buchała para i wszyscy się zorientują, że się przeziębiłam. Nie, wiesz, dzięki. Poradzę sobie.
- Moore, weź się w garść¡
- Daj mi spokój, Nica! Ile razy mam ci powtarzać? Idź już lepiej na śniadanie, bo jeszcze się spóźnisz na lekcje.
Brunetka westchnęła ciężko, podnosząc się do pionu.
- Jesteś pewna?
- TAK!
Złapała torbę, zerknęła ukradkiem na skuloną na łóżku przyjaciółkę i z ciężkim sercem wyszła na zewnątrz.
***
            Zimny wiatr omiatał mury zamku, towarzysząc wytrwale deszczowym chmurom. Dudniące o parapety krople wygrywały swoją jednostajną melodię, splatając się w jedno z monotonnym głosem nauczyciela. Słowem – aura nie sprzyjała koncentracji.
Nica oparła brodę na dłoni i stłumiła westchnienie.
Dziwnie było siedzieć na lekcji bez Debbie u boku. Od pięciu z górą lat były raczej nierozłączne, z nielicznymi wyjątkami. Nawet teraz, po sumach, oddzielnie chodziły tylko na jeden przedmiot.
            Wzrok dziewczyny spoczął na dwóch siedzących przed nią Ślizgonkach, z których jedna miała brązowe włosy o rudawym odcieniu. Nazywała się chyba Ruby. Przysadzista, o szerokiej twarzy i żabich oczkach, była postacią raczej nieciekawą. Ale też nie zasłużyła sobie niczym na tak ciężkie spojrzenie, jak to, które posłała jej Nica.
Powód tej jawnej niesprawiedliwości był jeden – rude refleksy w jej warkoczu przypomniały Nice o Lily Evans.
O atrakcyjnej, inteligentnej, miłej i lubianej Lily Evans.
Albo może inaczej. O Lily Evans, którą polubiła z niejakim trudem.
Nie, to nadal nie jest najlepsze określenie…
O Lily Evans, dziewczynie, która zajmowała w sercu Jamesa Pottera pierwsze miejsce. Ex aequo z jego miotłą.
***
            - Lily, do licha, przecież nie można tego tak zostawić! – zawołała Leanne, spoglądając na rudowłosą przyjaciółkę rozognionym wzrokiem – To się nie mieści w głowie..
- Leanne, ile razy mam ci mówić, żebyś zostawiła to w spokoju? To nic takiego.. – westchnęła Lily, przewracając oczami – Za bardzo się tym wszystkim przejmujesz.
- Jamie! Powiedz jej coś!
- Cicho! Ja się uczę! – warknęła Jamie, przewracając stronę podręcznika do wróżbiarstwa – A to nie jest częsty widok, więc, na gacie Merlina, uszanujcie to!
- Lepiej byś zrobiła, ucząc się transmutacji – zauważyła cierpko Lily – Nawet jeśli zawalisz wróżbiarstwo, nic się nie stanie. A transmutacja…
- Ciocia dobra rada się znalazła – burknęła Jamie – To, że ty nie wybrałaś wróżbiarstwa, nie oznacza, że to przedmiot bezwartościowy.
- Oczywiście, że nie – odparowała Lily – To TY zawsze to powtarzasz!
- Słuchaj, Lill, powinnaś iść do McGonagall. Przecież tak nie może być! – wtrąciła się Johnson, zmieniając temat.
- Leanne, to tylko głupi liścik! Ja się nim nie przejęłam.. – Evans wstała, chwyciła torbę i zmięła w kulkę kawałek pergaminu, który tak bardzo wzburzył dziewczynę – Nawet gdybym poszła do McGonagall, przecież to nic nie da.
- Lily.. niektórzy.. podli ludzie… to znaczy.. to straszne, nazwać kogoś szlamą! – Leanne gwałtownie wypuściła powietrze z płuc – A to już drugi raz!
- To tylko słowo – Lily wzruszyła ramionami – Mnie to naprawdę nie obchodzi. Ciekawi mnie tylko, kto taki aż tak mnie nie lubi.
***
            Lily Evans była ładna, nawet bardzo. Coś jednak podpowiadało Nice, że tak naprawdę nie jest wcale ładniejsza od niej samej. Kto wie, czy nie jest wręcz odwrotnie. Ale to było nieistotne.
Prawda była taka, że Lily była osobą bardzo sympatyczną, inteligentną, lubianą, generalnie – odbieraną przez większość raczej pozytywnie. Podobno roztaczała wokół siebie jakiś czar, urok, któremu nikt nie mógł się oprzeć.
Gdy ją poznała, doszła do wniosku, że jest w tym jakiś cień prawdy.
Lily była ujmująca, chyba można tak to określić. Miło się z nią rozmawiało.
Ale Nica nie popadła w zachwyt. Po prostu ją tolerowała.
            Domyślała się, że inaczej cała sprawa wyglądała z punktu widzenia Lily. Nice wydawało się, że ją polubiła. I że była z nią szczera.
Ale nadal nie mogła się do niej przekonać, nie potrafiła jej zaufać.
Dlaczego?
Nie wiedziała. Nie potrafiła jej polubić tak do końca.
Zawsze jej się wydawało, że jest ponad uczucia takie jak zazdrość.
Ale jak, do diabła, w tym wypadku można uzasadnić trawiące ją pragnienie zemsty?
Lily Evans nie była niczemu winna.
A Nica Gibson naprawdę bardzo chciała pozbyć się wreszcie tego szczękościsku, który ją ostatnio dopadał w towarzystwie rudowłosej Gryfonki. Nie chciała, żeby pani prefekt uznała ją za zwyczajną, pustą, zazdrosną lalę. Nie chciała być od niej gorsza.
***
            - Lily, a nie sądzisz, że mogła to zrobić ta cała Gibson? – zasugerowała Jamie, której ochota do nauki odpłynęła w niebyt – Ma motyw. Z tego, co mówiłaś, trzyma Pottera pod pantoflem. Gdyby nie ty, prawdopodobnie byłaby w stanie zupełnie go usidlić.
- Na pewno nie – zaprzeczyła gwałtownie Lily – To jest bardzo niekomfortowa sytuacja i to faktycznie odbija się na naszych relacjach, szczególnie ostatnio. Zupełnie mi nie ufa, ale to chyba dlatego, ze naprawdę jej na nim zależy.
- To prawda – zgodziła się Leanne – Jest w nim bez wątpienia zakochana. Gdyby nie była, nie związałaby się z kimś, dla którego istnieje inna dziewczyna. Nica nie jest osobą, która pozwala się spychać na margines. Dlatego to jest dla niej tak trudna sytuacja.. Musi jej na nim naprawdę zależeć, skoro się na to godzi. Podejrzewam, że gdyby się dowiedziała, że Potter ma u ciebie jakieś szanse, wycofałaby się natychmiast, z godnością. A tak..
- No dobrze – przerwała jej zniecierpliwiona Jamie – Ale przecież to tylko potwierdza moją teorię. W takiej sytuacji na pewno chciałaby się jakoś wyładować, prawda? W jakimś stopniu odegrać za doznane - z twojej winy, choć nie bezpośrednio- upokorzenia.
- Nie – zaprzeczyły razem Lily i Leanne – Ona nigdy nie upadła by tak nisko, wierz mi.
***
            Wiele kilometrów dalej, w Londynie, zaczął padać deszcz.
Obyło się bez spektakularnych czarnych chmur, grzmotów oraz huków. Po prostu w pewnym momencie z szarej zawiesiny wiszącej nad miastem zaczęły skapywać pojedyncze krople.
            Nie była to okoliczność sprzyjająca. Chociaż, jakby się tak nad tym zastanowić – jak zawsze wszystko zależy od perspektywy. Tak więc dla umęczonych upalnym latem podmiejskich trawników deszcz okazał się najlepszą wiadomością dnia, natomiast dla chłopca rozwożącego gazety przykrą niespodzianką.
            My jednak zajmiemy się perspektywą Petunii Evans, która skończyła właśnie zajęcia w Liceum Stołecznym imienia Alexandra Bella i wyszła była na nieosłonięty dachem dziedziniec, obciążona szkolną torbą i dodatkowo trzema książkami wypożyczonymi tego dnia z biblioteki.
Ledwie drzwi zamknęły się za nią, pierwsze krople spadły na jej włosy, ramiona, nos oraz trzymane w ramionach książki.
Petunia zaklęła głośno, płosząc gołębie.
Tak. Z jej perspektywy nie była to okoliczność sprzyjająca, bo nie miała parasola. Co więcej, w najbliższym czasie czekało ją dziesięciominutowe wystawanie na przystanku autobusowym w oczekiwaniu na parskającą spalinami maszynę, która miała ją dowieźć w miejsce odległe od jej własnego domu o dwadzieścia minut średnioszybkiego marszu lub pół godziny oczekiwania na kolejny autobus, który po pięciu minutach jazdy wyplułby ją pod samym domem.
Petunia Evans myślała właśnie o tym, jakie życie jest niesprawiedliwe, gdy zobaczyła pierwszą sowę.
Zamrugała gwałtownie i ponownie uniosła głowę, śledząc ptaka wzrokiem, dopóki nie zniknął za dachami budynków.
Odetchnęła głęboko, próbując uspokoić skołatane nerwy.
To tylko ptak – powiedziała sobie w duchu – To tylko sowa cierpiąca na bezsenność.
Odetchnęła raz jeszcze i zdecydowanym krokiem ruszyła w dół ulicy.
Na ułamek sekundy przed tym, jak samochód korzystający z pierwszeństwa przejazdu przejechał przez nieustannie zasilaną kałużę, opryskując ją od stóp do głów, zobaczyła drugą sowę.
A zaraz po tym ujrzała jeszcze, jak jej jedyny ratunek – parskający, brudnoczerwony autobus - znika za zakrętem.
***
            - Ale co się stało? – powtórzyła Lily po raz nie wiadomo który – Powiesz mi wreszcie?
Remus nie zareagował, przewrócił tylko stronę Proroka Codziennego i wczytał się zachłannie w ostatnie akapity długiego na stopę artykułu z ostatniej chwili. Minę miał zasępioną.
- Remus!
 Chłopak jakby się ocknął. Spojrzał na nią z uwagą, i ociągając się lekko, złożył gazetę na pół.
- W czarodziejskim świecie zawrzało, podobno kilku mugoli zgłosiło, że widzieli sowy latające w biały dzień. A wszystko dlatego, że.. Słyszałaś o Mildred Davis? – zapytał, trochę od rzeczy – Szefowej Departamentu..
- …Kontaktów z Mugolami, wiem. O co chodzi?
- Znaleźli ją martwą w mieszkaniu. A na ścianie wielki napis „ NIE POWINNAŚ ISTNIEĆ, SZLAMO”
Lily zatrzymała się w pół kroku, spoglądając na niego z niedowierzaniem.
Skinął głową, z bardzo poważną miną.
- Przecież.. – wyjąkała – przecież to się nie mieści w głowie. Zabili ją tylko dlatego, że pochodziła z rodziny mugolskiej?
- Nawet nie – powiedział grobowym głosem – Ona była czarownicą półkrwi.
 Lily westchnęła, ruszając powoli przed siebie. Nie umiała tego wszystkiego poukładać w głowie.
Zabito kobietę. Nie złapano sprawców.
Rozpoczyna się szykanowanie mugoli.
Dlaczego?
Co się zmieniło w stosunku do zeszłego roku?
- Przecież to.. chore! – wybuchnęła, na nowo wpatrując się w setki słów formujących artykuł – Skąd to się wzięło?
- Wiesz.. Mówią, że to sprawka jakiejś nowej grupki sabotażystów – powiedział bez większego przekonania – Podobno to grono młodych bogaczy, snobów, którym się nudzi..
- Chyba nie mówisz poważnie! – krzyknęła Lily, nie bacząc na zdziwione spojrzenia mijanych właśnie drugoklasistek – przecież nie zabija się człowieka z nudów! Nikt nie mógłby być tak okrutny..
Lupin otworzył usta, po chwili jednak zamknął je z powrotem, rozmyśliwszy się. Zamiast tego otoczył ją ramieniem.
- Wiem, że to straszne, Lill.. Ale.. Szczerze mówiąc, ja w to nie do końca wierzę. Już od dłuższego czasu.. Gdzieś z marginesów.. dochodzą głosy mówiące o tym, że mugole są od nas gorsi. Wydaje mi się, że buta, nuda, znaczna ilość alkoholu…
- Nie wierzę w to – zaprzeczyła energicznie Lily, spoglądając na niego błyszczącymi oczami – Remus, nie wmówisz mi, że za tym nie stoi coś większego.
Chłopak spojrzał na nią bez słowa.
Bardzo chciałby zaprzeczyć, ale tak się złożyło, że Lily wypowiedziała właśnie to, co męczyło go od dłuższego czasu.
To prawda – pomyślał – że dzieje się coś złego. Bardzo bym chciał wiedzieć, co takiego…
***
Drzwi sowiarni zatrzasnęły się za nimi z głuchym jękiem.
- Dlaczego jesteś taka podenerwowana?
- Ach… - Leanne zacisnęła mocniej palce na trzymanej kopercie, jednocześnie próbując rozluźnić mięśnie twarzy – Wydaje ci się.
Towarzyszący jej chłopak spojrzał na nią z powątpiewaniem.
- Może  – mruknął, pragnąć zostawić temat – Ale jeśli masz ochotę pogadać, to wal jak w dym.
Leanne skinęła nieuważnie głową, prawie nieprzytomna ze zdenerwowania.
Amos Diggory nachmurzył się widocznie.
- Słuchaj.. Skoro tak.. to ja pójdę do siebie. Muszę napisać esej dla McGonagall – powiedział cierpko, czekając na odpowiednią reakcję.
Nie doczekał się.
- Do jutra – burknął. Obrzucił dziewczynę ostatnim, pełnym wyrzutu spojrzeniem, po czym szybkim krokiem oddalił się w kierunku lochów.
                Leanne odprowadziła go obojętnym spojrzeniem. Nie była w stanie prowadzić żadnych rozmów.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku schodów. Postanowiła, że jak najszybciej musi znaleźć miejsce, w którym nikt jej nie przeszkodzi.
Zanim dotarła do pierwszych stopni, zaczęła biec.
***
            Lily po raz ostatni zerknęła na artykuł.
„NIE POWINNAŚ ISTNIEĆ, SZLAMO”
Zgniotła gazetę i wrzuciła pod łóżko. Ręce trzęsły jej się ze zdenerwowania.
Odkąd dowiedziała się od Remusa o całej sprawie, nie mogła się uspokoić. I nie mogła wyrzucić z głowy wspomnienia dwóch niewielkich skrawków pergaminu, których była adresatką.

Szlama”
Jeszcze rano się nimi nie przejęła, oczywiście.. Nie było to miłe uczucie, jednak jakoś łatwo przyszło jej to zignorować. Ale teraz..
Nad błoniami przetoczył się głuchy grzmot.
Zapowiedź burzy, która miała dopiero nadejść.
***
Leanne odetchnęła głęboko, wpatrując się w ciemniejący krajobraz za oknem. Grzmoty nie przerodziły się na razie w nic poważniejszego, lecz nad całym terenem Hogwartu unosiły się skłębione, czarne chmury, nie wróżące niczego dobrego.
Johnson odwróciła się plecami do szyby i po raz setny w ciągu ostatniego kwadransa zaczęła chodzić w tę i z powrotem po Pokoju Życzeń, który na jej prośbę zamienił się w zaciszną komnatę z ogniem trzaskającym wesoło w kominku.
Na podłodze leżała rozdarta pospiesznie koperta. Dziewczyna schyliła się, by ją podnieść, i gwałtownym ruchem cisnęła między płonące drwa. Zaciskając zęby patrzyła, jak kremowy pergamin pali się jasnym płomieniem, by po chwili zamienić się w kupkę popiołu.
List, który się wcześniej w niej znajdował, był złożony na cztery części. Jednak Leanne przeczytała go już tak wiele razy, że leżał na stoliku zupełnie sztywny i płaski. Granatowy, lśniący atrament układał się w prawie nieczytelne bazgroły Matta. Jako brat był cudowny, lecz jego charakter pisma pozostawiał wiele do życzenia już od czasów tych niemal historycznych listów, które wysyłał jej tuż po pójściu do Hogwartu. Wszystkie, co do jednego, znajdowały się w zamkniętej zaklęciem szufladzie jej biurka, tam daleko, w domu.
Leanne po raz kolejny chwyciła zdrętwiałymi palcami niepozorny arkusik i odczytała treść. Nie było tego dużo. Wystarczyło jednak, by odwrócić jej świat do góry nogami.
***
            Śliski materiał czerwonej sukienki ziębił jej ciało, przyprawiając o gęsią skórkę.
Przymknęła oczy, wygładzając zmarszczkę na biodrze. Czarny, błyszczący lakier na jej paznokciach prezentował się bardzo ładnie, jednak na małym palcu lewej ręki zrobił się już szpecący odprysk. Westchnęła ciężko.
Zrobiła dwa kroki w tył, tak żeby lustro objęło całą jej sylwetkę.
Podobała się sobie, właśnie tak, jak teraz.. W czerwonej sukience, odsłaniającej zgrabne nogi, wydekoltowanej, lecz nie przesadnie.
Szybkim ruchem wyjęła z włosów podłużną spinkę. Ciemne loki spadły jej na ramiona, a kilka kosmyków opadło na oczy. Syknęła z niezadowoleniem, gdy zobaczyła na nich drobinki tuszu do rzęs.
            Zerknęła na zegarek. Czasu zostało niewiele. Wobec tego podjęła decyzję. Wsunęła stopy w czarne szpilki, sięgając jednocześnie po burą pelerynę podróżną, wiązaną pod szyją. Nie cierpiała jej, ale jako jedyna po założeniu zasłaniała w całości sukienkę i jednocześnie nie krępowała ruchów.
            Spojrzała na siebie jeszcze raz.
Ciemne oczy, podkreślone makijażem, a w nich błysk determinacji. Czerwona szminka na pełnych ustach wyglądała nadzwyczaj kusząco. Włosy, choć usztywnione trochę lakierem, nadal nie do okiełznania.
Rozsunęła poły peleryny i zaraz poczuła ciemny rumieniec wpełzający na twarz pod warstwą pudru.
- Wyglądasz seksownie – spróbowała przekonać siebie samą, patrząc na lśniącą czerwień, która więcej odsłaniała, niż zasłaniała – przecież tego właśnie chciałaś.
Odetchnęła głęboko i ruszyła ku drzwiom.
            Po dwóch minutach zawróciła i biegiem rzuciła się do szafy, jednocześnie zdejmując z siebie nieszczęsną sukienkę.
***
            James uśmiechnął się do siebie, poczuwszy na twarzy chłodny powiew nocnego powietrza. Kochał ten pęd, kochał to poczucie wolności.. Gdy wsiadał na miotłę, czuł, że może prześcignąć wszystkie problemy. Oczywiście, i bez miotły potrafił to zrobić.. jednak mimo to kochał odrywać stopy od ziemi. Miał tak od dziecka, odkąd tylko ojciec sprezentował mu pierwszą, dziecinną miotełkę – od tamtej pory w każdej wolnej chwili, w pogodę i niepogodę, wskakiwał na coraz to lepsze modele i leciał zdobywać świat.
Albo chociaż najbliższą okolicę. Inna sprawa, że za każdym razem dostawał później ostrą reprymendę za pogwałcenie ustawy o tajności, czy jakoś tak.. On się tym nigdy nie przejmował. James Potter zawsze miał szczęście i jeszcze nigdy nie zobaczył go żaden mugol. Albo chociażby jakiś prawy obywatel, który ściągnąłby go na ziemię, zaciągnął za ucho do domu i pogroził wysłaniem sowy do ministerstwa.
            Zacisnął mocniej ręce na rączce miotły i poderwał ją delikatnie do góry, przyspieszając. Nie widział już stadionu pod sobą, bo było zbyt ciemno, ale złote pętle majaczyły przed nim, odbijając blask księżyca. Pochylił się jeszcze bardziej, zapierając się nogami, starając się wycisnąć z miotły tyle, ile się da. Słyszał świst w uszach, czuł lodowate uderzenia podmuchów na nadgarstkach, zacisnął jednak zęby i pruł dalej, prosto na środkową pętlę.
            - POTTER!
Wyhamował tak gwałtownie, że prawie spadł przez głowę do przodu. Utrzymał się jednak na miotle i błyskawicznie odwrócił w kierunku, z którego doleciał krzyk.
Jak się mógł tego spodziewać, natknął się prosto na Hagrida.
- Sie masz, stary – zawołał, szczerząc zęby – Co tu robisz o tej porze?
- Lepiej mi powiedz, cholibka, co ty tu najlepszego wyprawiasz! – warknął olbrzym, odgarniając brodę z twarzy – Czy ty wiesz, która jest godzina?
- Jak wychodziłem, dochodziła dziesiąta – wyznał uprzejmie, lądując przed przyjacielem – więc teraz jest pewnie wpół do jedenastej. A co?
- A to, że od dziewiątej nie powinieneś nosa wyściubić zza portretu Grubej Damy – zaperzył się Hagrid, chwytając go za kark i swoim wielkim krokiem ruszając w stronę zamku.
- Tak się składa, że wiele razy sam nas zapraszałeś na herbatkę o północy – zauważył, uwalniając się spod uścisku wielkiej dłoni – Nie bój się, przecież ci nie zwieję.
- Słuchaj no – burknął Hagrid, patrząc prosto przed siebie – Nie powinieneś się szlajać po ciemku. Serio mówię, cholibka.. Ostatnio nie jest tak bezpiecznie w czarodziejskim świecie.
- Wiem – przyznał James – Ale jesteśmy w Hogwarcie, najbezpieczniejszym miejscu na ziemi. To twoje słowa.
Hagrid podrapał się po brodzie, z zakłopotaniem unikając wzroku chłopaka.
- Taa… Wiesz.. Ale.. Naprawdę nie masz nic lepszego do roboty, tylko się włóczyć po nocy?
- No właśnie nie za bardzo miałem koncepcję, jakby tu spożytkować ten wieczór – wyjaśnił, uśmiechając się rozbrajająco – Syriusz wybył na randkę, a Remus…
- Ach, chłopaki, chłopaki – zachichotał olbrzym, rozanielonym nagle wzrokiem spoglądając w dal – Tylko jedno wam teraz w głowie, słowo daję..
Potter już chciał zripostować, kiedy w głowie przeskoczyła mu jakaś zapadka.
- O żesz jasna cholera – zaklął, przyspieszając kroku – Ona mnie zabije!
***
            Zegar wybił jedenastą, wprawiając w drżenie delikatne kandelabry w Pokoju Życzeń.
Nica Gibson wstała z kanapy, z chłodną wściekłością wygładzając marszczenia sukienki.
Dobrze chociaż, że nie zostałam w tej czerwonej – przemknęło jej przez głowę – dopiero bym się ośmieszyła.
            Ciężko było dokładnie określić, co czuła. Z pewnością była zła, że wystawił ją do wiatru, było w tym jednak więcej żalu niż prawdziwej wściekłości.
Nica czuła się skrzywdzona.
I nie chodziło nawet o to, że jak idiotka siedziała tu sama przez całą godzinę.
Poczuła na własnej skórze, jak to jest, gdy ktoś bawi się uczuciami drugiego człowieka.
Może to nie tak.. po prostu zapomniał – powiedział cieniutki głosik w jej głowie.
- Zachowaj chociaż odrobinę szacunku do samej siebie, idiotko – powiedziała stanowczo, pustym wzrokiem omiatając komnatę.
            Dokładnie w tym momencie, w którym postanowiła, że nie będzie czekała ani minuty dłużej, drzwi otworzyły się z impetem i do środka wpadł James Potter, z miotłą pod pachą i ubłoconą szatą.
- Nica! – zawołał z wyraźną ulgą – Jesteś jeszcze.
Dziewczyna poczuła, jak gdzieś w środku, z żalu i wściekłości rodzi się furia.
Powinnam była wyjść kwadrans po dziesiątej – pomyślała.
- Tak – powiedziała na głos, z trudem zachowując spokój – Jestem tu jeszcze.
- Przepraszam cię – roześmiał się, strzepując błoto z rączki miotły i ani przez chwilę na nią nie patrząc – Wyleciało mi z głowy.
- Ach tak – powtórzyła – Wyleciało ci z głowy.
- No, tak – potwierdził, uśmiechając się tym swoim najpiękniejszym huncwockim uśmiechem – Zupełnie zapomniałem, że chciałaś się spotkać.
- To ty chciałeś się spotkać.
Furia jednak się nie rozwinęła.
Złość też zniknęła zupełnie, została tylko pustka.
- Naprawdę?
Zerknął na nią, wyraźnie zaskoczony. Szukał w jej twarzy potwierdzenia, jednak Nica pozostała obojętna.
- Hmm.. Nie pamiętam, po co cię chciałem tu ściągnąć – wyjaśnił – Głupio wyszło, dobrze chociaż, że ty też się spóźniłaś. Długo czekałaś?
- Nie. Tylko chwilę – mruknęła.
- Ale pewnie ominęła cię końcówka tej imprezy, nie? Przepraszam, nie wiedziałem, że gdzieś jest balanga.
- Imprezy..? – powtórzyła, nie rozumiejąc.
- No.. – machnął ręką na jej sukienkę – Normalnie się nie malujesz aż tak.
- Ach, no tak.. Tak, normalnie się nie maluję aż tak.
- Masz dziwny głos. Ta twoja koleżanka chyba cię zaraziła – ocenił, niepewnie przestępując z nogi na nogę – No to co.. jeszcze raz przepraszam. Zobaczymy się jutro, tak?
Stała sztywno, kiedy podszedł, by ją pocałować na pożegnanie.
Cofnęła się o krok.
- Lepiej nie – odchrząknęła – Nie chcę cię czymś zarazić.
***
            - Powinnaś z tym skończyć – stwierdziła kategorycznie Debbie – Zachował się jak ostatni palant.
Nica obrzuciła ją zmęczonym spojrzeniem i z rozmachem wypluła pastę do zębów.
- Wiem, nie musisz mi tego mówić – odpowiedziała, przepłukawszy gardło.
- Potraktował cię zupełnie tak samo, jak te wszystkie puste lale, z którymi wcześniej chodził – poczyniła spostrzeżenie przyjaciółka, owijając się kocem. Zsunęła się z łóżka i w podekscytowaniu przydreptała aż do drzwi łazienki, poruszając się krokiem charakterystycznym dla pingwinów.
- Uważaj, bo się wywalisz – mruknęła Nica, posępnie spoglądając w lustro.
- No ale powiedz, naprawdę pozwolisz sobie na takie coś? – niedowierzała dziewczyna – Ty? Do tej pory nie pozwalałaś sobą pomiatać.
Nica poczuła gwałtowny ucisk w sercu.
- Nie pozwolę sobą pomiatać – oświadczyła – Ale..
- No?
- Nie latam zanim tylko dlatego, że to James Potter. Normalnie bym go rzuciła, nawet nie patrząc, ale..  Ja go.. ja go chyba kocham.
Debbie przygryzła wargi, obrzucając ją długim spojrzeniem zza okularów.
- W takim razie – wymamrotała po chwili – w takim razie mamy problem.
* *

2 komentarze:

  1. Nie podoba mi się zachowanie Jamesa w stosunku do Nici, ale... ale ja tak bardzo chcę, żeby był z Lily! I wiem, że najpierw musi przejść ten etap James-inna dziewczyna, żeby w końcu dojść do Lilki, ale ja już się nie mogę doczekać!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeszcze jedno. Czyżby to Voldemort zaczął się pojawiać w życiu Lilki? Ciekawam jak zakończysz ten blog. Śmiercią Potterów czy "Żyli długo i szczęśliwie"? A może masz jakiś inny pomysł? Mam nadzieję, że nie jakiś rozwód czy coś, bo też tak w innych blogach bywało, a ja byłam wtedy cholernie zła. A może to po prostu rzeczywiście jakaś grupka snobów ? Sama nie wiem jakie chciałabym zakończenie. Niby szczęśliwe, ale wtedy w głębi serca czuję, że przecież oni zginęli i żaden fanfick im serca nie przywróci. No, ale gdyby nie zginęli, nie miałby kto ocalić świata przed Voldemortem, nie? Ale ja tam zawsze Z tej całej historii o Harrym Potterze ceniłam sobie historię Lily i Huncwotów (Lily to moja ulubiona postać :). Lubię takie ff "bez Voldemorta", ale jednak zawsze mi czegoś brakuje. Z kolei jak Voldemort jest, to zawsze ryczę na końcu.

    OdpowiedzUsuń