Dwa
pierwsze tygodnie września minęły zanim Lily zdążyła się zorientować. Chociaż
był to dopiero początek roku, szóstoroczni musieli zmierzyć się z ogromną
presją – nie było w Hogwarcie nauczyciela, który w tych dniach nie
przypomniałby im o zbliżających się nieubłaganie OWUTEMach. Profesor McGonagall
na każdej lekcji tłumaczyła im, że jeśli nie będą solidnie przykładać się do nauki
już od samego początku, nie mają szans na dobre wyniki.
- Ale proszę pani…
- powiedział za którymś razem Deric Finnigan z Revenclawu – Przecież egzaminy
mamy dopiero w przyszłym roku…
- I co z tego,
Finnigan?! Niektórzy z was w dalszym ciągu mają problemy z zamianą szczura w
imbryk!
W tym momencie
Peter Pettigrew, któremu jako jedynemu nie udała się ta transmutacja, oblał się
gorącym rumieńcem. Spróbował schować ze plecami swój bury imbryk, który nadal
miał ogon, lecz zrezygnował pod ciskającym gromy spojrzeniem McGonagall.
Chcą nie chcąc, uczniowie poddali
się ogólnemu naciskowi i codziennie do późna siedzieli w pokoju wspólnym, z
ponurymi minami mierząc się z górami prac domowych. Najbardziej poszkodowana
czuła się Jamie, której brak czasu wolnego mocno dawał się we znaki.
- Po co oni nas
tego uczą? – złorzeczyła któregoś piątkowego wieczoru, gdy siedziały w trójkę w
bibliotece – Jestem pewna, że Binns wcale nie rozróżnia tych wszystkich
goblinów, po prostu wymyśla te ksywki na poczekaniu.
- Sama wybrałaś
historię magii – mruknęła Leanne, pocąc się nad piekielnie trudnym esejem z
transmutacji. Oderwała się od tego na chwilę, drapiąc się po nosie końcówką
pióra – Lill, podaj mi miarkę. Coś czuję, że nadal brakuje mi ponad trzech
cali.
Evans
posłusznie rzuciła jej swoją torbę, po raz pierwszy od godziny oderwawszy się
od „Magicznych Roślin i Grzybów, stopień szósty”. Ona sama też miała powyżej
uszu ciągłej orki, jaką narzucili im profesorowie. Brakowało jej czasów, kiedy
po odrobieniu pracy domowej miała przed sobą cały wieczór, który mogła spędzić
leżąc na kanapie w pokoju wspólnym lub zapisując maczkiem kartki w pamiętniku.
Od pierwszego dnia nie udało jej się nawet ponownie odwiedzić Hagrida.
- Dość –
powiedziała nagle, zatrzaskując książkę. Prawdę mówiąc, zdziwiła tym samą
siebie, ale skoro zaczęła – musiała kontynuować. – Naprawdę, dosyć tego. W ten
sposób nigdy nie wyjdziemy z książek! Ustalmy, ze w piątkowe wieczory nie
będziemy się uczyć. Dobra? Niech to będzie dzień, w którym możemy poleniuchować.
Przez weekend i tak nie dowalą nam więcej, więc zdążymy zrobić wszystko do
poniedziałku. Co wy na to?
Powiodła po
przyjaciółkach rozognionym wzrokiem.
- Ee… Lily,
wszystko w porządku? – zapytała delikatnie Leanne, posyłając Jamie
zaniepokojone spojrzenie.
- Jak najbardziej.
Po prostu doszłam do wniosku, że tak dalej być nie może. Zaharujemy się na
śmierć.
- Ekhm –
odchrząknęła Jamie, patrząc na nią podejrzliwie – Popieram tę ideę. Jednakże…
dziwnie było usłyszeć taką przemowę z twoich ust.
Od tej pory przestrzegały tej
reguły, zupełnie przypadkiem pociągnąwszy za sobą połowę Gryffindoru. Okazało
się to najlepszym możliwym posunięciem – piątek stał się nagle najbardziej
wyczekiwanym dniem tygodnia, znacznie bardziej cenionym niż sobota lub niedziela.
***
Od tamtego pamiętnego patrolu Lily
uważnie, choć dyskretnie, obserwowała Remusa Lupina. Chłopak w dalszym ciągu
nienajlepiej wyglądał i był czymś przygnębiony, jednak nie udało jej się z nim
porozmawiać ani razu – bez przerwy towarzyszyli mu Huncwoci. Początkowo bardzo
ją to denerwowało; do czasu, gdy zobaczyła, jak dobrze wpływa na niego ich
głośna obecność. Wtedy właśnie uświadomiła sobie, jak dobrymi są przyjaciółmi.
Wydawało jej się, że tylko ona
zauważa jego dziwny stan. Ani Jamie, ani Leanne nie zorientowały się, że coś
jest nie tak. Jednak im uważniej Lily obserwowała Huncwotów, tym bardziej była
przekonana, że mają jakąś tajemnicę. Intuicja podpowiadała jej wyraźnie, że to
właśnie ona spędza Remusowi sen z powiek. Kiedyś nawet usłyszała strzępek ich
rozmowy, który jednak niczego nie wyjaśnił, a jedynie pomnożył jej domysły.
- Lunio, i jak tam
samopoczucie? Twój futerkowy problem ma się dobrze? – zapytał półgłosem Potter,
gdy w porze obiadowej zmierzali w stronę Wielkiej Sali.
- No, powiedzmy –
odpowiedział markotnie Remus – Zostało już tylko kilka dni. Jesteście pewni? Po
tym, co stało się ostatnio..?
James nie zdążył
odpowiedzieć, bo w tym momencie oboje zobaczyli idącą za nimi Lily. Przywitali
się z nią trochę sztucznie, wymieniając zaniepokojone spojrzenia – ale ona nie
dała po sobie poznać, że cokolwiek usłyszała. I była to w zasadzie prawda,
bowiem z tego, co wtedy mówili, zrozumiała jedynie to, że za kilka dni coś się
stanie.
***
Na pierwszą w tym roku szkolnym
lekcję starożytnych runów Lily poszła jak na ścięcie, a to z tej przyczyny, że
nikt, kogo znała, nie zamierzał kontynuować tego przedmiotu. To oznaczało, że
najpewniej nie będzie miała się do kogo odezwać, bo znając życie, wyląduje w
jednym pomieszczeniu z samymi sztywniakami.
Rzeczywistość ją zaskoczyła. Kolejka
przed klasą, nie licząc jej samej, składała się z trzech osób i nie zapowiadało
się na to, że ktoś jeszcze do nich dołączy.
Westchnęła ciężko
i podeszła bliżej.
Obaj chłopacy byli
z Hufflepuffu, ale nie zwrócili na jej przybycie najmniejszej uwagi. Byli
pochłonięci rozmową o quidditchu.
Lily uniosła lekko
brwi i przeniosła wzrok na dziewczynę.
- My się znamy,
prawda? – zapytała, rozpoznając w niej natychmiast Weronikę Gibson.
- Można tak
powiedzieć – przyznała, przypatrując jej się uważnie – Chociaż James nie
przedstawił nas tak, jak należy. Okoliczności były raczej nieciekawe.
Lily uśmiechnęła
się i wyciągnęła do niej rękę.
- Jestem Lily.
- Nica Gibson –
przestała taksować ją wzrokiem i uścisnęła jej dłoń, nie bez wahania.
Od tej pory na lekcjach starożytnych
runów, na prośbę profesor Kissington, siedziały w jednej ławce. Lily
wielokrotnie zastanawiała się, jak ona by się czuła na miejscu tej dziewczyny –
pracując w parze z osobą, której jej chłopak nie raz wyznawał dozgonną miłość.
Nie doszła do żadnego wniosku, bo sytuacja była dla niej zbyt abstrakcyjna.
***
Tym razem Lily znów dotarła pod
klasę jako ostatnia. Nica siedziała na parapecie, coś zawzięcie notując. Gdy ją
zobaczyła, natychmiast przestała, wsunęła brulion do torby i sama do niej
podeszła.
- Cześć-
powiedziała, nadal zachowując lekki dystans – Już myślałam, że będę jedyną
dziewczyną.
- Zapomniałam
podręcznika – wyjaśniła Evans, wpychając do torby esej na zielarstwo – i
musiałam wrócić do wieży.
W tej chwili drzwi
otworzyły się i profesor Kissington zaprosiła ich do środka. Niestety nie dane
był jej poprowadzić tej lekcji do końca – po niecałych dwudziestu minutach do
drzwi zapukał jakiś pierwszoroczniak. Z tego, co mówił między głośnymi sapnięciami
wynikało, że kobieta jest niezwłocznie potrzebna profesorowi Dumbledore’owi.
Gdy tylko zamknęły
się za nią drzwi, Nica odwróciła się do Lily i wypaliła z grubej rury:
- Evans, co się
dzieje między tobą a moim chłopakiem?
Lily spojrzała na
nią, nie kryjąc zdumienia.
- Nic absolutnie –
stwierdziła bezmyślnie, lecz po chwili zastanowienia dodała uczciwie –
przynajmniej z mojej strony.
- A z jego?
Lily zmrużyła
oczy, patrząc na nią zagadkowo. Nie znała nigdy takiej osoby jak ona –
zachowywała między nimi dystans, odnosiła się do niej raczej chłodno, była
konkretna i wiedziała, czego chce. Różniła się od wcześniejszych dziewczyn
Pottera jednym: z pewnością nie można jej było nazwać nową ofiarą szukającego.
- To ty jesteś
jego dziewczyną.
Spodobała jej się
chyba ta odpowiedź, bo przygryzła wargi, spoglądając na Lily z namysłem. W
końcu uśmiechnęła się lekko.
- Masz rację.
Nie przeprosiła
jej za to, że na nią naskoczyła, ale przestała traktować ją jako rywalkę,
której trzeba patrzeć na ręce. Wyszło na to, że grono znajomych Lily Evans
poszerzyło się o jedną, dosyć ciekawą postać.
***
- Niech to szlag!
- Wszystko w
porządku?
Lily odwróciła się
w stronę głosu. Jego właścicielem okazał się jeden z dwóch wielbicieli
starożytnych runów. Nie zwróciła na nich wcześniej uwagi, nie potrafiła więc
powiedzieć, który z nich.
- Tak – mruknęła w
odpowiedzi, mocując się z rozerwaną torbą – Szwy puściły.
Chłopak podszedł
do niej i pozbierał z podłogi jej książki, pióro i rolkę pergaminu.
- Reparo! – gdy
torba powróciła do poprzedniego stanu, Lily odebrała od niego swoją własność i
wrzuciła ją do środka – Wielkie dzięki.
- Nie ma za co –
spojrzał na nią, uśmiechając się miło. Lily dostrzegła, że ma ładne, białe
zęby. Był wysoki, lecz nie imponująco; szczupły, lecz umięśniony. Popielata
grzywka opadała mu na oczy. Przystojny, ale nie zniewalająco – podsumowała go w
myślach, jednocześnie uśmiechając się z wdzięcznością.
- Ty jesteś Lily,
prawda? – para szarych tęczówek zatrzymała się na dłużej na jej twarzy.
Zarumieniła się, zakłopotana. Skinęła głową.
- Ja nazywam się Roger
Bones – przedstawił się, nie spuszczając z niej wzroku - Nie mieliśmy wcześniej przyjemności się
poznać, prawda?
Evans uśmiechnęła
się w duchu nad naiwnością tego pytania.
- Muszę już iść –
powiedziała zdecydowanie, przerzucając przez ramię pasek torby – Do zobaczenia,
Roger.
- Do zobaczenia –
odpowiedział, a w jego głosie brzmiało autentyczne rozczarowanie.
Lily, gnana głodem, bez dalszej
zwłoki ruszyła do Wielkiej Sali. Obyła się dzisiaj bez śniadania, co jej
żołądek okrasił głośnym sprzeciwem. Miała wrażenie, że jeszcze trochę, a
wyskoczy z jej brzucha i o własnych siłach pobiegnie zaspokoić swoje potrzeby.
***
James Potter był podekscytowany.
W ostatnim czasie
wyraźnie doskwierał mu brak rozrywek. Choć ciężko było mu to przyznać, to
konieczność wytężonej nauki nawet u Huncwotów pozostawiła swoje piętno –
zdecydowanie mniej ostatnio imprezowali. No i wycinali zdecydowanie mniej
kawałów.
Lunatyk bardzo przeżywał
zbliżającą się pełnię. Syriusz przeżywał to, że w Hogwarcie nie mógł
prenumerować czasopisma „Mój motor”. Peter przeżywał załamanie psychiczne, a w
snach nawiedzała go profesor McGonagall. Natomiast on sam, James Potter, czuł
ogromną potrzebę rozerwania się. Nic dziwnego, że z niecierpliwością oczekiwał
nadejścia pełni. Nie mówił o tym Remusowi, bo ten z pewnością skwitowałby to
tylko gorzkim komentarzem i wzruszeniem ramion. Z jego punktu widzenia, zapewne
miał rację. Ale Rogacz wiedział swoje.
- James, czy ty mnie w ogóle
słuchasz?
Lekko ochrypły
głos Niki sprowadził go z powrotem na ziemię.
- Wybacz, kotku.
Zamyśliłem się.
- Tyle to sama
zauważyłam – stwierdziła sucho, patrząc na niego wilkiem.
James z trudem
powstrzymał się od przewrócenia oczami. Nica była pierwszą taką dziewczyną, z
którą się spotykał. Taką, czyli inteligentną i samodzielnie myślącą. I
wymagającą jego uwagi.
- Przepraszam – powiedział więc, uśmiechając
się do niej czarująco – mogłabyś powtórzyć?
- Pytałam, czy
masz jakieś plany na wieczór – odparła, odwracając głowę i nie pozwalając mu
się pocałować. – w domyśle: szlaban.
- Szlabanu nie mam
– zaczął James ostrożnie – ale wieczór mam zajęty.
Uniosła lekko
brwi, ale nie próbowała wyciągnąć z niego niczego więcej.
- W takim razie
trudno. Do jutra. – musnęła wargami jego policzek i oddaliła się, powiewając
włosami.
- Nica, poczekaj!
– zawołał, doganiając ją – Gdzie idziesz?
Spojrzała na niego
trochę zaskoczona. Po chwili uśmiechnęła się kpiąco.
- Myślałam, że to
moja sprawa, gdzie i z kim przebywam – zauważyła głosem pełnym politowania.
Obdarzyła go jeszcze przeciągłym spojrzeniem i odwróciła się na pięcie. Zanim
zdążył otworzyć usta, zniknęła za rogiem korytarza, pozostawiając po sobie
mgiełkę kwiatowego zapachu.
***
- Lily, litości – jęknęła przeciągle Leanne,
spoglądając na nią błagalnie – Chyba nie mówisz poważnie?
Evans spojrzała na nią i zagryzła lekko wargi.
- Ty naprawdę chcesz to zrobić.
Lily energicznie przytaknęła.
- Świetnie – mruknęła ze zrezygnowaną miną – Ale na mnie nie licz. Nie będę ich szpiegować.
Evans spojrzała na nią i zagryzła lekko wargi.
- Ty naprawdę chcesz to zrobić.
Lily energicznie przytaknęła.
- Świetnie – mruknęła ze zrezygnowaną miną – Ale na mnie nie licz. Nie będę ich szpiegować.
- Leanne! Proszę!
To wcale nie jest szpiegowanie, po prostu…
- …szpiegowanie…
- No… no tak.
- Lily, na miłość
boską, jesteś prefektem! A nawet pomijając to, to, co chcesz zrobić, jest
absurdalne.
- Wcale nie. Mówię
ci, że słyszałam wyraźnie, jak Black mówił, że…
- Dobrze, dobrze,
już to mówiłaś. Ale co w tym niepokojącego, że oni mają coś do zrobienia? Każdy
ma jakieś plany.
- Wiem, Leanne,
ale jestem pewna, że to coś niezgodnego z regulaminem. Chcą się chyba wymknąć z
zamku i to ma chyba coś wspólnego z Remusem..
- Lill, i co z
tego? Jeśli za nimi pójdziesz, ty też złamiesz regulamin.
- Ale tylko dla
dobra sprawy. Martwię się o Remusa.
- Oj… no dobrze, dobrze… pójdę z tobą. Ale
Jamie lepiej się nadaje na takie akcje. – złamała się w końcu, krzywiąc się
niemiłosiernie.
- Wiem, ale ona
odrabia dzisiaj szlaban u McGonagall. Proszę!
- Dobra, już
dobra… ale żądam w zamian całej torby czekoladowych żab.
- Masz to jak w
banku. – Lily uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością i obie skierowały się do
Wieży Gryffindoru.
***
Gdy zniknęły za rogiem korytarza, w
miejscu, gdzie wcześniej się zatrzymały, zmaterializował się czarnowłosy
chłopak. Spojrzał w ślad za dziewczynami i uśmiechnął się do siebie,
poprawiając okulary, które zsunęły mu się na sam czubek nosa. Wepchnął do
kieszeni szaty swoją niezawodną pelerynę niewidkę, obracając w palcach
niepozorne lusterko.
- Syriusz! –
powiedział rozkazującym tonem, rozglądając się dookoła. Po chwili w szklanej
tafli pojawiła się twarz Blacka.
- O co chodzi,
stary?
- Łapa, słuchaj,
zmiana planów.
***
Gdy dotarły do pokoju wspólnego,
Jamie już nie było. Katie przekazała im tylko, że udała się do gabinetu
profesor Mcgonagall, nie wiedziała jednak, kiedy wróci.
Wobec tego Lily
ostatecznie wykluczyła Lewis ze swoich planów.
- Zastanów się
jeszcze – nudziła Leanne, pochylając się nad esejem z zielarstwa – Podejrzewam,
że jeśli Huncwoci nie chcą mieć towarzystwa, potrafią o to zadbać.
Lily uznała
odpowiedź za zbyteczną. Była przekonana, że robi tylko to, co powinna.
Zaczęła się niepokoić, kiedy w ciągu
następnej godziny Huncwoci nie pojawili się w wieży.
- Może są w swoim
dormitorium? – bąknęła Leanne, dobrze wiedząc, że to niemożliwe – gdy
wychodziły po kolacji z Wielkiej Sali, cała czwórka dopiero co się w niej
pojawiła.
Mimo tego Lily
zakradła się po spiralnych schodkach i przyłożyła ucho do drzwi ich sypialni.
Odpowiedziała jej jedynie cisza.
- Nie ma ich –
zrelacjonowała poirytowana, kiedy z powrotem padła na fotel – Nie mam pojęcia,
co oni tak długo robią. Przecież muszą tu wrócić!
Leanne przytaknęła
bez przekonania.
Dokładnie dwie godziny i
czterdzieści trzy minuty później, kiedy Leanne smacznie drzemała w fotelu, a
Jamie wróciła z aresztu, Lily przekonała się, że jednak nie musieli.
- Śledzić
Huncwotów? – powtórzyła Jamie, unosząc lekko brwi – W takim razie co wy tu
robicie? Kiedy szłam do McGonagall, widziałam, jak wychodzili na błonia.
- Świetnie –
warknęła Lily – A taka byłam pewna, że wymkną się dopiero później!
- Przykro mi –
ziewnęła Leanne – Ale może to i lepiej, Lill.
Zaraz pożałowała
tych słów, ponieważ rudowłosa zerwała się na równe nogi i jak z procy wyleciała
z pokoju wspólnego. Przyjaciółki wymieniły zrezygnowane spojrzenia.
- Nie ma co jej
gonić – mruknęła Jamie – Kiedy sobie coś ubzdura, nie ma na nią mocnych.
***
Do ciszy nocnej pozostał niecały kwadrans,
więc gdyby Lily kierowała się rozsądkiem, powinna była w podskokach pędzić do
dormitorium.
Zamiast tego kręciła się w okolicach Sali Wyjściowej. Szansa, że jeszcze odkryje tajemnicę Huncwotów była bliska zera, jednak nie potrafiła odpuścić. Nie teraz.
Zamiast tego kręciła się w okolicach Sali Wyjściowej. Szansa, że jeszcze odkryje tajemnicę Huncwotów była bliska zera, jednak nie potrafiła odpuścić. Nie teraz.
Wybiła
jedenasta. Gdyby wpadła na jakiegoś nauczyciela, prefekta, Filcha lub panią
Noriss, zarobiłaby drugi w swojej szkolnej karierze szlaban. Prawdopodobnie
Gryffindor straciłby przez nią punkty. I chociaż nie cierpiała, gdy ktoś tak
bezmyślnie nadszarpywał dobre imię domu, uparcie tkwiła na korytarzu.
Po kilku minutach, które dłużyły jej
się niemiłosiernie, usłyszała kroki. Przestraszona, uskoczyła za popiersie
Grzegorza V. Skuliła się w sobie, starając się nie oddychać. Ktoś szedł korytarzem, wcale się nie
spiesząc. Lily bardzo długo nie mogła rozpoznać tej osoby, ponieważ rzucany
przez nią cień był dziwacznie zniekształcony. Dopiero kiedy kroki minęły jej
kryjówkę, rozpoznała przygarbioną sylwetkę i czarne, przetłuszczone włosy.
- Snape?
Zanim zdążyła się
opamiętać, stanęła na środku korytarza. Ślizgon spojrzał na nią, zaskoczony.
- Co tu robisz,
Lily? – zapytał, podchodząc do niej. Kiedy mimowolnie cofnęła się o krok,
natychmiast się zatrzymał.
- Lepiej mi
powiedz, co ty tu robisz. – powiedziała sucho, spoglądając na niego spode łba.
Nie odpowiedział,
patrzył na nią tylko zmrużonymi oczami. Po chwili jego twarz wykrzywił jakiś
dziwny grymas, który był chyba gorzkim uśmiechem.
- Dzisiaj jest
pełnia.
Lily spojrzała na
niego tak, jak by był niespełna rozumu.
- I co z tego? –
zapytała szorstko – Co miesiąc jest. Co miesiąc urządzasz sobie takie spacerki?
Jesteś tu teraz dlatego, że jest pełnia? Czy może z innego powodu?
- Nie – uśmiechnął
się pokrętnie, spoglądając na nią z namysłem – To ty jesteś tu tylko dlatego,
że jest pełnia.
- Co? Wcale nie. –
teraz była już prawie zaniepokojona – Majaczysz, czy co?
- Nie, Lily,
wszystko ze mną w porządku. Ale na niektórych twoich przyjaciół księżyc ma zły
wpływ.
- Nie jesteś moim
przyjacielem.
- Ja nie – zgodził
się, choć jego oczy pociemniały, a przez twarz przemknął grymas bólu – Ale masz
przecież innych przyjaciół, prawda?
- Jasne, że tak –
żachnęła się. Miała serdecznie dość tej rozmowy. Postanowiła, że najwyższy czas
wracać do Pokoju Wspólnego. – Idź do diabła, Snape. Nie obchodzi mnie, co tu
robisz.
- No cóż. Nie
powiem tego samego, bo wiem, co tu robisz. I dobrze ci radzę – nie rób tego
więcej.
Lily łypnęła na niego ze złością.
- Nie mów mi, co
mam robić. I zaręczam ci, że nie możesz wiedzieć, co mnie tu sprowadziło.
- Ależ skąd. Ja
wiem, co cię tu sprowadziło: wycie wilka. Posłuchaj mnie, bo nie chcę mieć cię
na sumieniu.
- Ty nie masz
sumienia – powiedziała Lily lodowato – przestań bredzić. Jakie wycie?!
- Możesz nie
nienawidzić, Lily, ale nigdy nie przebywaj w pobliżu Lupina w czasie pełni.
Jeśli nie chcesz zrobić tego dla mnie, zrób to dla siebie.
***
Lily długo nie mogła znaleźć sobie
miejsca. Kiedy wróciła do wieży, obie przyjaciółki już spały, nie miała z kim
pogadać o tym dziwnym spotkaniu. Czuła silną potrzebę przeanalizowania tego
jeszcze raz, lecz z drugiej strony wiedziała, że przyjaciółki mogły ją za to
zrugać. Zapewne miały rację. Snape próbował, jak zawsze, przeciągnąć ją na
swoją stronę. Ale mimo wszystko… Był zdrowy na umyśle. Była pewna, że jego
słowa nie były pustą gadką, że coś chciał jej przekazać. W końcu nawet nie
próbował jej przepraszać ani nagabywać. Ostrzegał ją przed jej najlepszym
przyjacielem.
Lily zagryzła wargi i przykucnęła na
parapecie. Powiodła rozgorączkowanym wzrokiem po błoniach. W końcu nie odkryła,
czego tak pilnie strzegą Huncwoci. Westchnęła, rozczarowana.
No i dlaczego
Snape był przekonany, że jej obecność w pobliżu Sali Wyjściowej była związana z
pełnią? Przecież to nie miało sensu. Zamierzała śledzić Huncwotów, a oni z
pewnością nie zwracali uwagi na fazy księżyca.
Zamarła.
Zupełnie nagle,
poruszone ta jedną myślą, trybiki w jej głowie zaczęły pracować na najwyższych
obrotach.
* *
Phil!
OdpowiedzUsuńTym razem NAPRAWDĘ krótko.
Cieszę się, że Lily w twoim blogu nie jest taka Wspaniała. Co chcę przez to "powiedzieć"? A to, że W innych blogach (wybacz mi, ale nie mogę pisać o twoim blogu bez porównywania go do innych:) Lily jest super inteligentna, od razu wszystkiego się domyśla, obraża się na cały miesiąc za jeden wykręcony jej kawał tak, że później wszyscy muszą ją przepraszać, stać pod drzwiami i takie tam.... A w tym blogu? Tutaj rozegrałaś to wspaniale. Lily powoli ustala fakty (jeszcze ta tajemnicza rozmowa z Severusem- rewelacja) Wiesz o co mniej więcej mi
chodzi?
~Kasia
PS1 Szlag! Znowu wyszło dłużej niż zamierzałam!
PS2 Myślę, że ten komentarz jest beznadziejny i całkowicie bez sensu, ale nie potrafię inaczej sformułować moich uczuć :)
Aha! Jeszcze jedno.
OdpowiedzUsuńCzy Lily wie, że James jest w posiadaniu peleryny niewidki?