Lily
uniosła się na łokciach i przeturlała na drugi koniec łóżka, wpatrując się w
okno. Dawno już przestał padać śnieg, który nadał przygotowaniom do świąt ten
magiczny charakter – cały stopniał tuż przed Gwiazdką, pozostawiając szare
ulice boleśnie obdarte z jakiejkolwiek świeżości. Tak wyczekiwane przez nią święta
przemknęły prawie że niepostrzeżenie, pozostawiając po sobie nieopisane ilości
jedzenia.
Ale Lily
wiedziała, że tak będzie. Wpatrując się uporczywie w szybę, nie wypatrywała
śniegu – wypatrywała sowy. Sowy, która uparcie nie nadlatywała.
Żeby sprecyzować –
nie nadlatywała ta właściwa.
Westchnęła
ciężko, podnosząc się do pionu. Nie ma co tracić całego dnia na bezsensowne
oczekiwanie. Jeśli napisze, to napisze. A jeśli nie – cóż, to jeszcze nie
koniec świata.
- O co mi w ogóle
chodzi? – zapytała Lily swoje odbicie w lustrze – Przecież to, że nie napisał,
oznacza tylko tyle, że jest zajęty. W końcu są święta, rodzinny czas.
Lustrzana Lily
spojrzała na nią niepewnie, zupełnie tak, jakby sama nie wiedziała, skąd bierze
się ten dziwny niepokój.
***
Ten poranek w rezydencji państwa
Lewis był wyjątkowo ciężki. Nad całym domem zawisła złowroga cisza, pełna
wzajemnej niechęci. Była tak gęsta, że zdawała się osadzać na wszystkich
eleganckich sprzętach, dywanach, obrazach i samych domownikach.
Salon
był wielkim pomieszczeniem, w którym zawsze panował chłód. Wysoki na dwie
kondygnacje, ze skórzanymi kanapami i najdroższymi wazami z chińskiej
porcelany, z wyeksponowaną niby skarb gigantyczną smoczą skórą, którą pan Lewis
otrzymał od kogoś w podzięce za wstawiennictwo w interesach. Najlżejszy nawet
szept odbijał się poczwórnym echem od śnieżnobiałych ścian i zdawał się
wprawiać w wibracje ze smakiem porozstawiane dekoracje, z których każda była
wybrana osobiście przez panią Lewis.
W
tym właśnie pokoju wybuchły nagle dźwięki Armagedonu. Brzmiało to tak, jakby
jakaś olbrzymia żelazna budowla zawaliła się nagle wśród huku burzy.
- JASMINE LEWIS!
Jamie uśmiechnęła
się do siebie, obdarzając spojrzeniem pełnym uznania mugolski wynalazek, z
którego za jednym ruchem gałki gruchnęła kakofonia dźwięków zespołu rockowego,
wstrząsając posadami rezydencji państwa Lewisów.
- Słucham, mamo? –
zapytała słodko, wygodniej rozkładając się na skórzanej kanapie.
- Co to jest!? –
wrzasnęła Kirsten Lewis. Wkroczyła do salonu i zamaszystym ruchem różdżki
zdławiła wydobywające się z nieznanego jej urządzenia zawodzenia – Możesz mi
powiedzieć, co ten mugolski śmieć robi w moim domu?!
- Nie podobało ci
się, mamo? – zdziwiła się, unosząc się na łokciach – Bardzo mi przykro.
Myślałam, że jak posłuchasz trochę dobrej muzyki, to poprawi ci się humor i
przestaniesz się pieklić z powodu choinki.
Kirsten Lewis była kobietą elegancką.
Może nie można jej było nazwać piękną - a nawet ładną - jeśli chciało się
zachować czystość sumienia. Była jedną z tych kobiet, które były zadbane, miały
wyrafinowany gust i zawsze perfekcyjny makijaż, a także strój dobrany
odpowiednio do sytuacji, ale jej twarzy brakowało wyrazu. Zawsze mrużyła lekko
oczy, co upodabniało ją do modliszki, i mocno zaciskała szczękę, co z kolei
budziło skojarzenia z imadłem. Tak wyglądała codziennie, nawet ubierała się
zawsze w jednej gamie kolorystycznej. Jednak na dźwięk słowa ‘choinka’ zaszła w
niej nagła, zastanawiająca zmiana – rysy ściągnęły się jeszcze bardziej,
policzki pobladły wyraźnie pomimo warstwy pudru, a oczy zamieniły się w szparki
ciskające błyskawice.
-
Jeśli chodzi o choinkę, Jasmine, możesz być spokojna, że zostaniesz za to
sowicie ukarana. Zepsułaś mi, ojcu i Sally całe święta, co nie zostanie ci
zapomniane. Jeśli jednak w tej chwili nie przestaniesz się zachowywać w ten
obrzydliwie pyszny sposób, możesz się więcej nie pokazywać w tym domu,
rozumiesz? Moja cierpliwość ma swoje granice. Nie pozwolę, żeby ktokolwiek
przebywający pod moim dachem tak się zachowywał. Niszczysz reputację, na którą
twoi dziadkowie, twój ojciec i ja pracujemy od lat. Do tej pory patrzyłam przez
palce na twoje wybryki, ale tuzin brudnych szlam pałętających się za twoją
namową po moim domu w Dniu Bożego
Narodzenia to kropla, która przepełniła czarę. Twoje upodobanie do mugoli jest
odpychające, ale NIGDY nie pozwolę ci zarazić tym Sally, rozumiesz? Muszę mieć
córkę, z której będziemy mogli być dumni. Dlatego właśnie pójdziesz teraz do
swojego pokoju i wyjdziesz z niego dopiero na kolację. I masz zejść na nią
ubrana jak człowiek.
-
Nie.
-
Słucham?
-
Nie. Nie zejdę na kolację, bo nie będzie mnie już wtedy w tym domu. Jesteś obłudną
materialistką i, szczerze mówiąc, wstydzę się jakichkolwiek więzów krwi między
nami.
Jamie
stała wyprostowana, z rękami skrzyżowanymi na piersiach, patrząc matce prosto w
oczy. Miała świadomość tego, że słów, które właśnie padły, nie wymaże nic i
nigdy.
Ale z pewnym zdziwieniem stwierdziła, że niewiele ją to obchodzi.
Ale z pewnym zdziwieniem stwierdziła, że niewiele ją to obchodzi.
***
Co u Ciebie? Nie dajesz znaku życia i zaczynam się trochę martwić..
Jak mijają ci święta? Wszystko w porządku? Może moglibyśmy
Roger,
możesz mi powiedzieć, co się dzieje? Powiedziałeś mi na peronie, że
sam do mnie napiszesz. Nie wiem, czym mam to rozumieć tak, jak to rozumiem..
Dlatego napisz mi po prostu, jak się mają sprawy. Póki co gubię się w domysłach
i pomału zaczynam się martwić..
Proszę, odpisz mi jak najszybciej.
Proszę, odpisz mi jak najszybciej.
Lily
Lily odrzuciła na
bok pióro, prawdziwie sfrustrowana. Zabębniła powalanymi atramentem palcami po
blacie biurka, zostawiając na nim ciemne ślady. Jeszcze raz przeczytała cztery
linijki, które udało jej się w końcu, z wielkim trudem, ułożyć.
- Żałosne – mruknęła sama do siebie, odgarniając włosy z oczu – Po prostu żałosne.
- Żałosne – mruknęła sama do siebie, odgarniając włosy z oczu – Po prostu żałosne.
Wzięła głęboki
oddech i chwyciła pióro raz jeszcze, z zamiarem skreślenia wszystkiego, co
napisała, jednak zanim stalówka dotknęła pergaminu, rozległo się pukanie i
przez uchylone drzwi do pokoju zajrzała pani Evans.
- Lilcia, skarbie,
masz gościa.
- Gościa? –
powtórzyła, patrząc na nią nierozumiejąco. Dopiero po chwili, kiedy ponownie
przeanalizowała słowa mamy, zerwała się na równe nogi, ponownie odrzucając
pióro.
Wyminęła mamę i zbiegła po schodach, czując serce kołaczące się w piersi. Bardzo starała się powstrzymać jakiekolwiek domysły co do tożsamości gościa, bo bardzo się bała, że okaże się być..
Jamie.
Gościem była Jamie.
Wyminęła mamę i zbiegła po schodach, czując serce kołaczące się w piersi. Bardzo starała się powstrzymać jakiekolwiek domysły co do tożsamości gościa, bo bardzo się bała, że okaże się być..
Jamie.
Gościem była Jamie.
- Jam? – zapytała
zaskoczona, przystając w pół kroku.
- Hej, Lill. Przepraszam, że tak bez zapowiedzi.
- Hej, Lill. Przepraszam, że tak bez zapowiedzi.
- Przepraszasz? –
dziewczyna wytrzeszczyła oczy, nie mogąc uwierzyć własnym uszom – Jamie,
wszystko w porządku?
Blondynka
spojrzała na nią ciężko, więc Lily czym prędzej doprowadziła się do porządku. –
Wiesz przecież, że możesz wpadać kiedy tylko chcesz. Masz na coś ochotę?
- Nie, coś ty.
- Nie, coś ty.
Lily jeszcze raz
spojrzała na nią podejrzliwie. Zachowywała się nienaturalnie, zupełnie tak,
jakby stało się coś poważnego. Normalnie, kiedy odwiedzała ją w domu, bez
najmniejszego skrępowania składała panie Evans zamówienia na swoją ulubioną
sałatkę.
- Leć na górę, ja wezmę tylko coś do picia i zaraz przyjdę – zdecydowała Evans, biorąc od niej płaszcz – Poczekaj chwilkę.
- Leć na górę, ja wezmę tylko coś do picia i zaraz przyjdę – zdecydowała Evans, biorąc od niej płaszcz – Poczekaj chwilkę.
***
Zimowa sceneria nadawała dolinie
Godrika pewien niezaprzeczalny urok, któremu poddawał się każdy, nawet ci,
którym brakowało wrażliwości artystycznej i uwielbienia piękna. No, może jednak
z małymi wyjątkami.
- Stary, długo
jeszcze? – zapytał Syriusz, nie próbując nawet zatuszować niechęci w swoim
głosie. Razem z Jamesem siedzieli na drzewie.
Tak, na drzewie.
- Łapa, mówiłem
ci, że możesz wracać, jeśli tylko chcesz – warknął na niego Potter, zmęczony
wysłuchiwaniem utyskiwań przyjaciela – Ja chcę tu jeszcze zostać.
Black westchnął ciężko, spoglądając na ziemię poprzez ośnieżone gałęzie.
Black westchnął ciężko, spoglądając na ziemię poprzez ośnieżone gałęzie.
- Posłuchaj,
Rogacz. Pomyślmy logicznie. Jak, na Merlina, chcesz namierzyć człowieka, co do
którego nie wiesz, gdzie mieszka, nie wiesz, z kim jest spokrewniony i nie
wiesz nawet, czy nie spędza Bożego Narodzenia na Karaibach?
- Skutecznie – burknął
James, łypiąc na niego spod zmarszczonych brwi.
- Oj, Rogacz,
Rogacz. Co ty chcesz osiągnąć?
- Chcę się czegoś
o nim dowiedzieć, ile razy mam ci to powtarzać? Naprawdę jesteś tak
ograniczony, że nie możesz tego pojąć?
- Uspokój się.
Dobra, dotarło, chcesz się czegoś dowiedzieć. Ale po co? Co ci to da? Daj
człowiekowi żyć. To, że dowiesz się, co jada na śniadanie, nie zmieni tego, że
Lily teraz z nim chodzi –Syriusz odwrócił się do niego, przytrzymując
asekuracyjnie gałęzi – Według mnie powinieneś przyhamować. To, co robisz,
zakrawa o paranoję, wiesz? Przecież podobno ją odpuściłeś?
- Łapa, ale to zupełnie nie o to chodzi!
- Łapa, ale to zupełnie nie o to chodzi!
- A o co?
- Po prostu mam przeczucie, rozumiesz? Mam przeczucie, że on nie jest odpowiednim chłopakiem dla Lily. Ani trochę. Nie chcę, żeby ją skrzywdził, nie chcę, żeby ją rozczarował. Odpuściłem ją jako dziewczynę, ale wciąż się o nią martwię.
- Po prostu mam przeczucie, rozumiesz? Mam przeczucie, że on nie jest odpowiednim chłopakiem dla Lily. Ani trochę. Nie chcę, żeby ją skrzywdził, nie chcę, żeby ją rozczarował. Odpuściłem ją jako dziewczynę, ale wciąż się o nią martwię.
- Jednym słowem
chcesz znaleźć na niego haka, żeby odwieść ją od związku z nim?
- No.. tak. Ale to
nie jest moje widzimisie, tylko..
- Tylko twoje
widzimisie.
James westchnął,
przecierając twarz dłonią.
- Posłuchaj mnie,
stary. Wiesz, że chcę dla ciebie jak najlepiej. Nie wnikam, czy ją odpuściłeś,
czy też nie, bo tak czy tak ci na niej zależy. Rozumiem, że wnerwia cię ten
koleś i może nawet masz jakieś sensowne powody ku temu, jak na przykład to, że
źle traktuje swoją miotłę, więc dziewczynę pewnie też. Ja naprawdę to rozumiem.
Ale nie powstrzymasz Evans, mówiąc jej takie rzeczy. Ona musi się sama o tym
przekonać, a ty musisz jej na to pozwolić. Nie jest z cukru, nie roztopi się,
jeśli okaże się dupkiem. Wręcz przeciwnie, doskonale sobie poradzi. Radziła
sobie z tobą przez przeszło pięć lat.
To silna
dziewczyna.
- Wiem, że sobie
poradzi, ale ja chcę jej oszczędzić bólu i rozczarowań.
- To zaiste
szlachetne z twojej strony – zakpił Black – ale im bardziej będziesz mieszał w
jej życiu, nieproszony, tym większe prawdopodobieństwo, że ona cię znowu
znienawidzi na dobre, nawet jeśli będziesz miał rację. Musisz jej pozwolić
kierować własnym życiem, James.
- Ugh – stęknął
Potter, wpatrując się w przyjaciela z niedowierzaniem – Nie miałem pojęcia, że
potrafisz obracać takimi patetycznymi zwrotami, wiesz?
- No widzisz –
uśmiechnął się lekko, zeskakując na ziemię – dla ciebie wszystko, kochanie.
***
- Co to jest?
Lily zatrzymała
się w progu, niosąc dwa kubki z gorącym kakao. Dopiero po chwili uświadomiła
sobie, co jest na kawałku papieru, który trzymała w reku Jamie.
- List – wyjaśniła
oględnie, czując, jak robi jej się gorąco – Daj, zapomniałam wysłać.
- I całe szczęście
– oznajmiła blondynka, patrząc na nią ze zgrozą – Ten twój list aż ocieka
służalczością.
- Nie mów tak –
poprosiła, przykrywając dłonią płonące policzki – Po prostu się zmartwiłam.
Poza tym.. to moja prywatna sprawa.
- Nie ma mowy,
skarbie, nie wyślesz tego – oświadczyła spokojnie Lewis, chowając pergamin do
tylnej kieszeni dżinsów – Jesteś wspaniałą dziewczyną, Lily, wspaniałą, mądrą i
niezależną. Są lepsze sposoby na chłopaka, który cię olewa, niż wysyłanie mu
żałosnych, błagalnych liścików, kiedy to on powinien napisać pierwszy.
- Tak?.. – złamała
się Lily, podając jej jeden kubek – Na przykład jakie?
- Zanim do niego
napiszesz, poczekaj przynajmniej dwa dni od jego listu, poza tym tak organizuj
sobie czas, żeby dobrze się bawić bez niego. Tak naprawdę wcale go nie
potrzebujesz, tylko musisz sobie z tego zdać sprawę. Niech on potrzebuje
ciebie.
Lily nie
odpowiedziała, stawiając oba kubki na zniszczonym blacie.
- Od kiedy jesteś
taką specjalistką, hm? – zapytała na poły kpiąco, by ukryć to, że cisza ze
strony Rogera sprawiała jej przykrość – Przecież wyznajesz zasadę szczerości.
Nadmiernej szczerości.
Jamie wzruszyła
ramionami, usadawiając się na parapecie:
- Ale to ja. Ty potrzebujesz innej zasady, mam rację?
- Ale to ja. Ty potrzebujesz innej zasady, mam rację?
- Może masz
rację.. Powiesz mi wreszcie, co się
stało? Bardzo się starasz, ale zaczynam się już poważnie martwić. Pierwszy raz
widzę cię w takim stanie.
- Po prostu..
trochę pokłóciłam się z rodzicami, to wszystko – wyjaśniła, wzruszając
ramionami. Włosy opadały jej na policzki, gdy pochyliła się, by zacisnąć palce
na uchu kubka.
- Trochę?.. –
powtórzyła Lily, mrużąc oczy – Jam, ale wy się kłócicie przynajmniej dwa razy
dziennie. Tym razem chyba stało się coś poważniejszego, co?
- Nie.. tylko
zwykła kłótnia. Tyle, że nie wrócę już do domu.
- Jak to nie
wrócisz? – zdumiała się Lily – Jamie, coś ty narobiła?
***
Zapadał zmierzch, co zimą oznaczało
mniej więcej tyle, że nagle zrobiło się czarno – zupełnie, jakby ktoś na górze
postanowił wyłączyć światło. Co więcej, znowu było zimno – na dworze trzymał
szczypiący mróz, a resztki śniegu, które od tygodnia przelewały się po
angielskich chodnikach, na powrót zamarzły i stały się śmiertelnie śliskimi
bryłami utrudniającymi komunikację miejską.
Było późne
popołudnie 31 stycznia, Sylwester.
Dom państwa Evans był rzęsiście oświetlony, co w granatowych resztkach dnia spływających po okolicy rzucało się w oczy z odległości kilometra. To, czego nie można było dostrzec z tejże odległości, to atmosfera panująca w środku – a była ona zdecydowanie wyjątkowa. Był to bowiem wieczór, w którym progi posesji miał przekroczyć, po raz pierwszy, Vernon Dursley, który był, według relacji starszej córki, „naprawdę wspaniałym człowiekiem”. Oczywiście to stwierdzenie, zamiast uspokoić zaalarmowanych rodziców, tylko rozbudziło ich obawy co do tożsamości gościa. Petunia nigdy wcześniej nie przyprowadzała do domu nikogo poza jedną koleżanką, od której przepisywała zeszyty w czasie choroby. Była to więc bez wątpienia przełomowa chwila dla całej rodziny, podszyta jednocześnie przestrachem wywołanym przez domysły co do pobudek, z jakich Petunia zdecydowała się wreszcie przyprowadzić do domu swojego kolegę.
Dom państwa Evans był rzęsiście oświetlony, co w granatowych resztkach dnia spływających po okolicy rzucało się w oczy z odległości kilometra. To, czego nie można było dostrzec z tejże odległości, to atmosfera panująca w środku – a była ona zdecydowanie wyjątkowa. Był to bowiem wieczór, w którym progi posesji miał przekroczyć, po raz pierwszy, Vernon Dursley, który był, według relacji starszej córki, „naprawdę wspaniałym człowiekiem”. Oczywiście to stwierdzenie, zamiast uspokoić zaalarmowanych rodziców, tylko rozbudziło ich obawy co do tożsamości gościa. Petunia nigdy wcześniej nie przyprowadzała do domu nikogo poza jedną koleżanką, od której przepisywała zeszyty w czasie choroby. Była to więc bez wątpienia przełomowa chwila dla całej rodziny, podszyta jednocześnie przestrachem wywołanym przez domysły co do pobudek, z jakich Petunia zdecydowała się wreszcie przyprowadzić do domu swojego kolegę.
Lily miała zdecydowanie bardziej
zdystansowany stosunek do całej sprawy, co oczywiście było zupełnie normalne –
ona, w przeciwieństwie do rodziców, przez cały czas miała świadomość, że zbliża
się moment, w którym dziewiętnastoletnia już przecież Petunia zacznie
sprowadzać do domu chłopaków. Co prawda nie do końca wierzyła w to, że
człowiek, który w pełni akceptuje osobowość jej siostry jest do końca normalny,
ale mało ją to obchodziło. Choć może zabrzmi to egoistycznie, była zbyt
pochłonięta własnym życiem, by mieć jakikolwiek emocjonalny stosunek do wizyty
potencjalnego przyszłego szwagra.
O godzinie siedemnastej miała już
serdecznie dosyć wysłuchiwania wywodów swojej mamy, która próbowała sama siebie
przekonać, że po wizycie ‘tego chłopca’ nie powinna spodziewać się niczego
niepokojącego. Przytakiwała tylko, ukrywając znużoną minę. Przygotowywała
herbatę dla siebie i Jamie, która ustalała właśnie z Leanne, co powinny
przynieść na składkową imprezę sylwestrową. Początkowo plany miały inne: po
długich debatach ustaliły w końcu, że spędzą tę wyjątkową noc w trójkę, w
mieszkaniu Leanne. Jednak w momencie, kiedy udało im się podjąć tę decyzję,
Nica Gibson zaprosiła je na przyjęcie, na którym będą ludzie z Hogwartu. No i
oczywiście, postawiła je w takiej sytuacji, że nie wypadało odmówić – zgodnie
jednak doszły do wniosku, że we własnym gronie i tak spotykają się non stop,
nie będzie więc to znowu nie wiadomo jaka strata.
- Mamo, idę na górę. Musimy się z
Jamie uszykować i wychodzimy, dobrze? – oświadczyła Lily, chwytając oba kubki z
aromatycznym naparem – Po imprezie idziemy do Leanne.
- Dobrze, dobrze –
przytaknęła pani Evans, z wyraźnym roztargnieniem patrząc na córkę – Myślisz,
że muszę się ubrać jakoś specjalnie, kiedy on przyjdzie, czy mogę zostać tak,
jak jestem?
Lily przewróciła
oczami, jęknąwszy w duchu.
- Mamo, nie denerwuj się. To nie królowa zaszczyci nas swoją wizyta, tylko jakiś nie do końca poczytalny licealista.
- Mamo, nie denerwuj się. To nie królowa zaszczyci nas swoją wizyta, tylko jakiś nie do końca poczytalny licealista.
- Dlaczego nie do
końca poczytalny?..
- Ech.. nieważne..
Ja idę.
Wspięła
się po schodach, dokonując w myślach przeglądu swojej garderoby. Skoro
wybierała się na pełnowymiarową imprezę, musiała bardziej się wysilić – nie
chciała wyglądać jak szara myszka na tle Niki i wszystkich innych. Jednocześnie
męczyło ją przeświadczenie, że nie ma na to szans – sprzeciwiały się temu
naturalne walory gospodyni i ich brak w jej przypadku.
- Jamiee.. –
jęknęła, otwierając sobie drzwi łokciem i zamykając za sobą kolanem – Nie mam w
co się ubrać.
- Phi – prychnęła
przyjaciółka, wskazując na jej pękatą szafę – błagam cię. Ty? Masz pełno
kiecek.
Pochyliła się
znowu nad listem, który przyniosła płomykówka ojca Leanne, skrobiąc odpowiedź
na odwrocie.
- I co, mamy coś
wziąć ze sobą?
- Nic nie mówiła.
Zapewne panna Gibson ma w domu wszystkie niezbędne dobra.
Lily spojrzała na
nią ciężko i z rezygnacją zajrzała do szafy. Szykował się długi wieczór. I
jeszcze dłuższa noc.
***
Dom Niki stał nieco na
uboczu. W dziennym świetle zapewne nie wyróżniał się niczym specjalnym, teraz
jednak, o dwudziestej, prezentował się wyjątkowo. Był rzęsiście oświetlony –
światło padało nie tylko z odsłoniętych okien, ale również z magicznych
lampionów unoszących się w powietrzu i oświetlających drogę do środka.
- Ciekawe, czy rzuciła na nie zaklęcia antymugolskie
– mruknęła pod nosem Lily, przestępując z nogi na nogę. Mróz nie był tego
wieczora zbyt silny, ale mimo wszystko odczuwała pewien dyskomfort w swojej
jedwabnej sukience i cienkim płaszczyku.
Wygląd wymaga poświęceń.
- Przypuszczam, że tak – stwierdziła Jamie,
rozglądając się dookoła ciekawie – zobacz, w tej ciemności światełka wiszące w
powietrzu już dawno zwróciłyby czyjąś uwagę.
Evans skinęła głową, poprawiając nieco ułożenie
rudych loków.
Czuła się trochę
niezręcznie – całe to przyjęcie było jakieś podejrzane. Dziwne. I zupełnie
niespodziewane. Owszem, można było powiedzieć, że polubiły się z Niką, ale z
całą pewnością nie na tyle, żeby spędzać razem sylwestrowy wieczór. Może ich
relacje osiągnęłyby taki poziom zażyłości, gdyby nie widmo Pottera, które
wyrastało między nimi jak mur. Lily kilka razy próbowała zwalczyć tą
przeszkodę, ale Nica pozostawała zdystansowana, zupełnie mimochodem dając po
sobie poznać, jak wielkim cierniem w jej sercu jest fakt, iż jej chłopak
uganiał się za Lily Evans, odkąd tylko ją poznał. To, czego Lily nie mogła
wiedzieć, to to, że Nica nie potrafiła przejść nad tym do porządku dziennego.
Wbrew własnej woli zaangażowała się w związek z Jamesem, przelewając na niego
silniejsze uczucia, niż ktokolwiek mógł przypuszczać. I przez cały czas
walczyła sama ze sobą, by nie pokazać po sobie słabości. Lily nie mogła
wiedzieć, jak bardzo boli świadomość, że osoba, w której się zakochamy, nie
tylko nie odwzajemnia w pełni naszych uczuć, ale też w dowolnej chwili
opuściłaby nas dla kogoś innego. Nie mogła wiedzieć, że ona sama była wiecznie
obecna między Gibson i Potterem – chociaż żadne z tej dwójki nie wymieniało jej
imienia.
- Może wejdziemy do
środka, co? – Jamie przerwała jej rozmyślania, szczękając zębami – Leanne wie,
gdzie ona mieszka, a ja zaraz zamarznę.
- Możemy wyczarować płomień.. – zaproponowała Lily
bez przekonania. Niechęć do wchodzenia do środka walczyła w niej z
paraliżującym zimnem.
- Taki płomyk nic nam nie da. Zresztą czekanie
tutaj jest naprawdę bez sensu. To nie jest obóz wroga, nie musimy się bać, że
nas rozdzielą i wyślą do trzech różnych obozów karnych.
- Tak, wiem, ale Leanne zna ją najlepiej.. no i to
ona otrzymała zaproszenie..
- Przecież ty też ją znasz. A zaprosiła nas
wszystkie. Gdyby Leanne nie była akurat dzisiaj u tej cioci czy kogoś, to
mogłybyśmy się umówić u niej. Byłoby prościej.
Lily już otworzyła usta,
by coś odpowiedzieć, gdy gdzieś za nimi rozległ trzask, jaki towarzyszy czyjejś
aportacji lub deportacji. Ciemność na moment zamigotała i pojawiła się w niej
smukła sylwetka Leanne.
- Wreszcie! – zawołały obie, gdy zbliżała się do
nich szybkim krokiem, jednocześnie zbierając włosy w wytworny kok. Potrafiła w
niecałą minutę tak je upiąć, że wyglądały, jakby dopiero co wyszła od dobrego
fryzjera.
- Długo czekacie? Przepraszam was, ale musiałam
jeszcze raz wrócić do cioci, bo zostawiłam u niej sukienkę – wyjaśniła,
uśmiechając się do swoich dwóch przyjaciółek – mogłyście wejść do środka, a nie
marznąć.
Lily i Jamie wymieniły porozumiewawcze spojrzenia,
uśmiechając się pod nosem.
- Myślałam, że weźmiesz ze sobą Diggory’ego –
zmieniła temat Jamie, przypatrując się uważnie Lewis – Nie mógł przyjść?
Stały w ciemności, nieznacznie tylko rozjaśnionej
blaskiem padających z lampionów. Ale nawet w otaczającym je półmroku mogły
zobaczyć, jak twarz Leanne oblewa się szkarłatnym rumieńcem.
- No.. Tak.. nie mógł przyjść.. – bąknęła,
wbijając wzrok w swoje błyszczące baleriny.
- Zanim zaczniesz kręcić młynka kciukami, Lennie, powiedz,
jak było naprawdę. Przecież wiesz, że widać po tobie, kiedy próbujesz kłamać.
Leanne westchnęła, spoglądając w bok.
- Nie powiedziałam mu o tej imprezie – wykrztusiła
w końcu – kiedy napisał, wysłałam mu zwrotną sową informację, że jadę do cioci
i zobaczymy się w szkole.
- Dobrze zrobiłaś – stwierdziła z przekonaniem
Lily – zepsułby ci humor. Ale wiesz.. w Hogwarcie.. chyba powinnaś mu jak
najszybciej powiedzieć, jak się sprawy mają.
- Ale to nie tak, Lill – zaprzeczyła słabo,
przestępując z nogi na nogę – Ja po prostu.. po prostu tym razem go nie
chciałam. Jak trochę od siebie odpoczniemy, to..
- To nic się nie zmieni i będziesz sfrustrowana –
podsumowała Jamie, unosząc brwi – Ale to potem. Teraz, błagam was, wejdźmy
wreszcie do środka, bo już nie czuję nóg. I rąk. I głowy.
- To ostatnie to akurat nie odbiega od normy –
mruknęła Lily.
***
Pierwsze
wrażenie, jakie mu się nasunęło po wejściu do pokoju, dotyczyło stanu zdrowia.
Przyszło mu mianowicie do głowy, że od tej wirującej w tańcu mieszanki kolorów,
kakofonii dźwięków płynących z niepękających balonów wiszących pod sufitem,
śmiechów i dyskretnych rozmów, które były tak naprawdę mieszaniną krzyków,
można dostać nie tylko migreny, ale również epilepsji. A potem zobaczył Lily.
Nie
wiedział, jak to się działo, że ona zawsze znajdowała się w polu jego widzenia,
w dodatku w tym polu zawsze stała na pierwszym planie. Jakkolwiek to się
działo, prawdą jest, że była pierwszą osobą, na którą padło jego spojrzenie.
Stała w połowie długości pokoju, kilka kroków od
tańczących, ale z dala od całej reszty i z zupełnym spokojem popijała jakiś
jasny płyn z trójkątnego kieliszka. Miała na sobie sukienkę z jakiegoś
kremowego, śliskiego materiału, który ślicznie wyglądał w połączeniu z jej
jasną skórą i rdzawymi lokami.
Poczuł
się tak, jakby pchała go jakaś nieznana siła, zmuszając go do robienia
kolejnych kroków. Nie wiedzieć jak znalazł się nagle tak blisko jej, że mógł
dostrzec tusz na jej rzęsach i światło odbijające się w błyszczących
paznokciach.
- Hej – powiedział przez ściśnięte gardło, nie
mogąc pojąć, co takiego się z nim ostatnio dzieje – Jak leci?
- O – zdziwiła się, odwracając na pięcie – Potter.
- Tak się właśnie nazywam – uśmiechnął się,
rozluźniając nieco. Nie wyglądała na złą i wściekłą – raczej na lekko
rozbawioną i pozytywnie nastawioną. Samo ‘Potter’ w jej ustach nie zabrzmiało
jak wyzwisko, tylko jak stwierdzenie faktu, co było ogromnym plusem.
Ku jego ogromnemu zdziwieniu, uśmiechnęła się. W
zasadzie po prostu mimowolnie uniosła kąciki ust, ale był to niewątpliwy
uśmiech.
- Przepraszam, po prostu mnie zaskoczyłeś. Jak się
bawisz?
- W zasadzie to dopiero przyszedłem – wyjaśnił,
rozglądając się wokoło – co to za ludzie?
- Nie mam pojęcia – wzruszyła ramionami, niechcący
zdradzając, że czuje się w ich towarzystwie niezręcznie – do tej pory z osób,
które znam, widziałam tylko Nikę, tę jej przyjaciółkę z kolorowymi włosami,
jakiegoś krukona, ale zapomniałam, jak się nazywa, ciebie, no i oczywiście
Jamie i Leanne.
- Słodki Merlinie – mruknął James – Co ona za
imprezę wymyśliła? Ale nie przejmuj się, zaraz przyjdą Syriusz, Remus i Peter,
więc twoja lista się trochę wydłuży.
Wzruszyła ramionami, upijając mały łyk ze swojego
kieliszka.
Wydawała mu się rozluźniona jak nigdy w jego
obecności. Mimowolnie zaczął się zastanawiać, jak wiele to ma wspólnego z
zawartością tegoż kieliszka.
- Co pijesz? – zapytał – I skąd to wzięłaś?
- Nie mam pojęcia, co to jest, wiem tylko, że
alkohol. W tamtym rogu jest bufet, jakbyś chciał.
W
tym momencie dostrzegł dwie rzeczy. Pierwszą z nich była Nica, jego własna
dziewczyna, stojąca dokładnie naprzeciwko niego i obserwująca ich rozmowę z
twarzą pokerzysty. Po jej pozie mógł się domyślać, że stała nieruchomo odkąd
tylko się zorientowała, że od razu po wejściu skierował się prosto do Lily
Evans.
A druga rzecz, z której zdał sobie sprawę, a która
poruszyła go w znacznie większym stopniu, to uderzający brak Rogera Davisa nie
tylko w pobliżu Lily, ale chyba również na całej sali.
***
-
Rozmawiałaś z Potterem, czy mnie oczy myliły? – zapytała Leanne, ciągnąc Lily
do najbliższego wolnego stolika.
- Owszem, rozmawiałam – uśmiechnęła się Lily,
posłusznie opadając na krzesełko – Wiesz, ostatnio przestał się do mnie
dowalać, więc już nie wkurza mnie sam jego widok. A poza tym.. – uśmiechnęła
się jeszcze szerzej, stukając palcem w kieliszek – Powiem ci, że coś w tym
jest, że alkohol poprawia samopoczucie.
Leanne westchnęła ciężko, obserwując ją.
- Lily, nie musisz się upijać z powodu Rogera.
- Nie upijam się. A na pewno nie z powodu Rogera.
Jestem w pełni trzeźwa, mam tylko troszkę lepszy humor.
- No na razie tak.. ale nie przesadź, błagam. O
północy poleje się szampan, to wystarczy.. A to naprawdę nie jest sposób.
- Leanne, nie traktuj mnie jak dziecka. Wypiłam
tylko kieliszek. Naprawdę.
- No dobrze, już dobrze – jęknęła blondynka – po
prostu się o ciebie martwię.
Lily uśmiechnęła się do
niej, przewróciwszy oczami. Doceniała troskę przyjaciółki, ale doskonale
zdawała sobie sprawę, że ta dramatyzuje. Evans była osobą obdarzoną w dużej
ilości zdrowym rozsądkiem i jako taka nie miała najmniejszego zamiaru się
zapomnieć i sprawić, że jedyne wspomnienia dotyczące tego wieczoru będą
dotyczyły potwornego bólu głowy.
***
- Stary, nie rozumiem, o co ci chodzi
– jęknął Syriusz, opierając się bezwładnie o ścianę – Ja nie nadążam. To źle,
że tego Davisa tu nie ma?
- Dlaczego źle? –
zapytał James, z namysłem obserwując bawiący się tłum – Kto powiedział, że źle?
- No właśnie nie
wiem.. Nieważne zresztą.. nieważne..
Black jęknął i
rozmasował sobie skronie.
- Mówiłem ci,
żebyś tyle nie pił – uśmiechnął się pod nosem – wiem, że masz mocną głowę, ale
to jest mugolski szampan. Dodają do niego czegoś dziwnego.
- Mogłeś mu
powiedzieć wcześniej – wtrącił się rozbawiony Peter, spoglądając na
zmanierowanego kumpla – przecież biedny Łapa wygląda jak cień człowieka.
- Te, Glizdogonie,
uważaj na słowa – burknął Syriusz, rzucając mu ciężkie spojrzenie – Bo jeszcze
je sobie wezmę do serca.
James roześmiał
się głośno, klepiąc obu przyjaciół po ramionach:
- Dosyć tego,
chłopaki – zarządził – uspokójcie się oboje. Peter, musisz znaleźć Remusa,
zaraz wciśnie Łapci eliksir. A ty, Łapo, usiądź tutaj i poczekaj na nich.
- A ty gdzie
uciekasz? – zainteresował się Peter, wypatrując w tłumie Lupina – Jesteś
wyższy, łatwiej by ci było go znaleźć.
- Poradzisz sobie,
Glizdogonie – zbył go Potter, krzywiąc się lekko i znikając między ludźmi.
***
- Masz ochotę? – zapytał Remus
Lupin, podchodząc do Leanne z dwoma kieliszkami wypełnionymi mugolskim
szampanem.
- Z przyjemnością
– uśmiechnęła się nieśmiało, przyjmując jeden z nich – Co u ciebie? Jak tam
święta?
- W porządku –
stwierdził oględnie – Chociaż pewnie mogłyby być lepsze. A twoje?
- Moje też –
przyszła jej do głowy myśl, że jest straszliwie nudna i nieskomplikowana. W
jego oczach musiała być wręcz ograniczona umysłowo.
Sama nie
wiedziała, dlaczego tak bardzo jej zależało, żeby on miał o niej dobre zdanie.
Nie chciała, żeby myślał, że jest głupia, łatwa i pusta. I w głębi duszy nie
chciała, żeby zadawał się z nią tylko ze względu na przyjaźń z Lily, a obawiała
się, że tak właśnie było. I w tym
momencie zadał pytanie, które zupełnie ją zaskoczyło, a na które tak bardzo
czekała:
- Zatańczymy?
***
Cudownie było trzymać ją w
ramionach. Remus w ogóle nie lubił tańczyć, a dziewczyny nigdy go przesadnie
nie interesowały – ale to uczucie, którego doświadczał, było niemożliwe do
porównania z czymkolwiek innym. Czuć jej talię pod palcami, jej głowę na
własnej klatce piersiowej i ją całą tak blisko, jak nigdy dotąd – Remus nie
mógł uwierzyć we własne szczęście.
Pachniała subtelnie – konwaliami czy
jakimiś innymi kwiatkami, których nie potrafił nigdy odróżniać – ale była tak
blisko, że każdą komórką swojego ciała wchłaniał ten zapach.
Melodia zmieniła
się na wolniejszą, a Leanne zamknęła oczy, zastanawiając się, dlaczego tak
dobrze i bezpiecznie czuje się w ramionach tego chłopaka, i dlaczego na myśl o
tym, że już niedługo ją puści, przechodzą ją mimowolne dreszcze.
***
Nica siedziała wyprostowana, z miną
obojętną i niezależną, kręcąc nóżką kieliszka.
Nawet poprzez
dzielące ich dziesięć metrów odczuwał promieniujące z niej zimo i
nieprzystępność. Nie miał najmniejszej ochoty zmniejszać tego dystansu, ale
pchało go do przodu lekkie poczucie winy oraz, przede wszystkim, odrobinę
silniejsze poczucie obowiązku. Nica miała jedną cechę, która go potwornie
irytowała i nie zawsze potrafił to zatuszować – była nadmiernie dumna i w
związku z tym – nieszczera. Nie mówiła o swoich uczuciach, nie przyznawała się
do tego, że czuła się skrzywdzona czy też odrzucona.
Budowała
wokół siebie otoczkę, przez którą nigdy nie było wiadomo, co tak naprawdę
myśli. To właśnie przyczyniło się do największego błędu, jaki popełnił James w
ostatnim czasie – nie upewnił się, że ona ma po ich związku takie same
oczekiwania, jak on. Nie wiedział, czego naprawdę chciała, ale miał niejasne
przeczucie, że nie do końca pokrywa się to z jego własną wizją. Nie chciał jej
krzywdzić. Nica była piękną, inteligentną i atrakcyjną dziewczyną, której mu
wszyscy zazdrościli. Ale na dłuższą metę nie o to mu chodziło. Wiedział, że nie
stworzy z nią związku z przyszłością, bo nie potrafiłby być z osobą, która jest
tak chłodna, zdystansowana i zamknięta w sobie. Potrzebował szczerości. Chciał
wiedzieć, na czym stoi. I w pewnym sensie czuł się oszukany – bo na początku
ich znajomości ona przyznała, że ma takie same zapatrywania na przyszłość –
czyli żadnych wielkich obietnic i zobowiązań, bo to nie jest miłość – ale
zapomniała mu potem powiedzieć, że w międzyczasie zmieniła zdanie. I to właśnie
był ich główny problem.
Ciężkim
krokiem pokonał ostatnie metry i przysiadł się do jej stolika.
- Jak się bawisz?
– zapytał, spoglądając mimochodem, jak jest ubrana. Miała na sobie atłasową,
intensywnie fioletową sukienkę, która bardzo ładnie odbijała jej karnację i
stanowiła wyszukane tło dla czarnych włosów. Ale zacięty wyraz twarzy, mocno
zaciśnięte usta i wystudiowane spojrzenie nadawały jej wygląd, żeby nazwać
rzecz po imieniu, jędzy.
- Cudownie –
odparła, nieco zbyt energicznie odstawiając kieliszek na stół. Oboje
obserwowali, jak odrobina szampana wylewa się na drewniany blat.
- To miło –
podsumował, unosząc brwi – nie wiedziałem, że masz w domu taką salę balową.
Wzruszyła
ramionami, dając do zrozumienia, że to nic niezwykłego.
- Kim są ci
wszyscy ludzie, których zaprosiłaś? Znam może ćwierć z nich.
- To moi znajomi –
wyjaśniła wyniośle – teraz masz okazję ich poznać. Ale ty chyba wolisz
pozostawać przy starych przyjaźniach – powiedziała zjadliwie. Wiedział, że
wymknęło jej się to mimochodem, a teraz jest na siebie zła.
- Zazwyczaj
przedstawianie gości jest rolą gospodarza imprezy – zauważył lekko,
przejeżdżając ręką po włosach – gościom nigdy nie chce się fatygować.
Obdarzyła go
nieprzyjemnym spojrzeniem, wstając.
- Baw się dobrze –
rzuciła chłodno, poprawiając ułożenie włosów na ramionach – Pozdrów ode mnie
swoich przyjaciół. Mam nadzieję, że spędzicie razem miłego Sylwestra.
Zacisnął zęby, obserwując, jak
przeciska się przez migoczący tłum. Nie miał najmniejszej ochoty znosić jej
humorów, ale czuł, że jeśli jej teraz nie zatrzyma, wszystko utknie w martwym
punkcie. Nadal będą razem, ale oboje nieszczęśliwi i oboje zobligowani do
czegoś, czego nie chcą.
- Poczekaj, Nica,
dobrze? – zawołał, zrywając się w pogoń – Musimy porozmawiać.
* *
Zazwyczaj "musimy porozmawiać" oznacza tyle samo co " muszę z tobą zerwać". Tylko dlaczego w Sylwestra? Biedna Nica...
OdpowiedzUsuń