Pierwszy
września tego roku nadszedł niespodziewanie szybko. Lato, gorące i parne, nadal
dawało o sobie znać, przez to mijające nieubłaganie dni wakacji zlewały się w
jedną całość. Upływ czasu naprawdę trudno było odnotować, gdy każdy dzień był
podobny do poprzedniego.
Duchota panująca w
mieście wypłoszyła wielu ludzi, lecz mimo to dworzec King’s Cross był
zatłoczony jak zwykle.
-
Lily, skarbie, uważaj na siebie, dobrze? I pisz listy. Ucz się, i …- mówiła
ciemnowłosa kobieta do swojej córki, które była tak wysoka jak ona sama. Ten
fakt zdawał jej się zupełnie nie przeszkadzać.
- Mamooo – jęknęła rudowłosa dziewczyna, nerwowo obciągając rękaw sweterka – Nie mam już jedenastu lat, pamiętasz?
- Mamooo – jęknęła rudowłosa dziewczyna, nerwowo obciągając rękaw sweterka – Nie mam już jedenastu lat, pamiętasz?
- Jasne, Lily –
wtrącił wąsaty mężczyzna, uśmiechając się nieznacznie – Ale dla mamy zawsze
pozostaniesz jej małą córeczką. No i dla mnie też.
Dziewczyna
uśmiechnęła się dyplomatycznie, przytulając matkę.
- Ja też was
bardzo kocham. – powiedziała - Ale kiedyś musicie przecież przyjąć do
wiadomości, że niedługo będę całkiem dorosła. A teraz muszę już iść. Obiecuję,
że będę pisała.
Złapała za rączkę
wózka na bagaże, przytrzymując ręką chyboczącą się na jego szczycie klatkę z
sową.
- Zobaczymy się na
święta!
- Albo nie, jak
dobrze pójdzie. – mruknęła wysoka, koścista blondynka o zastanawiającym imieniu
Petunia. Rozglądała się po peronie ze skwaszoną miną, co jakiś czas zwracając
na młodszą siostrę nienawistne spojrzenie.
Lily przygryzła
wargi, powstrzymując ciętą ripostę cisnącą jej się na usta.
Zamiast tego
pomachała rodzinie po raz ostatni, posyłając im wymuszony uśmiech.
***
-
Evans, skarbie, jak miło cię widzieć!
- Potter, radzę ci zabrać łapy z mojej przestrzeni osobistej, bo inaczej wlepię ci szlaban, zanim jeszcze wsiądziesz do pociągu! I nie jestem twoim skarbem!
- Potter, radzę ci zabrać łapy z mojej przestrzeni osobistej, bo inaczej wlepię ci szlaban, zanim jeszcze wsiądziesz do pociągu! I nie jestem twoim skarbem!
- Łohoho, James,
robisz postępy – zawołał Syriusz Black, szczerząc zęby. – Wcześniej po prostu
zasadziłaby ci kopa w… ehm..
- Przymknij dziób,
Black. Ciebie też to dotyczy. – warknęła
Lily, ze złością próbując wyminąć dwójkę torującą jej drogę.
- Też się cieszę,
że cię widzę, Ruda!
Lily zacisnęła
zęby i odliczyła w myślach do dziesięciu, jednak zanim skończyła, zza pleców
Jamesa i Syriusza wyszła pozostała dwójka Huncwotów.
- Rogacz, Łapa,
uspokójcie się i dajcie jej przejść – powiedział Remus Lupin, patrząc na nich
ze zmęczeniem – To naprawdę nie jest śmieszne.
Peter Petegriew ograniczył
się do posłania Lily nieśmiałego uśmiechu.
- Bo i nie miało
być, Lunio – zgodził się ochoczo Potter, mierząc dziewczynę uważnym
spojrzeniem, które łakomie zatrzymało się w okolicach jej biustu. – Moja miłość
do Evans jest rzeczą jak najbardziej poważną – dodał po chwili, nie opuszczając
wzroku.
- Dość tego! –
krzyknęła Lily, czując, że się czerwieni – Masz szlaban, Potter!
- Evans, skarbie,
zarumieniłaś się –powiedział z satysfakcją, nic sobie nie robiąc z jej
wzburzenia. Zbliżył się nieznacznie – Czyżbym cię peszył?
Dziewczyna bez
zastanowienia wymierzyła mu siarczysty policzek.
- Odwal się ode mnie raz, a dobrze, Potter. – syknęła.
Złapała klatkę z sową, Philippą, i gwałtownie ruszyła w kierunku pociągu, ciągnąc
za sobą szkolny kufer.
***
W
Ekspresie Londyn-Hogwart roiło się od uczniów, ich kufrów i zwierząt, którzy
zamiast zająć sobie miejsce, bezmyślnie tarasowali korytarz. Lily, przeciskając
się między nimi z niejakim trudem, zaglądała do mijanych przedziałów,
poszukując swoich przyjaciółek. W końcu jednak poddała się i weszła do
pierwszego, w którym nie było nikogo.
Tak jak mogła się spodziewać, po
kilku minutach to ona sama została znaleziona.
- Lily! –
usłyszała pisk, po chwili łomot upuszczanego kufra, wrzask przestraszonego kota
i widok przysłoniła jej burza miodowych loków.
- Leanne! –
zawołała z podobnym entuzjazmem, ściskając przyjaciółkę. – Już myślałam, że się
nie znajdziemy w tym dzikim tłumie.
- Ja też –
przytaknęła ze śmiechem dziewczyna, odstępując dwa kroki do tyłu i mierząc
Evans uważnym spojrzeniem – Jak to możliwe, że znowu schudłaś? – zapytała po
chwili z wyrzutem, dokonawszy wstępnych oględzin – Ja mam wrażenie, że
przytyłam o połowę przez to włoskie jedzenie!
- Wydaje ci się –
zaśmiała się Lily – Ale się opaliłaś! Zazdroszczę ci… Wyobrażasz sobie, że to
było pierwsze lato od dziesięciu lat, kiedy w Anglii było naprawdę gorąco i
prawie nie padało, a moi rodzice musieli wybrać akurat to jezioro, nad którym
było zimno i dzień w dzień lało jak z cebra?!
Leanne wybuchnęła
zaraźliwym śmiechem i wspięła się na palce, by położyć swój kufer na półce
bagażowej.
- To się nazywa
pech. Jamie jeszcze nie ma..?
- Nie widziałam
jej. Na pewno przyjdzie na ostatnią chwilę, jak to ona…
- No jasne.
Jeszcze jej się nie zdarzyło być gdzieś przed czasem, prawda? – uśmiechnęła się
Leannne. Postawiła w kącie klatkę ze swoim kotem, Lucyferem, i wreszcie usiadła
na siedzeniu naprzeciwko Lily. Jej wzrok zatrzymał się na złoto-szkarłatnej
odznace prefekta Gryffindoru.
- Hmm, Lill… A jak
tam Potter? – zapytała z wahaniem, kryjąc uśmiech.
Lily zmrużyła
oczy, spoglądając na nią z niechęcią.
- Żyje, niestety –
odpowiedziała wyczerpująco, ze złości niemal nie otwierając ust.
- A miałaś od
niego jakieś wiadomości w wakacje?
- A czy to ważne?!
- Nie no, skąd… -
Leanne postanowiła zostawić niebezpieczny temat – Strasznie jesteś drażliwa na
tym punkcie.
- Leanne, a jak ty
byś się zachowywała, gdyby ten nieszczęsny idiota cię prześladował?! –
zdenerwowała się dziewczyna, wstając z miejsca i podchodząc do okienka.
- Lily, on jest w
tobie nieodwołalnie zakochany – Leanne uśmiechnęła się z rozbawieniem na widok
jej skrzywionej miny – Jest słodki.
- To go sobie weź!
– burknęła naburmuszona Evans. – Mi on niepotrzebny.
- Chętnie –
westchnęła dziewczyna – James jest naprawdę… BARDZO przystojny. Ale u niego
żadna dziewczyna, która nie jest tobą, nie ma najmniejszych szans.
- Leanne Johnson –
powiedziała ciężko Lily, opadając z powrotem na swoje miejsce – jesteś moją
najlepszą przyjaciółką, ale, z łaski swojej, skończ już ten temat, bo inaczej
rzucę na ciebie urok.
Blondynka
już otworzyła usta, by coś odpowiedzieć, lecz w tym samym momencie drzwi
przedziału rozwarły się z hukiem i stanęła w nich niewysoka dziewczyna z chmurą
bardzo jasnych włosów i intensywnie błękitnymi oczami, w tej chwili ciskającymi
gromy.
-
Dureń – burknęła, celnym kopniakiem zatrzaskując drzwi – Czy ja wyglądam na osobę,
która umawia się z pierwszym lepszym imbecylem, który się napatoczy?
- Jamie! –
zawołały Lily i Leanne jednocześnie, dusząc nowoprzybyłą w podwójnym uścisku.
- Dobra, dobra,
też się za wami stęskniłam, ale nie mam już czym oddychać! – wystękała z trudem
Lewis, usiłując wyplątać się z gąszczu rąk. Udało jej się dopiero po dłuższej
chwili.
- Jak wakacje? –
zapytała, niedbale upychając swój kufer koło pozostałych dwóch i stawiając
klatkę z Hildegardą, sową śnieżną, obok śpiącej Philippy.
- W porządku. A twoje?
- Beznadziejne –
zrelacjonowała pogodnie, rozciągając swoje stupięćdziesięcioośmiocentymetrowe
ciało na kanapce. – Dwa miesiące piekłam się w niemiłosiernym tureckim skwarze
i niańczyłam Sally, a jedyny w miarę przystojny chłopak, którego poznałam, miał
metr czterdzieści i dziesięć lat. Jestem niska, ale nie aż tak.
Leanne parsknęła
śmiechem, wyobrażając sobie tę dwójkę.
- A jak miał na
imię? – zapytała Lily z rozbawieniem, wyglądając jednocześnie na peron.
- Rick. Seksownie,
nieprawdaż?
***
Pociąg
powoli szykował się do odjazdu, a ludzi zapełniających peron nr 9 i ¾ ubywało.
Lily z
rozmarzeniem pomyślała o Hogwarcie, ukochanej przez siebie szkole. Nie mogła
doczekać się momentu, w którym stanie znów pośrodku Wielkiej Sali, jak zwykle
przytłoczona jej ogromem i zapierającym dech w piersiach sklepieniem. Było
zaczarowane tak, by pokazywało rzeczywisty stan nieba na zewnątrz – dzięki temu
uczniowie mieli okazję do spożywania posiłków pod gwiazdami, nie narażając się
jednocześnie na nocny chłód.
-
Niesamowite, że to już nasz szósty rok – powiedziała Leanne, opierając brodę na
dłoni – Nie wyobrażam sobie momentu, w
którym przyjdzie nam opuścić Hogwart na zawsze. A wy?
Lily przytaknęła,
odrywając się od własnych myśli.
- Najbardziej mnie
chyba przeraża, że ktoś będzie spał w moim łóżku, siedział w mojej ławce, nosił
moją odznakę, a…
- …a po tobie nie
zostanie już nawet ślad? – domyśliła się Jamie, patrząc na nią ze zrozumieniem
– Czasami zastanawiam się, co by się stało, gdybym zastrajkowała i stawiła się
na Uczcie Powitalnej w rok po ukończeniu szkoły. Myślicie, że mogliby mnie
wywalić?
- Jestem tego
pewna, Jam – zachichotała Leanne – Akurat ciebie kojarzą wszyscy nauczyciele. Myślę,
że nie byliby zachwyceni perspektywą szerzenia twojej edukacji również po owutemach.
- Bardzo zabawne,
Johnson, naprawdę – burknęła blondynka, krzywiąc się – ja wcale nie jestem złą
uczennicą.
- Nie twierdzimy,
że jesteś – zaoponowała Lily – ty po prostu jesteś tak zwanym młodym radykałem.
- W dodatku
niereformowalnym – dopowiedziała usłużnie Leanne ze śmiertelną powagą.
Jamie przez chwilę
zastanawiała się, czy się nie obrazić, lecz w końcu dała sobie spokój i
pogrążyła się w lekturze nowego magazynu o nietypowym tytule „Żongler”.
***
Lily wyszła z przedziału w złym
momencie – akurat pojawił się wózek ze słodyczami i na korytarzu znów zrobił
się ogromny korek, chociaż pociąg toczył się równym tempem od ponad pół
godziny. Ja to mam wyczucie –
pomyślała ze złością, torując sobie drogę w istnym gąszczu ludzkich kończyn.
-
Przepraszam – powiedziała do jakiejś drugoklasistki, którą niechcący potrąciła.
Dziewczynka spojrzała na nią wielkimi oczami, z których wyzierało przerażenie.
Lily spróbowała sobie przypomnieć, jak w przeszłości czuła się ona sama, gdy
odzywał się do niej ktoś starszy o całe cztery lata. Szybko się jednak poddała,
bo dziewczynka i tak zniknęła, wchłonięta przez tłum.
Lily w końcu udało się minąć
epicentrum zatoru, a dalej korytarz na szczęście był już względnie pusty. Zerknęła
na zegarek. Do spotkania w wagonie prefektów zostało jeszcze ponad dziesięć
minut. Zdecydowała, że poświęci je na znalezienie Remusa, który był drugim prefektem
Gryffindoru.
-
Lily! Musimy porozmawiać!
Dziewczyna
obejrzała się, zdziwiona, i dokładnie w tej chwili poczuła na ręce czyjś
uścisk. Odwróciła się błyskawicznie i ujrzała przed sobą wychudzoną postać
Severusa Snape’a, przebranego już w szkolne szaty.
- Nie odpowiadałaś
na listy. Martwiłem się o ciebie… - powiedział chłopak, wbijając w jej twarz
świdrujące spojrzenie czarnych oczu, niemile kontrastujących z ziemistą cerą.
Lily wydawało się, że przez wakacje Snape jeszcze wymizerniał: był teraz raczej
cieniem człowieka niż normalnym nastolatkiem.
- Nie odpowiadałam
na listy, bo nie miałam ochoty rozmawiać z ich nadawcą – wyjaśniła lodowatym
tonem, usiłując wyszarpnąć rękę z niemiłego uścisku chłodnych palców – A teraz
zostaw mnie w spokoju, Snape! Mówiłam ci już, że nie chcę cię znać!
- Lily, błagam,
wybacz mi! Nie chciałem tego, naprawdę! – powiedział szybko, nie pozwalając jej
się wyrwać – Lily, przecież kiedyś byliśmy przyjaciółmi!
Lily znów
spróbowała się uwolnić, a kiedy jej się nie udało, drugą ręką sięgnęła po
różdżkę. Zanim jednak zdążyła jej użyć, usłyszała za plecami dobrze znany głos.
- Smarkerusie,
powiedziała chyba wyraźnie, żebyś ją puścił – powiedział spokojnie Potter,
mierząc ślizgona chłodnym spojrzeniem.
- Nie wtrącaj się,
Potter – warknął w odpowiedzi. – Nie masz prawa mówić w jej imieniu!
- Ale ja mam –
wtrąciła Lily zimno i mocno szarpnęła ręką, uwalniając wreszcie dłoń.
–Nienawidzę cię, zapamiętaj to raz na zawsze! Nie obchodzi mnie, czy żałujesz,
że nazwałeś mnie szlamą. Twoje słowa są bez znaczenia. I nie zbliżaj się do
mnie więcej!
Odwróciła się na
pięcie i odeszła, zostawiając za plecami dwójkę największych wrogów. Nie
obchodziło jej, jakie słowa w tej chwili między nimi padały i jakie będą miały
konsekwencje.
Przedział Huncwotów łatwo było
znaleźć, ponieważ dochodziły stamtąd częste wybuchy śmiechu, z czego te
należące do Syriusza Blacka bardzo przypominały szczekanie psa. Lily zawahała
się chwilę przed drzwiami, ale szybko opanowała niechęć. Zapukała krótko i
weszła do środka.
- Evans, jak miło
cię widzieć! Pech chciał, że James akurat wyszedł – powiedział Syriusz, rozciągnięty
na dwóch siedzeniach. Obrzucił ją kpiącym, lecz życzliwym spojrzeniem i
poklepał zachęcająco miejsce koło siebie. Peter, zajęty konsumpcją stosiku
czekoladowych żab, nie zwrócił nawet większej uwagi na jej wejście. Lily zignorowała ich oboje, zwracając się
prosto do Lupina:
- Remus, pamiętasz
o spotkaniu? Zaraz się zacznie.
- Tak, tak,
pamiętam – uśmiechnął się do niej przyjaźnie – właśnie miałem wychodzić.
Idziemy?
Dziewczyna skinęła
głową, odwzajemniając uśmiech.
Remus
był jedynym z Huncwotów, z którym łączyła ją prawdziwa przyjaźń, co było
ciągłym przedmiotem zazdrości ze strony Jamesa. Ona się jednak tym nie
przejmowała, a Remus nie zamierzał poświęcać tej znajomości z powodu zachcianki
przyjaciela, w dodatku bez wyraźnej przyczyny.
***
Spotkanie zaczęło się nudną i raczej
przydługą przemową Amosa Diggory’ego, nowego Prefekta Naczelnego, oraz
wysyłaniem nieśmiałych uśmiechów przez jego koleżankę, Deborah White z Revenclawu,
która była chyba zbyt onieśmielona, by wystąpić u boku chłopaka tak
rozchwytywanego przez czarownice w Hogwarcie. Dziewczyna była niewysoka, miała
mysie włosy i ładny uśmiech, a przy przystojnym i pewnym siebie Diggory’m
najzwyczajniej stawała się niewidzialna. Lily szczerze jej współczuła, chociaż
samej zainteresowanej chyba to nie przeszkadzało. Pewnie cieszyła się, że czeka
ją współpraca z tym młodym bogiem, bo w normalnych warunkach nie miała
najmniejszych szans na randkę z nim.
- Nowe hasło do łazienki męskiej
brzmi „miętowa świeżość”, natomiast wariant dla pań to „złote jabłko Hesperyd”
–kontynuował Amos, nieprzerwanie śląc wszystkim obecnym dziewczętom
olśniewające uśmiechy. Lily zaczynało już od nich mdlić – Teraz zajmiemy się,
jeśli pozwolicie, patrolowaniem korytarzy. W czasie czekającej nas podróży każda
para z każdego domu jest zobowiązana do odbycia piętnasto półgodzinnego
patrolu, w kolejności: Gryffindor, Revenclaw, Hufflepuff i Slytherin,
poczynając od klas siódmych, a kończąc na piątych. Na końcu patrol odbędziemy
również my. Po przybyciu do szkoły wciągu dwóch dni otrzymacie dokładną
rozpiskę dotyczącą dyżurów w ciągu miesiąca. Czy są jakieś pytania?
Przytłaczająca
cisza w przedziale wystarczyła widocznie za odpowiedź, bo Diggory uśmiechnął
się jeszcze szerzej i skinieniem głowy przekazał głos Deborah.
Lily z najwyższą
kurtuazją stłumiła ziewnięcie.
***
- To było jedno z najnudniejszych
spotkań, jaki kiedykolwiek urządzili prefekci – oświadczył autorytatywnie
Remus, gdy tylko oddalili się poza zasięg słuchu nowego przełożonego.
Lily skinęła
głową, przepuszczając w drzwiach pierwszoroczniaka z wyjątkowo odstającymi
uszami.
- Aż mnie mdliło
od patrzenia na Diggory’ego – mruknęła z wyraźną niechęcią – Naprawdę nie mam
pojęcia, co te wszystkie lale w nim widzą.
- Ja tego nie wiem
tym bardziej, wierz mi – odparł Remus z rozbawieniem – I chyba nawet nie chciałbym
wiedzieć.
Doszli do końca
korytarz i zawrócili, by wykonać kolejny spacerek kontrolny.
- A jak tam
wakacje?
- W porządku. Nie
narzekam. A twoje? – spojrzał na nią pytająco.
- Moi rodzice
dokonali czegoś, czego bym się po nich nawet nie spodziewała: w to lato
stulecia znaleźli jedyne deszczowe miejsce w całej Wielkiej Brytanii i
postanowili spędzić tam wakacje. – powiedziała, unosząc wymownie brwi i ciężko
wzdychając.
Remus nie
skomentował jej słów, ponieważ w oddali dostrzegł niepokojącą scenę.
Oto dwóch
chłopców, prawdopodobnie z czwartego roku, wlokło po ziemi wielki, obły
kształt, który w pierwszej chwili wydawał się być żywym człowiekiem.
Jak się okazało, z mniejszej
odległości tajemniczy obiekt nie zmienił swojej postaci. Remus i Lily wymienili
szybkie spojrzenia i rzucili się biegiem.
- Stójcie! –
krzyknęła dziewczyna, gwałtownie wyhamowując tuż przed dziwacznym pochodem.
Remus stanął obok niej i zmierzył chłopców groźnym spojrzeniem.
- Moglibyście
wyjaśnić nam, co takiego robicie?
Wyższy z dwójki,
chudy blondynek, najwidoczniej nie zamierzał odpowiadać. Przewrócił tylko
wodnistymi oczami, jakby cel ich poczynań był jasny jak słońce.
Lily zgromiła go
wzrokiem, pukając znacząco w błyszczącą na piersi odznakę. Chłopiec nagle stał
się jakby mniejszy i rzucił szybkie spojrzenie koledze.
- No, słuchamy. –
ponaglił ich Remus, kucając nad nieprzytomną dziewczyną, którą wlekli. Miała
ciemne włosy i okrągłe okulary o okropnie grubych soczewkach, wyglądających jak
denka od butelek. Jej szatę w kilku miejscach zdobiły malownicze plamy. Była znacznie
starsza od dwójki młodocianych oprawców – mogła mieć siedemnaście lat.
- Lily, spójrz…
Czy to nie jest Berta Jorkins?
Dziewczyna
pochyliła się nad ciałem i lepiej przyjrzała się twarzy poszkodowanej.
- Hmm… Tak, chyba
tak.
Wyprostowała się
energicznie i spojrzała podejrzliwie na obu chłopców.
- Jak się
nazywacie i z którego jesteście domu?
- Z Revenclawu –
wyjaśnił niechętnie niższy, wbijając wzrok w podłogę – Ja jestem Jason Moth, a
to jest Christopher Jenkins.
- Świetnie –
mruknął Remus – to teraz pójdziecie ze mną.
Złapał obu za
ramiona i poprowadził przed sobą, pozostawiając Lily z nieprzytomną dziewczyną.
***
Pociąg pruł przez pola, z dala od
jakiejkolwiek cywilizacji. Krajobraz rozdwajał się Lily w oczach, zamieniając
się w zielono – złociste smugi, co jakiś czas przerywane pojedynczymi drzewami.
Dziewczyna
podkurczyła nogi i objęła rękami kolana, moszcząc się wygodniej w kącie
kanapki. Nie miała najmniejszej ochoty dołączyć do gry w eksplodującego durnia,
którą zaproponował Potter, nieoczekiwanie wpadając do ich przedziału w
towarzystwie Syriusza i Petera. Za to
powoli rosła w niej irytacja, w miarę jak niechciane przez nią towarzystwo
zajmowało uwagę jej przyjaciółek.
- Kantujesz! Nie ma tak, Black! –
zawołała Jamie, celując palcem w Syriusza – punkt dla mnie!
Pozostali
wybuchnęli głośnym śmiechem, który wstrząsnął całym przedziałem.
Evans odwróciła
głowę, zniesmaczona. Do Hogwartu został już niecały kwadrans drogi, lecz
wyglądało na to, że spędzi go samotnie. Wstała nieśpiesznie i wymknęła się na
korytarz po angielsku, nie zwracając niczyjej uwagi.
***
Dopiero po chwili James zorientował
się, że Evans wyszła.
- Zaraz wrócę – mruknął,
lecz był prawie pewny, że chwilowo nikt nie zauważy jego braku.
Wszyscy byli
pochłonięci grą, która stawała się coraz bardziej zacięta.
Evans stała pod oknem, kilka metrów
od drzwi przedziału. Jej delikatny profil wyraźnie odcinał się na tle
jaskrawego światła wpadającego przez szybę.
- Do twarzy ci w
niebieskim – rzucił, wkładając dłonie do kieszeni spodni – Doceń oko znawcy.
Dziewczyna
odwróciła się gwałtownie, spoglądając na niego wrogo.
- Czego chcesz,
Potter? – zapytała chłodno, krzyżując ręce na piersi charakterystycznym dla
siebie gestem.
- Czemu wyszłaś na
zewnątrz?
- Taki kaprys –
rzuciła sarkastycznie, nie rozluźniając się ani na chwilę – A teraz już możesz
sobie iść, skoro zaspokoiłam twoją wiedzę. Zadowolony?
- Nawet bardzo –
uśmiechnął się szeroko, czochrając sobie włosy, i tak już nastroszone –
Myślałem, że wyszłaś, ponieważ nie mogłaś już dłużej znieść mojej obecności.
- No patrz, co za
niespodzianka – mruknęła, odwracając się do niego plecami.
- Hej, Evans…
- Czego znowu
chcesz?!
- Niczego – odparł
z dziwnym uśmiechem, uważnie jej się przyglądając – chciałem ci tylko poradzić,
żebyś się przebrała. Bo pani prefekt już na wejściu straci kilka punktów za
nieprzepisowy ubiór.
Lily spojrzała w
dół i ze zdumieniem spostrzegła, że chłopak ma rację: nadal miała na sobie
jeansy i błękitny sweterek.
- Chociaż wiesz… -
znów się uśmiechnął, zatrzymując spojrzenie na jej głębokim dekolcie – mi by to
nie przeszkadzało za bardzo.
I odszedł, pogwizdując
wesoło, zostawiając za sobą czerwoną ze złości i upokorzoną Lily.
***
Pogoda
w Hogsmeade pozostawiała wiele do życzenia: powoli zapadał zmrok i w jednej
chwili wszystko stało się szare, w dodatku siąpił drobny, irytujący deszczyk.
Lily zadrżała,
wyskoczywszy z ciepłego i przyjemnego pociągu w samej szacie, w dodatku
pospiesznie założonej. Nerwowo poprawiła włosy i odznakę, która przekręciła się
prawie o dziewięćdziesiąt stopni.
- Idealna pogoda
na rozpoczęcie roku szkolnego – zauważyła lekko Leanne, obejmując ramiona
dłońmi – Jakby wszystko się zmówiło, by popsuć nam humor.
- Mi już nic
bardziej nie popsuje – wymamrotała Lily, chowając dłonie w rękawy i rozglądając
się dookoła – Gdzie jest Jamie? Jeszcze chwilę temu stała za tobą.
Blondynka zmarszczyła
brwi i poszukała wzrokiem przyjaciółki, niestety bezskutecznie.
- Trudno – poddała się w końcu – Najwyżej pojedzie następnym powozem. Nie możemy dłużej blokować kolejki, bo ktoś nas zaraz pobije.
- Trudno – poddała się w końcu – Najwyżej pojedzie następnym powozem. Nie możemy dłużej blokować kolejki, bo ktoś nas zaraz pobije.
Lily
skinęła głową i ruszyła za nią w kierunku najbliższej widmowej dorożki, do
której zaprzęgnięte były niewidzialne testrale. Te magiczne stworzenia miały
fascynującą właściwość – widziały je tylko osoby, które były świadkami czyjejś
śmierci. Lily zatrzymała się, z zastanowieniem wpatrując się w pustkę i
próbując sobie wyobrazić dwójkę potężnych zwierząt, szlachetniejszych nawet od
koni i uzbrojonych w parę błoniastych skrzydeł, którymi biły powietrze, wydając
przy tym łopoczący dźwięk. Dziewczyna ostrożnie zbliżyła się do miejsca, w
którym, według jej przypuszczeń, znajdował się łeb pierwszego testrala. Po
chwili skupienia usłyszała powolny, chrapliwy oddech, od którego po plecach
przebiegły jej ciarki.
-
Lily! – krzyknęła nagląco Leanne z wnętrza powozu. Rudowłosa gryfonka szybko
się otrząsnęła i wspięła do środka dosłownie w ostatniej chwili, gdy testrale
nabierały już prędkości.
- Wszystko w
porządku? – zapytała Leanne, mierząc ją podejrzliwym spojrzeniem – Ostatnio
zachowujesz się… dziwnie.
- Tak..? – spytała
z ociąganiem Evans, opierając czoło o chłodną szybę – A jak konkretnie?
- Ciągle albo jesteś podminowana, albo zupełnie nieprzytomna.
- Ciągle albo jesteś podminowana, albo zupełnie nieprzytomna.
Lily
przygryzła wargę i przemilczała tę uwagę. To prawda, że ostatnio ciągle była
zirytowana, a to przez to, że całe lato nękały ją listy od Pottera i Snape’a,
oraz przez okropne zachowanie starszej siostry, która dogryzała jej w każdej
sytuacji. W dodatku teraz, po powrocie
do szkoły, James ani na trochę się nie poprawił. On i Black byli najczęstszym
powodem jej zdenerwowania, ponieważ Lily nie cierpiała sytuacji, w których była
zupełnie bezsilna. Przez dwójkę Huncwotów czuła się wiecznie upokarzana i
obserwowana na każdym kroku, co działało na nią jak płachta na byka. W tej
sytuacji Lily często łapała się na tym, że coraz bardziej zamyka się w sobie i
pracuje nad ukrywaniem własnych emocji nawet przed swoimi dwiema
przyjaciółkami.
Uniósłszy wzrok, Evans spostrzegła,
że Leanne nadal oczekuje komentarza.
- Jesteśmy na miejscu
– powiedziała szybko, podnosząc się z miejsca – Chodźmy na ucztę. Umieram z
głodu.
Johnson westchnęła
ciężko. Zbyt dobrze znała Lily, by sądzić, że coś z niej jeszcze wyciągnie.
Wobec tego zerwała się na równe nogi i wyskoczyła za nią na brukowany
dziedziniec.
***
- Moi kochani, oto stoimy u progu
kolejnego semestru, dla uczniów siódmych klas – ostatniego. – powiedział
Dumbledore, gdy ceremonia przydziału dobiegła końca i wszyscy pierwszoroczni
siedzieli przy właściwych stołach. Rozłożył ręce w szerokim geście, spoglądając
na nich radośnie znad okularów połówek – Lecz mimo tego, że jest to, jak
wiecie, ważny dzień, nie zamierzam zanudzać was pompatyczną przemową. Ograniczę
się tylko do dwóch punktów. Pierwszy: drodzy uczniowie pierwszego roku,
chciałbym was serdecznie powitać w naszych skromnych progach. A drugi punkt
zawrę w jednym słowie: wsuwajcie!
Wygłodniali
uczniowie przywitali słowa dyrektora gorącym aplauzem, składającym się z
okrzyków, braw i gwizdów. Dumbledore uśmiechnął się szeroko i zajął miejsce za
stołem nauczycielskim, a złote talerze i półmiski w jednej chwili napełniły się
górami pieczonych ziemniaczków i stosami ryżu, soczystymi kawałkami pieczeni i
steków, rozmaitymi sałatkami, a nawet zapiekanką makaronową. Z kolei
kryształowe dzbany napełniły się po brzegi świeżym sokiem dyniowym i, z
niewiadomych przyczyn, wodą sodową.
- Kocham tego człowieka! – wyznała Jamie,
szybkimi ruchami napełniając swój talerz – Nie miałam nic w ustach od samego
rana.
- Zawsze tak
mówisz, Jam – Leanne przewróciła wymownie oczami – niezależnie od pory dnia.
Przyjaciółka
jednak nie zareagowała w żaden sposób na tę prowokację, ponieważ w buzi miała
już wielki kawałek pieczonego schabu.
- Zazdroszczę jej
– powiedziała Lily, nalewając sobie soku – Leanne, przecież ona je więcej niż
my dwie razem, a jest chuda jak szczapa.
- To
niesprawiedliwe – zgodziła się Leanne – Też chciałabym być taka malutka.
- Po prostu trzeba
mieć w sobie to coś – stwierdziła zadowolona Jamie, gdy już przełknęła to, co
miała w ustach.
Lily i Leanne
spojrzały po sobie i parsknęły cichym śmiechem. Na szczęście Lewiszajęła się
już zapiekanką i nie zainteresowała się jego przyczyną.
Lily rozdrobniła widelcem kawałek
pieczeni. Apetyt jakoś jej przeszedł, choć humor trochę się poprawił. Może to
towarzystwo ukochanych przyjaciółek, z którymi zawsze było zabawnie, a może
fakt, że w końcu znalazła się w Hogwarcie, w każdym razie morale Evans troszkę
wzrosły. Oparła brodę na dłoni, a łokieć na stole. Jej wzrok powędrował po
gryfonach siedzących naprzeciwko, a myśli
odpłynęły daleko poza mury Wielkiej Sali.
Szczęk
sztućców i gwar rozmów zdawał się docierać do niej jakby z daleka. Przed oczami
miała w tej chwili swój pokój w domu, z jego miękką wykładziną i słoneczną
żółcią ścian. A w pokoju stała jej mama, ze smutnym uśmiechem gładząc narzutę
na łóżku i blat biurka, w kilku miejscach ozdobiony kleksami atramentu. Tata
był na dole, w kuchni, i zmywał po kolacji. Pewnie uśmiechał się pod nosem,
zazdroszcząc jej wspaniałej uczty, po której nie musiała sprzątać. Rodzice
zawsze chętnie słuchali o świecie czarodziejów i teraz znali go prawie tak samo
dobrze, jak ona sama. To jednak nie sprawiało, że mniej za nią tęsknili.
Lily poczuła ukłucie winy gdzieś w
okolicach żołądka. Ona też tęskniła za rodzicami, jednak coraz trudniej
przychodziło jej ich odwiedzać i o nich myśleć. Nie należeli do jej świata i to
sprawiało jej ogromny ból. A świadomość tego, że Petunia najszczęśliwsza
byłaby, gdyby siostra nigdy już nie pokazała jej się na oczy, tylko wszystko
pogarszała.
Lily gwałtownie otrząsnęła się z
tych niewesołych myśli, wracając duchem do Wielkiej Sali. Zerknęła w dół i
stwierdziła ze zdumieniem, że jej talerz, wraz z pieczenią, wyparował. Zamiast
tego pojawił się przed nią mniejszy, deserowy, oraz kryształowy pucharek. Uczniowie
wokół niej kończyli właśnie zjadać się słodkościami.
Jak to możliwe, że nie zauważyłam
pojawienia się deserów? – zastanowiła
się, trochę zaniepokojona własnym stanem. Wiedziała, że się zamyśliła, ale nie
zdawała sobie sprawy, że aż tak się wyłączyła…
- A tobie, Lily,
jak poszły SUMy? – zapytała roześmiana Jessica Morison znad pucharku lodów
waniliowych. Wyglądało na to, że dziewczyny, pochłonięte rozmową, nie zauważyły
jej duchowej nieobecności.
- Uch, daj spokój
– mruknęła Jamie przekornie, oblizując łyżkę z resztkami bitej śmietany –
Oczywiście, że ma dwunastkę, a jak inaczej? W końcu to nasza idealna pani
prefekt, zapomniałaś, Jess?
- Bardzo zabawne,
Jam – powiedziała Lily, wydymając usta – W twoim przypadku sukcesem jest ta
ósemka… Ale ja bym się z niej nie cieszyła aż tak.. .
Leanne uśmiechnęła
się lekko, biorąc do ust kawałek szarlotki. Cieszyła się, że Lily trochę
poprawił się humor.
- Ha, a ja
wyciągnęłam się na dziesiątkę – powiedziała z dumą Katie Holmes, pulchna
szatynka z oczami jak gwiazdy i słodkim uśmiechem, ostatnia osoba zamieszkująca
ich dormitorium. – zawaliłam tylko wróżbiarstwo i historię magii.
Zanim ktokolwiek zdążył coś
odpowiedzieć, wszystkie naczynia zabłysły czystością. Albus Dumbledore po raz
drugi wstał ze swojego miejsca i poczekał, aż zamilkną wszystkie rozmowy.
- Moi kochani,
teraz, gdy wszyscy napełnili brzuchy do oporu, a wasze głowy zaczęły się już
sennie kiwać, muszę powiedzieć tylko kilka słów. Drodzy pierwszoroczni muszą
wiedzieć, że wstęp do Zakazanego Lasu, znajdującego się na krańcu szkolnych
błoni jest surowo zakazany. Powinni o tym wiedzieć z resztą nie tylko
pierwszoroczni… - badawczy wzrok dyrektora spoczął na roześmianych Huncwotach –
Używanie magii na korytarzach również nie jest dozwolone. Osoby pragnące
dołączyć do domowej drużyny Quiditcha powinny zgłosić się do opiekuna swojego
domu. Szkolne rozgrywki rozpoczną się w połowie października. A teraz, kochani,
życzę wszystkim słodkich snów! Prefekci są zobowiązani zaprowadzić
pierwszoklasistów do pokojów wspólnych. Całą resztę już teraz zapraszam prosto
do swoich łóżek.
- Dzięki niech będą Merlinowi – mruknęła
Jamie, przeciągając się jak kot. – Mogłam sobie odpuścić ten trzeci kawałek
szarlotki.
***
Dochodziła druga w nocy, a w
dormitorium gryfonek z szóstego roku nadal wrzało jak w ulu. Pierwszy wieczór
spędzony wspólnie po dwumiesięcznej przerwie sprzyjał zwierzeniom i
spontanicznej wymianie poglądów, najchętniej w towarzystwie piwa kremowego,
które Jamie w ogromnych ilościach zakupiła pod Trzema Miotłami i
przeszmuglowała do Hogwartu w walizce. W taki wieczór jak ten nie pamiętało się
o tych wszystkich drobnych nieporozumieniach i kąśliwościach, małych i dużych
sprzeczkach, wreszcie o zazdrości.
- Jakie to dziwne – pomyślała Lily – gdy żegnałyśmy się w czerwcu,
miałam serdecznie dość Jess i Katie.
A teraz mam ochotę je uściskać.
Nie były to jej
przyjaciółki, ani nawet bliskie koleżanki – po prostu współlokatorki, z
którymi, chcąc nie chcąc – musiała przebywać. Między nimi nie zawsze było
dobrze – w ciągu roku, po początkowej euforii, będzie tak samo, jak w latach
poprzednich – będą kłótnie o to, która wejdzie pierwsza do łazienki, o zgubiony
tusz do rzęs i rozdartą kartkę w podręczniku. O przeszkadzanie w nauce i w
malowaniu paznokci będą toczyły się
zacięte boje, zakończone obustronną urazą. I, co oczywiste – pod pozorną
życzliwością będzie kryła się zazdrość – jak to między dziewczynami. Ukryta
rywalizacja o wszystko, poczynając od większej ilości ubrań, a kończąc, jak
zwykle, na chłopakach.
Były prawie jak
rodzina, tylko może było im łatwiej, bo nikt ich nie zmuszał, by dobrze się
dogadywały.
Lily spojrzała na rozgadane
towarzystwo z dystansu i wydało jej się to wyjątkowo budujące – że czasami
wystarczy trochę czasu spędzić samotnie, bez przyjaciół, by każdy przyjazny
gest odbierać jak worek galeonów. Ona sama przecież jeszcze niedawno była mała,
wystraszona i zupełnie sama, stojąc na peronie 9 i 3/4 , wśród hałasu, tłumu
obcych ludzi i kłębów pary. Jaka ona wtedy była przerażona!
- Jakie to życie potrafi być przewrotne – przeszło
jej przez myśl - jedyną osobę, której
wtedy wypatrywałam na peronie, teraz darzę szczerą nienawiścią.
Szybko potrząsnęła
głową, przeganiając ze swej głowy wychudzoną postać Severusa Snape’a.
Zeskoczyła
z parapetu, na którym siedziała, i zwinęła się w kłębek na własnym łóżku. Nie
chciała uczestniczyć w rozmowie, i tak nie wiedziała, o czym mówiono – głosy
dziewczyn docierały do niej jakby z daleka. Zamiast nich w uszach miała szum
wiatru i ryk silników samochodów przejeżdżających pod oknem jej pokoju w
dalekim Londynie; czyli odgłosy, które szybko ukołysały ją do snu.
***
W tym samym czasie w domku na
przedmieściach Londynu skrzypnęły cicho drzwi. Pan domu tego nie usłyszał –
spał słusznym snem sprawiedliwego, na wznak, obejmując ramieniem żonę. Ona też
niczego nie usłyszała, choć bynajmniej nie dlatego, że spała – sen nie był jej
dany tej nocy. Przyczyna jej bezsenności jak też pewnego ograniczenia słuchu
była jedna, a było nią głośne, słuszne i sprawiedliwe chrapanie jej męża.
Drzwi uchyliły się tylko odrobinę,
lecz osoba, która zza nich wyszła, była wystarczająco chuda, by się przecisnąć
w powstałej szparze. Na głowie miała masę potarganych, jasnych jak słoma
włosów, które sprawiały, że jej wydłużony cień miał groteskową, gigantyczną
głowę.
W trzech krokach, na palcach, pokonała całą długość korytarza i otworzyła kolejne drzwi, opatrzone wizytówką z piękną kaligrafią, zupełnie jednak nieczytelną z powodu panujących ciemności. Weszła do środka i wymacała ręką kontakt.
W trzech krokach, na palcach, pokonała całą długość korytarza i otworzyła kolejne drzwi, opatrzone wizytówką z piękną kaligrafią, zupełnie jednak nieczytelną z powodu panujących ciemności. Weszła do środka i wymacała ręką kontakt.
Wraz ze światłem wybuchnęły
jasnością złociste ściany oraz kremowa wykładzina. Miało się wrażenie, że oto
dzień trwa w najlepsze, chociaż za częściowo tylko opuszczonymi roletami
ciemniała czarna, gwieździsta noc. W powietrzu czuć było ciągle subtelną woń
perfum o zapachu magnolii i drugą, bardziej intensywną – świeżych pomarańczy.
Otwarte drzwi
szafy demonstrowały uderzający brak zawartości. Puste wieszaki wisiały smętnie,
a niedomknięte szuflady przypominały usta, którym ktoś przerwał wypowiedź wpół
słowa, a one czekały na stosowny moment, by ją dokończyć.
Dziewczyna zdecydowanie ruszyła w
ich kierunku i z dziwnym zacięciem domknęła je wszystkie, po czym uroczyście
zamknęła drzwi szafy, starając się nie narobić hałasu. Następnie odłączyła z
gniazdka lampkę nocną, stojącą na małym stoliczku i opuściła rolety do końca.
Uczyniwszy to,
Petunia Evans z ponurą satysfakcją zgasiła światło, wyszła na korytarz i z
namaszczeniem zamknęła drzwi.
Skierowała się do
swojego pokoju, gdzie zasnęła natychmiast kamiennym snem osoby przekonanej o
słuszności swojego postępowania.
Lily Evans
opuściła dom po raz kolejny, i należało uczynić wszystko, by nic, ale to nic,
nie przypominało o tym, że zamierza tu wrócić. Po co sobie psuć humor, prawda?
* *
Czasy Huncwotów napisane lekkim stylem z naturalnymi dialogami... to nie zdarza się często. Szczerze mówiąc najprościej jest mi znaleźć blogaskowe dna szperając w czasach rodziców Harry'ego. Generalnie jednak nie przyszłam tutaj po to, by się wyżalić, ale by czytać. I zostawić komentarz, jeśli będzie to tego warte.
OdpowiedzUsuńTo dziwne, ale zazwyczaj jestem orędowniczką długich rozdziałów (choć sama takich nie piszę), a tutaj byłam na granicy powiedzenia dość. Bynajmniej nie dlatego, że mi się nie podobało. Po prostu przez tę wielką czcionkę co dwa słowa musiałam skakać na następne zdanie i męczyć palec na rolce na myszce. No nie, znów marudzę nad pier*dołami, na Merlina.
Przechodząc do części jak najbardziej właściwej.
Postacie zdają się posiadaczami mózgów. Brawa! *Aplauz* Lily nie wrzeszczy tylko "spadaj, Potter!", a jej przyjaciółki nie wspominają jedynie o chłopcach. Wiadomo, to się zdarza, ale nie okrutnie nagminnie. Dziękuję Ci za to bardzo. Bohaterowie mówią rzeczy inteligentne, mają poczucie humoru. I nawet oklepany początek (sławny pociąg do Hogwartu jako prolog albo opcjonalnie pierwszy rozdział) nie zniszczył mi dobrego wrażenia. Chociaż z tyłu głowy wyłapuję natrętne prośby o więcej opisów - nie uczuć, tutaj wszystko jest okej, ale o opisy miejsca. Autorzy zwykle stwierdzają, że skoro piszą ff, to wszyscy wiedzą, jak dane rzeczy wyglądają i szczędzą dobrych, plastycznych fragmentów, tak ładnie rozpalających wyobraźnię. (I ten trestral się nie liczy, mogło być coś więcej.)
I jeszcze jedna pochwała w Twoją stronę: po lekturze nie czuję się ogłupiona całkowicie po chamsku. To był mile spędzony czas.
Co do błędów. Nie wiem, jak z innymi, ale koło północy u mnie następują gwałtowne i szybkie spadki: inteligencji, spostrzegawczości, większych uczuć i trzymania się kupy, przez co zrzędzę jak stare kopyto po lobotomii. Jak to dobrze, że nie pisałam tego w trzeciej osobie! A nawet podeszłam do Twojego bloga nie z pustym "aha" na ustach. Za parę minut w sumie to bym mogła. Skręcając na właściwy tor: ja nic nie wiedziałam. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie - błędy w pierwszym rozdziale albo zaginęły, albo ukryły się w krzakach liter, albo być może nigdy ich nie było. Ale ponoć jak się chce znaleźć, to się wyszuka. Niestety musisz poczekać na kogoś innego. I odebrać mi klawiaturę, bo napiszę kolejnych parę zdań... o niczym tak właściwie. Co za wstyd, małe dzieci powinno na łańcuchu trzymać z dala od komputera.
Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział. A co, zaszaleję.
Wena!
[wszyscy-nienawidza-deborah]
Bardzo ci dziękuję za tak obszerny komentarz! Naprawdę się tego nie spodziewałam, szczerze powiedziawszy.No i czuję się zaszczycona, skoro uznałaś, że moje wypociny są warte pozostawienia komentarza. Czasy Lily i Jamesa to mój ulubiony wątek w Harrym Potterze, bo za nim samym nie przepadam, ale zgadzam się, że akurat tu wyjątkowo dużo jest niewypałów, jeśli chodzi o ff. Ja sama porwałam się na to trochę jak z motyką na słońce, mając nadzieję, że podszlifuję mój warsztat pisarski.
UsuńCieszę się, że tak odbierasz moich bohaterów, bo właśnie takimi chciałam ich stworzyć - inteligentnych i naturalnych, a nie jako kukiełki odgrywające swoje role.
Długość notki - hmm... zobaczę, może następny rozdział nie wyjdzie mi aż tak rozlazły. Ten mi samej wydaje się mocno przydługi, ale i tak wyszedł lepszy, niż wersja skrócona, którą miałam w zanadrzu.
Co do opisów miejsc - wezmę sobie twoją radę do serca i postaram się zawierać ich więcej. Faktycznie, masz rację. Ja sama tyle razy wyobrażałam sobie czarodziejski świat, że zupełnie nieświadomie pomijam je w mojej bazgraninie.
Błędy były na pewno, bo znam to uczucie - około północy mam dokładnie to samo, co ty. Bardzo ci dziękuję, że wytrwałaś do końca tego rozdziału i mam nadzieję, że będziesz chciała przeczytać również kolejny. Pozdrawiam,
Philippa
strasznie długi ten rozdział, czytałam go chyba z godzinę! ale jestem zaskoczona. mile zaskoczona. masz lekki styl pisania, wciągasz. owszem, jest parę błędów, ale nie rzucają się w oczy aż tak bardzo. życzę powodzenia;).
OdpowiedzUsuńhttp://cube-of-darkness.blog.onet.pl/
Bardzo Ci dziękuję za miły komentarz :) Postaram się, aby następne rozdziały nie były już tak długie. Co do błędów - nieustająco nad nimi pracuję...
UsuńDroga Philippo,
OdpowiedzUsuńtrafiłam do Ciebie po komentarzu, który zostawiłaś na moim blogu (przygody-lily-evans.blog.onet.pl). Przeczytałam pierwszy rozdział Twojego opowiadania, potem zerknęłam na Twoją charakterystykę i, kiedy doszło do mnie, że masz 14 lat... delikatnie mówiąc, zszokowało mnie to totalnie. Zaczynałam pisać dokładnie wtedy, gdy byłam w Twoim wieku (teraz mam 21 lat) i gdy przeczytałam ten jeden rozdział i porównałam z tym, co sama opublikowałam jako Twoja rówieśniczka siedem lat wcześniej, miałam ochotę ze wstydu schować się do szafy...
Co do samej fabuły, nie mogę na razie zbyt wiele powiedzieć, bo zaczyna się dość schematycznie, ale Twój styl, tak dojrzały w tak młodym wieku prawie wbił mnie w ziemię. Jeśli nie nakłamałaś w swojej charakterystyce i naprawdę masz te 14 lat, to aż trudno mi sobie wyobrazić, jak będziesz pisać będąc w moim wieku, skoro już teraz nie można się do niczego przyczepić. DO NICZEGO, naprawdę.
Wierzę, że masz jakiś oryginalny pomysł na fabułę, który pozwoli Ci się wyróżnić na tle innych (bo nie ukrywajmy, akurat ta tematyka jest oklepana, coś o tym wiem;d), to z tego opowiadania może powstać coś naprawdę wspaniałego. Styl już masz, talent też (14 lat, cholibkaaa...), teraz zostaje tylko czekać na ciekawe pomysły i będziemy mieć bloga, na którego zajrzę niejeden raz!
Pozdrawiam serdecznie:)
Droga Madziu,
Usuńtwój komentarz powalił mnie na kolana, łopatki, tudzież inne części ciała. Ogromnie ci dziękuję za tak miłe słowa! Przyznam ci się, że musiałam przeczytać go dwa razy, i dopiero wtedy uwierzyłam, że nie jest owocem mojej wybujałej wyobraźni:) Ja osobiście jestem w stosunku do moich bazgrołów ZNACZNIE bardziej krytyczna, ale to, co powiedziałaś, mile połechtało moją próżność ;) Trzeba jednak dodać, że im później zaczyna się pisać fanfica o Lily i Jamesie, tym jest łatwiej - teraz wiemy o nich trochę więcej, niż wtedy, gdy ty zaczynałaś, no i przewinęło się już całe mnóstwo blogów o tej samej tematyce, więc już czytając je, można się wiele nauczyć. Jeśli nie, to przynajmniej poczynić obserwacje (:
Cóż, mogę cię zapewnić, że nie nakłamałam i naprawdę mam 14 lat. Rocznik '97.
Bardzo mi miło, że uważasz, że do niczego przyczepić się nie można, lecz jestem pewna, że kiedy przeczytasz jeszcze kilka moich rozdziałów, zmienisz zdanie :D Będę się jednak bardzo starała, żebyś nie zmieniła o mnie dobrego mniemania. Co do fabuły - pracuję nad nią :P
Wobec tego serdecznie zapraszam do zaglądania na magiczną wersję codzienności, przed pierwszym września powinien pojawić się czwarty rozdział. Mam nadzieję, że cię nie zawiedzie.
Jeszcze raz bardzo ci dziękuję za ten nieziemski komentarz, po przeczytaniu którego siedziałam dobre pięć minut z otwartą buzią ;)
Pozdrawiam gorąco,
Droga Philippo,
OdpowiedzUsuńmogę Ci z radością oznajmić iż zyskałaś jeszcze jedną czytelniczkę. Przeczytałam dziesiątki ff o tematyce Lily-James i tylko parę z nich było naprawdę dobrych. Zazwyczaj nie oceniam po pierwszym rozdziale, bo miałam już parę takich sytuacji, że wychwalałam kogoś, a później było już tylko gorzej :), ale ty mnie mile zaskoczyłaś. To pierwszy blog od dawna, który mnie szczerze zainteresował. Ja osobiście najbardziej z HP lubię właśnie Lily i jej czasy :). Co prawda przyzwyczaiłam się, że przyjaciółki Lilki nazywają się Dorcas i Ann ,( w większości ff tak jest )ale zazwyczaj lubię się czepiać szczegółów :). Zaraz lecę do kolejnej notki!
Lily ( Kasia, 14 lat ;)
PS2 Jedyne co mi się nie podobało to, że James tak często wpatrywał się w dekolt Lilki :), ale jak pisałam - lubię czepiać się szczegółów.
PS 2 Notki mogłyby być trochę krótsze, chociaż właściwie nie wiem co mam przeciwko długim notkom!
Droga Kasiu,
Usuńzacznę może od tego, że bardzo się cieszę z uzyskania tak uważnej czytelniczki. Musze przyznać, iż fakt, że uważasz moje opowiadanie za warte tak głębokiej analizy mile połechtał moją dumę :) Pozwolisz, że odpowiem na wszystkie Twoje komentarze w tym jednym, dobrze? Tak będzie chyba znacznie wygodniej dla nas obu.
Ja również uwielbiam czasy rodziców Harry'ego i wręcz ubóstwiam parę Lily&James. W tych okolicznościach osnułam fabułę na podstawie kilku postaci zapożyczonych od pani Rowling i kilku, które są wytworem mojej wyobraźni. Tu jest odpowiedź na pierwsze pytanie: Dorcas i Ann, choć najczęściej występują w roli przyjaciółek Lily, mnie zupełnie nie przekonują. Tyle ludzi przede mną używało tych imion, że zupełnie nie umiałabym stworzyć z nich wiarygodnych postaci, a jedynie kiepską kalkę wszystkiego, co wcześniej o nich przeczytałam.
Ciesze się, że nie uważasz moich bohaterów za przerysowanych,bo bardzo staram się, aby byli naturalni :)
Wspomniałaś o pamiętnej rozmowie Huncwotów (rozdział 5). Oczywiście masz rację, było to z ich strony bardzo nierozważne i nieodpowiedzialne - i w zamierzeniu miało takie być. Dla mnie to są chłopcy nie tylko inteligentni, ale też zakochani w przygodzie. Trochę też przekonani o tym, że nie ma na nich mocnych - dlatego wszędzie w zamku czują się swobodnie; jak widać nie zawsze dobrze na tym wychodzą.
Jeśli chodzi o planowane zakończenie bloga - chyba rozumiesz, że nie mogę wyjawić swoich planów ;) Jeszcze sporo notek przede mną.
Jeśli chodzi o pisanie o Bożym Narodzeniu w sierpniu - bynajmniej, pisałam o nim w listopadzie. Startowałam na onecie, a w sierpniu po prostu przenosiłam wszystkie notki na blogspot :)
Wydaje mi się, że odniosłam się do wszystkich kwestii, które poruszyłaś - pozostaje mi tylko jeszcze raz podziękować Ci za tyle miłych słów uznania i za zainteresowanie. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś do mnie zajrzysz.
Pozdrawiam serdecznie! ;*
Philippa
ps. Gdybyś miała jakiekolwiek pytania lub wątpliwości - chętnie na nie odpowiem :)
Cały czas śledzę twojego bloga i z niecierpliwością czekam na następną notkę. Można wiedzieć kiedy mnie więcej się ukaże?
UsuńNotka jest właściwie napisana, według wszelkiego prawdopodobieństwa ukaże się w niedzielę :)
Usuń