czwartek, 9 sierpnia 2012

5. Rozmowy małe i duże


Świtało.
Lily drgnęła, wyrwana ze snu nagłą jasnością. Z trudem otworzyła oczy i rozejrzała się dookoła.
No tak, nic dziwnego, że słońce ją obudziło, skoro odpłynęła, siedząc na parapecie.
Ostrożnie zsunęła się na podłogę, prostując zdrętwiałe kości. Szumiało jej w uszach i drapało w gardle, ale wiedziała, że to tylko objawy niewyspania.
Na miękkich nogach powlokła się do łazienki. Opierając się o brzeg umywalki, obmyła twarz zimną wodą.
***
            Świtało.
Hogwardzkie błonia zaczynały budzić się do życia, chociaż nie wybiła jeszcze szósta nad ranem.
Kwiaty zaczęły podnosić główki i otwierać kielichy, a drzewa zdawały się rozpościerać ramiona, skulone w czasie snu. W koronie jednego z nich nagle coś zatrzepotało i wielki, błękitny ptak przeciął niebo, udając się w kierunku Hogsmeade .
W tym samym momencie Wierzba Bijąca znieruchomiała.
***
            Kąpiel w oceanie zimnej wody bardzo jej pomogła. Kiedy wyszła z wanny i owinęła się puchatym ręcznikiem, prawie nie czuła już piasku pod powiekami.
Co więcej, ogarnęła ją taka błogość, że chętnie położyłaby się w swoim łóżku, wśród rozkosznie ciepłej, miękkiej pościeli… W końcu do rozpoczęcia śniadania zostały ponad dwie godziny…
            Lily gwałtownie potrząsnęła głową, przywracając się do porządku. Jeśli chciała, by jej zamiary nie spełzły na niczym, powinna jak najszybciej opuścić dormitorium.
Z tą myślą udała się szczotkować zęby.
***
            Trzy postacie przemknęły niepostrzeżenie przez błonia i zaczęły wspinać się po schodach prowadzących do wejścia, ścigane przez długie cienie. Kiedy w końcu dotarły na szczyt, jedna z nich wykonała gwałtowny ruch, jakby rozpościerała jakąś płachtę. Nie można było jednak dokładnie stwierdzić, co takiego zrobiła, ponieważ wszystkie trzy zniknęły ułamek sekundy później, jakby wessane przez rześkie brytyjskie powietrze.
***
            Lily pośpiesznie zebrała włosy w koński ogon, zbiegając po spiralnych schodkach do Pokoju Wspólnego. Żałowała, że nie ma trzeciej ręki, by trzymała torbę. Przy każdym ruchu odczuwała boleśnie zetknięcie wypełniających ją książek z jej własnym udem.
- Niech to szlag – mruknęła, zatrzymując się. Położyła torbę obok prawej stopy i obiema dłońmi poprawiła ześlizgującą się wciąż gumkę do włosów. Kilka nieposłusznych kosmyków opadło jej na skroń. Sapnęła ze złości i spróbowała założyć je za ucho tak, by nie opadały na twarz przy każdym ruchu, jednak zamarła z dłońmi w połowie drogi do głowy.
Z pokoju wspólnego dobiegały głosy.
***
            - Padam na twarz – jęknął Syriusz, gdy portret Grubej Damy zatrzasnął się za nimi z głuchym jękiem – Rogacz, łap.
Srebrzysta tkanina zamigotała w powietrzu, wzniecając ferment wśród zawieszonych w przestrzeni drobin kurzu.
- Dzięki – mruknął James, chwytając pelerynę z niezawodnym instynktem szukającego. – Mam nadzieję, że mamy jeszcze wystarczający zapas dyptamu. To rozcięcie wygląda naprawdę paskudnie, Łapa.
Black ostrożnie pomacał palcami długą szramę na lewym policzku. Skrzywił się nieznacznie, gdy poczuł w ustach metaliczny smak krwi.
- Remus chował ostatnio cały słój do szafy – powiedział piskliwie Peter, odwracając wzrok od twarzy przyjaciela – Powinno starczyć.
- To dobrze, obędzie się bez fabrykowania dowodów bójki – wymamrotał Syriusz – Już ostatnio Pomfrey przyglądała ci się podejrzliwie, Rogacz, jak do niej przyszedłeś z poharatanymi rękami i rozciętą twarzą. Tym razem mogłaby się połapać, że nie tylko Lunatyk miał w nocy wychodne.
- A tego byśmy nie chcieli – skwitował James. Mimo zmęczenia, uśmiechnął się szeroko – Całe pięć lat poszłoby na marne.
- Tak – potwierdził Glizdogon, choć głos miał niezbyt pewny – Remus byłby rozczarowany.
- Remus? Nie sądzę. I tak ma poczucie winy, że się narażamy. Ale gdyby ktoś się dowiedział, co robimy, to byłby nasz ostatni poranek w tej szkole– Łapa przestał w końcu obmacywać sobie twarz i skierował się prosto do dormitorium – Chodźcie już, musimy się doprowadzić do porządku. Lepiej, żeby nikt nas nie zobaczył w tym stanie.
***
Lily trwała jeszcze chwilę w bezruchu, chcąc się upewnić, że trzech Huncwotów zniknęło na dobre w sypialni. W końcu podniosła torbę i najciszej jak mogła, zeszła do pokoju wspólnego i wymknęła się na korytarz. Senność wyparowała z niej zupełnie. Umysł miała jasny jak nigdy, choć wypełniające go myśli trudno było zaliczyć do przyjemnych.
***
            Sen, w który zapadł po spożyciu eliksiru usypiającego pani Pomfrey, był wyjątkowo nieprzyjemny. Ciężki i kleisty, wypełniony był ciemnymi, kanciastymi kształtami i przytłaczającą ciszą, która nadal pobrzmiewała mu w uszach.
Otworzył oczy.
Tu, dla odmiany, wszystko było białe.
Jaki ja jestem przewidywalny – przemknęło mu przez głowę – co miesiąc nawiedza mnie ta refleksja.
Zamierzał z powrotem opuścić powieki, gdy odniósł niejasne wrażenie, że tym razem jednak nie wszystko było takie samo.
- Cześć, Remus.
Głos Lily brzmiał zupełnie naturalnie. I, co dziwne, wcale nie był zgrzytem w tej ogłuszającej szpitalnej ciszy. Może dlatego, że mówiła szeptem.
Gwałtownie uniósł się do pozycji siedzącej.
Evans siedziała na krześle przysuniętym do łóżka. W tym śnieżnobiałym świecie jej włosy były bardziej rude niż kiedykolwiek wcześniej.
- Cześć, Lily. – odpowiedział, też półgłosem, przyglądając jej się uważnie. Kilka kasztanowych pasm opadło jej na policzki, przez co wydawała się jeszcze bledsza, niż w rzeczywistości.
Uśmiechnęła się do niego z wysiłkiem. W nieśmiałym świetle poranka wyglądała na zmęczoną i niewyspaną. A może wyglądała tak tylko dlatego, że zobaczyła wszystkie świeże rany, których pani Pomfrey nie zdążyła jeszcze zaleczyć, zasklepić i zagoić.
- Czemu nie śpisz? – z wielu pytań, które mógłby jej zadać, wybrał to najbardziej banalne –Wyglądasz strasznie.
Znowu się uśmiechnęła, ale tym razem promiennie i radośnie. Zupełnie tak, jakby jej się w środku zapaliło jakieś magiczne światełko.
-Wielkie dzięki – powiedziała, robiąc obrażoną minę – Jakbyś się kiedyś w kimś zakochał, to nie mów tej biednej dziewczynie takich rzeczy, bo odeśle cię z kwitkiem.
- Zapamiętam – obiecał, walcząc z chęcią roześmiania się na głos – i przepraszam. Na chwilę zapomniałem, że ja wyglądam pewnie sto razy gorzej.
Przez jej twarz przemknął grymas bólu, ale błyskawicznie odzyskała nad sobą kontrolę. Powiodła krytycznym spojrzeniem po jego twarzy, szyi i rękach, które położył na kołdrze.
- No cóż – mruknęła – Bywało lepiej.
Parsknął cichym, ponurym śmiechem, czując, że nie panuje nad gorzkim uśmiechem cisnącym się na usta.
- Jesteś mistrzynią eufemizmów.
Przygryzła wargę, zaplatając palce obu dłoni z taką siłą, że pobielały jej knykcie.
- Przepraszam – powiedział zaraz, plując sobie w brodę, że zrobił jej przykrość. Powinien być jej wdzięczny, że zechciała go widzieć w tym stanie.
- Nie szkodzi – zbyła go, koncentrując się na swoich dłoniach. Po chwili podniosła wzrok i spojrzała mu w oczy.
- Remus, dlaczego mi nie powiedziałeś, że masz.. pewien.. problem? – wyszeptała, a w jej oczach zaszkliły się łzy.
- Ja… - zaczął, czując, że głos odmawia mu posłuszeństwa – ja chciałem normalnie żyć. Jestem groźny tylko w czasie pełni, dlatego nie stanowiłem zagrożenia dla nikogo w szkole.. ale…
- O czym ty mówisz? – zapytała, marszcząc brwi. Remus zaczął się zastanawiać, co innego mogła mieć na myśli, skoro nie o to jej chodziło.
- O tym, że jestem wilkołakiem – powiedział głucho.
- Wiem – stwierdziła, machnąwszy ręką – Ale… czy ty naprawdę myślisz, że ja mam do ciebie żal za to, że postawiłeś mnie w sytuacji zagrożenia? Nie jestem głupia, Remus, nie musisz mi tłumaczyć, na czym polega wilkołactwo. Pytam, dlaczego mi nie powiedziałeś? Tak bardzo się o ciebie martwiłam, nie wiedziałam, co ci jest…
Remus poczuł, że kręci mu się w głowie.
- Nie zaczęłabyś się mnie bać, gdybyś wiedziała? – zapytał, marszcząc brwi– Mówisz poważnie?
- Bać? – powtórzyła ze zdziwieniem – Dlaczego? Przecież jesteś niebezpieczny tylko raz w miesiącu.
- Ja.. byłem pewny, że wszyscy, którzy się dowiedzą, przestaną się ze mną zadawać – powiedział, wpatrując się w rąbek pierzyny – Że wszyscy mnie znienawidzą.
- Cóż – powiedziała, ważąc słowa – z pewnością nie można na sto procent wykluczyć prawdopodobieństwa, że jakiś gumochłon z naszego otoczenia jest na tyle ograniczony, by bać się…
- Stop – przerwał jej – Rozumiem. Nie wiem tylko, jak się dowiedziałaś.
- Snape’owi bardzo zależało na tym, żebym zaczęła się ciebie bać.
- Snape? – powtórzył ostro – On nie mógł ci tego powiedzieć. Dumbledore rzucił na niego specjalny czar, tak, żeby nie rozpowiadał o tym na prawo i lewo…
- Teraz rozumiem – mruknęła Lily – dlaczego nie powiedział mi wprost.
- Nie mógł – potwierdził niecierpliwie – ale jak cię naprowadził?
Lily powtórzyła mu przebieg swojej rozmowy ze Ślizgonem.
- A to szuja – mruknął Remus, opadając na poduszki i gniewnie wpatrując się w sufit – Udało mu się obejść zaklęcie. Musiało mu bardzo zależeć.
- Nie wątpię – Evans zmrużyła groźnie oczy – zawsze bardzo się przykładał, żeby odseparować mnie od Pottera, Blacka i wszystkiego, co z nimi związane. Teraz padło na ciebie…
- Przepraszam cię, Lily – powiedział, wpatrując się ponuro w biały sufit – powinienem był ci powiedzieć.
- Nie szkodzi – wstała i bezszelestnie odstawiła krzesło pod ścianę, czyli tam, gdzie stało wcześniej – Nie chciałam wkraczać z butami w twoje życie, tylko ci pomóc.
- Wiem. Dlatego jest mi głupio.
- Niepotrzebnie, Remus. Ważne, żebyś wiedział, że zawsze możesz na mnie liczyć. – uśmiechnęła się do niego,  przerzucając przez ramię pasek torby – Będziesz na lekcjach?
- Mogę się trochę spóźnić, nie wiem, ile to potrwa – wskazał na jedno z licznych rozcięć na przedramieniu – Wieczorem pogadamy, dobrze? Skoro już wiesz, mam ci jeszcze coś do powiedzenia.
Spojrzała na niego zaintrygowana, ale pokręcił głową, wskazując na gabinet pani Pomfrey.
- Wieczorem – powtórzył z naciskiem – Idź już, na pewno jesteś głodna.
Skinęła głową i pochyliła się nad nim, całując go na pożegnanie w policzek.
- Nikomu nie powiem, Remus – szepnęła – Możesz mi ufać.
Uśmiechnęła się jeszcze raz i zanim zdążył odpowiedzieć, że doskonale o tym wie, wymknęła się na zewnątrz, cicho zamykając za sobą drzwi.
***
            W dormitorium dziewcząt z szóstego roku panowała rozkosznie senna atmosfera.
Słoneczne promienie tańczyły na załamaniach bordowych kotar przy pięciu łóżkach, jak również na niedomkniętych drzwiach łazienki. Zza tych ostatnich dobiegało jakieś ciche, niemelodyjne zawodzenie, które w swoich najlepszych latach było zapewne śpiewem.
Te lata minęły.
            - Katie – jęknęła ciężko Jessica Morison, podnosząc się w rozgrzebanej pościeli do pozycji siedzącej i rozsuwając kotary – Na Merlina, dopiero świta.
- O, Jessie, obudziłaś się! – radosny głos Katie zawibrował w całym pomieszczeniu, torturując tym samym biedną Jessikę – za godzinę śniadanie. Już miałam cię budzić.
- Zrobiłaś to – uświadomiła jej brutalnie przyjaciółka, opadając z powrotem na poduszki. Powieki same jej opadły i już prawie z powrotem powróciła do krainy snów, lecz, na jej nieszczęście, Katie Holmes właśnie postanowiła opuścić łazienkę.
- Czyż nie piękny mamy dziś dzień? – zapytała, idąc w kierunku swojego kufra, by odnaleźć w nim zapasowy krawat. Nie przestając nucić, zgrabnym ruchem wyłowiła go spośród innych części garderoby, zrobiła coś w rodzaju piruetu i, wciąż z pieśnią na ustach, obróciła się do przyjaciółki.
- Jess! – warknęła, w jednej chwili tracąc całą słodycz i łagodność – Wstawaj! Przez ciebie znowu zrobi się zator i wszystkie spóźnimy się na śniadanie.
- Co się dzieeje..? – z przeciwległej strony dormitorium dobiegł stłumiony głos Leanne – Nie słyszałam budzika…
W wąskiej szparze między kotarami ukazała się jej zaspana twarz.
- Bo nie dzwonił – stęknęła Jessica – Katie postanowiła zabawić się w rannego ptaszka.
- Aha – mruknęła blondynka nieprzytomnie, a jej powieki samowolnie opadły – W takim razie ja chyba jeszcze się zdrzemnę.
Wykonała ruch, który był czymś pośrednim między przepraszającym machnięciem ręki a wzruszeniem ramion i miękko opadła na poduszki.
Ledwie to zrobiła, rozległ się dźwięk jak przy potrząsaniu puszką pełną gwoździ.
Zrezygnowana Jessica otworzyła oczy. Senność jakoś przeszła bokiem.
- LILY! – ochrypły wrzask Jamie przebił nawet dźwięk budzika.
Zza kotar otaczających łóżko rudowłosej pani prefekt nie padła żadna odpowiedź.
- EVANS, JA CIĘ ZAMORDUJĘ! NATYCHMIAST WYŁĄCZ TO CHOLERSTWO!
- Jamie szarpnęła za zasłony z taką siłą, że oberwała wiszący nad nią baldachim. Nie zwróciła na to jednak żadnej uwagi, wyskoczyła z łóżka jak z procy i pięknym szczupakiem rzuciła się tam, gdzie za zasłonami powinno znajdować się ciało Lily.
Jak się jednak okazało, nie było go tam. Ciało spoczywające na jej miejscu było o wiele, wiele mniejsze, szare w rude łatki i bardzo obficie owłosione. Słowem, było ciałem Lucyfera, kota Leanne.
- EVAAANS!
- Jamie, jej tu nie ma – uprzytomniła jej Katie, podczas gdy Leanne, też już w pełni rozbudzona, próbowała odciągnąć rozwścieczonego zwierzaka od Jamie, co nie było łatwe. Rozjuszone kocisko wbiło jej w rękę wszystkie pazury, jakimi dysponowało.
- Cholerne bydle – wybuchnęła Lewis, łypiąc spode łba na Lucyfera, spoczywającego w ramionach Leanne. Wytknęła język, a kot, w odpowiedzi, ukazał pokaźny arsenał małych, ostrych zębów.
- To nie jest żadne bydle – sprostowała Johnson ze złością – Nic dziwnego, że się zdenerwował, skoro na niego wskoczyłaś, w dodatku znienacka…
- A co on robił w łóżku Lily?! Moja wina, że nie umiesz go upilnować?!
Leanne, purpurowa z wściekłości, otwierała już usta, by rzucić jej ostrą odpowiedź, lecz Jessica postanowiła wkroczyć.
- Niech któraś wyłączy w końcu ten głupi budzik, bo zaraz obudzimy cały zamek – zauważyła przytomnie.
Katie, która stała najbliżej, ocknęła się z odrętwienia i z całej siły wdusiła przycisk.
Alarm zapikał słabo i wreszcie przestał terkotać.
Odetchnęły z ulgą.
- No, to by było na tyle, jeśli chodzi o spanie – podsumowała Leanne ponuro, kładąc kota na podłodze. Zwierzak natychmiast wślizgnął się pod szafę, skąd łypał złowrogo na Jamie – wobec tego… Ja pierwsza wchodzę do łazienki, zamawiam!
Jamie i Jessica jednocześnie wzniosły oburzony okrzyk, jednak ich protesty nie zdały się na nic, bo Leanne już zabarykadowała się w środku.
***
            Gdy pojawiła się sowia poczta, Lily kończyła już pałaszować owsiankę. Siedziała sama, bo choć śniadanie trwało od dłuższego czasu, żadna dziewczyna z jej dormitorium nie pojawiła się przy stole Gryffindoru, co było dosyć niecodzienne. Zastanawiała się nawet, czy nie wrócić do wierzy, żeby zobaczyć, co je powstrzymało, po namyśle jednak zrezygnowała. Istniało duże prawdopodobieństwo, że po prostu miną się po drodze, więc uznała, że lepiej będzie zostać tutaj.
            Nie spodziewała się żadnego listu, biorąc pod uwagę fakt, że dopiero co wysłała Philippę do Londynu z wyczerpującą wiadomością do rodziców. Przez to w pierwszej chwili, gdy nieznajoma płomykówka wylądowała przed nią na stole, nie zwróciła na nią uwagi.
Z zamyślenia wyrwało ją dopiero jej oburzone pohukiwanie.
Spojrzała na nią z zaskoczeniem i pośpiesznie odwiązała kopertę.
Sówka rozpostarła skrzydła, wywracając przy okazji jej puchar z sokiem dyniowym, i czym prędzej odleciała.
            Koperta była duża, lecz cienka. Była też częściowo wilgotna – widocznie Philippę złapał po drodze deszcz.
Lily obróciła ją w palcach, szukając nazwiska adresata. Gdy go nie znalazła, postanowiła po prostu ją otworzyć.
Ze środka wypadł złożony na czworo kawałek pergaminu. Rozprostowała go, zmarszczywszy lekko brwi.
Widniało tam tylko jedno słowo, wypisane ozdobnym pismem.

Szlama
            Evans siedziała dobrą minutę, wpatrując się w wiadomość szeroko otwartymi oczami.
- Co to jest?
Spróbowała ukryć pergamin w zaciśniętej pięści, jednak Jamie była szybsza: wyrwała jej kartkę z ręki i podetknęła sobie pod nos.
- Wiadomość od tajemniczego wielbiciela? – zapytała ze śmiechem Leanne, pojawiając się obok w towarzystwie Jess i Katie.
Lily nie odpowiedziała, zagryzając lekko wargi. Obserwowała spod oka Jamie, która zmartwiała, wpatrując się z niesmakiem w pergamin.
- Niekoniecznie – oświadczyła z wściekłością, podając jej kartkę – Sama zobacz.
Leanne ledwie zerknęła na wiadomość i pokryła się rumieńcem oburzenia.
- Podłość! – powiedziała – Podłość i chamstwo! Kto mógł to wysłać?!
- Którykolwiek ślizgon – mruknęła Jess, zaglądając jej przez ramię – tylko oni są tak… tak… ślizgońscy.
- Zostawcie to w spokoju – westchnęła Lily, wyrywając Leanne nieszczęsny list i drąc go na kawałeczki – Niepotrzebnie się przejmujecie. Nie ma czym, to tylko kartka papieru…
Leanne i Jamie wymieniły ponure spojrzenia, jednak nic więcej już nie powiedziały.
***
            Transmutacja trwała w najlepsze, lecz Lily nie mogła się na niej skupić. Co prawda zanotowała wszystko, co profesor McGonagall powiedziała od początku lekcji na temat transmutacji ludzkiej, jednak gdyby poprosiła ją teraz o powtórzenie swoich ostatnich słów, Lily nie miałaby pojęcia, co powinna odpowiedzieć.
Jej myśli błąkały się koło Remusa.
Martwiła się o niego.
Oto mijała właśnie trzecia lekcja, a on nie pojawił się w klasie.
Mogło to oznaczać albo to, że był zbyt słaby, by opuścić Skrzydło Szpitalne, albo że rany były poważniejsze, niż przewidywała pani Pomfrey.
Lily poczuła, jak jej własny żołądek kurczy się ze strachu.
- Transmutacja ludzka należy do najtrudniejszych dziedzin magii – podkreśliła profesor McGonagall, a jej ostry głos przywołał Evans do rzeczywistości – dlatego poświęcimy jej w tym roku wiele uwagi. Mam nadzieję, że przed Gwiazdką większości z was uda się dokonać drobnych przemian, jak chociażby zmiana koloru własnych brwi czy też…
Nauczycielka urwała nagle. Lily uniosła głowę, którą do tej pory opierała na ręce, by na własne oczy przekonać się, co ją do tego skłoniło.
Profesor McGonagall zacisnęła usta w wąską linijkę. Energicznie przeszła przez całą długość klasy, zatrzymując się dopiero przy ostatniej ławce pod oknem. Lily i Leanne wymieniły zaniepokojone spojrzenia.
Dwie Ślizgonki siedzące za Lily pochyliły do siebie głowy, dzięki czemu dziewczyna mogła na własne oczy zobaczyć to, co tak rozwścieczyło McGonagall, że przerwała wykład, ryzykując utratę wątku.
            W ławce, przy której się zatrzymała, siedziała Jamie. Ściśle mówiąc, „siedziała” nie było tu najszczęśliwszym określeniem. Leżała, rozparta wygodnie na krześle, z głową złożoną bokiem na otwartym podręczniku. Jasne kosmyki, które wymknęły się z koczka na czubku głowy, opadały na policzki i podrygiwały rytmicznie pod wpływem jej równego oddechu.
Profesor McGonagall wyglądała jak rozwścieczona bestia.
            Leanne zerknęła na nią kontrolnie i szybko naskrobała na kawałku pergaminu kilka słów. Zgniotła ją w pięści i ukradkiem rzuciła do Lily.
Lily, oglądając się z niepokojem na nauczycielkę, odczytała wiadomość pod osłoną ławki.

Nieźle sobie nagrabiła. Możemy jej jakoś pomóc?

Posłała przyjaciółce bezradne spojrzenie. Leanne skinęła głową, tłumiąc westchnienie.  Gdyby Jamie nie siedziała tak daleko, obudziłyby ją zanim McGonagall w ogóle by się zorientowała… Ale gdy weszły do klasy, prawie spóźnione, wolne były tylko takie miejsca.
            Tymczasem Jamie się obudziła, najwyraźniej pod wpływem nagłej ciszy, która zapadła w klasie. Uniosła głowę znad książki, rozglądając się dookoła zdezorientowana.
Gdy jej wzrok padł na McGonagall, wyprostowała się jak struna. W jej spojrzeniu było coś, co można by nawet nazwać skruchą, lecz Lily podejrzewała, że przykro jest jej tylko dlatego, że przerwano jej odpoczynek.
- Panno Lewis – zaczęła profesorka, głosem drżącym z wściekłości – może mi pani powiedzieć, co to ma znaczyć?!
Lily zamknęła oczy.
Błagam, Jam, nie rób tego.
- Cóż.. – zaczęła Jamie dość beztroskim tonem – nie wyspałam się dzisiaj, pani profesor.
Lily zaklęła w myślach, rzucając Leanne rozpaczliwe spojrzenie. Wzruszyła bezradnie ramionami. Ona też nie wiedziała, dlaczego Jamie tak bardzo pragnie dostać kolejny szlaban.
Cała klasa wlepiała oczy w rozgrywającą się przed nimi scenę, w oczekiwaniu na wybuch.
Ten jednak nie nastąpił.
- Bardzo mi przykro z tego powodu, panno Lewis – powiedziała McGonagall względnie spokojnym tonem – Jednak muszę pani zwrócić uwagę, że moje lekcje nie są czasem przeznaczonym na odsypianie.
- Mi również jest ogromnie przykro – przyznała Jamie uprzejmym tonem – Lecz dla mnie każda sytuacja jest odpowiednia na odsypianie. Inaczej nie potrafię funkcjonować poprawnie.
McGonagall zgrzytnęła zębami.
- Szlaban, codziennie do odwołania, w moim gabinecie. Masz się stawić o piątej.
 Jamie otworzyła usta, by odpowiedzieć, lecz kobieta ją uprzedziła:
- Panno Lewis, jeśli jeszcze raz przyłapię panią na nieodpowiednim zachowaniu na lekcjach transmutacji, może być pani pewna, że więcej się już na nich pani nie pojawi – jej oczy błysnęły złowrogo zza okularów, kiedy szła w stronę katedry – więc dobrze pani radzę, żeby pani uważała.
***
            - Jamie, na brodę Merlina… nie minął jeszcze miesiąc, odkąd jesteśmy w szkole, a ty już jesteś na czarnej liście u McGonagall!
- Leanne, wyluzuj. Szlaban to nic strasznego. – zbagatelizowała dziewczyna – Przecież mnie nie zje.
- Nie – potwierdziła Lily, spoglądając na nią ponuro – ale słyszałaś, co mówiła. Musisz się teraz przyłożyć do nauki, bo jeśli jeszcze raz jej podpadniesz, nie pozwoli ci zdawać owutemu z transmutacji.
Jamie skrzywiła się, słysząc to.
            Stały na dziedzińcu, korzystając z pierwszego od dawna pogodnego dnia. Był to też prawdopodobnie jeden z ostatnich, ponieważ październik zbliżał się wielkimi krokami i wszystko wskazywało na to, że wraz z nim przybędzie raptowne ochłodzenie.
- Hej, Lewis! – wszystkie trzy obróciły się jak na komendę, dostrzegając zmierzających do nich przez tłum Huncwotów. Bez Remusa.
- O co chodzi, Black? – spytała Jamie znudzonym tonem, gmerając w torbie.
- Chciałem ci powiedzieć, że miałem zamiar cię obudzić – oświadczył, szczerząc zęby – ale nie zdążyłem.
- A po co mi to mówisz?
- Bo mi się nudzi- wyjaśnił Syriusz, rozglądając się dookoła.
- Aha – mruknęła Jamie bez zdziwienia, znalazłszy w końcu wymiętoszony plan lekcji. Jedną z jej charakterystycznych cech było to, że nie starała się zapamiętać rozkładu zajęć. Mówiła, że to dlatego, że nie chce im poświęcać ani chwili dłużej, niż jest to absolutnie konieczne.
Lily przeniosła wzrok na Huncwotów. Stali kilka kroków dalej, pogrążeni w rozmowie. Chociaż nadstawiała ucha, nie udało jej się podsłuchać ani słowa. W zasadzie jednak nie musiała tego robić, i tak wiedziała, o czym rozmawiają.
            - Ciekawe czym oni są aż tak zaaferowani – zastanowiła się na głos Leanne, aż Lily drgnęła, przestraszona – to musi być coś ważnego, bo James jeszcze ani razu na ciebie nie spojrzał, Lill.
Evans wzruszyła tylko ramionami.
- Uch- Leanne była widocznie zdegustowana jej brakiem reakcji. Nadal ukradkiem obserwowała Huncwotów, lecz już nie wypowiadała na głos swoich spostrzeżeń.
Ciszę, która zapadła, przerwała Jamie.
- Muszę już iść. Zaraz zacznie się historia magii, a trochę czasu minie, zanim doczłapię  na to siódme piętro – powiedziała, spoglądając tęsknie na zalane jesiennym słońcem błonia.
- Racja – przytaknęła jej Lily ochoczo – lepiej się pośpiesz. McGonagall nie może się na ciebie nadziać po dzwonku.
Jamie uniosła brwi, z rozbawieniem kręcąc głową.
- Do zobaczenia później.
Pomachały jej, lecz jasna czupryna zniknęła już w oceanie głów.
            - Mamy teraz zielarstwo, prawda? – zapytała Leanne, zamykając oczy i wystawiając twarz do słońca.
- Uhm – przytaknęła Evans automatycznie, pogrążając się z powrotem we własnych rozmyślaniach.
Leanne westchnęła cicho, kontemplując krajobraz, który się prze nimi roztaczał.
Lily też omiotła wzrokiem gwarny dziedziniec i majaczące w dali błonia, na których o tej porze nie było nikogo. Nagle nawiedziła ją ta sama tęsknota, która wcześniej trawiła Jamie : miała ochotę urwać się z zielarstwa i spędzić te półtorej godzinki w bardziej przyjemny sposób. Krótka drzemka na trawie, kiedy słoneczko mile przygrzewa, wydawała jej się nęcącą propozycją. Nic z resztą dziwnego, skoro w odwodzie miała użyźnianie gleby smoczym łajnem lub przesadzanie jadowitej tentakuli.
- Hej, Evans!
Westchnęła, opuściwszy duchem miły cień pod wielkim dębem i odwróciła się w stronę, z której dobiegło wołanie.
- Co tym razem, Potter? – zapytała, nie starając się nawet ukryć niechęci.
Brunet uśmiechnął się szeroko, robiąc na głowie jeszcze większy bałagan, niż do tej pory.
Zaraz potem zbliżył się do niej w dwóch krokach.
- Muszę ci powiedzieć, że niezłe masz nogi – oświadczył, wydzierając się na pół zamku, choć dzieliły ich tylko dwie stopy.
Syriusz i Peter, stojący za nim, wymienili dziwne uśmiechy. Lily skrzywiła się nieznacznie.
- Zostaw mnie w spokoju, Potter. Moje nogi, moja sprawa.
- Nie powiedziałbym – uśmiechnął się jeszcze szerzej, mierząc ją długim spojrzeniem – osobiście uważam, że twoje nogi są skarbem Hogwartu. A to, co je wieńczy, zasługuje na Order Merlina Pierwszej Klasy!
Lily zaczerwieniła się, czując na sobie zaciekawione spojrzenia dziesiątek par oczu. Świadomość, że połowa Hogwartu właśnie ocenia kształt jej pupy nie pomogła jej się uspokoić.
- Zajmij się swoim tyłkiem, kretynie – wycedziła, słysząc wśród gapiów pojedyncze śmiechy – A mój zostaw w spokoju.
            Rozległ się dzwonek kończący przerwę i tłum natychmiast się przerzedził. Lily zmierzyła Pottera ostrym spojrzeniem i odwróciła się na pięcie, ruszając razem z Leanne w kierunku cieplarni. Kątem oka dostrzegła jednak, że w cieniu jednej z kolumn stała Nica Gibson w towarzystwie jakiejś niskiej dziewczyny o włosach ufarbowanych na niebiesko. Obserwowała ją zza wielkich okularów w czarnych oprawkach, dopóki nie zorientowała się, że Lily to zauważyła. Stojąca obok niej Nica nie odwróciła jednak wzroku. Aż do samej cieplarni Evans czuła na plecach nieprzyjemne mrowienie tego nieodgadnionego spojrzenia. 
* *




1 komentarz:

  1. Ciekawie, ciekawie...
    Ostatnie akapity były najlepsze :), chociaż zaczynam się tej Gibson trochę bać...
    Nie podobała mi się jednak ta rozmowa, którą podsłuchała Lily. Mianowicie to, jak James, Black i Peter w pokoju wspólnym rozmawiali o Remusie. Czy tak wygląda każda ich rozmowa po przemianie Remusa? Nie boją się, że ktoś ich podsłucha? Wiem, że jest wcześnie rano, ale może czasami jakiś przypadkowy uczeń schodziłby sobie po schodach? Być może nie zrozumiałby nic z tej rozmowy, ale jednak by to usłyszał. Wydało mi się to zrobione jakby specjalnie pod Lilkę; "gdyby ktoś się dowiedział, co robimy, to byłby nasz ostatni poranek w tej szkole". Aha. I powiedzieli to akurat wtedy, kiedy Lilka ich słyszała? Jednak to nie umniejsza faktu, że ten rozdział był tak wspaniały jak inne, a ja już kiedyś pisałam, że lubię "się czepiać" błahych rzeczy.

    PS "osobiście uważam, że twoje nogi są skarbem Hogwartu. A to, co je wieńczy, zasługuje na Order Merlina Pierwszej Klasy!" - najlepsze zdanie w tym rozdziale!

    OdpowiedzUsuń