czwartek, 9 sierpnia 2012

11. Brak słów i sów


Lily uniosła się na łokciach i przeturlała na drugi koniec łóżka, wpatrując się w okno. Dawno już przestał padać śnieg, który nadał przygotowaniom do świąt ten magiczny charakter – cały stopniał tuż przed Gwiazdką, pozostawiając szare ulice boleśnie obdarte z jakiejkolwiek świeżości. Tak wyczekiwane przez nią święta przemknęły prawie że niepostrzeżenie, pozostawiając po sobie nieopisane ilości jedzenia.
Ale Lily wiedziała, że tak będzie. Wpatrując się uporczywie w szybę, nie wypatrywała śniegu – wypatrywała sowy. Sowy, która uparcie nie nadlatywała.
Żeby sprecyzować – nie nadlatywała ta właściwa.
Westchnęła ciężko, podnosząc się do pionu. Nie ma co tracić całego dnia na bezsensowne oczekiwanie. Jeśli napisze, to napisze. A jeśli nie – cóż, to jeszcze nie koniec świata.
- O co mi w ogóle chodzi? – zapytała Lily swoje odbicie w lustrze – Przecież to, że nie napisał, oznacza tylko tyle, że jest zajęty. W końcu są święta, rodzinny czas.
Lustrzana Lily spojrzała na nią niepewnie, zupełnie tak, jakby sama nie wiedziała, skąd bierze się ten dziwny niepokój.  
***
            Ten poranek w rezydencji państwa Lewis był wyjątkowo ciężki. Nad całym domem zawisła złowroga cisza, pełna wzajemnej niechęci. Była tak gęsta, że zdawała się osadzać na wszystkich eleganckich sprzętach, dywanach, obrazach i samych domownikach.
Salon był wielkim pomieszczeniem, w którym zawsze panował chłód. Wysoki na dwie kondygnacje, ze skórzanymi kanapami i najdroższymi wazami z chińskiej porcelany, z wyeksponowaną niby skarb gigantyczną smoczą skórą, którą pan Lewis otrzymał od kogoś w podzięce za wstawiennictwo w interesach. Najlżejszy nawet szept odbijał się poczwórnym echem od śnieżnobiałych ścian i zdawał się wprawiać w wibracje ze smakiem porozstawiane dekoracje, z których każda była wybrana osobiście przez panią Lewis.
W tym właśnie pokoju wybuchły nagle dźwięki Armagedonu. Brzmiało to tak, jakby jakaś olbrzymia żelazna budowla zawaliła się nagle wśród huku burzy.
- JASMINE LEWIS!
Jamie uśmiechnęła się do siebie, obdarzając spojrzeniem pełnym uznania mugolski wynalazek, z którego za jednym ruchem gałki gruchnęła kakofonia dźwięków zespołu rockowego, wstrząsając posadami rezydencji państwa Lewisów.
- Słucham, mamo? – zapytała słodko, wygodniej rozkładając się na skórzanej kanapie.
- Co to jest!? – wrzasnęła Kirsten Lewis. Wkroczyła do salonu i zamaszystym ruchem różdżki zdławiła wydobywające się z nieznanego jej urządzenia zawodzenia – Możesz mi powiedzieć, co ten mugolski śmieć robi w moim domu?!
- Nie podobało ci się, mamo? – zdziwiła się, unosząc się na łokciach – Bardzo mi przykro. Myślałam, że jak posłuchasz trochę dobrej muzyki, to poprawi ci się humor i przestaniesz się pieklić z powodu choinki.
            Kirsten Lewis była kobietą elegancką. Może nie można jej było nazwać piękną - a nawet ładną - jeśli chciało się zachować czystość sumienia. Była jedną z tych kobiet, które były zadbane, miały wyrafinowany gust i zawsze perfekcyjny makijaż, a także strój dobrany odpowiednio do sytuacji, ale jej twarzy brakowało wyrazu. Zawsze mrużyła lekko oczy, co upodabniało ją do modliszki, i mocno zaciskała szczękę, co z kolei budziło skojarzenia z imadłem. Tak wyglądała codziennie, nawet ubierała się zawsze w jednej gamie kolorystycznej. Jednak na dźwięk słowa ‘choinka’ zaszła w niej nagła, zastanawiająca zmiana – rysy ściągnęły się jeszcze bardziej, policzki pobladły wyraźnie pomimo warstwy pudru, a oczy zamieniły się w szparki ciskające błyskawice.
- Jeśli chodzi o choinkę, Jasmine, możesz być spokojna, że zostaniesz za to sowicie ukarana. Zepsułaś mi, ojcu i Sally całe święta, co nie zostanie ci zapomniane. Jeśli jednak w tej chwili nie przestaniesz się zachowywać w ten obrzydliwie pyszny sposób, możesz się więcej nie pokazywać w tym domu, rozumiesz? Moja cierpliwość ma swoje granice. Nie pozwolę, żeby ktokolwiek przebywający pod moim dachem tak się zachowywał. Niszczysz reputację, na którą twoi dziadkowie, twój ojciec i ja pracujemy od lat. Do tej pory patrzyłam przez palce na twoje wybryki, ale tuzin brudnych szlam pałętających się za twoją namową po moim domu w Dniu Bożego Narodzenia to kropla, która przepełniła czarę. Twoje upodobanie do mugoli jest odpychające, ale NIGDY nie pozwolę ci zarazić tym Sally, rozumiesz? Muszę mieć córkę, z której będziemy mogli być dumni. Dlatego właśnie pójdziesz teraz do swojego pokoju i wyjdziesz z niego dopiero na kolację. I masz zejść na nią ubrana jak człowiek. 
- Nie.
- Słucham?
- Nie. Nie zejdę na kolację, bo nie będzie mnie już wtedy w tym domu. Jesteś obłudną materialistką i, szczerze mówiąc, wstydzę się jakichkolwiek więzów krwi między nami.
Jamie stała wyprostowana, z rękami skrzyżowanymi na piersiach, patrząc matce prosto w oczy. Miała świadomość tego, że słów, które właśnie padły, nie wymaże nic i nigdy.
Ale z pewnym zdziwieniem stwierdziła, że niewiele ją to obchodzi.
***
Hej, Roger
Co u Ciebie? Nie dajesz znaku życia i zaczynam się trochę martwić..


Kochanie,
Jak mijają ci święta? Wszystko w porządku? Może moglibyśmy


Roger,
możesz mi powiedzieć, co się dzieje? Powiedziałeś mi na peronie, że sam do mnie napiszesz. Nie wiem, czym mam to rozumieć tak, jak to rozumiem.. Dlatego napisz mi po prostu, jak się mają sprawy. Póki co gubię się w domysłach i pomału zaczynam się martwić..
Proszę, odpisz mi jak najszybciej.

Lily
Lily odrzuciła na bok pióro, prawdziwie sfrustrowana. Zabębniła powalanymi atramentem palcami po blacie biurka, zostawiając na nim ciemne ślady. Jeszcze raz przeczytała cztery linijki, które udało jej się w końcu, z wielkim trudem, ułożyć.
- Żałosne – mruknęła sama do siebie, odgarniając włosy z oczu – Po prostu żałosne.
Wzięła głęboki oddech i chwyciła pióro raz jeszcze, z zamiarem skreślenia wszystkiego, co napisała, jednak zanim stalówka dotknęła pergaminu, rozległo się pukanie i przez uchylone drzwi do pokoju zajrzała pani Evans.
- Lilcia, skarbie, masz gościa.
- Gościa? – powtórzyła, patrząc na nią nierozumiejąco. Dopiero po chwili, kiedy ponownie przeanalizowała słowa mamy, zerwała się na równe nogi, ponownie odrzucając pióro.
Wyminęła mamę i zbiegła po schodach, czując serce kołaczące się w piersi. Bardzo starała się powstrzymać jakiekolwiek domysły co do tożsamości gościa, bo bardzo się bała, że okaże się być..
Jamie.
Gościem była Jamie.
- Jam? – zapytała zaskoczona, przystając w pół kroku.
- Hej, Lill. Przepraszam, że tak bez zapowiedzi.
- Przepraszasz? – dziewczyna wytrzeszczyła oczy, nie mogąc uwierzyć własnym uszom – Jamie, wszystko w porządku?
Blondynka spojrzała na nią ciężko, więc Lily czym prędzej doprowadziła się do porządku. – Wiesz przecież, że możesz wpadać kiedy tylko chcesz. Masz na coś ochotę?
- Nie, coś ty.
Lily jeszcze raz spojrzała na nią podejrzliwie. Zachowywała się nienaturalnie, zupełnie tak, jakby stało się coś poważnego. Normalnie, kiedy odwiedzała ją w domu, bez najmniejszego skrępowania składała panie Evans zamówienia na swoją ulubioną sałatkę.
- Leć na górę, ja wezmę tylko coś do picia i zaraz przyjdę – zdecydowała Evans, biorąc od niej płaszcz – Poczekaj chwilkę.
***
            Zimowa sceneria nadawała dolinie Godrika pewien niezaprzeczalny urok, któremu poddawał się każdy, nawet ci, którym brakowało wrażliwości artystycznej i uwielbienia piękna. No, może jednak z małymi wyjątkami.
- Stary, długo jeszcze? – zapytał Syriusz, nie próbując nawet zatuszować niechęci w swoim głosie. Razem z Jamesem siedzieli na drzewie.
Tak, na drzewie.
- Łapa, mówiłem ci, że możesz wracać, jeśli tylko chcesz – warknął na niego Potter, zmęczony wysłuchiwaniem utyskiwań przyjaciela – Ja chcę tu jeszcze zostać.
Black westchnął ciężko, spoglądając na ziemię poprzez ośnieżone gałęzie.
- Posłuchaj, Rogacz. Pomyślmy logicznie. Jak, na Merlina, chcesz namierzyć człowieka, co do którego nie wiesz, gdzie mieszka, nie wiesz, z kim jest spokrewniony i nie wiesz nawet, czy nie spędza Bożego Narodzenia na Karaibach?
- Skutecznie – burknął James, łypiąc na niego spod zmarszczonych brwi.
- Oj, Rogacz, Rogacz. Co ty chcesz osiągnąć?
- Chcę się czegoś o nim dowiedzieć, ile razy mam ci to powtarzać? Naprawdę jesteś tak ograniczony, że nie możesz tego pojąć?
- Uspokój się. Dobra, dotarło, chcesz się czegoś dowiedzieć. Ale po co? Co ci to da? Daj człowiekowi żyć. To, że dowiesz się, co jada na śniadanie, nie zmieni tego, że Lily teraz z nim chodzi –Syriusz odwrócił się do niego, przytrzymując asekuracyjnie gałęzi – Według mnie powinieneś przyhamować. To, co robisz, zakrawa o paranoję, wiesz? Przecież podobno ją odpuściłeś?
- Łapa, ale to zupełnie nie o to chodzi!
- A o co?
- Po prostu mam przeczucie, rozumiesz? Mam przeczucie, że on nie jest odpowiednim chłopakiem dla Lily. Ani trochę. Nie chcę, żeby ją skrzywdził, nie chcę, żeby ją rozczarował. Odpuściłem ją jako dziewczynę, ale wciąż się o nią martwię.
- Jednym słowem chcesz znaleźć na niego haka, żeby odwieść ją od związku z nim?
- No.. tak. Ale to nie jest moje widzimisie, tylko..
- Tylko twoje widzimisie.
James westchnął, przecierając twarz dłonią.
- Posłuchaj mnie, stary. Wiesz, że chcę dla ciebie jak najlepiej. Nie wnikam, czy ją odpuściłeś, czy też nie, bo tak czy tak ci na niej zależy. Rozumiem, że wnerwia cię ten koleś i może nawet masz jakieś sensowne powody ku temu, jak na przykład to, że źle traktuje swoją miotłę, więc dziewczynę pewnie też. Ja naprawdę to rozumiem. Ale nie powstrzymasz Evans, mówiąc jej takie rzeczy. Ona musi się sama o tym przekonać, a ty musisz jej na to pozwolić. Nie jest z cukru, nie roztopi się, jeśli okaże się dupkiem. Wręcz przeciwnie, doskonale sobie poradzi. Radziła sobie z tobą przez przeszło pięć lat.
To silna dziewczyna.
- Wiem, że sobie poradzi, ale ja chcę jej oszczędzić bólu i rozczarowań.
- To zaiste szlachetne z twojej strony – zakpił Black – ale im bardziej będziesz mieszał w jej życiu, nieproszony, tym większe prawdopodobieństwo, że ona cię znowu znienawidzi na dobre, nawet jeśli będziesz miał rację. Musisz jej pozwolić kierować własnym życiem, James.
- Ugh – stęknął Potter, wpatrując się w przyjaciela z niedowierzaniem – Nie miałem pojęcia, że potrafisz obracać takimi patetycznymi zwrotami, wiesz?
- No widzisz – uśmiechnął się lekko, zeskakując na ziemię – dla ciebie wszystko, kochanie.
***
            - Co to jest?
Lily zatrzymała się w progu, niosąc dwa kubki z gorącym kakao. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, co jest na kawałku papieru, który trzymała w reku Jamie.
- List – wyjaśniła oględnie, czując, jak robi jej się gorąco – Daj, zapomniałam wysłać.
- I całe szczęście – oznajmiła blondynka, patrząc na nią ze zgrozą – Ten twój list aż ocieka służalczością.
- Nie mów tak – poprosiła, przykrywając dłonią płonące policzki – Po prostu się zmartwiłam. Poza tym.. to moja prywatna sprawa.
- Nie ma mowy, skarbie, nie wyślesz tego – oświadczyła spokojnie Lewis, chowając pergamin do tylnej kieszeni dżinsów – Jesteś wspaniałą dziewczyną, Lily, wspaniałą, mądrą i niezależną. Są lepsze sposoby na chłopaka, który cię olewa, niż wysyłanie mu żałosnych, błagalnych liścików, kiedy to on powinien napisać pierwszy.
- Tak?.. – złamała się Lily, podając jej jeden kubek – Na przykład jakie?
- Zanim do niego napiszesz, poczekaj przynajmniej dwa dni od jego listu, poza tym tak organizuj sobie czas, żeby dobrze się bawić bez niego. Tak naprawdę wcale go nie potrzebujesz, tylko musisz sobie z tego zdać sprawę. Niech on potrzebuje ciebie.
Lily nie odpowiedziała, stawiając oba kubki na zniszczonym blacie.
- Od kiedy jesteś taką specjalistką, hm? – zapytała na poły kpiąco, by ukryć to, że cisza ze strony Rogera sprawiała jej przykrość – Przecież wyznajesz zasadę szczerości. Nadmiernej szczerości.
Jamie wzruszyła ramionami, usadawiając się na parapecie:
- Ale to ja. Ty potrzebujesz innej zasady, mam rację?
- Może masz rację..  Powiesz mi wreszcie, co się stało? Bardzo się starasz, ale zaczynam się już poważnie martwić. Pierwszy raz widzę cię w takim stanie.
- Po prostu.. trochę pokłóciłam się z rodzicami, to wszystko – wyjaśniła, wzruszając ramionami. Włosy opadały jej na policzki, gdy pochyliła się, by zacisnąć palce na uchu kubka.
- Trochę?.. – powtórzyła Lily, mrużąc oczy – Jam, ale wy się kłócicie przynajmniej dwa razy dziennie. Tym razem chyba stało się coś poważniejszego, co?
- Nie.. tylko zwykła kłótnia. Tyle, że nie wrócę już do domu.
- Jak to nie wrócisz? – zdumiała się Lily – Jamie, coś ty narobiła?
***
            Zapadał zmierzch, co zimą oznaczało mniej więcej tyle, że nagle zrobiło się czarno – zupełnie, jakby ktoś na górze postanowił wyłączyć światło. Co więcej, znowu było zimno – na dworze trzymał szczypiący mróz, a resztki śniegu, które od tygodnia przelewały się po angielskich chodnikach, na powrót zamarzły i stały się śmiertelnie śliskimi bryłami utrudniającymi komunikację miejską.
Było późne popołudnie 31 stycznia, Sylwester.
            Dom państwa Evans był rzęsiście oświetlony, co w granatowych resztkach dnia spływających po okolicy rzucało się w oczy z odległości kilometra. To, czego nie można było dostrzec z tejże odległości, to atmosfera panująca w środku – a była ona zdecydowanie wyjątkowa. Był to bowiem wieczór, w którym progi posesji miał przekroczyć, po raz pierwszy, Vernon Dursley, który był, według relacji starszej córki, „naprawdę wspaniałym człowiekiem”.  Oczywiście to stwierdzenie, zamiast uspokoić zaalarmowanych rodziców, tylko rozbudziło ich obawy co do tożsamości gościa. Petunia nigdy wcześniej nie przyprowadzała do domu nikogo poza jedną koleżanką, od której przepisywała zeszyty w czasie choroby. Była to więc bez wątpienia przełomowa chwila dla całej rodziny, podszyta jednocześnie przestrachem wywołanym przez domysły co do pobudek, z jakich Petunia zdecydowała się wreszcie przyprowadzić do domu swojego kolegę. 
            Lily miała zdecydowanie bardziej zdystansowany stosunek do całej sprawy, co oczywiście było zupełnie normalne – ona, w przeciwieństwie do rodziców, przez cały czas miała świadomość, że zbliża się moment, w którym dziewiętnastoletnia już przecież Petunia zacznie sprowadzać do domu chłopaków. Co prawda nie do końca wierzyła w to, że człowiek, który w pełni akceptuje osobowość jej siostry jest do końca normalny, ale mało ją to obchodziło. Choć może zabrzmi to egoistycznie, była zbyt pochłonięta własnym życiem, by mieć jakikolwiek emocjonalny stosunek do wizyty potencjalnego przyszłego szwagra.
            O godzinie siedemnastej miała już serdecznie dosyć wysłuchiwania wywodów swojej mamy, która próbowała sama siebie przekonać, że po wizycie ‘tego chłopca’ nie powinna spodziewać się niczego niepokojącego. Przytakiwała tylko, ukrywając znużoną minę. Przygotowywała herbatę dla siebie i Jamie, która ustalała właśnie z Leanne, co powinny przynieść na składkową imprezę sylwestrową. Początkowo plany miały inne: po długich debatach ustaliły w końcu, że spędzą tę wyjątkową noc w trójkę, w mieszkaniu Leanne. Jednak w momencie, kiedy udało im się podjąć tę decyzję, Nica Gibson zaprosiła je na przyjęcie, na którym będą ludzie z Hogwartu. No i oczywiście, postawiła je w takiej sytuacji, że nie wypadało odmówić – zgodnie jednak doszły do wniosku, że we własnym gronie i tak spotykają się non stop, nie będzie więc to znowu nie wiadomo jaka strata.
            - Mamo, idę na górę. Musimy się z Jamie uszykować i wychodzimy, dobrze? – oświadczyła Lily, chwytając oba kubki z aromatycznym naparem – Po imprezie idziemy do Leanne.
- Dobrze, dobrze – przytaknęła pani Evans, z wyraźnym roztargnieniem patrząc na córkę – Myślisz, że muszę się ubrać jakoś specjalnie, kiedy on przyjdzie, czy mogę zostać tak, jak jestem?
Lily przewróciła oczami, jęknąwszy w duchu.
- Mamo, nie denerwuj się. To nie królowa zaszczyci nas swoją wizyta, tylko jakiś nie do końca poczytalny licealista.
- Dlaczego nie do końca poczytalny?..
- Ech.. nieważne.. Ja idę.
Wspięła się po schodach, dokonując w myślach przeglądu swojej garderoby. Skoro wybierała się na pełnowymiarową imprezę, musiała bardziej się wysilić – nie chciała wyglądać jak szara myszka na tle Niki i wszystkich innych. Jednocześnie męczyło ją przeświadczenie, że nie ma na to szans – sprzeciwiały się temu naturalne walory gospodyni i ich brak w jej przypadku.
- Jamiee.. – jęknęła, otwierając sobie drzwi łokciem i zamykając za sobą kolanem – Nie mam w co się ubrać.
- Phi – prychnęła przyjaciółka, wskazując na jej pękatą szafę – błagam cię. Ty? Masz pełno kiecek.
Pochyliła się znowu nad listem, który przyniosła płomykówka ojca Leanne, skrobiąc odpowiedź na odwrocie.
- I co, mamy coś wziąć ze sobą?
- Nic nie mówiła. Zapewne panna Gibson ma w domu wszystkie niezbędne dobra.
Lily spojrzała na nią ciężko i z rezygnacją zajrzała do szafy. Szykował się długi wieczór. I jeszcze dłuższa noc.

***
Dom Niki stał nieco na uboczu. W dziennym świetle zapewne nie wyróżniał się niczym specjalnym, teraz jednak, o dwudziestej, prezentował się wyjątkowo. Był rzęsiście oświetlony – światło padało nie tylko z odsłoniętych okien, ale również z magicznych lampionów unoszących się w powietrzu i oświetlających drogę do środka.
- Ciekawe, czy rzuciła na nie zaklęcia antymugolskie – mruknęła pod nosem Lily, przestępując z nogi na nogę. Mróz nie był tego wieczora zbyt silny, ale mimo wszystko odczuwała pewien dyskomfort w swojej jedwabnej sukience i cienkim płaszczyku.  Wygląd wymaga poświęceń.
- Przypuszczam, że tak – stwierdziła Jamie, rozglądając się dookoła ciekawie – zobacz, w tej ciemności światełka wiszące w powietrzu już dawno zwróciłyby czyjąś uwagę.
Evans skinęła głową, poprawiając nieco ułożenie rudych loków.
Czuła się trochę niezręcznie – całe to przyjęcie było jakieś podejrzane. Dziwne. I zupełnie niespodziewane. Owszem, można było powiedzieć, że polubiły się z Niką, ale z całą pewnością nie na tyle, żeby spędzać razem sylwestrowy wieczór. Może ich relacje osiągnęłyby taki poziom zażyłości, gdyby nie widmo Pottera, które wyrastało między nimi jak mur. Lily kilka razy próbowała zwalczyć tą przeszkodę, ale Nica pozostawała zdystansowana, zupełnie mimochodem dając po sobie poznać, jak wielkim cierniem w jej sercu jest fakt, iż jej chłopak uganiał się za Lily Evans, odkąd tylko ją poznał. To, czego Lily nie mogła wiedzieć, to to, że Nica nie potrafiła przejść nad tym do porządku dziennego. Wbrew własnej woli zaangażowała się w związek z Jamesem, przelewając na niego silniejsze uczucia, niż ktokolwiek mógł przypuszczać. I przez cały czas walczyła sama ze sobą, by nie pokazać po sobie słabości. Lily nie mogła wiedzieć, jak bardzo boli świadomość, że osoba, w której się zakochamy, nie tylko nie odwzajemnia w pełni naszych uczuć, ale też w dowolnej chwili opuściłaby nas dla kogoś innego. Nie mogła wiedzieć, że ona sama była wiecznie obecna między Gibson i Potterem – chociaż żadne z tej dwójki nie wymieniało jej imienia.
- Może wejdziemy do środka, co? – Jamie przerwała jej rozmyślania, szczękając zębami – Leanne wie, gdzie ona mieszka, a ja zaraz zamarznę.
- Możemy wyczarować płomień.. – zaproponowała Lily bez przekonania. Niechęć do wchodzenia do środka walczyła w niej z paraliżującym zimnem.
- Taki płomyk nic nam nie da. Zresztą czekanie tutaj jest naprawdę bez sensu. To nie jest obóz wroga, nie musimy się bać, że nas rozdzielą i wyślą do trzech różnych obozów karnych.
- Tak, wiem, ale Leanne zna ją najlepiej.. no i to ona otrzymała zaproszenie..
- Przecież ty też ją znasz. A zaprosiła nas wszystkie. Gdyby Leanne nie była akurat dzisiaj u tej cioci czy kogoś, to mogłybyśmy się umówić u niej. Byłoby prościej.
Lily już otworzyła usta, by coś odpowiedzieć, gdy gdzieś za nimi rozległ trzask, jaki towarzyszy czyjejś aportacji lub deportacji. Ciemność na moment zamigotała i pojawiła się w niej smukła sylwetka Leanne.
- Wreszcie! – zawołały obie, gdy zbliżała się do nich szybkim krokiem, jednocześnie zbierając włosy w wytworny kok. Potrafiła w niecałą minutę tak je upiąć, że wyglądały, jakby dopiero co wyszła od dobrego fryzjera.
- Długo czekacie? Przepraszam was, ale musiałam jeszcze raz wrócić do cioci, bo zostawiłam u niej sukienkę – wyjaśniła, uśmiechając się do swoich dwóch przyjaciółek – mogłyście wejść do środka, a nie marznąć.
Lily i Jamie wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, uśmiechając się pod nosem.
- Myślałam, że weźmiesz ze sobą Diggory’ego – zmieniła temat Jamie, przypatrując się uważnie Lewis – Nie mógł przyjść?
Stały w ciemności, nieznacznie tylko rozjaśnionej blaskiem padających z lampionów. Ale nawet w otaczającym je półmroku mogły zobaczyć, jak twarz Leanne oblewa się szkarłatnym rumieńcem.
- No.. Tak.. nie mógł przyjść.. – bąknęła, wbijając wzrok w swoje błyszczące baleriny.
- Zanim zaczniesz kręcić młynka kciukami, Lennie, powiedz, jak było naprawdę. Przecież wiesz, że widać po tobie, kiedy próbujesz kłamać.
Leanne westchnęła, spoglądając w bok.
- Nie powiedziałam mu o tej imprezie – wykrztusiła w końcu – kiedy napisał, wysłałam mu zwrotną sową informację, że jadę do cioci i zobaczymy się w szkole.
- Dobrze zrobiłaś – stwierdziła z przekonaniem Lily – zepsułby ci humor. Ale wiesz.. w Hogwarcie.. chyba powinnaś mu jak najszybciej powiedzieć, jak się sprawy mają.
- Ale to nie tak, Lill – zaprzeczyła słabo, przestępując z nogi na nogę – Ja po prostu.. po prostu tym razem go nie chciałam. Jak trochę od siebie odpoczniemy, to..
- To nic się nie zmieni i będziesz sfrustrowana – podsumowała Jamie, unosząc brwi – Ale to potem. Teraz, błagam was, wejdźmy wreszcie do środka, bo już nie czuję nóg. I rąk. I głowy.
- To ostatnie to akurat nie odbiega od normy – mruknęła Lily.
***
            Pierwsze wrażenie, jakie mu się nasunęło po wejściu do pokoju, dotyczyło stanu zdrowia. Przyszło mu mianowicie do głowy, że od tej wirującej w tańcu mieszanki kolorów, kakofonii dźwięków płynących z niepękających balonów wiszących pod sufitem, śmiechów i dyskretnych rozmów, które były tak naprawdę mieszaniną krzyków, można dostać nie tylko migreny, ale również epilepsji. A potem zobaczył Lily.
            Nie wiedział, jak to się działo, że ona zawsze znajdowała się w polu jego widzenia, w dodatku w tym polu zawsze stała na pierwszym planie. Jakkolwiek to się działo, prawdą jest, że była pierwszą osobą, na którą padło jego spojrzenie.
Stała w połowie długości pokoju, kilka kroków od tańczących, ale z dala od całej reszty i z zupełnym spokojem popijała jakiś jasny płyn z trójkątnego kieliszka. Miała na sobie sukienkę z jakiegoś kremowego, śliskiego materiału, który ślicznie wyglądał w połączeniu z jej jasną skórą i rdzawymi lokami.
            Poczuł się tak, jakby pchała go jakaś nieznana siła, zmuszając go do robienia kolejnych kroków. Nie wiedzieć jak znalazł się nagle tak blisko jej, że mógł dostrzec tusz na jej rzęsach i światło odbijające się w błyszczących paznokciach.
- Hej – powiedział przez ściśnięte gardło, nie mogąc pojąć, co takiego się z nim ostatnio dzieje – Jak leci?
- O – zdziwiła się, odwracając na pięcie – Potter.
- Tak się właśnie nazywam – uśmiechnął się, rozluźniając nieco. Nie wyglądała na złą i wściekłą – raczej na lekko rozbawioną i pozytywnie nastawioną. Samo ‘Potter’ w jej ustach nie zabrzmiało jak wyzwisko, tylko jak stwierdzenie faktu, co było ogromnym plusem.
Ku jego ogromnemu zdziwieniu, uśmiechnęła się. W zasadzie po prostu mimowolnie uniosła kąciki ust, ale był to niewątpliwy uśmiech.
- Przepraszam, po prostu mnie zaskoczyłeś. Jak się bawisz?
- W zasadzie to dopiero przyszedłem – wyjaśnił, rozglądając się wokoło – co to za ludzie?
- Nie mam pojęcia – wzruszyła ramionami, niechcący zdradzając, że czuje się w ich towarzystwie niezręcznie – do tej pory z osób, które znam, widziałam tylko Nikę, tę jej przyjaciółkę z kolorowymi włosami, jakiegoś krukona, ale zapomniałam, jak się nazywa, ciebie, no i oczywiście Jamie i Leanne.
- Słodki Merlinie – mruknął James – Co ona za imprezę wymyśliła? Ale nie przejmuj się, zaraz przyjdą Syriusz, Remus i Peter, więc twoja lista się trochę wydłuży.
Wzruszyła ramionami, upijając mały łyk ze swojego kieliszka.
Wydawała mu się rozluźniona jak nigdy w jego obecności. Mimowolnie zaczął się zastanawiać, jak wiele to ma wspólnego z zawartością tegoż kieliszka.
- Co pijesz? – zapytał – I skąd to wzięłaś?
- Nie mam pojęcia, co to jest, wiem tylko, że alkohol. W tamtym rogu jest bufet, jakbyś chciał.
            W tym momencie dostrzegł dwie rzeczy. Pierwszą z nich była Nica, jego własna dziewczyna, stojąca dokładnie naprzeciwko niego i obserwująca ich rozmowę z twarzą pokerzysty. Po jej pozie mógł się domyślać, że stała nieruchomo odkąd tylko się zorientowała, że od razu po wejściu skierował się prosto do Lily Evans.
A druga rzecz, z której zdał sobie sprawę, a która poruszyła go w znacznie większym stopniu, to uderzający brak Rogera Davisa nie tylko w pobliżu Lily, ale chyba również na całej sali.
***
            - Rozmawiałaś z Potterem, czy mnie oczy myliły? – zapytała Leanne, ciągnąc Lily do najbliższego wolnego stolika.
- Owszem, rozmawiałam – uśmiechnęła się Lily, posłusznie opadając na krzesełko – Wiesz, ostatnio przestał się do mnie dowalać, więc już nie wkurza mnie sam jego widok. A poza tym.. – uśmiechnęła się jeszcze szerzej, stukając palcem w kieliszek – Powiem ci, że coś w tym jest, że alkohol poprawia samopoczucie.
Leanne westchnęła ciężko, obserwując ją.
- Lily, nie musisz się upijać z powodu Rogera.
- Nie upijam się. A na pewno nie z powodu Rogera. Jestem w pełni trzeźwa, mam tylko troszkę lepszy humor.
- No na razie tak.. ale nie przesadź, błagam. O północy poleje się szampan, to wystarczy.. A to naprawdę nie jest sposób.
- Leanne, nie traktuj mnie jak dziecka. Wypiłam tylko kieliszek. Naprawdę.
- No dobrze, już dobrze – jęknęła blondynka – po prostu się o ciebie martwię.
Lily uśmiechnęła się do niej, przewróciwszy oczami. Doceniała troskę przyjaciółki, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że ta dramatyzuje. Evans była osobą obdarzoną w dużej ilości zdrowym rozsądkiem i jako taka nie miała najmniejszego zamiaru się zapomnieć i sprawić, że jedyne wspomnienia dotyczące tego wieczoru będą dotyczyły potwornego bólu głowy.
***
            - Stary, nie rozumiem, o co ci chodzi – jęknął Syriusz, opierając się bezwładnie o ścianę – Ja nie nadążam. To źle, że tego Davisa tu nie ma?
- Dlaczego źle? – zapytał James, z namysłem obserwując bawiący się tłum – Kto powiedział, że źle?
- No właśnie nie wiem.. Nieważne zresztą.. nieważne..
Black jęknął i rozmasował sobie skronie.
- Mówiłem ci, żebyś tyle nie pił – uśmiechnął się pod nosem – wiem, że masz mocną głowę, ale to jest mugolski szampan. Dodają do niego czegoś dziwnego.
- Mogłeś mu powiedzieć wcześniej – wtrącił się rozbawiony Peter, spoglądając na zmanierowanego kumpla – przecież biedny Łapa wygląda jak cień człowieka.
- Te, Glizdogonie, uważaj na słowa – burknął Syriusz, rzucając mu ciężkie spojrzenie – Bo jeszcze je sobie wezmę do serca.
James roześmiał się głośno, klepiąc obu przyjaciół po ramionach:
- Dosyć tego, chłopaki – zarządził – uspokójcie się oboje. Peter, musisz znaleźć Remusa, zaraz wciśnie Łapci eliksir. A ty, Łapo, usiądź tutaj i poczekaj na nich.
- A ty gdzie uciekasz? – zainteresował się Peter, wypatrując w tłumie Lupina – Jesteś wyższy, łatwiej by ci było go znaleźć.
- Poradzisz sobie, Glizdogonie – zbył go Potter, krzywiąc się lekko i znikając między ludźmi.
***
            - Masz ochotę? – zapytał Remus Lupin, podchodząc do Leanne z dwoma kieliszkami wypełnionymi mugolskim szampanem.
- Z przyjemnością – uśmiechnęła się nieśmiało, przyjmując jeden z nich – Co u ciebie? Jak tam święta?
- W porządku – stwierdził oględnie – Chociaż pewnie mogłyby być lepsze. A twoje?
- Moje też – przyszła jej do głowy myśl, że jest straszliwie nudna i nieskomplikowana. W jego oczach musiała być wręcz ograniczona umysłowo.
Sama nie wiedziała, dlaczego tak bardzo jej zależało, żeby on miał o niej dobre zdanie. Nie chciała, żeby myślał, że jest głupia, łatwa i pusta. I w głębi duszy nie chciała, żeby zadawał się z nią tylko ze względu na przyjaźń z Lily, a obawiała się, że tak właśnie było. I  w tym momencie zadał pytanie, które zupełnie ją zaskoczyło, a na które tak bardzo czekała:
- Zatańczymy?
***
            Cudownie było trzymać ją w ramionach. Remus w ogóle nie lubił tańczyć, a dziewczyny nigdy go przesadnie nie interesowały – ale to uczucie, którego doświadczał, było niemożliwe do porównania z czymkolwiek innym. Czuć jej talię pod palcami, jej głowę na własnej klatce piersiowej i ją całą tak blisko, jak nigdy dotąd – Remus nie mógł uwierzyć we własne szczęście.
            Pachniała subtelnie – konwaliami czy jakimiś innymi kwiatkami, których nie potrafił nigdy odróżniać – ale była tak blisko, że każdą komórką swojego ciała wchłaniał ten zapach.
Melodia zmieniła się na wolniejszą, a Leanne zamknęła oczy, zastanawiając się, dlaczego tak dobrze i bezpiecznie czuje się w ramionach tego chłopaka, i dlaczego na myśl o tym, że już niedługo ją puści, przechodzą ją mimowolne dreszcze.
***
            Nica siedziała wyprostowana, z miną obojętną i niezależną, kręcąc nóżką kieliszka.
Nawet poprzez dzielące ich dziesięć metrów odczuwał promieniujące z niej zimo i nieprzystępność. Nie miał najmniejszej ochoty zmniejszać tego dystansu, ale pchało go do przodu lekkie poczucie winy oraz, przede wszystkim, odrobinę silniejsze poczucie obowiązku. Nica miała jedną cechę, która go potwornie irytowała i nie zawsze potrafił to zatuszować – była nadmiernie dumna i w związku z tym – nieszczera. Nie mówiła o swoich uczuciach, nie przyznawała się do tego, że czuła się skrzywdzona czy też odrzucona.
Budowała wokół siebie otoczkę, przez którą nigdy nie było wiadomo, co tak naprawdę myśli. To właśnie przyczyniło się do największego błędu, jaki popełnił James w ostatnim czasie – nie upewnił się, że ona ma po ich związku takie same oczekiwania, jak on. Nie wiedział, czego naprawdę chciała, ale miał niejasne przeczucie, że nie do końca pokrywa się to z jego własną wizją. Nie chciał jej krzywdzić. Nica była piękną, inteligentną i atrakcyjną dziewczyną, której mu wszyscy zazdrościli. Ale na dłuższą metę nie o to mu chodziło. Wiedział, że nie stworzy z nią związku z przyszłością, bo nie potrafiłby być z osobą, która jest tak chłodna, zdystansowana i zamknięta w sobie. Potrzebował szczerości. Chciał wiedzieć, na czym stoi. I w pewnym sensie czuł się oszukany – bo na początku ich znajomości ona przyznała, że ma takie same zapatrywania na przyszłość – czyli żadnych wielkich obietnic i zobowiązań, bo to nie jest miłość – ale zapomniała mu potem powiedzieć, że w międzyczasie zmieniła zdanie. I to właśnie był ich główny problem.
Ciężkim krokiem pokonał ostatnie metry i przysiadł się do jej stolika.
- Jak się bawisz? – zapytał, spoglądając mimochodem, jak jest ubrana. Miała na sobie atłasową, intensywnie fioletową sukienkę, która bardzo ładnie odbijała jej karnację i stanowiła wyszukane tło dla czarnych włosów. Ale zacięty wyraz twarzy, mocno zaciśnięte usta i wystudiowane spojrzenie nadawały jej wygląd, żeby nazwać rzecz po imieniu, jędzy.
- Cudownie – odparła, nieco zbyt energicznie odstawiając kieliszek na stół. Oboje obserwowali, jak odrobina szampana wylewa się na drewniany blat.
- To miło – podsumował, unosząc brwi – nie wiedziałem, że masz w domu taką salę balową.
Wzruszyła ramionami, dając do zrozumienia, że to nic niezwykłego.
- Kim są ci wszyscy ludzie, których zaprosiłaś? Znam może ćwierć z nich.
- To moi znajomi – wyjaśniła wyniośle – teraz masz okazję ich poznać. Ale ty chyba wolisz pozostawać przy starych przyjaźniach – powiedziała zjadliwie. Wiedział, że wymknęło jej się to mimochodem, a teraz jest na siebie zła.
- Zazwyczaj przedstawianie gości jest rolą gospodarza imprezy – zauważył lekko, przejeżdżając ręką po włosach – gościom nigdy nie chce się fatygować.
Obdarzyła go nieprzyjemnym spojrzeniem, wstając.
- Baw się dobrze – rzuciła chłodno, poprawiając ułożenie włosów na ramionach – Pozdrów ode mnie swoich przyjaciół. Mam nadzieję, że spędzicie razem miłego Sylwestra.
            Zacisnął zęby, obserwując, jak przeciska się przez migoczący tłum. Nie miał najmniejszej ochoty znosić jej humorów, ale czuł, że jeśli jej teraz nie zatrzyma, wszystko utknie w martwym punkcie. Nadal będą razem, ale oboje nieszczęśliwi i oboje zobligowani do czegoś, czego nie chcą.
- Poczekaj, Nica, dobrze? – zawołał, zrywając się w pogoń – Musimy porozmawiać.
* *

1 komentarz:

  1. Zazwyczaj "musimy porozmawiać" oznacza tyle samo co " muszę z tobą zerwać". Tylko dlaczego w Sylwestra? Biedna Nica...

    OdpowiedzUsuń