Niektórym
ludziom życie wydaje się łatwe.
Czy jest to kwestia łaskawości losu, czy podejmowanych przez nich decyzji, ciężko stwierdzić. Jednak nie można zaprzeczyć faktowi, iż nie wszyscy są wyjątkowo urodziwi, nie wszyscy grzeszą inteligencją. Nie wszyscy mają pieniądze, nie wszyscy umieją odnaleźć się w grupie. Nie wszyscy umieją poradzić sobie w życiu. Od czego to zależy?
Czy jest to kwestia łaskawości losu, czy podejmowanych przez nich decyzji, ciężko stwierdzić. Jednak nie można zaprzeczyć faktowi, iż nie wszyscy są wyjątkowo urodziwi, nie wszyscy grzeszą inteligencją. Nie wszyscy mają pieniądze, nie wszyscy umieją odnaleźć się w grupie. Nie wszyscy umieją poradzić sobie w życiu. Od czego to zależy?
Można by
powiedzieć, że życie jest niesprawiedliwe, ale byłaby to wyjątkowo banalna
pointa. Tak naprawdę.. Każdy miewa wzloty i upadki, raz mu się powodzi, a raz
nie. Czyli wychodzi na to, że jednak wszystkim układa się podobnie, a narosłe
różnice wynikają z tego, w jaki sposób działamy.
Jak wielki wpływ na to, jacy
jesteśmy, ma rodzina? Czy to naprawdę jest tak istotne w kształtowaniu młodego
człowieka?
Cóż.. opierając się na ograniczonej liczbie przypadków…
Wygląda na to, że tak.
Cóż.. opierając się na ograniczonej liczbie przypadków…
Wygląda na to, że tak.
***
Spojrzenie Lily zatrzymało się na
Leanne.
Miała minę
Sfinksa. Odkąd pojawiła się w dormitorium, ani na chwilę nie zmieniło jej się
ułożenie ust. Wyglądała jak woskowa figurka, głucha i ślepa na wszystko, co się
dzieje dookoła.
Przeniosła
wzrok na Jamie.
Na jej twarzy
odbijały się te wszystkie uczucia, które teraz się w niej kotłowały, czyli
poirytowanie, dezaprobata, a przede wszystkim złość. Powstrzymywała się od
otwarcia ust, by nie powiedzieć czegoś, czego będzie później żałowała. Zamiast
tego postukiwała stopą o podłogę i co jakiś czas mięła w ustach przekleństwo.
Na łóżku, tuż obok Lily, leżał list,
który tego dnia otrzymała Leanne. Evans bezmyślnie przejechała po nim palcami.
Nie miała pojęcia, jak ona i Jamie powinny się teraz zachować. W głowie czuła
kompletną pustkę, a o tym, co działo się teraz w sercu Leanne, wolała nawet nie
myśleć. Znała ją wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że im wyraźniejszą maskę
obojętności przywdziewa, tym silniejsze emocje nią targają.
Taka już była –
zawsze spokojna, cicha, raczej nieśmiała. Trochę wycofana i zachowująca
dystans. Wolała zawsze wszystko brać na chłodno. Dopiero przyjaźń z Lily i
Jamie nauczyła ją tej odrobiny otwartości, jaką mogła się teraz pochwalić. Ale
tak naprawdę nadal pozostała tą samą Leanne, która wolała nie trzymać uczuć na
wierzchu, w obawie przed tym, że ktoś mógłby je rozdeptać. Zamykała się w
swojej skorupce, a im poważniejszy miała problem, tym skorupka była twardsza.
- Ja wiedziałam, że on tęskni za
mamą – powiedziała Leanne, przerywając ciszę panującą w pokoju – Zawsze mi się
wydawało, że ona go okropnie skrzywdziła. Że.. że nie może się po tym pozbierać
i do końca życia już będzie się z tym borykał. A tu się okazuje, że jednak nie.
- Ale.. Leanne… -
wtrąciła nieśmiało Lily, spoglądając na nią niepewnie – Czy to nie dobrze, że
znalazł sobie w końcu kogoś, z kim może będzie szczęśliwy..?
- Dobrze – przytaknęła – Dobrze. Szkoda tylko, że dowiaduję się o tym ostatnia.. i to w miesiąc po ślubie.
- Dobrze – przytaknęła – Dobrze. Szkoda tylko, że dowiaduję się o tym ostatnia.. i to w miesiąc po ślubie.
Na to nie tak
łatwo było już odpowiedzieć, więc Lily zamilkła. Spojrzała tylko na
przyjaciółkę ze współczuciem.
- No i co ja mam
teraz zrobić? Matt się wyprowadził, a ojciec napisał mi tylko, że właśnie
wrócili z podróży poślubnej ze swoją nową żoną, która ma małe dziecko i miło by
było, gdybym pojawiła się powiedzieć dzień dobry.
- Nie przejmuj się
tym aż tak – poradziła Jamie z charakterystyczną dla siebie bezpośredniością –
Nic nie zrobisz. Po prostu musisz tam pojechać i powiedzieć to wyczekiwane
‘dzień dobry’ i wszyscy będą szczęśliwi. Za rok i tak wyfruniesz z gniazda,
więc nawet dobrze się składa.
Lily przygryzła wargę, spoglądając na blondynkę karcąco.
Lily przygryzła wargę, spoglądając na blondynkę karcąco.
Ku jej zdziwieniu,
reakcja samej zainteresowanej była zgoła inna.
- Ja wiem – powiedziała cicho, spoglądając w ciemność za oknem – Ja to wszystko wiem. Ale nic nie poradzę na to, że tęsknię za mamą. Nie ma jej, ale.. nie chcę nikogo na jej miejsce. Po prostu nie chcę, bo wydaje mi się, że wtedy już na pewno nie wróci.
- A myślisz, że gdyby nie ta cała Juliette, wróciłaby? – palnęła znowu Jamie, sceptycznie unosząc brew, czego Leanne szczęśliwie nie zauważyła.
- Pewnie nie – przyznała Johnson – Skoro była zdolna odejść, to znaczy, że nic jej z powrotem nie ciągnęło. Była okropną matką.. Jest okropną matką. Ale.. ale to nie znaczy, że nie jest nią w ogóle. Potrzebuję jej, nawet jeśli nigdy nie uwierzyłam w to, że może wrócić.
Zapadła cisza, przerywana jedynie smutnym zawodzeniem wiatru.
- Ja wiem – powiedziała cicho, spoglądając w ciemność za oknem – Ja to wszystko wiem. Ale nic nie poradzę na to, że tęsknię za mamą. Nie ma jej, ale.. nie chcę nikogo na jej miejsce. Po prostu nie chcę, bo wydaje mi się, że wtedy już na pewno nie wróci.
- A myślisz, że gdyby nie ta cała Juliette, wróciłaby? – palnęła znowu Jamie, sceptycznie unosząc brew, czego Leanne szczęśliwie nie zauważyła.
- Pewnie nie – przyznała Johnson – Skoro była zdolna odejść, to znaczy, że nic jej z powrotem nie ciągnęło. Była okropną matką.. Jest okropną matką. Ale.. ale to nie znaczy, że nie jest nią w ogóle. Potrzebuję jej, nawet jeśli nigdy nie uwierzyłam w to, że może wrócić.
Zapadła cisza, przerywana jedynie smutnym zawodzeniem wiatru.
***
Lily przewróciła się na bok,
szeleszcząc pościelą.
Nie mogła spać.
Nie mogła spać.
Było jej
okropnie żal Leanne, i to było jedyne uczucie w tej sprawie, którego była
stuprocentowo pewna. Wiedziała, jak mocno ją dotknęło to, co się stało.
Wiedziała, że dla niej był to kolejny cios, który sprawi, że będzie cierpiała.
Lily, gdyby tylko mogła, chętnie przyjęłaby to na siebie. Miała niejasne
przeczucie, że lepiej by sobie z tym poradziła niż przyjaciółka.
Nie chodziło o to, że Leanne była
zbyt delikatna. Ale ona z każdym problemme postępowała w ten sam sposób:
zagryzała zęby i nie mówiła ani słowa skargi, nieważne, jak bardzo czuła się
skrzywdzona. Wydawało jej się to dobrym wyjściem z sytuacji, bo nie chciała
sprawiać nikomu dodatkowego kłopotu. A jednak.. Dziewczyna, zawsze wrażliwa i
zamknięta w sobie, coraz bardzie usuwała się do swojego świata.
Tak nie powinno być – pomyślała Lily, zaciskając powieki – Ona na to nie zasługuje.
Evans czasami zastanawiała się, jaka
byłaby Leanne, gdyby nie pochodziła z rozbitej rodziny. Świetnie zdawała sobie
sprawę, że taka naprawdę nigdy nie pogodziła się z odrzuceniem, którego doznała
w dzieciństwie, i że to właśnie miało największy wpływ na to, jaka była. Cicha,
zamknięta w sobie i trochę nieufna. Bała się, że po raz kolejny ktoś ją
skrzywdzi.
Ciężko jej się żyło z cichym,
zamkniętym w sobie ojcem, który nigdy nie poradził sobie z odejściem swojej
żony. O tej kobiecie Lily nie miała zbyt pochlebnego zdania, chociaż znała ją
tylko z opowieści – wiedziała jednak wystarczająco dużo, by stwierdzić, że była
zimna, oschła i egocentryczna. Bardzo możliwe, że tak naprawdę nigdy nie
dorosła do założenia rodziny. Ale jej mąż nawet w wiele lat po jej odejściu był
pogrążony w wiecznej melancholii, zaniedbując dzieci. W efekcie ona i Matt wychowywali
się sami, pomagając sobie wzajemnie i z dystansu obserwując działania ojca lub
ich brak. Dziewczyna miała w bracie ogromne oparcie, i odwrotnie – on zawsze
mógł na nią liczyć. Matt, Lily i Jamie to jedyne osoby, w stosunku do których
Leanne nie obawiała się okazywania uczuć.
Ten
cudowny układ między nią a bratem to było coś, czego Lily jej szczerze
zazdrościła.
Stłumiła westchnienie.
- Lily? Śpisz?
Stłumiła westchnienie.
- Lily? Śpisz?
- Nie –
odpowiedziała, unosząc się na łokciu – Myślałam, że obie śpicie.
- Nie –
włączyła się Jamie, odgarniając zasłonki przy swoim łóżku – Leżę i leżę, i ni w
cholerę nie mogę zasnąć.
Leanne opadła
na poduszki, ciężko wzdychając.
- Przepraszam –
mruknęła – Moja wina.
- Przestań
pieprzyć – poradziła jej pogodnie Jamie – To tak samo twoja wina, jak tego dębu
nad jeziorem. Po prostu mogłam nie jeść tyle na kolację, nie bolałby mnie
żołądek.
Evans nie wytrzymała i zachichotała cicho.
Evans nie wytrzymała i zachichotała cicho.
Leżały chwilę w
milczeniu, każda pochłonięta innymi myślami na ten sam temat.
- Wiecie, co
tak naprawdę mnie boli w tej sprawie? – zapytała po chwili Johnson, okrągłymi
oczami wpatrując się w baldachim nad głową.
- Co?
- Że przez
wiele lat ja i Matt sami się sobą zajmowaliśmy i staraliśmy się pomóc tacie jak
najbardziej się dało. Wielokrotnie próbowałam jakoś pogłębić nasze relacje, ale
mi się nie udało. Doszłam do wniosku, że on po prostu jest taki mrukliwy i
wyalienowany, w dodatku mocno podłamany. Ale okazało się, że to nieprawda.
Teraz jest ożywiony i szczęśliwy, z dnia na dzień zaczął zachowywać się tak,
jakby mama nigdy nie istniała. I dla tego małego, Nathaniela, jest podobno
bajecznym ojcem.
Lily wpatrywała się w baldachim, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć. Nic jakoś nie przychodziło jej do głowy.
Lily wpatrywała się w baldachim, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć. Nic jakoś nie przychodziło jej do głowy.
***
- Lunio, znowu jesteś zupełnie nieprzytomny
– zauważył z niezadowoleniem Syriusz, szturchając blondyna w ramię – słyszałeś
w ogóle, co powiedziałem?
Remus otrząsnął
się z zamyślenia i przeniósł wzrok na przyjaciela.
- Nie –
przyznał ze skruchą – przepraszam, Łapa. Zamyśliłem się.
- Zauważyłem –
powiedział Black z przekąsem.
Lupin westchnął
ciężko, nie bez trudu powstrzymując się od przewrócenia oczami.
- No więc o co
chodziło? – zapytał.
- Żebym to ja
pamiętał… - mruknął Syriusz, drapiąc się po podbródku.
- Słodki
Merlinie – jęknął Remus – Ty naprawdę jesteś jak takie wielkie dziecko, Łapciu.
- Wielkie
dzięki. Ale nie uda ci się odwrócić mojej uwagi. Bo widzisz.. tak się ostatnio
zastanawiałem.. czy ty się nie zakochałeś?
- Ja..? –
powtórzył Remus, sztywniejąc – Niby w kim?
- No.. szczerze
mówiąc, myślałem, że w Evans.
- Lily? – Remus
odprężył się nieznacznie – Nie, nie. My się tylko przyjaźnimy.
- Niby tak –
zgodził się niechętnie chłopak – Ale wiesz.. ta wasza zażyłość jest doprawdy
dziwna. Nie rozumiem jej. Przecież ona jest prawie tak nudna, jak Binns.
- Nie znasz
jej, to nie oceniaj – poradził mu Lupin, marszcząc brwi – Takie pochopne opinie
zazwyczaj są bardzo krzywdzące.
Syriusz otworzył
usta, by odpowiedzieć na tą bardzo lupinową wypowiedź, lecz w ostatniej chwili
zrezygnował.
Remus spojrzał
na niego, zdziwiony, ale dość szybko zdał sobie sprawę z przyczyny
nienaturalnego zachowania przyjaciela.
Na środku korytarza stało kilku
Ślizgonów, na oko z czwartego i piątego roku. Była też dziewczyna, niska, ładna
blondynka. Na pierwszy rzut oka nie wyglądała na Ślizgonkę – nie było w jej
postaci dumy i pychy, która zazwyczaj cechowała mieszkańców tego domu. Była za
to pewna nieśmiałość, uległość, na pewno skromność. I było ukradkowe
spojrzenie, kierowane na chłopaka stojącego na czele grupy.
Remus zmarszczył brwi, rozpoznawszy
go. Właściwie wiedział o tym od początku, odkąd tylko zobaczył nienaturalne
spięcie przyjaciela.
Chłopiec był
drobny, dosyć niski, ale głowę trzymał wysoko. Spojrzenie miał twarde, jakby
puste, lecz na widok dwóch Gryfonów coś w nim zgasło. Przestał być nagle
podziwianym wśród znajomych, pewnym siebie piętnastolatkiem, a stał się wątłym
chłopcem, obawiającym się trochę konfrontacji.
- Co za miłe
spotkanie – powiedział ironicznie Syriusz, spoglądając na niego nienawistnie. Stał
w zrelaksowanej pozie, ze swoim nieodłącznym, kpiącym uśmieszkiem na ustach i
grzywką nonszalancko opadającą na czoło. Jedynie zaciśnięte pięści zdradzały,
że zaistniała sytuacja nie jest dla niego komfortowa.
- Nie sądzę – syknął,
robiąc niepewny krok do przodu – Zawsze, gdy cię widzę, przypomina mi się ta
plama na honorze naszej rodziny.
Remus
przytrzymał przyjaciela za ramię.
- Mogliśmy
uzgodnić, że się do siebie nie przyznajemy, byłoby wygodniej – parsknął Syriusz
– Nie uśmiecha mi się to, że mój braciszek pałęta się po szkole z kupką
trzęsących portkami smarków, wyznaje kult czarnej magii i wyzywa na pojedynek
młodszych od siebie.
Oczy chłopaka
pociemniały ze złości, na blade policzki wstąpił delikatny rumieniec.
- Ktoś musi
rozstawiać szlamy po kątach – powiedział z pogardą – żeby się nie pałętały tam,
gdzie nie potrzeba.
- Żeby mówić
takie rzeczy, trzeba mieć niezłe kompleksy – zauważył Remus z prawie naukową
ciekawością – Chodź, Łapa, śniadanie.
- Nie odzywaj
się do mnie w ten sposób, mieszańcu – warknął chłopak, nieświadomie robiąc krok
w kierunku swojej obstawy – Nie zasługujesz na to, żeby lizać ziemię, po której
stąpam.
Grupka Ślizgonów zaszemrała w poparciu. Widać było, że ulżyło im, gdy szef wrócił do zwykłej formy. Natomiast dziewczyna stała trochę z boku, obserwując sytuację wielkimi oczami. Wyglądała na rozdartą, lecz jej spojrzenie co chwilę wędrowało z powrotem do młodszego Blacka. Chyba znalazła się w tej grupce w pewnym stopniu przez przypadek, bo była trochę zdezorientowana.
Grupka Ślizgonów zaszemrała w poparciu. Widać było, że ulżyło im, gdy szef wrócił do zwykłej formy. Natomiast dziewczyna stała trochę z boku, obserwując sytuację wielkimi oczami. Wyglądała na rozdartą, lecz jej spojrzenie co chwilę wędrowało z powrotem do młodszego Blacka. Chyba znalazła się w tej grupce w pewnym stopniu przez przypadek, bo była trochę zdezorientowana.
Syriusz i Remus spojrzeli po sobie z
lekkim rozbawieniem.
- Kiedyś –
powiedział Black, spoglądając z pogardą na brata – kiedyś się przekonasz, że
popełniasz właśnie wielki błąd, Regulusie. Nikt nie ma prawa czuć się lepszy od
innych z powodu pochodzenia. A ty – okręcił się na pięcie i zwrócił prosto do
dziewczyny, której momentalnie poczerwieniały policzki – wierz mi, mała, szkoda
cię na tego gnojka. On nie ma uczuć.
I razem z
Lupinem ruszył do Wielkiej Sali.
***
- On nie ma uczuć – zakpił Remus, gdy minęli załom korytarza – I kto
to mówi? Naczelny Casanova Hogwartu.
Syriusz uniósł
brwi, spoglądając na przyjaciela z rozbawieniem.
- Nie moja
wina, że wszystkie laski mnie kochają – oświadczył, wzruszając ramionami – To w
końcu ich wybór, nie?
- Niby tak –
przyznał Lupin – Ale od czasu do czasu mógłbyś trochę przystopować. Te
wszystkie dziewczyny biorą to strasznie na poważnie, a ty traktujesz je jak
zabawki.
- Lunio –
zaczął Black uroczyście – To jest kwestia, w której nigdy się nie porozumiemy,
bo prezentujemy skrajnie różne stanowiska. Według mnie, to ty powinieneś
wreszcie jakąś wyrwać. Mógłbyś ich mieć na pęczki, jesteś przecież Huncwotem.
- Ale po co,
skoro w nikim się nie zakochałem?
Syriusz
uśmiechnął się, mrużąc lekko oczy. Po chwili otworzył usta, by udzielić mu
odpowiedzi, ale blondyn wszedł mu w słowo:
- Nie kończ.
Nawet nie zaczynaj. Ja wierzę w miłość, tak?
Black pokręcił
z dezaprobatą głową, rzucając mu spojrzenie pełne politowania.
***
Istne mrowie uczniów kręciło się w
obie strony, to zbiegając, to wbiegając po schodach. Mogło się zakręcić w głowie
od samego patrzenia, co dopiero wpakować się w środek zbiegowiska.
- Dzicz –
zauważyła Jamie, fachowym okiem oceniając tłum – Jakby nie jedli od tygodnia.
- Jam.. nie
chcesz chyba się przez to przepychać, prawda? – zapytała Lily zmęczonym głosem,
obserwując swoją energiczną przyjaciółkę – Staranują nas. Ledwie trzymam się na
nogach.
- Jasne, że nie
– odparła z godnością blondynka – Nie będziemy się przepychać.
- Nie..?
- Nie.
Uśmiechnęła się
do Evans uspokajająco i błyskawicznym ruchem wyciągnęła różdżkę z tylnej
kieszeni dżinsów.
- Jamie, błagam
– jęknęła dziewczyna – Zlituj się nade mną..
Lewis
zignorowała tę próbę i po prostu machnęła różdżką, bezgłośnie wypowiadając
formułkę „Impedimento” . Siła zaklęcia zmierzwiła Lily włosy,
ale nie zwróciła na to większej uwagi. Stała i bezradnie obserwowała, jak
kilkudziesięciu uczniów zastyga w groteskowych pozach, a reszta, na którą nie
podziałał urok, przystanęła z własnej woli, obserwując kolegów.
Jamie
uśmiechnęła się z zadowoleniem i pociągnęła ją w tłum, gdzie teraz można było
spokojnie przejść, do tego w komfortowych warunkach.
- Jesteś
niemożliwa, wiesz? Ja jestem prefektem.
- Wiem –
burknęła z irytacją, popychając wrota Wielkiej Sali – Powtarzasz to do
znudzenia. A ja ci powiem, po raz niewiadomo który: to twój problem, nie mój.
Jak chcesz, możesz mi odjąć punkty, albo dać szlaban. Mi to zwisa i powiewa.
- Wiem –
wymamrotała Lily, w zasadzie sama do siebie – wiem, że masz to gdzieś. I często
ci tego zazdroszczę.
- Serio? –
zapytała, zresztą bez specjalnego zainteresowania, gdy szły w kierunku stołu
Gryfonów – Myślałam, że potępiasz moje nieodpowiednie zachowanie.
Evans
zignorowała jawną kpinę w jej głosie.
- Nawet nie
wiesz, jak ci dobrze. Ja się wszystkim przejmuję. Nie umiem tak po prostu
wyluzować.
- Wiem –
zgodziła się Jamie, spoglądając na nią ze współczuciem pomieszanym z politowaniem
– I właśnie dlatego zostałaś prefektem.
***
Nica odprowadziła Debbie wzrokiem.
Jej proste, niebieskie kosmyki podskakiwały buntowniczo, gdyż szła zbyt
sprężystym krokiem, jak zawsze, gdy chciała zademonstrować swoją urazę. Nica
się tym nie przejęła. Od początku mówiła, że to obłąkany pomysł, by w sobotę
rano pisać esej na eliksiry. Nie miała zamiaru brać w tym udziału.
Wiele się ostatnio działo.
Charakterystyczna, błękitno – fioletowa głowa zniknęła już zupełnie. Nica ruszyła przed siebie wolnym krokiem, gubiąc się ciągle w tych samych myślach, i snując ciągle te same wizje..
Słysząc ciągle ten sam takt, wybijany przez czyjeś stopy.
Charakterystyczna, błękitno – fioletowa głowa zniknęła już zupełnie. Nica ruszyła przed siebie wolnym krokiem, gubiąc się ciągle w tych samych myślach, i snując ciągle te same wizje..
Słysząc ciągle ten sam takt, wybijany przez czyjeś stopy.
Samotna pierwszoklasistka,
z rumianymi policzkami i świecącymi z podekscytowania oczami, zatrzymała się
raptownie, nadziewając się na obojętne spojrzenie Krukonki. Zaczerwieniła się
nieznaczenie, umknęła wzrokiem i pobiegła dalej, stukając obcasami butów,
kurczowo zaciskając palce na słoiku z żabim skrzekiem.
Kiedyś
też miałam jedenaście lat – pomyślała nagle dziewczyna, odruchowo
wyglądając przez mijane okno – Ale to
było całe wieki temu.
Dużo się od
tego czasu zmieniło. Przede wszystkim – Nica się zmieniła. A może tylko jej się
wydawało?
Ze złością
kopnęła w kamienną podstawę schodów, i zaraz zdławiła w ustach przekleństwo,
gdy poczuła palący ból złamanego palca.
- Episkey – mruknęła, czując, jak zły humor narasta w niej coraz bardziej.
- Episkey – mruknęła, czując, jak zły humor narasta w niej coraz bardziej.
Coś chrupnęło,
ból ustał. Niepewnie poruszyła palcami stopy, a gdy nic się nie stało, wcisnęła
różdżkę z powrotem do kieszeni szaty i poszła dalej, przed siebie, w kierunku
Wielkiej Sali.
Za nią, jak
wielki cień, przesuwała się zapowiedź wielkiej chandry.
***
Większa część uczniów zajmowała się
już konsumowaniem śniadania, dlatego Sala Wejściowa trochę się wyludniła. James
Potter oparł się ramieniem o najbliższą kolumnę i zajął się kontemplowaniem
otoczenia.
Niewiele tego było, jeśli nie liczyć
marmurowej, lśniącej posadzki i kamiennych ścian. Cóż, w ciągu tych pięciu lat,
jakie James spędził w Hogwarcie, zdążył się już napatrzeć na elementy wystroju
wnętrz. Nic więc dziwnego, że teraz, w cudowny sobotni poranek, nie wzbudzały w
nim oczekiwanego zachwytu.
Ziewnął i
przeniósł wyczekujący wzrok na schody.
Zgodnie z przewidywaniami, po
krótkiej chwili usłyszał odgłos czyichś kroków. Uśmiechnął się, rozpoznając
nieomylnie ten zdecydowany, a zarazem powolny i powściągliwy sposób chodzenia.
Nie miał pojęcia, skąd mu się to wzięło, ale uważał go za wyjątkowo
pociągający.
Na szczycie schodów pojawiła się
wysmukła sylwetka Niki.
James objął
ciepłym spojrzeniem jej zmysłowe kształty, dość dobrze widoczne pod obcisłą
bluzką i dżinsami, opinającymi się na krągłościach dziewczyny w sposób bardzo
interesujący. Miała rozpuszczone włosy, dokładnie tak, jak lubił. Ciemne,
błyszczące loki spływały na ramiona, stanowiąc jednocześnie wyszukane tło dla
jej błyszczących oczu.
Potter
uśmiechnął się do siebie, bardzo zadowolony. Nica była zdecydowanie
najatrakcyjniejszą dziewczyną, z jaką się spotykał. Miło było pomyśleć, że ona,
rozchwytywana przez chłopaków, ze swoim twardym, trudnym charakterem, z całą
swoją chęcią o samostanowieniu – nieodwołalnie wpadła w sidła Jamesa Pottera.
Nie musiał
nawet o nią zabiegać.
Oderwał się od kolumny i zaszedł jej
drogę.
- James –
zduszony głos świadczył o tym, że zupełnie się go nie spodziewała – Nie
zauważyłam cię.
Uśmiechnął się
łobuzersko, obejmując ją w tali.
- Czekałem na
ciebie – wyjaśnił.
- Ach tak –
wymamrotała. Obdarzyła go nieuważnym spojrzeniem i w ogóle nie zwróciła uwagi
na jego głęboki, męski głos. Z namysłem wpatrywała się w odłupany fragment stopnia i nawijała na
palec wskazujący pasmo lśniących włosów. Wyglądała na nieobecną duchem i chyba
trochę przygnębioną. Nawet jej oczy pociemniały, jakby zasnute oparami
rozterek.
James rzucił
jej szybkie spojrzenie z ukosa.
Nie był pewien,
co powinien o tym myśleć – nigdy wcześniej nie widział jej w takim stanie.
Postanowił jednak zostawić teoretyzowanie na później, a tymczasem wykorzystać
jeden ze swoich niezawodnych sposobów.
Przyciągnął ją
do siebie i namiętnie pocałował.
Nie spodziewała
się tego, dało się to wyczuć. Zamarła w jego ramionach i otworzyła szerzej
oczy, jakby wyrwana z alternatywnej rzeczywistości i brutalnie sprowadzona na
ziemię. Po chwili jednak jej odruchowy opór zelżał i oddała pocałunek, co
prawda z mniejszym entuzjazmem niż zazwyczaj.
James zacisnął mocniej rękę na jej
tali, palce drugiej wplątując we włosy, tuż przy skroni. Pociągnął lekko, tak,
by nie zrobić jej krzywdy.
- Rozchmurz się
– polecił, odrywając się od niej na chwilę.
Jej
przyspieszony oddech łaskotał go w szyję.
Wobec braku
odpowiedzi, naparł na jej wargi ze zdwojoną siłą, rozwierając je językiem.
Jej bierny opór
odbierał mu całą przyjemność.
- O co ci
chodzi, Nica? – zapytał, trochę poirytowany, odsuwając się od niej – Masz
okres?
- Nie –
odburknęła, mierząc go złym spojrzeniem – Nic mi nie jest. Po prostu nie chcę,
żeby Karen się na nas natknęła.
Rogacz uniósł
sceptycznie brwi.
- Ile ona ma
lat? – zapytał.
- Trzynaście.
Jest w Hufflepuffie i ma szczególny dar do pojawiania się w najmniej
odpowiednim momencie – wyjaśniła Nica.
- Wcześniej ci
to nie przeszkadzało – zauważył mimochodem.
Dziewczyna
obdarzyła go morderczym spojrzeniem i bez słowa komentarza weszła do Wielkiej
Sali.
James
odprowadził ją wzrokiem.
***
Tafla jeziora była gładka jak
lustro. Odbijały się w niej pierwsze promienie słońca, wyglądało jednak na to,
że wszystkie żyjące w wodzie stworzenia jeszcze spały.
Leanne stanęła
na brzegu i zapatrzyła się na niewzruszoną powierzchnię.
Wiele by dała,
by w jej sercu panował teraz taki spokój, jak w zielonej, mętnej cieczy.
Dziewczyna
owinęła ciaśniej bordowo – złoty szalik wokół szyi i usiadła na omszałym
głazie, jakby stworzonym do tego, by odetchnąć i chwilę pobyć w zupełnej
samotności.
Bardzo tego potrzebowała,
po prostu po to, żeby na nowo zapanować nad swoimi uczuciami. Chciała sobie
wszystko poukładać i obmyślić jakąś strategię.
Gdzieś w Zakazanym Lesie rozległ się
głośny skrzek i z któregoś drzewa poderwał się do lotu wielki ptak. Przeleciał
tuż nad nią, łopocząc skrzydłami.
Leanne zadarła
głowę i obserwowała lot, mrużąc lekko oczy. Chociaż było wcześnie, ostre słońce
sprawiło, że w kącikach oczu poczuła łzy.
Zacisnęła
powieki i otarła słone kropelki końcem szalika.
Czuła palącą
potrzebę rozmowy z Mattem. Był jej bratem, więc w zasadzie został postawiony
dokładnie w takiej samej sytuacji jak ona, ale nawet nie o to chodziło. Po
prostu nie miała nikogo innego, kto dawałby jej oparcie i siłę, potrafił
doradzić i wspomóc w takiej sytuacji. Leanne chciała, żeby ktoś ją objął,
przytulił i potraktował trochę jak małe dziecko. Nie miała ochoty mierzyć się z
nową macochą, jej dzieckiem, i co najważniejsze – ojcem, nie miała ochoty
myśleć o wiecznie nieobecnej matce. Chciała być ponad to. Zamknąć oczy i znaleźć
się nagle w innym wymiarze, w którym nie znajdowałaby się w takim koszmarnym
położeniu.
Matt mieszkał w Londynie. Był
pełnoletni, miał pracę, miał dziewczynę, którą chciał przedstawić siostrze – i
chociaż Leanne wmawiała sobie, że to nic takiego, było jej przykro. Bo gdyby
nie ta cała Linda czy Lina prawdopodobnie zamieszkałaby z bratem. A tak.. nawet
jej tego nie zaproponował.
- Przecież to
jest dziecinne – powiedziała półgłosem, wpatrując się w czubki swoich butów –
nie powinnam mieć pretensji o coś takiego. On ma przecież własne życie.
- Leanne? To
ty?
- Kto tu jest?
– zapytała zaskoczona, podnosząc się i rozglądając nerwowo.
- To ja.
- Jakie ja?!
–zapytała, zdając sobie sprawę, że zaczyna histeryzować, ale nie mogła się
opanować.
- Spokojnie,
Johnson, to tylko ja – usłyszała przy wtórze szeleszczących gałęzi. Po chwili
ze zwartej ściany lasu wyłoniła się zgarbiona postać.
- To ty –
odetchnęła z ulgą, rozpoznając znajomą sylwetkę – przestraszyłam się.
Nica zmierzyła ją bystrym
spojrzeniem i zrobiła krok do przodu.
- Przepraszam –
powiedziała rzeczowo – Chciałam sobie tu posiedzieć, a w ostatniej chwili
usłyszałam ciebie. Nie chciałam ci przeszkadzać.
- No co ty-
odparła blondynka, robiąc jej miejsce obok siebie – Siadaj.
Zerknęła na Krukonkę.
Była lekko ubrana, miała włosy w nieładzie i ciemne, złe spojrzenie. Musiała
mieć podły nastrój.
- Dawno się nie
widziałyśmy – powiedziała zdawkowo Leanne, czując się w obowiązku nawiązać
rozmowę.
- To prawda –
przytaknęła – Odkąd ja i Matt się rozstaliśmy jakoś się mijamy.
- Tak to bywa w
życiu – mruknęła Leanne, bardziej do siebie samej, niż do niej.
- Dokładnie.
Tak to bywa..
Brunetka oderwała kawałek suchej
gałązki od najbliższego krzaczka i z całej siły się zamachnęła. W milczeniu
obserwowały, jak gałązka narusza gładką powierzchnię jeziora, nie zanurzając
się jednak.
- Jesteś teraz
z Jamesem, prawda? – zapytała Leanne, desperacko próbując przerwać ciszę – Lily
mi coś wspominała.
Nica skinęła
głową, uderzając czubkiem buta w wystający kamień. Usta miała zaciśnięte.
- Chodzimy ze
sobą – przyznała po chwili – Tak jakoś wyszło.
Leanne uniosła
lekko brwi, słysząc lekceważący ton koleżanki.
Zdążyła poznać
Nikę Gibson dosyć dobrze, chociaż nigdy się nie przyjaźniły.
Ale teraz
widziała jak na dłoni, że w sprawie z Jamesem jest coś nie tak.
A skoro coś
jest nie tak, a ona nic z tym nie robi, to znaczy, że nie może się na to
zdobyć.
A jeżeli nie
może się na to zdobyć, to znaczy, że boi się go stracić.
A jeżeli boi
się go stracić, to znaczy, że go kocha.
A jeżeli
Weronica Gibson kocha Jamesa Pottera to może oznaczać już tylko jedno – że
zakochała się w niewłaściwej osobie.
***
- Cześć, Lily. Jak się masz?
Evans odwróciła
się, poszukując wzrokiem rozmówcy.
- Och –
powiedziała, maskując zaskoczenie rozkojarzoną miną – cześć, Roger. U mnie.. wszystko w porządku. A u ciebie?
Kątem oka
dostrzegła, że Jamie macha jej znacząco i wychodzi z Wielkiej Sali. Cała jej
postać emitowała komunikat w rodzaju „Robi się ciekawie. Na tyle ciekawie, że
warto się usunąć”
Dziewczyna
odnotowała w pamięci, by w najbliższym czasie wypomnieć Lewis wszystkie
znaczące spojrzenia i chrząknięcia, jakimi obdarzyła Rogera Bonesa zanim zdecydowała
się podjąć te kroki.
- Nic ciekawego – odpowiedział,
spoglądając na nią ciepło swoimi szarymi oczami – zastanawiałem się, dlaczego
nie było cię ostatnio na zajęciach z runów.
- Ach.. kiepsko
się czułam – wyjaśniła – Spędziłam dzień w Skrzydle Szpitalnym.
- Ale już
wszystko w porządku? – zapytał z autentycznym niepokojem. Musiał być szczery,
bo pionowa zmarszczka, która pojawiła się między jego brwiami, była
zdecydowanie nie do podrobienia.
- Tak, tak –
uspokoiła go, przysuwając do stołu krzesło, na którym siedziała. Zerknęła na
zegarek i machnęła ręką w kierunku drzwi – Możemy..?
- Jasne. Śpieszysz
się gdzieś? Jeżeli tak, już sobie idę. –
przytrzymał ciężkie wrota i puścił ją przodem.
- Nie musisz –
wymknęło jej się, choć przecież miała zamiar powiedzieć, że idzie poszukać
Leanne - Nie mam sprecyzowanych planów.
- Tak..? –
ożywił się znacznie – To może przejdziemy się na błonia. Jeśli masz ochotę,
oczywiście.
Lily spojrzała
na niego nieśmiało.
Był bardzo miły. Przebywanie z nim sprawiało jej przyjemność, choć przecież właściwie go nie znała. Myśl, Lily, myśl..
Był bardzo miły. Przebywanie z nim sprawiało jej przyjemność, choć przecież właściwie go nie znała. Myśl, Lily, myśl..
- Wiesz co.. –
zaczęła nieskładnie, chcąc zyskać na czasie. W końcu zdecydowała się na
szczerość – Bardzo chętnie bym się z tobą przeszła, ale powinnam poszukać mojej
przyjaciółki. Przeżywa teraz ciężki okres i od rana jej nie widziałam. Wymknęła
się z dormitorium, ale chyba wiem, gdzie się ukryła..
- Ach, rozumiem
– powiedział, zatrzymując się. Nadal uśmiechał się miło i patrzył na nią w ten
sam sposób. Chyba szczerość w jej głosie utwierdziła go w przekonaniu, że to
najprawdziwsza prawda. – W takim razie
powinnaś jej poszukać.
- Tak.. wiem.
Bałam się tylko, że to zabrzmi jak wymówka – roześmiała się, zakładając za ucho
upierdliwy kosmyk.
- Bardzo miło
mi się z tobą rozmawiało, Lily – powiedział, uważnie obserwując jej twarz.
Evans poczuła przyjemne ciepło rozchodzące się po całym ciele, ale nie
potrafiła określić przyczyny. – Jeśli miałabyś czas i ochotę, to może jutro się
gdzieś przejdziemy. W każdym razie.. do zobaczenia.
- Do zobaczenia
– powtórzyła automatycznie, odprowadzając go wzrokiem.
Otrząsnęła się dopiero po chwili. Pokręciła głową i wolnym krokiem ruszyła przed siebie.
Otrząsnęła się dopiero po chwili. Pokręciła głową i wolnym krokiem ruszyła przed siebie.
Kiedy popchnęła
ciężki drzwi wejściowe, zdała sobie sprawę, że nadal się uśmiecha.
***
Boisko do quidittcha, pomimo niskiej
temperatury, stało się ośrodkiem życia towarzyskiego. Znajdowali się tu teraz
wszyscy, którzy aktualnie nie spali i nie jedli śniadania. Biorąc poprawkę na
to, że był sobotni ranek, frekwencja była dosyć wysoka.
James wraz z Glizdogonem zajęli strategiczne miejsca na trybunach, skąd obserwowali poczynania podekscytowanych drugo – i trzecioroczniaków, którzy ćwiczyli przed debiutanckim meczem.
James wraz z Glizdogonem zajęli strategiczne miejsca na trybunach, skąd obserwowali poczynania podekscytowanych drugo – i trzecioroczniaków, którzy ćwiczyli przed debiutanckim meczem.
- Dawaj, Gadgens,
dawaj! Nie oddawaj mu kafla! – ryknął James ile sił w płucach, obserwując grę
swojego nowego ścigającego – TAK! Tak, świetnie! Rób dalej takie uniki, a
wykiwasz Krukonów!
Peter spojrzał
na przyjaciela ze zdziwieniem.
- Przecież to
nie jest trening – zauważył mimochodem – Po co go stresujesz?
- Na trening
zawsze jest czas – oświadczył Potter autorytatywnie – A ten mały ma coś w
rodzaju talentu, trzeba nim tylko umiejętnie pokierować.
Pettigrew
pokiwał ze zrozumieniem głową, podczas gdy Rogacz ponownie skierował swoją
uwagę na poczynaniach wątłego chłopca latającego na jednej ze szkolnych mioteł.
Była to okoliczność sprzyjająca, bo Peter bardzo nie chciał, by James dostrzegł, że zrobiło mu się przykro. Wiedział, że po prostu by go wyśmiał. Jasne, ktoś się rodzi z talentem do quidittcha albo nie, ale Peter do tej pory nie odnalazł w sobie pokładów niezwykłych uzdolnień w żadnej dziedzinie. Co więcej, jego przyjaciele nigdy nie sprawili mu nawet w połowie tak miłego komplementu, jak opinia Jamesa o Gadgensie. To chyba znaczyło, że Peter naprawdę takowych nie posiadał.
Była to okoliczność sprzyjająca, bo Peter bardzo nie chciał, by James dostrzegł, że zrobiło mu się przykro. Wiedział, że po prostu by go wyśmiał. Jasne, ktoś się rodzi z talentem do quidittcha albo nie, ale Peter do tej pory nie odnalazł w sobie pokładów niezwykłych uzdolnień w żadnej dziedzinie. Co więcej, jego przyjaciele nigdy nie sprawili mu nawet w połowie tak miłego komplementu, jak opinia Jamesa o Gadgensie. To chyba znaczyło, że Peter naprawdę takowych nie posiadał.
Westchnął
cicho, ale to także umknęło uwadze Rogacza.
- Dobry chwyt –
zawołał z uznaniem, gdy zaczerwieniony od zimna chłopiec podleciał bliżej
swojego kapitana – nawet bardzo dobry, ale gdyby wiatr wiał w przeciwnym
kierunku, poleciałby punkt. Następnym razem ustawiaj się tak, żebyś miał trochę
przestrzeni po lewej. No i musisz ćwiczyć podania, bo trochę ci to umyka.
- Jasne,
kapitanie! – zawołał raźno Gadgens, zasalutował i odleciał w kierunku złotych
pętli.
Peter
odprowadził go obojętnym spojrzeniem, choć poczuł dziwny ucisk w żołądku, gdy
usłyszał głos Jamesa tuż obok:
- Niezły jest,
naprawdę. Będą z niego ludzie.
- To dobrze dla
drużyny – zauważył, siląc się na wesołość – Im więcej dobrych zawodników, tym
lepiej. Ale nie sądzisz, że Marrballs powinien bardziej się ruszać? Albo
chociaż stanąć na środku. Puszczałby chyba mniej goli.
- Masz
stuprocentową rację – powiedział James, uśmiechając się do niego – Chyba mu
powiem, że jeśli czegoś z tym nie zrobi, po każdym treningu będzie robił
dwieście pompek.
- Powiedz mu,
że jeśli będzie tak robił, będzie lepiej prezentował się na miotle – poradził
Peter, ciesząc się z pochwały – Podobno Mary Watts nie chce z nim chodzić, to
może pomyśli, że tak wzrosną jego szanse.
James roześmiał
się szczerze:
- Dobre – oświadczył, poklepując chłopaka po ramieniu – Naprawdę dobre, stary.
- Dobre – oświadczył, poklepując chłopaka po ramieniu – Naprawdę dobre, stary.
Peter
wyprostował się i aż pokraśniał z dumy.
James oczywiście tego nie zauważył.
James oczywiście tego nie zauważył.
***
- Mógłbyś przestać?
- Rozpraszam
cię?
- Raczej denerwujesz – sprostowała Jamie, ze złością kopiąc w krzesełko – A ja staram się sprowadzić natchnienie.
- Raczej denerwujesz – sprostowała Jamie, ze złością kopiąc w krzesełko – A ja staram się sprowadzić natchnienie.
- Na siebie
samą? – Syriusz Black uniósł brwi, spoglądając na nią z ciekawością. Po chwili
namysłu przestał zestrzeliwać muchy z sufitu i schował różdżkę do kieszeni – A
po co ci natchnienie, Lewis? Nigdy ci go nie brakowało.
Dziewczyna
parsknęła, wywracając oczami, ale nie odpowiedziała. Zabębniła palcami w blat
stołu, choć nigdy tego nie robiła. Zawsze była opanowana. A kiedy nie była
opanowana, miotała się w furii. Rozwiązania pośrednie nigdy jej nie kręciły.
Jamie wolała wyraźne barwy, krzyk i duży kontrast.
- Jasna cholera
– wymamrotała, podnosząc się z fotela. Odprowadzana rozbawionym spojrzeniem
chłopaka podeszła do okna i przykleiła twarz do szyby.
- Masz
gorączkę? – zapytała nieśmiało jakaś dziewczynka, która wyglądała jak Alicja w
Krainie Czarów. Skąd to porównanie, nie wiadomo.
Jamie machnęła na nią ręką , nie odrywając się od zaparowanej szyby. Pech chciał, że przez okna pokoju wspólnego można było zobaczyć tylko niewielki kawałek błoni.
Jamie machnęła na nią ręką , nie odrywając się od zaparowanej szyby. Pech chciał, że przez okna pokoju wspólnego można było zobaczyć tylko niewielki kawałek błoni.
- Lewis,
dziecino, musisz mi coś wyjaśnić – oświadczył Syriusz, rozkładając się
wygodniej na kanapie – Powiedz mi, dlaczego dziewczyna taka jak ty spędza
sobotnie popołudnie bez przyjaciółek, bez chłopaka, bez książek i bez
papierosów? W dodatku całując szybę i najwyraźniej na coś czekając?
- Może dlatego
– wycedziła Jamie, powoli odwracając się do niego – że na coś czeka, co?
- I nie powiesz
mi na co, prawda? – spytał, tocząc wokoło obojętnym spojrzeniem.
Pokręciła
głową, z powrotem opadając na pluszowy fotel.
Pokiwał głową
ze zrozumieniem.
- A dlaczego ty siedzisz w pokoju, w którym są sami drugoklasiści, zamiast odwalać coś z przyjaciółmi, całować się z jakąś laską albo latać na miotle?
- A dlaczego ty siedzisz w pokoju, w którym są sami drugoklasiści, zamiast odwalać coś z przyjaciółmi, całować się z jakąś laską albo latać na miotle?
- Nie mam
ochoty – odpowiedział lakonicznie, wyciągając z kieszonki wymiętą paczuszkę
papierosów – Chcesz..?
Kiwnęła głową,
wyciągając rękę. Po chwili zaciągnęła się, wbijając ponure spojrzenie w obicie
zagłówka.
- Długo palisz?
– zapytał, obserwując ją spod oka.
- Długo.
- Czyli?
Spojrzała na
niego, krzywiąc się lekko.
- Wydaje mi się,
że pierwszego spróbowałam na czwartym roku. Ale w sumie wypaliłam może pięć.
- A w czym ci
to pomaga? – zapytał, z namysłem wpatrując się w żarzącą się końcówkę – Bo mi
pomaga mieć wszystko gdzieś.
- Na dobrą
sprawę, to mi chyba też – przyznała – Chociaż pewnie nie, bo ja z punktu tak
mam. Po prostu.. pomaga mi się uspokoić. I.. daje takie złudne wrażenie, że mam
nad czymś kontrolę.
Nie zarumieniła
się, jak to często bywa w podobnych przypadkach, gdy spontanicznie odkrywamy
swoje serce przed właściwie obcą osobą. Zamiast tego podniosła na niego swój
przenikliwy wzrok.
- A tobie w
czym pomaga? Nie wyglądasz na nałogowca.
- Bo nim nie jestem – strzepnął grzywkę, wydmuchał z dymu srebrne kółeczko – Mam dokładnie ten sam powód. Pomaga mi przeżyć w mojej nienormalnej rodzinie.
- Bo nim nie jestem – strzepnął grzywkę, wydmuchał z dymu srebrne kółeczko – Mam dokładnie ten sam powód. Pomaga mi przeżyć w mojej nienormalnej rodzinie.
- Moja też jest
nienormalna – przyznała Jamie obojętnie, wyrzucając niedopałek do kominka – Ale
się nie przejmuję. Za pół roku będę miała siedemnastkę. Na wakacje wracać nie
muszę.
Skrzypnęły zawiasy i w dziurze pod
portretem pojawiła się ruda głowa Lily, a po chwili cała jej sylwetka. Miała
zarumienione od zimna policzki, rozczochrane włosy i bardzo przygnębioną minę.
- Znalazłam ją
– wyjaśniła, zdrętwiałymi palcami rozpinając guziki płaszcza – siedziała na
jeziorem z Niką Gibson.
- Z Gibson? –
powtórzył Syriusz, też wyrzucając swój niedopałek – Myślałam, że ona jest teraz
z Jamesem. Mieli się spotkać.
Lily wzruszyła
ramionami.
- Pottera tam
nie było – powiedziała, rozcierając dłonie – Nica wyglądała na strasznie złą.
-
No i co, czemu sobie poszłaś? – zapytała Jamie niecierpliwie, wbijając w nią
naglące spojrzenie – Leanne nie chciała z tobą iść?
Przytaknęła.
-
Źle z nią, Jam – mruknęła, skubiąc nerwowo rękaw swetra – ale nie mam pomysłu,
jak mogłybyśmy jej pomóc.
-
No bo nie możemy. Sama musi sobie z tym poradzić – westchnęła ciężko blondynka,
znowu podchodząc do okna, za którym właśnie zaczął padać deszcz.
***
Nienawiść w większości przypadków to
puste słowo, bo mało kto jest do niej zdolny. Zupełnie tak samo, jak do
miłości. Potrzeba naprawdę silnego uczucia, by je wyzwolić. Potrzeba płomienia,
nie iskry. Gorąca, duchoty, ciasnej przestrzeni pełnej wzburzenia. Tylko w
takich okolicznościach rodzi się miłość. I nienawiść.
Czuła na twarzy zimne kropelki,
spływające wzdłuż policzków. I inne, gorące, tak gorące, że parzyły jej skórę,
znacząc ją ciemnymi oparzeniami, wypływające z oczu i niknące gdzieś w gąszczu
włosów.
Stanowczym ruchem otarła je wszystkie, sprawiając, że złączyły się w jedno. Teraz były letnie. Ani słodkie, ani słone.
Stanowczym ruchem otarła je wszystkie, sprawiając, że złączyły się w jedno. Teraz były letnie. Ani słodkie, ani słone.
Niecierpliwie podeszła do drzwi
strzeżonych przez dwa kamienne gargulce. Wykrzywione w strasznym grymasie
twarze obserwowały ja kpiąco, gdy stała, przestępując z nogi na nogę,
pozwalając, by jej twarz zastygła. Zamieniła się w gipsowy odlew, o który nie
trzeba się troszczyć.
- Musy-świstusy – powiedziała cicho, zupełnie opanowanym głosem. Weszła, nie wbiegła po schodach, nie przeciągając każdego kroku, tak, by nie urósł i nie nabrał znaczenia symbolicznego. Po prostu weszła., a drewniane drzwi stanęły przed nią otworem.
- Musy-świstusy – powiedziała cicho, zupełnie opanowanym głosem. Weszła, nie wbiegła po schodach, nie przeciągając każdego kroku, tak, by nie urósł i nie nabrał znaczenia symbolicznego. Po prostu weszła., a drewniane drzwi stanęły przed nią otworem.
- Dzień dobry,
panienko Johnson.
- Dzień dobry,
panie dyrektorze – odparła, posłusznie siadając na wskazanym krześle. Błękitne
tęczówki śledziły ją zza okularów –połówek, ale nie pozwoliła, aby rozpuściły
jej gipsową otoczkę, pod którą zimne i gorące krople nadal torturowały jej
twarz.
- Rozumiem, że
profesor McGonagall opowiedziała już pani o całej sprawie?
- Tak.
- W takim razie
chyba nie ma co przedłużać.
Profesor Dumbledore obszedł biurko dookoła i sypnął do kominka garść zielonego proszku.
Płomienie błysnęły szmaragdowo.
Profesor Dumbledore obszedł biurko dookoła i sypnął do kominka garść zielonego proszku.
Płomienie błysnęły szmaragdowo.
- Dziękuję, panie
profesorze – powiedziała machinalnie, robiąc krok do przodu.
- Proszę na siebie uważać, panno Johnson.
A później pochłonął ją ogień.
- Proszę na siebie uważać, panno Johnson.
A później pochłonął ją ogień.
* *
Uuu... Ciekawie
OdpowiedzUsuń1.Już widzę następną parę Lily-Roger.
2. Żal mi się zrobiło Petera. Niedoceniany. Zawsze w cieniu swych przyjaciół.
3. Ciekawi mnie sylwetka Niki. I to bardzo.
4. A co z Leanne? Ciekawie rozwinęłaś jej postać...
Przypomniało mi się jak w innym rozdziale Lily wspominała coś tam, że miała już kiedyś szlaban. Dlaczego później nie rozwinęłaś tego wątku "Lilka i jej pierwszy szlaban"? Czytelnik nie lubi niczego przegapić. Oczekiwałam jakiejś retrospekcji czy oś, ale niczego takiego nie było... dlaczego? I jeszcze w tym rozdziale jak Lily była w szpitalu. Ale dlaczego w nim była? Też nie było żadnej retrospekcji...