Świtało.
Lily drgnęła,
wyrwana ze snu nagłą jasnością. Z trudem otworzyła oczy i rozejrzała się
dookoła.
No tak, nic
dziwnego, że słońce ją obudziło, skoro odpłynęła, siedząc na parapecie.
Ostrożnie zsunęła
się na podłogę, prostując zdrętwiałe kości. Szumiało jej w uszach i drapało w
gardle, ale wiedziała, że to tylko objawy niewyspania.
Na miękkich nogach
powlokła się do łazienki. Opierając się o brzeg umywalki, obmyła twarz zimną
wodą.
***
Świtało.
Hogwardzkie błonia
zaczynały budzić się do życia, chociaż nie wybiła jeszcze szósta nad ranem.
Kwiaty zaczęły
podnosić główki i otwierać kielichy, a drzewa zdawały się rozpościerać ramiona,
skulone w czasie snu. W koronie jednego z nich nagle coś zatrzepotało i wielki,
błękitny ptak przeciął niebo, udając się w kierunku Hogsmeade .
W tym samym
momencie Wierzba Bijąca znieruchomiała.
***
Kąpiel w oceanie zimnej wody bardzo
jej pomogła. Kiedy wyszła z wanny i owinęła się puchatym ręcznikiem, prawie nie
czuła już piasku pod powiekami.
Co więcej,
ogarnęła ją taka błogość, że chętnie położyłaby się w swoim łóżku, wśród
rozkosznie ciepłej, miękkiej pościeli… W końcu do rozpoczęcia śniadania zostały
ponad dwie godziny…
Lily gwałtownie potrząsnęła głową,
przywracając się do porządku. Jeśli chciała, by jej zamiary nie spełzły na
niczym, powinna jak najszybciej opuścić dormitorium.
Z tą myślą udała
się szczotkować zęby.
***
Trzy postacie przemknęły
niepostrzeżenie przez błonia i zaczęły wspinać się po schodach prowadzących do
wejścia, ścigane przez długie cienie. Kiedy w końcu dotarły na szczyt, jedna z
nich wykonała gwałtowny ruch, jakby rozpościerała jakąś płachtę. Nie można było
jednak dokładnie stwierdzić, co takiego zrobiła, ponieważ wszystkie trzy
zniknęły ułamek sekundy później, jakby wessane przez rześkie brytyjskie
powietrze.
***
Lily pośpiesznie zebrała włosy w
koński ogon, zbiegając po spiralnych schodkach do Pokoju Wspólnego. Żałowała,
że nie ma trzeciej ręki, by trzymała torbę. Przy każdym ruchu odczuwała
boleśnie zetknięcie wypełniających ją książek z jej własnym udem.
- Niech to szlag –
mruknęła, zatrzymując się. Położyła torbę obok prawej stopy i obiema dłońmi
poprawiła ześlizgującą się wciąż gumkę do włosów. Kilka nieposłusznych kosmyków
opadło jej na skroń. Sapnęła ze złości i spróbowała założyć je za ucho tak, by
nie opadały na twarz przy każdym ruchu, jednak zamarła z dłońmi w połowie drogi
do głowy.
Z pokoju wspólnego
dobiegały głosy.
***
- Padam na twarz – jęknął Syriusz,
gdy portret Grubej Damy zatrzasnął się za nimi z głuchym jękiem – Rogacz, łap.
Srebrzysta tkanina
zamigotała w powietrzu, wzniecając ferment wśród zawieszonych w przestrzeni
drobin kurzu.
- Dzięki – mruknął
James, chwytając pelerynę z niezawodnym instynktem szukającego. – Mam nadzieję,
że mamy jeszcze wystarczający zapas dyptamu. To rozcięcie wygląda naprawdę
paskudnie, Łapa.
Black ostrożnie
pomacał palcami długą szramę na lewym policzku. Skrzywił się nieznacznie, gdy poczuł
w ustach metaliczny smak krwi.
- Remus chował
ostatnio cały słój do szafy – powiedział piskliwie Peter, odwracając wzrok od
twarzy przyjaciela – Powinno starczyć.
- To dobrze,
obędzie się bez fabrykowania dowodów bójki – wymamrotał Syriusz – Już ostatnio
Pomfrey przyglądała ci się podejrzliwie, Rogacz, jak do niej przyszedłeś z
poharatanymi rękami i rozciętą twarzą. Tym razem mogłaby się połapać, że nie
tylko Lunatyk miał w nocy wychodne.
- A tego byśmy nie
chcieli – skwitował James. Mimo zmęczenia, uśmiechnął się szeroko – Całe pięć
lat poszłoby na marne.
- Tak –
potwierdził Glizdogon, choć głos miał niezbyt pewny – Remus byłby rozczarowany.
- Remus? Nie
sądzę. I tak ma poczucie winy, że się narażamy. Ale gdyby ktoś się dowiedział,
co robimy, to byłby nasz ostatni poranek w tej szkole– Łapa przestał w końcu
obmacywać sobie twarz i skierował się prosto do dormitorium – Chodźcie już,
musimy się doprowadzić do porządku. Lepiej, żeby nikt nas nie zobaczył w tym
stanie.
***
Lily
trwała jeszcze chwilę w bezruchu, chcąc się upewnić, że trzech Huncwotów
zniknęło na dobre w sypialni. W końcu podniosła torbę i najciszej jak mogła,
zeszła do pokoju wspólnego i wymknęła się na korytarz. Senność wyparowała z
niej zupełnie. Umysł miała jasny jak nigdy, choć wypełniające go myśli trudno
było zaliczyć do przyjemnych.
***
Sen, w który zapadł po spożyciu
eliksiru usypiającego pani Pomfrey, był wyjątkowo nieprzyjemny. Ciężki i
kleisty, wypełniony był ciemnymi, kanciastymi kształtami i przytłaczającą
ciszą, która nadal pobrzmiewała mu w uszach.
Otworzył oczy.
Tu, dla odmiany,
wszystko było białe.
Jaki ja jestem
przewidywalny – przemknęło mu przez głowę – co miesiąc nawiedza mnie ta
refleksja.
Zamierzał
z powrotem opuścić powieki, gdy odniósł niejasne wrażenie, że tym razem jednak
nie wszystko było takie samo.
- Cześć, Remus.
Głos Lily brzmiał zupełnie naturalnie. I, co dziwne, wcale nie był zgrzytem w tej ogłuszającej szpitalnej ciszy. Może dlatego, że mówiła szeptem.
- Cześć, Remus.
Głos Lily brzmiał zupełnie naturalnie. I, co dziwne, wcale nie był zgrzytem w tej ogłuszającej szpitalnej ciszy. Może dlatego, że mówiła szeptem.
Gwałtownie uniósł
się do pozycji siedzącej.
Evans siedziała na
krześle przysuniętym do łóżka. W tym śnieżnobiałym świecie jej włosy były
bardziej rude niż kiedykolwiek wcześniej.
- Cześć, Lily. –
odpowiedział, też półgłosem, przyglądając jej się uważnie. Kilka kasztanowych
pasm opadło jej na policzki, przez co wydawała się jeszcze bledsza, niż w
rzeczywistości.
Uśmiechnęła
się do niego z wysiłkiem. W nieśmiałym świetle poranka wyglądała na zmęczoną i
niewyspaną. A może wyglądała tak tylko dlatego, że zobaczyła wszystkie świeże
rany, których pani Pomfrey nie zdążyła jeszcze zaleczyć, zasklepić i zagoić.
- Czemu nie śpisz?
– z wielu pytań, które mógłby jej zadać, wybrał to najbardziej banalne
–Wyglądasz strasznie.
Znowu się
uśmiechnęła, ale tym razem promiennie i radośnie. Zupełnie tak, jakby jej się w
środku zapaliło jakieś magiczne światełko.
-Wielkie dzięki –
powiedziała, robiąc obrażoną minę – Jakbyś się kiedyś w kimś zakochał, to nie
mów tej biednej dziewczynie takich rzeczy, bo odeśle cię z kwitkiem.
- Zapamiętam –
obiecał, walcząc z chęcią roześmiania się na głos – i przepraszam. Na chwilę zapomniałem,
że ja wyglądam pewnie sto razy gorzej.
Przez jej twarz
przemknął grymas bólu, ale błyskawicznie odzyskała nad sobą kontrolę. Powiodła
krytycznym spojrzeniem po jego twarzy, szyi i rękach, które położył na kołdrze.
- No cóż –
mruknęła – Bywało lepiej.
Parsknął cichym,
ponurym śmiechem, czując, że nie panuje nad gorzkim uśmiechem cisnącym się na
usta.
- Jesteś
mistrzynią eufemizmów.
Przygryzła wargę,
zaplatając palce obu dłoni z taką siłą, że pobielały jej knykcie.
- Przepraszam –
powiedział zaraz, plując sobie w brodę, że zrobił jej przykrość. Powinien być
jej wdzięczny, że zechciała go widzieć w tym stanie.
- Nie szkodzi –
zbyła go, koncentrując się na swoich dłoniach. Po chwili podniosła wzrok i
spojrzała mu w oczy.
- Remus, dlaczego
mi nie powiedziałeś, że masz.. pewien.. problem? – wyszeptała, a w jej oczach
zaszkliły się łzy.
- Ja… - zaczął,
czując, że głos odmawia mu posłuszeństwa – ja chciałem normalnie żyć. Jestem
groźny tylko w czasie pełni, dlatego nie stanowiłem zagrożenia dla nikogo w
szkole.. ale…
- O czym ty
mówisz? – zapytała, marszcząc brwi. Remus zaczął się zastanawiać, co innego
mogła mieć na myśli, skoro nie o to jej chodziło.
- O tym, że jestem
wilkołakiem – powiedział głucho.
- Wiem –
stwierdziła, machnąwszy ręką – Ale… czy ty naprawdę myślisz, że ja mam do
ciebie żal za to, że postawiłeś mnie w sytuacji zagrożenia? Nie jestem głupia,
Remus, nie musisz mi tłumaczyć, na czym polega wilkołactwo. Pytam, dlaczego mi
nie powiedziałeś? Tak bardzo się o ciebie martwiłam, nie wiedziałam, co ci
jest…
Remus poczuł, że
kręci mu się w głowie.
- Nie zaczęłabyś
się mnie bać, gdybyś wiedziała? – zapytał, marszcząc brwi– Mówisz poważnie?
- Bać? –
powtórzyła ze zdziwieniem – Dlaczego? Przecież jesteś niebezpieczny tylko raz w
miesiącu.
- Ja.. byłem
pewny, że wszyscy, którzy się dowiedzą, przestaną się ze mną zadawać –
powiedział, wpatrując się w rąbek pierzyny – Że wszyscy mnie znienawidzą.
- Cóż –
powiedziała, ważąc słowa – z pewnością nie można na sto procent wykluczyć
prawdopodobieństwa, że jakiś gumochłon z naszego otoczenia jest na tyle ograniczony,
by bać się…
- Stop – przerwał
jej – Rozumiem. Nie wiem tylko, jak się dowiedziałaś.
- Snape’owi bardzo
zależało na tym, żebym zaczęła się ciebie bać.
- Snape? –
powtórzył ostro – On nie mógł ci tego powiedzieć. Dumbledore rzucił na niego
specjalny czar, tak, żeby nie rozpowiadał o tym na prawo i lewo…
- Teraz rozumiem –
mruknęła Lily – dlaczego nie powiedział mi wprost.
- Nie mógł –
potwierdził niecierpliwie – ale jak cię naprowadził?
Lily powtórzyła mu
przebieg swojej rozmowy ze Ślizgonem.
- A to szuja –
mruknął Remus, opadając na poduszki i gniewnie wpatrując się w sufit – Udało mu
się obejść zaklęcie. Musiało mu bardzo zależeć.
- Nie wątpię –
Evans zmrużyła groźnie oczy – zawsze bardzo się przykładał, żeby odseparować
mnie od Pottera, Blacka i wszystkiego, co z nimi związane. Teraz padło na
ciebie…
- Przepraszam cię,
Lily – powiedział, wpatrując się ponuro w biały sufit – powinienem był ci
powiedzieć.
- Nie szkodzi –
wstała i bezszelestnie odstawiła krzesło pod ścianę, czyli tam, gdzie stało
wcześniej – Nie chciałam wkraczać z butami w twoje życie, tylko ci pomóc.
- Wiem. Dlatego
jest mi głupio.
- Niepotrzebnie,
Remus. Ważne, żebyś wiedział, że zawsze możesz na mnie liczyć. – uśmiechnęła
się do niego, przerzucając przez ramię
pasek torby – Będziesz na lekcjach?
- Mogę się trochę
spóźnić, nie wiem, ile to potrwa – wskazał na jedno z licznych rozcięć na
przedramieniu – Wieczorem pogadamy, dobrze? Skoro już wiesz, mam ci jeszcze coś
do powiedzenia.
Spojrzała na niego
zaintrygowana, ale pokręcił głową, wskazując na gabinet pani Pomfrey.
- Wieczorem –
powtórzył z naciskiem – Idź już, na pewno jesteś głodna.
Skinęła głową i
pochyliła się nad nim, całując go na pożegnanie w policzek.
- Nikomu nie
powiem, Remus – szepnęła – Możesz mi ufać.
Uśmiechnęła się
jeszcze raz i zanim zdążył odpowiedzieć, że doskonale o tym wie, wymknęła się
na zewnątrz, cicho zamykając za sobą drzwi.
***
W dormitorium dziewcząt z szóstego
roku panowała rozkosznie senna atmosfera.
Słoneczne
promienie tańczyły na załamaniach bordowych kotar przy pięciu łóżkach, jak
również na niedomkniętych drzwiach łazienki. Zza tych ostatnich dobiegało
jakieś ciche, niemelodyjne zawodzenie, które w swoich najlepszych latach było
zapewne śpiewem.
Te lata minęły.
- Katie – jęknęła ciężko Jessica
Morison, podnosząc się w rozgrzebanej pościeli do pozycji siedzącej i
rozsuwając kotary – Na Merlina, dopiero świta.
- O, Jessie,
obudziłaś się! – radosny głos Katie zawibrował w całym pomieszczeniu,
torturując tym samym biedną Jessikę – za godzinę śniadanie. Już miałam cię
budzić.
- Zrobiłaś to –
uświadomiła jej brutalnie przyjaciółka, opadając z powrotem na poduszki.
Powieki same jej opadły i już prawie z powrotem powróciła do krainy snów, lecz,
na jej nieszczęście, Katie Holmes właśnie postanowiła opuścić łazienkę.
- Czyż nie piękny
mamy dziś dzień? – zapytała, idąc w kierunku swojego kufra, by odnaleźć w nim zapasowy
krawat. Nie przestając nucić, zgrabnym ruchem wyłowiła go spośród innych części
garderoby, zrobiła coś w rodzaju piruetu i, wciąż z pieśnią na ustach, obróciła
się do przyjaciółki.
- Jess! –
warknęła, w jednej chwili tracąc całą słodycz i łagodność – Wstawaj! Przez
ciebie znowu zrobi się zator i wszystkie spóźnimy się na śniadanie.
-
Co się dzieeje..? – z przeciwległej strony dormitorium dobiegł stłumiony głos
Leanne – Nie słyszałam budzika…
W wąskiej szparze
między kotarami ukazała się jej zaspana twarz.
- Bo nie dzwonił –
stęknęła Jessica – Katie postanowiła zabawić się w rannego ptaszka.
- Aha – mruknęła
blondynka nieprzytomnie, a jej powieki samowolnie opadły – W takim razie ja
chyba jeszcze się zdrzemnę.
Wykonała ruch,
który był czymś pośrednim między przepraszającym machnięciem ręki a wzruszeniem
ramion i miękko opadła na poduszki.
Ledwie to zrobiła,
rozległ się dźwięk jak przy potrząsaniu puszką pełną gwoździ.
Zrezygnowana
Jessica otworzyła oczy. Senność jakoś przeszła bokiem.
- LILY! – ochrypły wrzask Jamie przebił nawet
dźwięk budzika.
Zza kotar
otaczających łóżko rudowłosej pani prefekt nie padła żadna odpowiedź.
- EVANS, JA CIĘ
ZAMORDUJĘ! NATYCHMIAST WYŁĄCZ TO CHOLERSTWO!
- Jamie szarpnęła
za zasłony z taką siłą, że oberwała wiszący nad nią baldachim. Nie zwróciła na
to jednak żadnej uwagi, wyskoczyła z łóżka jak z procy i pięknym szczupakiem
rzuciła się tam, gdzie za zasłonami powinno znajdować się ciało Lily.
Jak się jednak
okazało, nie było go tam. Ciało spoczywające na jej miejscu było o wiele, wiele
mniejsze, szare w rude łatki i bardzo obficie owłosione. Słowem, było ciałem
Lucyfera, kota Leanne.
- EVAAANS!
- Jamie, jej tu
nie ma – uprzytomniła jej Katie, podczas gdy Leanne, też już w pełni
rozbudzona, próbowała odciągnąć rozwścieczonego zwierzaka od Jamie, co nie było
łatwe. Rozjuszone kocisko wbiło jej w rękę wszystkie pazury, jakimi
dysponowało.
- Cholerne bydle –
wybuchnęła Lewis, łypiąc spode łba na Lucyfera, spoczywającego w ramionach
Leanne. Wytknęła język, a kot, w odpowiedzi, ukazał pokaźny arsenał małych,
ostrych zębów.
- To nie jest
żadne bydle – sprostowała Johnson ze złością – Nic dziwnego, że się
zdenerwował, skoro na niego wskoczyłaś, w dodatku znienacka…
- A co on robił w
łóżku Lily?! Moja wina, że nie umiesz go upilnować?!
Leanne, purpurowa
z wściekłości, otwierała już usta, by rzucić jej ostrą odpowiedź, lecz Jessica
postanowiła wkroczyć.
- Niech któraś
wyłączy w końcu ten głupi budzik, bo zaraz obudzimy cały zamek – zauważyła
przytomnie.
Katie, która stała
najbliżej, ocknęła się z odrętwienia i z całej siły wdusiła przycisk.
Alarm zapikał
słabo i wreszcie przestał terkotać.
Odetchnęły z ulgą.
- No, to by było
na tyle, jeśli chodzi o spanie – podsumowała Leanne ponuro, kładąc kota na
podłodze. Zwierzak natychmiast wślizgnął się pod szafę, skąd łypał złowrogo na
Jamie – wobec tego… Ja pierwsza wchodzę do łazienki, zamawiam!
Jamie i Jessica
jednocześnie wzniosły oburzony okrzyk, jednak ich protesty nie zdały się na
nic, bo Leanne już zabarykadowała się w środku.
***
Gdy pojawiła się sowia poczta, Lily
kończyła już pałaszować owsiankę. Siedziała sama, bo choć śniadanie trwało od
dłuższego czasu, żadna dziewczyna z jej dormitorium nie pojawiła się przy stole
Gryffindoru, co było dosyć niecodzienne. Zastanawiała się nawet, czy nie wrócić
do wierzy, żeby zobaczyć, co je powstrzymało, po namyśle jednak zrezygnowała.
Istniało duże prawdopodobieństwo, że po prostu miną się po drodze, więc uznała,
że lepiej będzie zostać tutaj.
Nie spodziewała się żadnego listu,
biorąc pod uwagę fakt, że dopiero co wysłała Philippę do Londynu z wyczerpującą
wiadomością do rodziców. Przez to w pierwszej chwili, gdy nieznajoma płomykówka
wylądowała przed nią na stole, nie zwróciła na nią uwagi.
Z zamyślenia
wyrwało ją dopiero jej oburzone pohukiwanie.
Spojrzała na nią z
zaskoczeniem i pośpiesznie odwiązała kopertę.
Sówka rozpostarła skrzydła, wywracając przy okazji jej puchar z sokiem dyniowym, i czym prędzej odleciała.
Sówka rozpostarła skrzydła, wywracając przy okazji jej puchar z sokiem dyniowym, i czym prędzej odleciała.
Koperta była duża, lecz cienka. Była
też częściowo wilgotna – widocznie Philippę złapał po drodze deszcz.
Lily obróciła ją w
palcach, szukając nazwiska adresata. Gdy go nie znalazła, postanowiła po prostu
ją otworzyć.
Ze środka wypadł
złożony na czworo kawałek pergaminu. Rozprostowała go, zmarszczywszy lekko brwi.
Widniało tam tylko
jedno słowo, wypisane ozdobnym pismem.
Szlama
Evans siedziała dobrą minutę,
wpatrując się w wiadomość szeroko otwartymi oczami.
- Co to jest?
Spróbowała ukryć
pergamin w zaciśniętej pięści, jednak Jamie była szybsza: wyrwała jej kartkę z
ręki i podetknęła sobie pod nos.
- Wiadomość od tajemniczego wielbiciela? – zapytała ze śmiechem Leanne, pojawiając się obok w towarzystwie Jess i Katie.
- Wiadomość od tajemniczego wielbiciela? – zapytała ze śmiechem Leanne, pojawiając się obok w towarzystwie Jess i Katie.
Lily nie
odpowiedziała, zagryzając lekko wargi. Obserwowała spod oka Jamie, która
zmartwiała, wpatrując się z niesmakiem w pergamin.
- Niekoniecznie –
oświadczyła z wściekłością, podając jej kartkę – Sama zobacz.
Leanne ledwie
zerknęła na wiadomość i pokryła się rumieńcem oburzenia.
- Podłość! –
powiedziała – Podłość i chamstwo! Kto mógł to wysłać?!
- Którykolwiek
ślizgon – mruknęła Jess, zaglądając jej przez ramię – tylko oni są tak… tak…
ślizgońscy.
- Zostawcie to w
spokoju – westchnęła Lily, wyrywając Leanne nieszczęsny list i drąc go na
kawałeczki – Niepotrzebnie się przejmujecie. Nie ma czym, to tylko kartka
papieru…
Leanne i Jamie
wymieniły ponure spojrzenia, jednak nic więcej już nie powiedziały.
***
Transmutacja trwała w najlepsze,
lecz Lily nie mogła się na niej skupić. Co prawda zanotowała wszystko, co
profesor McGonagall powiedziała od początku lekcji na temat transmutacji
ludzkiej, jednak gdyby poprosiła ją teraz o powtórzenie swoich ostatnich słów,
Lily nie miałaby pojęcia, co powinna odpowiedzieć.
Jej myśli błąkały
się koło Remusa.
Martwiła się o
niego.
Oto mijała właśnie
trzecia lekcja, a on nie pojawił się w klasie.
Mogło to oznaczać
albo to, że był zbyt słaby, by opuścić Skrzydło Szpitalne, albo że rany były
poważniejsze, niż przewidywała pani Pomfrey.
Lily poczuła, jak
jej własny żołądek kurczy się ze strachu.
- Transmutacja
ludzka należy do najtrudniejszych dziedzin magii – podkreśliła profesor
McGonagall, a jej ostry głos przywołał Evans do rzeczywistości – dlatego
poświęcimy jej w tym roku wiele uwagi. Mam nadzieję, że przed Gwiazdką
większości z was uda się dokonać drobnych przemian, jak chociażby zmiana koloru
własnych brwi czy też…
Nauczycielka
urwała nagle. Lily uniosła głowę, którą do tej pory opierała na ręce, by na
własne oczy przekonać się, co ją do tego skłoniło.
Profesor
McGonagall zacisnęła usta w wąską linijkę. Energicznie przeszła przez całą
długość klasy, zatrzymując się dopiero przy ostatniej ławce pod oknem. Lily i
Leanne wymieniły zaniepokojone spojrzenia.
Dwie Ślizgonki
siedzące za Lily pochyliły do siebie głowy, dzięki czemu dziewczyna mogła na
własne oczy zobaczyć to, co tak rozwścieczyło McGonagall, że przerwała wykład,
ryzykując utratę wątku.
W ławce, przy której się zatrzymała,
siedziała Jamie. Ściśle mówiąc, „siedziała” nie było tu najszczęśliwszym
określeniem. Leżała, rozparta wygodnie na krześle, z głową złożoną bokiem na
otwartym podręczniku. Jasne kosmyki, które wymknęły się z koczka na czubku
głowy, opadały na policzki i podrygiwały rytmicznie pod wpływem jej równego
oddechu.
Profesor
McGonagall wyglądała jak rozwścieczona bestia.
Leanne zerknęła na nią kontrolnie i
szybko naskrobała na kawałku pergaminu kilka słów. Zgniotła ją w pięści i
ukradkiem rzuciła do Lily.
Lily, oglądając
się z niepokojem na nauczycielkę, odczytała wiadomość pod osłoną ławki.
Nieźle sobie
nagrabiła. Możemy jej jakoś pomóc?
Posłała
przyjaciółce bezradne spojrzenie. Leanne skinęła głową, tłumiąc
westchnienie. Gdyby Jamie nie siedziała
tak daleko, obudziłyby ją zanim McGonagall w ogóle by się zorientowała… Ale gdy
weszły do klasy, prawie spóźnione, wolne były tylko takie miejsca.
Tymczasem Jamie się obudziła,
najwyraźniej pod wpływem nagłej ciszy, która zapadła w klasie. Uniosła głowę
znad książki, rozglądając się dookoła zdezorientowana.
Gdy jej wzrok padł
na McGonagall, wyprostowała się jak struna. W jej spojrzeniu było coś, co można
by nawet nazwać skruchą, lecz Lily podejrzewała, że przykro jest jej tylko
dlatego, że przerwano jej odpoczynek.
- Panno Lewis –
zaczęła profesorka, głosem drżącym z wściekłości – może mi pani powiedzieć, co
to ma znaczyć?!
Lily zamknęła
oczy.
Błagam, Jam, nie rób tego.
Błagam, Jam, nie rób tego.
- Cóż.. – zaczęła
Jamie dość beztroskim tonem – nie wyspałam się dzisiaj, pani profesor.
Lily zaklęła w
myślach, rzucając Leanne rozpaczliwe spojrzenie. Wzruszyła bezradnie ramionami.
Ona też nie wiedziała, dlaczego Jamie tak bardzo pragnie dostać kolejny
szlaban.
Cała
klasa wlepiała oczy w rozgrywającą się przed nimi scenę, w oczekiwaniu na
wybuch.
Ten jednak nie
nastąpił.
- Bardzo mi
przykro z tego powodu, panno Lewis – powiedziała McGonagall względnie spokojnym
tonem – Jednak muszę pani zwrócić uwagę, że moje lekcje nie są czasem
przeznaczonym na odsypianie.
- Mi również jest
ogromnie przykro – przyznała Jamie uprzejmym tonem – Lecz dla mnie każda
sytuacja jest odpowiednia na odsypianie. Inaczej nie potrafię funkcjonować
poprawnie.
McGonagall
zgrzytnęła zębami.
- Szlaban,
codziennie do odwołania, w moim gabinecie. Masz się stawić o piątej.
Jamie otworzyła usta, by odpowiedzieć, lecz
kobieta ją uprzedziła:
- Panno Lewis, jeśli jeszcze raz przyłapię panią na nieodpowiednim zachowaniu na lekcjach transmutacji, może być pani pewna, że więcej się już na nich pani nie pojawi – jej oczy błysnęły złowrogo zza okularów, kiedy szła w stronę katedry – więc dobrze pani radzę, żeby pani uważała.
- Panno Lewis, jeśli jeszcze raz przyłapię panią na nieodpowiednim zachowaniu na lekcjach transmutacji, może być pani pewna, że więcej się już na nich pani nie pojawi – jej oczy błysnęły złowrogo zza okularów, kiedy szła w stronę katedry – więc dobrze pani radzę, żeby pani uważała.
***
- Jamie, na brodę Merlina… nie minął
jeszcze miesiąc, odkąd jesteśmy w szkole, a ty już jesteś na czarnej liście u
McGonagall!
- Leanne, wyluzuj.
Szlaban to nic strasznego. – zbagatelizowała dziewczyna – Przecież mnie nie
zje.
- Nie –
potwierdziła Lily, spoglądając na nią ponuro – ale słyszałaś, co mówiła. Musisz
się teraz przyłożyć do nauki, bo jeśli jeszcze raz jej podpadniesz, nie pozwoli
ci zdawać owutemu z transmutacji.
Jamie skrzywiła
się, słysząc to.
Stały na dziedzińcu, korzystając z
pierwszego od dawna pogodnego dnia. Był to też prawdopodobnie jeden z
ostatnich, ponieważ październik zbliżał się wielkimi krokami i wszystko
wskazywało na to, że wraz z nim przybędzie raptowne ochłodzenie.
- Hej, Lewis! –
wszystkie trzy obróciły się jak na komendę, dostrzegając zmierzających do nich
przez tłum Huncwotów. Bez Remusa.
- O co chodzi,
Black? – spytała Jamie znudzonym tonem, gmerając w torbie.
- Chciałem ci
powiedzieć, że miałem zamiar cię obudzić – oświadczył, szczerząc zęby – ale nie
zdążyłem.
- A po co mi to
mówisz?
- Bo mi się nudzi-
wyjaśnił Syriusz, rozglądając się dookoła.
- Aha – mruknęła
Jamie bez zdziwienia, znalazłszy w końcu wymiętoszony plan lekcji. Jedną z jej
charakterystycznych cech było to, że nie starała się zapamiętać rozkładu zajęć.
Mówiła, że to dlatego, że nie chce im poświęcać ani chwili dłużej, niż jest to
absolutnie konieczne.
Lily przeniosła
wzrok na Huncwotów. Stali kilka kroków dalej, pogrążeni w rozmowie. Chociaż
nadstawiała ucha, nie udało jej się podsłuchać ani słowa. W zasadzie jednak nie
musiała tego robić, i tak wiedziała, o czym rozmawiają.
- Ciekawe czym oni są aż tak
zaaferowani – zastanowiła się na głos Leanne, aż Lily drgnęła, przestraszona –
to musi być coś ważnego, bo James jeszcze ani razu na ciebie nie spojrzał, Lill.
Evans wzruszyła
tylko ramionami.
- Uch- Leanne była
widocznie zdegustowana jej brakiem reakcji. Nadal ukradkiem obserwowała
Huncwotów, lecz już nie wypowiadała na głos swoich spostrzeżeń.
Ciszę, która
zapadła, przerwała Jamie.
- Muszę już iść.
Zaraz zacznie się historia magii, a trochę czasu minie, zanim doczłapię na to siódme piętro – powiedziała,
spoglądając tęsknie na zalane jesiennym słońcem błonia.
- Racja –
przytaknęła jej Lily ochoczo – lepiej się pośpiesz. McGonagall nie może się na
ciebie nadziać po dzwonku.
Jamie uniosła
brwi, z rozbawieniem kręcąc głową.
- Do zobaczenia
później.
Pomachały jej,
lecz jasna czupryna zniknęła już w oceanie głów.
- Mamy teraz zielarstwo, prawda? –
zapytała Leanne, zamykając oczy i wystawiając twarz do słońca.
- Uhm –
przytaknęła Evans automatycznie, pogrążając się z powrotem we własnych
rozmyślaniach.
Leanne westchnęła
cicho, kontemplując krajobraz, który się prze nimi roztaczał.
Lily też omiotła
wzrokiem gwarny dziedziniec i majaczące w dali błonia, na których o tej porze
nie było nikogo. Nagle nawiedziła ją ta sama tęsknota, która wcześniej trawiła
Jamie : miała ochotę urwać się z zielarstwa i spędzić te półtorej godzinki w
bardziej przyjemny sposób. Krótka drzemka na trawie, kiedy słoneczko mile
przygrzewa, wydawała jej się nęcącą propozycją. Nic z resztą dziwnego, skoro w
odwodzie miała użyźnianie gleby smoczym łajnem lub przesadzanie jadowitej
tentakuli.
-
Hej, Evans!
Westchnęła,
opuściwszy duchem miły cień pod wielkim dębem i odwróciła się w stronę, z
której dobiegło wołanie.
- Co tym razem,
Potter? – zapytała, nie starając się nawet ukryć niechęci.
Brunet uśmiechnął
się szeroko, robiąc na głowie jeszcze większy bałagan, niż do tej pory.
Zaraz potem
zbliżył się do niej w dwóch krokach.
- Muszę ci
powiedzieć, że niezłe masz nogi – oświadczył, wydzierając się na pół zamku,
choć dzieliły ich tylko dwie stopy.
Syriusz i Peter,
stojący za nim, wymienili dziwne uśmiechy. Lily skrzywiła się nieznacznie.
- Zostaw mnie w
spokoju, Potter. Moje nogi, moja sprawa.
- Nie
powiedziałbym – uśmiechnął się jeszcze szerzej, mierząc ją długim spojrzeniem –
osobiście uważam, że twoje nogi są skarbem Hogwartu. A to, co je wieńczy,
zasługuje na Order Merlina Pierwszej Klasy!
Lily zaczerwieniła
się, czując na sobie zaciekawione spojrzenia dziesiątek par oczu. Świadomość,
że połowa Hogwartu właśnie ocenia kształt jej pupy nie pomogła jej się
uspokoić.
- Zajmij się swoim
tyłkiem, kretynie – wycedziła, słysząc wśród gapiów pojedyncze śmiechy – A mój
zostaw w spokoju.
Rozległ się dzwonek kończący przerwę
i tłum natychmiast się przerzedził. Lily zmierzyła Pottera ostrym spojrzeniem i
odwróciła się na pięcie, ruszając razem z Leanne w kierunku cieplarni. Kątem
oka dostrzegła jednak, że w cieniu jednej z kolumn stała Nica Gibson w
towarzystwie jakiejś niskiej dziewczyny o włosach ufarbowanych na niebiesko.
Obserwowała ją zza wielkich okularów w czarnych oprawkach, dopóki nie
zorientowała się, że Lily to zauważyła. Stojąca obok niej Nica nie odwróciła
jednak wzroku. Aż do samej cieplarni Evans czuła na plecach nieprzyjemne
mrowienie tego nieodgadnionego spojrzenia.
* *
Ciekawie, ciekawie...
OdpowiedzUsuńOstatnie akapity były najlepsze :), chociaż zaczynam się tej Gibson trochę bać...
Nie podobała mi się jednak ta rozmowa, którą podsłuchała Lily. Mianowicie to, jak James, Black i Peter w pokoju wspólnym rozmawiali o Remusie. Czy tak wygląda każda ich rozmowa po przemianie Remusa? Nie boją się, że ktoś ich podsłucha? Wiem, że jest wcześnie rano, ale może czasami jakiś przypadkowy uczeń schodziłby sobie po schodach? Być może nie zrozumiałby nic z tej rozmowy, ale jednak by to usłyszał. Wydało mi się to zrobione jakby specjalnie pod Lilkę; "gdyby ktoś się dowiedział, co robimy, to byłby nasz ostatni poranek w tej szkole". Aha. I powiedzieli to akurat wtedy, kiedy Lilka ich słyszała? Jednak to nie umniejsza faktu, że ten rozdział był tak wspaniały jak inne, a ja już kiedyś pisałam, że lubię "się czepiać" błahych rzeczy.
PS "osobiście uważam, że twoje nogi są skarbem Hogwartu. A to, co je wieńczy, zasługuje na Order Merlina Pierwszej Klasy!" - najlepsze zdanie w tym rozdziale!