czwartek, 9 sierpnia 2012

8.Tak to bywa w życiu…


Niektórym ludziom życie wydaje się łatwe.
Czy jest to kwestia łaskawości losu, czy podejmowanych przez nich decyzji, ciężko stwierdzić. Jednak nie można zaprzeczyć faktowi, iż nie wszyscy są wyjątkowo urodziwi, nie wszyscy grzeszą inteligencją. Nie wszyscy mają pieniądze, nie wszyscy umieją odnaleźć się w grupie. Nie wszyscy umieją poradzić sobie w życiu. Od czego to zależy?
Można by powiedzieć, że życie jest niesprawiedliwe, ale byłaby to wyjątkowo banalna pointa. Tak naprawdę.. Każdy miewa wzloty i upadki, raz mu się powodzi, a raz nie. Czyli wychodzi na to, że jednak wszystkim układa się podobnie, a narosłe różnice wynikają z tego, w jaki sposób działamy.
            Jak wielki wpływ na to, jacy jesteśmy, ma rodzina? Czy to naprawdę jest tak istotne w kształtowaniu młodego człowieka?
Cóż.. opierając się na ograniczonej liczbie przypadków…
Wygląda na to, że tak.
***
            Spojrzenie Lily zatrzymało się na Leanne.
Miała minę Sfinksa. Odkąd pojawiła się w dormitorium, ani na chwilę nie zmieniło jej się ułożenie ust. Wyglądała jak woskowa figurka, głucha i ślepa na wszystko, co się dzieje dookoła.
Przeniosła wzrok na Jamie.
Na jej twarzy odbijały się te wszystkie uczucia, które teraz się w niej kotłowały, czyli poirytowanie, dezaprobata, a przede wszystkim złość. Powstrzymywała się od otwarcia ust, by nie powiedzieć czegoś, czego będzie później żałowała. Zamiast tego postukiwała stopą o podłogę i co jakiś czas mięła w ustach przekleństwo.
            Na łóżku, tuż obok Lily, leżał list, który tego dnia otrzymała Leanne. Evans bezmyślnie przejechała po nim palcami. Nie miała pojęcia, jak ona i Jamie powinny się teraz zachować. W głowie czuła kompletną pustkę, a o tym, co działo się teraz w sercu Leanne, wolała nawet nie myśleć. Znała ją wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że im wyraźniejszą maskę obojętności przywdziewa, tym silniejsze emocje nią targają.
Taka już była – zawsze spokojna, cicha, raczej nieśmiała. Trochę wycofana i zachowująca dystans. Wolała zawsze wszystko brać na chłodno. Dopiero przyjaźń z Lily i Jamie nauczyła ją tej odrobiny otwartości, jaką mogła się teraz pochwalić. Ale tak naprawdę nadal pozostała tą samą Leanne, która wolała nie trzymać uczuć na wierzchu, w obawie przed tym, że ktoś mógłby je rozdeptać. Zamykała się w swojej skorupce, a im poważniejszy miała problem, tym skorupka była twardsza.
            - Ja wiedziałam, że on tęskni za mamą – powiedziała Leanne, przerywając ciszę panującą w pokoju – Zawsze mi się wydawało, że ona go okropnie skrzywdziła. Że.. że nie może się po tym pozbierać i do końca życia już będzie się z tym borykał. A tu się okazuje, że jednak nie.
- Ale.. Leanne… - wtrąciła nieśmiało Lily, spoglądając na nią niepewnie – Czy to nie dobrze, że znalazł sobie w końcu kogoś, z kim może będzie szczęśliwy..?
- Dobrze – przytaknęła – Dobrze. Szkoda tylko, że dowiaduję się o tym ostatnia.. i to w miesiąc po ślubie.
Na to nie tak łatwo było już odpowiedzieć, więc Lily zamilkła. Spojrzała tylko na przyjaciółkę ze współczuciem.
- No i co ja mam teraz zrobić? Matt się wyprowadził, a ojciec napisał mi tylko, że właśnie wrócili z podróży poślubnej ze swoją nową żoną, która ma małe dziecko i miło by było, gdybym pojawiła się powiedzieć dzień dobry.
- Nie przejmuj się tym aż tak – poradziła Jamie z charakterystyczną dla siebie bezpośredniością – Nic nie zrobisz. Po prostu musisz tam pojechać i powiedzieć to wyczekiwane ‘dzień dobry’ i wszyscy będą szczęśliwi. Za rok i tak wyfruniesz z gniazda, więc nawet dobrze się składa.
Lily przygryzła wargę, spoglądając na blondynkę karcąco.
Ku jej zdziwieniu, reakcja samej zainteresowanej była zgoła inna.
- Ja wiem – powiedziała cicho, spoglądając w ciemność za oknem – Ja to wszystko wiem. Ale nic nie poradzę na to, że tęsknię za mamą. Nie ma jej, ale.. nie chcę nikogo na jej miejsce. Po prostu nie chcę, bo wydaje mi się, że wtedy już na pewno nie wróci.
- A myślisz, że gdyby nie ta cała Juliette, wróciłaby? – palnęła znowu Jamie, sceptycznie unosząc brew, czego Leanne szczęśliwie nie zauważyła.
- Pewnie nie – przyznała Johnson – Skoro była zdolna odejść, to znaczy, że nic jej z powrotem nie ciągnęło. Była okropną matką.. Jest okropną matką. Ale.. ale to nie znaczy, że nie jest nią w ogóle. Potrzebuję jej, nawet jeśli nigdy nie uwierzyłam w to, że może wrócić.
Zapadła cisza, przerywana jedynie smutnym zawodzeniem wiatru.
***
            Lily przewróciła się na bok, szeleszcząc pościelą.
Nie mogła spać.
Było jej okropnie żal Leanne, i to było jedyne uczucie w tej sprawie, którego była stuprocentowo pewna. Wiedziała, jak mocno ją dotknęło to, co się stało. Wiedziała, że dla niej był to kolejny cios, który sprawi, że będzie cierpiała. Lily, gdyby tylko mogła, chętnie przyjęłaby to na siebie. Miała niejasne przeczucie, że lepiej by sobie z tym poradziła niż przyjaciółka.
            Nie chodziło o to, że Leanne była zbyt delikatna. Ale ona z każdym problemme postępowała w ten sam sposób: zagryzała zęby i nie mówiła ani słowa skargi, nieważne, jak bardzo czuła się skrzywdzona. Wydawało jej się to dobrym wyjściem z sytuacji, bo nie chciała sprawiać nikomu dodatkowego kłopotu. A jednak.. Dziewczyna, zawsze wrażliwa i zamknięta w sobie, coraz bardzie usuwała się do swojego świata.
Tak nie powinno być – pomyślała Lily, zaciskając powieki – Ona na to nie zasługuje.
            Evans czasami zastanawiała się, jaka byłaby Leanne, gdyby nie pochodziła z rozbitej rodziny. Świetnie zdawała sobie sprawę, że taka naprawdę nigdy nie pogodziła się z odrzuceniem, którego doznała w dzieciństwie, i że to właśnie miało największy wpływ na to, jaka była. Cicha, zamknięta w sobie i trochę nieufna. Bała się, że po raz kolejny ktoś ją skrzywdzi.
            Ciężko jej się żyło z cichym, zamkniętym w sobie ojcem, który nigdy nie poradził sobie z odejściem swojej żony. O tej kobiecie Lily nie miała zbyt pochlebnego zdania, chociaż znała ją tylko z opowieści – wiedziała jednak wystarczająco dużo, by stwierdzić, że była zimna, oschła i egocentryczna. Bardzo możliwe, że tak naprawdę nigdy nie dorosła do założenia rodziny. Ale jej mąż nawet w wiele lat po jej odejściu był pogrążony w wiecznej melancholii, zaniedbując dzieci. W efekcie ona i Matt wychowywali się sami, pomagając sobie wzajemnie i z dystansu obserwując działania ojca lub ich brak. Dziewczyna miała w bracie ogromne oparcie, i odwrotnie – on zawsze mógł na nią liczyć. Matt, Lily i Jamie to jedyne osoby, w stosunku do których Leanne nie obawiała się okazywania uczuć.
Ten cudowny układ między nią a bratem to było coś, czego Lily jej szczerze zazdrościła.
Stłumiła westchnienie.
- Lily? Śpisz?
- Nie – odpowiedziała, unosząc się na łokciu – Myślałam, że obie śpicie.
- Nie – włączyła się Jamie, odgarniając zasłonki przy swoim łóżku – Leżę i leżę, i ni w cholerę nie mogę zasnąć.
Leanne opadła na poduszki, ciężko wzdychając.
- Przepraszam – mruknęła – Moja wina.
- Przestań pieprzyć – poradziła jej pogodnie Jamie – To tak samo twoja wina, jak tego dębu nad jeziorem. Po prostu mogłam nie jeść tyle na kolację, nie bolałby mnie żołądek.
Evans nie wytrzymała i zachichotała cicho.
Leżały chwilę w milczeniu, każda pochłonięta innymi myślami na ten sam temat.
- Wiecie, co tak naprawdę mnie boli w tej sprawie? – zapytała po chwili Johnson, okrągłymi oczami wpatrując się w baldachim nad głową.
- Co?
- Że przez wiele lat ja i Matt sami się sobą zajmowaliśmy i staraliśmy się pomóc tacie jak najbardziej się dało. Wielokrotnie próbowałam jakoś pogłębić nasze relacje, ale mi się nie udało. Doszłam do wniosku, że on po prostu jest taki mrukliwy i wyalienowany, w dodatku mocno podłamany. Ale okazało się, że to nieprawda. Teraz jest ożywiony i szczęśliwy, z dnia na dzień zaczął zachowywać się tak, jakby mama nigdy nie istniała. I dla tego małego, Nathaniela, jest podobno bajecznym ojcem.
Lily wpatrywała się w baldachim, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć. Nic jakoś nie przychodziło jej do głowy.
***
            - Lunio, znowu jesteś zupełnie nieprzytomny – zauważył z niezadowoleniem Syriusz, szturchając blondyna w ramię – słyszałeś w ogóle, co powiedziałem?
Remus otrząsnął się z zamyślenia i przeniósł wzrok na przyjaciela.
- Nie – przyznał ze skruchą – przepraszam, Łapa. Zamyśliłem się.
- Zauważyłem – powiedział Black z przekąsem.
Lupin westchnął ciężko, nie bez trudu powstrzymując się od przewrócenia oczami.
- No więc o co chodziło? – zapytał.
- Żebym to ja pamiętał… - mruknął Syriusz, drapiąc się po podbródku.
- Słodki Merlinie – jęknął Remus – Ty naprawdę jesteś jak takie wielkie dziecko, Łapciu.
- Wielkie dzięki. Ale nie uda ci się odwrócić mojej uwagi. Bo widzisz.. tak się ostatnio zastanawiałem.. czy ty się nie zakochałeś?
- Ja..? – powtórzył Remus, sztywniejąc – Niby w kim?
- No.. szczerze mówiąc, myślałem, że w Evans.
- Lily? – Remus odprężył się nieznacznie – Nie, nie. My się tylko przyjaźnimy.
- Niby tak – zgodził się niechętnie chłopak – Ale wiesz.. ta wasza zażyłość jest doprawdy dziwna. Nie rozumiem jej. Przecież ona jest prawie tak nudna, jak Binns.
- Nie znasz jej, to nie oceniaj – poradził mu Lupin, marszcząc brwi – Takie pochopne opinie zazwyczaj są bardzo krzywdzące.
Syriusz otworzył usta, by odpowiedzieć na tą bardzo lupinową wypowiedź, lecz w ostatniej chwili zrezygnował.
Remus spojrzał na niego, zdziwiony, ale dość szybko zdał sobie sprawę z przyczyny nienaturalnego zachowania przyjaciela.
            Na środku korytarza stało kilku Ślizgonów, na oko z czwartego i piątego roku. Była też dziewczyna, niska, ładna blondynka. Na pierwszy rzut oka nie wyglądała na Ślizgonkę – nie było w jej postaci dumy i pychy, która zazwyczaj cechowała mieszkańców tego domu. Była za to pewna nieśmiałość, uległość, na pewno skromność. I było ukradkowe spojrzenie, kierowane na chłopaka stojącego na czele grupy.
            Remus zmarszczył brwi, rozpoznawszy go. Właściwie wiedział o tym od początku, odkąd tylko zobaczył nienaturalne spięcie przyjaciela.
Chłopiec był drobny, dosyć niski, ale głowę trzymał wysoko. Spojrzenie miał twarde, jakby puste, lecz na widok dwóch Gryfonów coś w nim zgasło. Przestał być nagle podziwianym wśród znajomych, pewnym siebie piętnastolatkiem, a stał się wątłym chłopcem, obawiającym się trochę konfrontacji.
- Co za miłe spotkanie – powiedział ironicznie Syriusz, spoglądając na niego nienawistnie. Stał w zrelaksowanej pozie, ze swoim nieodłącznym, kpiącym uśmieszkiem na ustach i grzywką nonszalancko opadającą na czoło. Jedynie zaciśnięte pięści zdradzały, że zaistniała sytuacja nie jest dla niego komfortowa.
- Nie sądzę – syknął, robiąc niepewny krok do przodu – Zawsze, gdy cię widzę, przypomina mi się ta plama na honorze naszej rodziny.
Remus przytrzymał przyjaciela za ramię.
- Mogliśmy uzgodnić, że się do siebie nie przyznajemy, byłoby wygodniej – parsknął Syriusz – Nie uśmiecha mi się to, że mój braciszek pałęta się po szkole z kupką trzęsących portkami smarków, wyznaje kult czarnej magii i wyzywa na pojedynek młodszych od siebie.
Oczy chłopaka pociemniały ze złości, na blade policzki wstąpił delikatny rumieniec.
- Ktoś musi rozstawiać szlamy po kątach – powiedział z pogardą – żeby się nie pałętały tam, gdzie nie potrzeba.
- Żeby mówić takie rzeczy, trzeba mieć niezłe kompleksy – zauważył Remus z prawie naukową ciekawością – Chodź, Łapa, śniadanie.
- Nie odzywaj się do mnie w ten sposób, mieszańcu – warknął chłopak, nieświadomie robiąc krok w kierunku swojej obstawy – Nie zasługujesz na to, żeby lizać ziemię, po której stąpam.
Grupka Ślizgonów zaszemrała w poparciu. Widać było, że ulżyło im, gdy szef wrócił do zwykłej formy. Natomiast dziewczyna stała trochę z boku, obserwując sytuację wielkimi oczami. Wyglądała na rozdartą, lecz jej spojrzenie co chwilę wędrowało z powrotem do młodszego Blacka. Chyba znalazła się w tej grupce w pewnym stopniu przez przypadek, bo była trochę zdezorientowana.
            Syriusz i Remus spojrzeli po sobie z lekkim rozbawieniem.
- Kiedyś – powiedział Black, spoglądając z pogardą na brata – kiedyś się przekonasz, że popełniasz właśnie wielki błąd, Regulusie. Nikt nie ma prawa czuć się lepszy od innych z powodu pochodzenia. A ty – okręcił się na pięcie i zwrócił prosto do dziewczyny, której momentalnie poczerwieniały policzki – wierz mi, mała, szkoda cię na tego gnojka. On nie ma uczuć. 
I razem z Lupinem ruszył do Wielkiej Sali.
***
            - On nie ma uczuć – zakpił Remus, gdy minęli załom korytarza – I kto to mówi? Naczelny Casanova Hogwartu.
Syriusz uniósł brwi, spoglądając na przyjaciela z rozbawieniem.
- Nie moja wina, że wszystkie laski mnie kochają – oświadczył, wzruszając ramionami – To w końcu ich wybór, nie?
- Niby tak – przyznał Lupin – Ale od czasu do czasu mógłbyś trochę przystopować. Te wszystkie dziewczyny biorą to strasznie na poważnie, a ty traktujesz je jak zabawki.
- Lunio – zaczął Black uroczyście – To jest kwestia, w której nigdy się nie porozumiemy, bo prezentujemy skrajnie różne stanowiska. Według mnie, to ty powinieneś wreszcie jakąś wyrwać. Mógłbyś ich mieć na pęczki, jesteś przecież Huncwotem.
- Ale po co, skoro w nikim się nie zakochałem?
Syriusz uśmiechnął się, mrużąc lekko oczy. Po chwili otworzył usta, by udzielić mu odpowiedzi, ale blondyn wszedł mu w słowo:
- Nie kończ. Nawet nie zaczynaj. Ja wierzę w miłość, tak?
Black pokręcił z dezaprobatą głową, rzucając mu spojrzenie pełne politowania.
***
            Istne mrowie uczniów kręciło się w obie strony, to zbiegając, to wbiegając po schodach. Mogło się zakręcić w głowie od samego patrzenia, co dopiero wpakować się w środek zbiegowiska.
- Dzicz – zauważyła Jamie, fachowym okiem oceniając tłum – Jakby nie jedli od tygodnia.
- Jam.. nie chcesz chyba się przez to przepychać, prawda? – zapytała Lily zmęczonym głosem, obserwując swoją energiczną przyjaciółkę – Staranują nas. Ledwie trzymam się na nogach.
- Jasne, że nie – odparła z godnością blondynka – Nie będziemy się przepychać.
- Nie..?
- Nie.
Uśmiechnęła się do Evans uspokajająco i błyskawicznym ruchem wyciągnęła różdżkę z tylnej kieszeni dżinsów.
- Jamie, błagam – jęknęła dziewczyna – Zlituj się nade mną..
Lewis zignorowała tę próbę i po prostu machnęła różdżką, bezgłośnie wypowiadając formułkę „Impedimento”  . Siła zaklęcia zmierzwiła Lily włosy, ale nie zwróciła na to większej uwagi. Stała i bezradnie obserwowała, jak kilkudziesięciu uczniów zastyga w groteskowych pozach, a reszta, na którą nie podziałał urok, przystanęła z własnej woli, obserwując kolegów.
Jamie uśmiechnęła się z zadowoleniem i pociągnęła ją w tłum, gdzie teraz można było spokojnie przejść, do tego w komfortowych warunkach.
- Jesteś niemożliwa, wiesz? Ja jestem prefektem.
- Wiem – burknęła z irytacją, popychając wrota Wielkiej Sali – Powtarzasz to do znudzenia. A ja ci powiem, po raz niewiadomo który: to twój problem, nie mój. Jak chcesz, możesz mi odjąć punkty, albo dać szlaban. Mi to zwisa i powiewa.
- Wiem – wymamrotała Lily, w zasadzie sama do siebie – wiem, że masz to gdzieś. I często ci tego zazdroszczę.
- Serio? – zapytała, zresztą bez specjalnego zainteresowania, gdy szły w kierunku stołu Gryfonów – Myślałam, że potępiasz moje nieodpowiednie zachowanie.
Evans zignorowała jawną kpinę w jej głosie.
- Nawet nie wiesz, jak ci dobrze. Ja się wszystkim przejmuję. Nie umiem tak po prostu wyluzować.
- Wiem – zgodziła się Jamie, spoglądając na nią ze współczuciem pomieszanym z politowaniem – I właśnie dlatego zostałaś prefektem.
***
            Nica odprowadziła Debbie wzrokiem. Jej proste, niebieskie kosmyki podskakiwały buntowniczo, gdyż szła zbyt sprężystym krokiem, jak zawsze, gdy chciała zademonstrować swoją urazę. Nica się tym nie przejęła. Od początku mówiła, że to obłąkany pomysł, by w sobotę rano pisać esej na eliksiry. Nie miała zamiaru brać w tym udziału.
            Wiele się ostatnio działo.
Charakterystyczna, błękitno – fioletowa głowa zniknęła już zupełnie. Nica ruszyła przed siebie wolnym krokiem, gubiąc się ciągle w tych samych myślach, i snując ciągle te same wizje..
Słysząc ciągle ten sam takt, wybijany przez czyjeś stopy.
Samotna pierwszoklasistka, z rumianymi policzkami i świecącymi z podekscytowania oczami, zatrzymała się raptownie, nadziewając się na obojętne spojrzenie Krukonki. Zaczerwieniła się nieznaczenie, umknęła wzrokiem i pobiegła dalej, stukając obcasami butów, kurczowo zaciskając palce na słoiku z żabim skrzekiem.
            Kiedyś też miałam jedenaście lat – pomyślała nagle dziewczyna, odruchowo wyglądając przez mijane okno – Ale to było całe wieki temu. 
Dużo się od tego czasu zmieniło. Przede wszystkim – Nica się zmieniła. A może tylko jej się wydawało?
Ze złością kopnęła w kamienną podstawę schodów, i zaraz zdławiła w ustach przekleństwo, gdy poczuła palący ból złamanego palca.
- Episkey – mruknęła, czując, jak zły humor narasta w niej coraz bardziej.
Coś chrupnęło, ból ustał. Niepewnie poruszyła palcami stopy, a gdy nic się nie stało, wcisnęła różdżkę z powrotem do kieszeni szaty i poszła dalej, przed siebie, w kierunku Wielkiej Sali.
Za nią, jak wielki cień, przesuwała się zapowiedź wielkiej chandry.
***


            Większa część uczniów zajmowała się już konsumowaniem śniadania, dlatego Sala Wejściowa trochę się wyludniła. James Potter oparł się ramieniem o najbliższą kolumnę i zajął się kontemplowaniem otoczenia.
            Niewiele tego było, jeśli nie liczyć marmurowej, lśniącej posadzki i kamiennych ścian. Cóż, w ciągu tych pięciu lat, jakie James spędził w Hogwarcie, zdążył się już napatrzeć na elementy wystroju wnętrz. Nic więc dziwnego, że teraz, w cudowny sobotni poranek, nie wzbudzały w nim oczekiwanego zachwytu.
Ziewnął i przeniósł wyczekujący wzrok na schody.
            Zgodnie z przewidywaniami, po krótkiej chwili usłyszał odgłos czyichś kroków. Uśmiechnął się, rozpoznając nieomylnie ten zdecydowany, a zarazem powolny i powściągliwy sposób chodzenia. Nie miał pojęcia, skąd mu się to wzięło, ale uważał go za wyjątkowo pociągający.
            Na szczycie schodów pojawiła się wysmukła sylwetka Niki.
James objął ciepłym spojrzeniem jej zmysłowe kształty, dość dobrze widoczne pod obcisłą bluzką i dżinsami, opinającymi się na krągłościach dziewczyny w sposób bardzo interesujący. Miała rozpuszczone włosy, dokładnie tak, jak lubił. Ciemne, błyszczące loki spływały na ramiona, stanowiąc jednocześnie wyszukane tło dla jej błyszczących oczu.
Potter uśmiechnął się do siebie, bardzo zadowolony. Nica była zdecydowanie najatrakcyjniejszą dziewczyną, z jaką się spotykał. Miło było pomyśleć, że ona, rozchwytywana przez chłopaków, ze swoim twardym, trudnym charakterem, z całą swoją chęcią o samostanowieniu – nieodwołalnie wpadła w sidła Jamesa Pottera.
Nie musiał nawet o nią zabiegać.
            Oderwał się od kolumny i zaszedł jej drogę.
- James – zduszony głos świadczył o tym, że zupełnie się go nie spodziewała – Nie zauważyłam cię.
Uśmiechnął się łobuzersko, obejmując ją w tali.
- Czekałem na ciebie – wyjaśnił.
- Ach tak – wymamrotała. Obdarzyła go nieuważnym spojrzeniem i w ogóle nie zwróciła uwagi na jego głęboki, męski głos. Z namysłem wpatrywała się  w odłupany fragment stopnia i nawijała na palec wskazujący pasmo lśniących włosów. Wyglądała na nieobecną duchem i chyba trochę przygnębioną. Nawet jej oczy pociemniały, jakby zasnute oparami rozterek.
James rzucił jej szybkie spojrzenie z ukosa.
Nie był pewien, co powinien o tym myśleć – nigdy wcześniej nie widział jej w takim stanie. Postanowił jednak zostawić teoretyzowanie na później, a tymczasem wykorzystać jeden ze swoich niezawodnych sposobów.
Przyciągnął ją do siebie i namiętnie pocałował.
Nie spodziewała się tego, dało się to wyczuć. Zamarła w jego ramionach i otworzyła szerzej oczy, jakby wyrwana z alternatywnej rzeczywistości i brutalnie sprowadzona na ziemię. Po chwili jednak jej odruchowy opór zelżał i oddała pocałunek, co prawda z mniejszym entuzjazmem niż zazwyczaj.
            James zacisnął mocniej rękę na jej tali, palce drugiej wplątując we włosy, tuż przy skroni. Pociągnął lekko, tak, by nie zrobić jej krzywdy.
- Rozchmurz się – polecił, odrywając się od niej na chwilę.
Jej przyspieszony oddech łaskotał go w szyję.
Wobec braku odpowiedzi, naparł na jej wargi ze zdwojoną siłą, rozwierając je językiem.
Jej bierny opór odbierał mu całą przyjemność.
- O co ci chodzi, Nica? – zapytał, trochę poirytowany, odsuwając się od niej – Masz okres?
- Nie – odburknęła, mierząc go złym spojrzeniem – Nic mi nie jest. Po prostu nie chcę, żeby Karen się na nas natknęła.
Rogacz uniósł sceptycznie brwi.
- Ile ona ma lat? – zapytał.
- Trzynaście. Jest w Hufflepuffie i ma szczególny dar do pojawiania się w najmniej odpowiednim momencie – wyjaśniła Nica.
- Wcześniej ci to nie przeszkadzało – zauważył mimochodem.
Dziewczyna obdarzyła go morderczym spojrzeniem i bez słowa komentarza weszła do Wielkiej Sali.
James odprowadził ją wzrokiem.
***
            Tafla jeziora była gładka jak lustro. Odbijały się w niej pierwsze promienie słońca, wyglądało jednak na to, że wszystkie żyjące w wodzie stworzenia jeszcze spały.
Leanne stanęła na brzegu i zapatrzyła się na niewzruszoną powierzchnię.
Wiele by dała, by w jej sercu panował teraz taki spokój, jak w zielonej, mętnej cieczy.
Dziewczyna owinęła ciaśniej bordowo – złoty szalik wokół szyi i usiadła na omszałym głazie, jakby stworzonym do tego, by odetchnąć i chwilę pobyć w zupełnej samotności.
Bardzo tego potrzebowała, po prostu po to, żeby na nowo zapanować nad swoimi uczuciami. Chciała sobie wszystko poukładać i obmyślić jakąś strategię.
            Gdzieś w Zakazanym Lesie rozległ się głośny skrzek i z któregoś drzewa poderwał się do lotu wielki ptak. Przeleciał tuż nad nią, łopocząc skrzydłami.
Leanne zadarła głowę i obserwowała lot, mrużąc lekko oczy. Chociaż było wcześnie, ostre słońce sprawiło, że w kącikach oczu poczuła łzy.
Zacisnęła powieki i otarła słone kropelki końcem szalika.
Czuła palącą potrzebę rozmowy z Mattem. Był jej bratem, więc w zasadzie został postawiony dokładnie w takiej samej sytuacji jak ona, ale nawet nie o to chodziło. Po prostu nie miała nikogo innego, kto dawałby jej oparcie i siłę, potrafił doradzić i wspomóc w takiej sytuacji. Leanne chciała, żeby ktoś ją objął, przytulił i potraktował trochę jak małe dziecko. Nie miała ochoty mierzyć się z nową macochą, jej dzieckiem, i co najważniejsze – ojcem, nie miała ochoty myśleć o wiecznie nieobecnej matce. Chciała być ponad to. Zamknąć oczy i znaleźć się nagle w innym wymiarze, w którym nie znajdowałaby się w takim koszmarnym położeniu.
            Matt mieszkał w Londynie. Był pełnoletni, miał pracę, miał dziewczynę, którą chciał przedstawić siostrze – i chociaż Leanne wmawiała sobie, że to nic takiego, było jej przykro. Bo gdyby nie ta cała Linda czy Lina prawdopodobnie zamieszkałaby z bratem. A tak.. nawet jej tego nie zaproponował.
- Przecież to jest dziecinne – powiedziała półgłosem, wpatrując się w czubki swoich butów – nie powinnam mieć pretensji o coś takiego. On ma przecież własne życie.
- Leanne? To ty?
- Kto tu jest? – zapytała zaskoczona, podnosząc się i rozglądając nerwowo.
- To ja.
- Jakie ja?! –zapytała, zdając sobie sprawę, że zaczyna histeryzować, ale nie mogła się opanować.
- Spokojnie, Johnson, to tylko ja – usłyszała przy wtórze szeleszczących gałęzi. Po chwili ze zwartej ściany lasu wyłoniła się zgarbiona postać.
- To ty – odetchnęła z ulgą, rozpoznając znajomą sylwetkę – przestraszyłam się.
            Nica zmierzyła ją bystrym spojrzeniem i zrobiła krok do przodu.
- Przepraszam – powiedziała rzeczowo – Chciałam sobie tu posiedzieć, a w ostatniej chwili usłyszałam ciebie. Nie chciałam ci przeszkadzać.
- No co ty- odparła blondynka, robiąc jej miejsce obok siebie – Siadaj.
Zerknęła na Krukonkę. Była lekko ubrana, miała włosy w nieładzie i ciemne, złe spojrzenie. Musiała mieć podły nastrój.
- Dawno się nie widziałyśmy – powiedziała zdawkowo Leanne, czując się w obowiązku nawiązać rozmowę.
- To prawda – przytaknęła – Odkąd ja i Matt się rozstaliśmy jakoś się mijamy.
- Tak to bywa w życiu – mruknęła Leanne, bardziej do siebie samej, niż do niej.
- Dokładnie. Tak to bywa..
            Brunetka oderwała kawałek suchej gałązki od najbliższego krzaczka i z całej siły się zamachnęła. W milczeniu obserwowały, jak gałązka narusza gładką powierzchnię jeziora, nie zanurzając się jednak.
- Jesteś teraz z Jamesem, prawda? – zapytała Leanne, desperacko próbując przerwać ciszę – Lily mi coś wspominała.
Nica skinęła głową, uderzając czubkiem buta w wystający kamień. Usta miała zaciśnięte.
- Chodzimy ze sobą – przyznała po chwili – Tak jakoś wyszło.
Leanne uniosła lekko brwi, słysząc lekceważący ton koleżanki.
Zdążyła poznać Nikę Gibson dosyć dobrze, chociaż nigdy się nie przyjaźniły.
Ale teraz widziała jak na dłoni, że w sprawie z Jamesem jest coś nie tak.
A skoro coś jest nie tak, a ona nic z tym nie robi, to znaczy, że nie może się na to zdobyć.
A jeżeli nie może się na to zdobyć, to znaczy, że boi się go stracić.
A jeżeli boi się go stracić, to znaczy, że go kocha.
A jeżeli Weronica Gibson kocha Jamesa Pottera to może oznaczać już tylko jedno – że zakochała się w niewłaściwej osobie.
***
            - Cześć, Lily. Jak się masz?
Evans odwróciła się, poszukując wzrokiem rozmówcy.  
- Och – powiedziała, maskując zaskoczenie rozkojarzoną miną – cześć, Roger.  U mnie.. wszystko w porządku. A u ciebie?
Kątem oka dostrzegła, że Jamie macha jej znacząco i wychodzi z Wielkiej Sali. Cała jej postać emitowała komunikat w rodzaju „Robi się ciekawie. Na tyle ciekawie, że warto się usunąć”
Dziewczyna odnotowała w pamięci, by w najbliższym czasie wypomnieć Lewis wszystkie znaczące spojrzenia i chrząknięcia, jakimi obdarzyła Rogera Bonesa zanim zdecydowała się podjąć te kroki.
            - Nic ciekawego – odpowiedział, spoglądając na nią ciepło swoimi szarymi oczami – zastanawiałem się, dlaczego nie było cię ostatnio na zajęciach z runów.
- Ach.. kiepsko się czułam – wyjaśniła – Spędziłam dzień w Skrzydle Szpitalnym.
- Ale już wszystko w porządku? – zapytał z autentycznym niepokojem. Musiał być szczery, bo pionowa zmarszczka, która pojawiła się między jego brwiami, była zdecydowanie nie do podrobienia.
- Tak, tak – uspokoiła go, przysuwając do stołu krzesło, na którym siedziała. Zerknęła na zegarek i machnęła ręką w kierunku drzwi – Możemy..?
- Jasne. Śpieszysz się gdzieś? Jeżeli tak, już sobie idę.  – przytrzymał ciężkie wrota i puścił ją przodem.
- Nie musisz – wymknęło jej się, choć przecież miała zamiar powiedzieć, że idzie poszukać Leanne -  Nie mam sprecyzowanych planów.
- Tak..? – ożywił się znacznie – To może przejdziemy się na błonia. Jeśli masz ochotę, oczywiście.
Lily spojrzała na niego nieśmiało.
Był bardzo miły. Przebywanie z nim sprawiało jej przyjemność, choć przecież właściwie go nie znała. Myśl, Lily, myśl..
- Wiesz co.. – zaczęła nieskładnie, chcąc zyskać na czasie. W końcu zdecydowała się na szczerość – Bardzo chętnie bym się z tobą przeszła, ale powinnam poszukać mojej przyjaciółki. Przeżywa teraz ciężki okres i od rana jej nie widziałam. Wymknęła się z dormitorium, ale chyba wiem, gdzie się ukryła..
- Ach, rozumiem – powiedział, zatrzymując się. Nadal uśmiechał się miło i patrzył na nią w ten sam sposób. Chyba szczerość w jej głosie utwierdziła go w przekonaniu, że to najprawdziwsza prawda.  – W takim razie powinnaś jej poszukać.
- Tak.. wiem. Bałam się tylko, że to zabrzmi jak wymówka – roześmiała się, zakładając za ucho upierdliwy kosmyk.
- Bardzo miło mi się z tobą rozmawiało, Lily – powiedział, uważnie obserwując jej twarz. Evans poczuła przyjemne ciepło rozchodzące się po całym ciele, ale nie potrafiła określić przyczyny. – Jeśli miałabyś czas i ochotę, to może jutro się gdzieś przejdziemy. W każdym razie.. do zobaczenia.
- Do zobaczenia – powtórzyła automatycznie, odprowadzając go wzrokiem.
Otrząsnęła się dopiero po chwili. Pokręciła głową i wolnym krokiem ruszyła przed siebie.
Kiedy popchnęła ciężki drzwi wejściowe, zdała sobie sprawę, że nadal się uśmiecha.
***
            Boisko do quidittcha, pomimo niskiej temperatury, stało się ośrodkiem życia towarzyskiego. Znajdowali się tu teraz wszyscy, którzy aktualnie nie spali i nie jedli śniadania. Biorąc poprawkę na to, że był sobotni ranek, frekwencja była dosyć wysoka.
James wraz z Glizdogonem zajęli strategiczne miejsca na trybunach, skąd obserwowali poczynania podekscytowanych drugo – i trzecioroczniaków, którzy ćwiczyli przed debiutanckim meczem.
- Dawaj, Gadgens, dawaj! Nie oddawaj mu kafla! – ryknął James ile sił w płucach, obserwując grę swojego nowego ścigającego – TAK! Tak, świetnie! Rób dalej takie uniki, a wykiwasz Krukonów!
Peter spojrzał na przyjaciela ze zdziwieniem.
- Przecież to nie jest trening – zauważył mimochodem – Po co go stresujesz?
- Na trening zawsze jest czas – oświadczył Potter autorytatywnie – A ten mały ma coś w rodzaju talentu, trzeba nim tylko umiejętnie pokierować.
Pettigrew pokiwał ze zrozumieniem głową, podczas gdy Rogacz ponownie skierował swoją uwagę na poczynaniach wątłego chłopca latającego na jednej ze szkolnych mioteł.
Była to okoliczność sprzyjająca, bo Peter bardzo nie chciał, by James dostrzegł, że zrobiło mu się przykro. Wiedział, że po prostu by go wyśmiał. Jasne, ktoś się rodzi z talentem do quidittcha albo nie, ale Peter do tej pory nie odnalazł w sobie pokładów niezwykłych uzdolnień w żadnej dziedzinie. Co więcej, jego przyjaciele nigdy nie sprawili mu nawet w połowie tak miłego komplementu, jak opinia Jamesa o Gadgensie. To chyba znaczyło, że Peter naprawdę takowych nie posiadał.
Westchnął cicho, ale to także umknęło uwadze Rogacza.
- Dobry chwyt – zawołał z uznaniem, gdy zaczerwieniony od zimna chłopiec podleciał bliżej swojego kapitana – nawet bardzo dobry, ale gdyby wiatr wiał w przeciwnym kierunku, poleciałby punkt. Następnym razem ustawiaj się tak, żebyś miał trochę przestrzeni po lewej. No i musisz ćwiczyć podania, bo trochę ci to umyka.
- Jasne, kapitanie! – zawołał raźno Gadgens, zasalutował i odleciał w kierunku złotych pętli.
Peter odprowadził go obojętnym spojrzeniem, choć poczuł dziwny ucisk w żołądku, gdy usłyszał głos Jamesa tuż obok:
- Niezły jest, naprawdę. Będą z niego ludzie.
- To dobrze dla drużyny – zauważył, siląc się na wesołość – Im więcej dobrych zawodników, tym lepiej. Ale nie sądzisz, że Marrballs powinien bardziej się ruszać? Albo chociaż stanąć na środku. Puszczałby chyba mniej goli.
- Masz stuprocentową rację – powiedział James, uśmiechając się do niego – Chyba mu powiem, że jeśli czegoś z tym nie zrobi, po każdym treningu będzie robił dwieście pompek.
- Powiedz mu, że jeśli będzie tak robił, będzie lepiej prezentował się na miotle – poradził Peter, ciesząc się z pochwały – Podobno Mary Watts nie chce z nim chodzić, to może pomyśli, że tak wzrosną jego szanse.
James roześmiał się szczerze:
- Dobre – oświadczył, poklepując chłopaka po ramieniu – Naprawdę dobre, stary.
Peter wyprostował się i aż pokraśniał z dumy.
James oczywiście tego nie zauważył.
***
            - Mógłbyś przestać?
- Rozpraszam cię?
- Raczej denerwujesz – sprostowała Jamie, ze złością kopiąc w krzesełko – A ja staram się sprowadzić natchnienie.
- Na siebie samą? – Syriusz Black uniósł brwi, spoglądając na nią z ciekawością. Po chwili namysłu przestał zestrzeliwać muchy z sufitu i schował różdżkę do kieszeni – A po co ci natchnienie, Lewis? Nigdy ci go nie brakowało.
Dziewczyna parsknęła, wywracając oczami, ale nie odpowiedziała. Zabębniła palcami w blat stołu, choć nigdy tego nie robiła. Zawsze była opanowana. A kiedy nie była opanowana, miotała się w furii. Rozwiązania pośrednie nigdy jej nie kręciły. Jamie wolała wyraźne barwy, krzyk i duży kontrast.
- Jasna cholera – wymamrotała, podnosząc się z fotela. Odprowadzana rozbawionym spojrzeniem chłopaka podeszła do okna i przykleiła twarz do szyby.
- Masz gorączkę? – zapytała nieśmiało jakaś dziewczynka, która wyglądała jak Alicja w Krainie Czarów. Skąd to porównanie, nie wiadomo.
Jamie machnęła na nią ręką , nie odrywając się od zaparowanej szyby. Pech chciał, że przez okna pokoju wspólnego można było zobaczyć tylko niewielki kawałek błoni.
- Lewis, dziecino, musisz mi coś wyjaśnić – oświadczył Syriusz, rozkładając się wygodniej na kanapie – Powiedz mi, dlaczego dziewczyna taka jak ty spędza sobotnie popołudnie bez przyjaciółek, bez chłopaka, bez książek i bez papierosów? W dodatku całując szybę i najwyraźniej na coś czekając?
- Może dlatego – wycedziła Jamie, powoli odwracając się do niego – że na coś czeka, co?
- I nie powiesz mi na co, prawda? – spytał, tocząc wokoło obojętnym spojrzeniem.
Pokręciła głową, z powrotem opadając na pluszowy fotel.
Pokiwał głową ze zrozumieniem.
- A dlaczego ty siedzisz w pokoju, w którym są sami drugoklasiści, zamiast odwalać coś z przyjaciółmi, całować się z jakąś laską albo latać na miotle?
- Nie mam ochoty – odpowiedział lakonicznie, wyciągając z kieszonki wymiętą paczuszkę papierosów – Chcesz..?
Kiwnęła głową, wyciągając rękę. Po chwili zaciągnęła się, wbijając ponure spojrzenie w obicie zagłówka.
- Długo palisz? – zapytał, obserwując ją spod oka.
- Długo.
- Czyli?
Spojrzała na niego, krzywiąc się lekko.
- Wydaje mi się, że pierwszego spróbowałam na czwartym roku. Ale w sumie wypaliłam może pięć.
- A w czym ci to pomaga? – zapytał, z namysłem wpatrując się w żarzącą się końcówkę – Bo mi pomaga mieć wszystko gdzieś.
- Na dobrą sprawę, to mi chyba też – przyznała – Chociaż pewnie nie, bo ja z punktu tak mam. Po prostu.. pomaga mi się uspokoić. I.. daje takie złudne wrażenie, że mam nad czymś kontrolę.
Nie zarumieniła się, jak to często bywa w podobnych przypadkach, gdy spontanicznie odkrywamy swoje serce przed właściwie obcą osobą. Zamiast tego podniosła na niego swój przenikliwy wzrok.
- A tobie w czym pomaga? Nie wyglądasz na nałogowca.
- Bo nim nie jestem – strzepnął grzywkę, wydmuchał z dymu srebrne kółeczko – Mam dokładnie ten sam powód. Pomaga mi przeżyć w mojej nienormalnej rodzinie.
- Moja też jest nienormalna – przyznała Jamie obojętnie, wyrzucając niedopałek do kominka – Ale się nie przejmuję. Za pół roku będę miała siedemnastkę. Na wakacje wracać nie muszę.
            Skrzypnęły zawiasy i w dziurze pod portretem pojawiła się ruda głowa Lily, a po chwili cała jej sylwetka. Miała zarumienione od zimna policzki, rozczochrane włosy i bardzo przygnębioną minę.
- Znalazłam ją – wyjaśniła, zdrętwiałymi palcami rozpinając guziki płaszcza – siedziała na jeziorem z Niką Gibson.
- Z Gibson? – powtórzył Syriusz, też wyrzucając swój niedopałek – Myślałam, że ona jest teraz z Jamesem. Mieli się spotkać.
Lily wzruszyła ramionami.
- Pottera tam nie było – powiedziała, rozcierając dłonie – Nica wyglądała na strasznie złą.
- No i co, czemu sobie poszłaś? – zapytała Jamie niecierpliwie, wbijając w nią naglące spojrzenie – Leanne nie chciała z tobą iść?
Przytaknęła.
- Źle z nią, Jam – mruknęła, skubiąc nerwowo rękaw swetra – ale nie mam pomysłu, jak mogłybyśmy jej pomóc.
- No bo nie możemy. Sama musi sobie z tym poradzić – westchnęła ciężko blondynka, znowu podchodząc do okna, za którym właśnie zaczął padać deszcz.
***
            Nienawiść w większości przypadków to puste słowo, bo mało kto jest do niej zdolny. Zupełnie tak samo, jak do miłości. Potrzeba naprawdę silnego uczucia, by je wyzwolić. Potrzeba płomienia, nie iskry. Gorąca, duchoty, ciasnej przestrzeni pełnej wzburzenia. Tylko w takich okolicznościach rodzi się miłość. I nienawiść.
            Czuła na twarzy zimne kropelki, spływające wzdłuż policzków. I inne, gorące, tak gorące, że parzyły jej skórę, znacząc ją ciemnymi oparzeniami, wypływające z oczu i niknące gdzieś w gąszczu włosów.
Stanowczym ruchem otarła je wszystkie, sprawiając, że złączyły się w jedno. Teraz były letnie. Ani słodkie, ani słone.
            Niecierpliwie podeszła do drzwi strzeżonych przez dwa kamienne gargulce. Wykrzywione w strasznym grymasie twarze obserwowały ja kpiąco, gdy stała, przestępując z nogi na nogę, pozwalając, by jej twarz zastygła. Zamieniła się w gipsowy odlew, o który nie trzeba się troszczyć.
- Musy-świstusy – powiedziała cicho, zupełnie opanowanym głosem. Weszła, nie wbiegła po schodach, nie przeciągając każdego kroku, tak, by nie urósł i nie nabrał znaczenia symbolicznego. Po prostu weszła., a drewniane drzwi stanęły przed nią otworem.
- Dzień dobry, panienko Johnson.
- Dzień dobry, panie dyrektorze – odparła, posłusznie siadając na wskazanym krześle. Błękitne tęczówki śledziły ją zza okularów –połówek, ale nie pozwoliła, aby rozpuściły jej gipsową otoczkę, pod którą zimne i gorące krople nadal torturowały jej twarz.
- Rozumiem, że profesor McGonagall opowiedziała już pani o całej sprawie?
- Tak.
- W takim razie chyba nie ma co przedłużać.
Profesor Dumbledore obszedł biurko dookoła i sypnął do kominka garść zielonego proszku.
Płomienie błysnęły szmaragdowo.
- Dziękuję, panie profesorze – powiedziała machinalnie, robiąc krok do przodu.
- Proszę na siebie uważać, panno Johnson.
A później pochłonął ją ogień.
* *

1 komentarz:

  1. Uuu... Ciekawie
    1.Już widzę następną parę Lily-Roger.
    2. Żal mi się zrobiło Petera. Niedoceniany. Zawsze w cieniu swych przyjaciół.
    3. Ciekawi mnie sylwetka Niki. I to bardzo.
    4. A co z Leanne? Ciekawie rozwinęłaś jej postać...
    Przypomniało mi się jak w innym rozdziale Lily wspominała coś tam, że miała już kiedyś szlaban. Dlaczego później nie rozwinęłaś tego wątku "Lilka i jej pierwszy szlaban"? Czytelnik nie lubi niczego przegapić. Oczekiwałam jakiejś retrospekcji czy oś, ale niczego takiego nie było... dlaczego? I jeszcze w tym rozdziale jak Lily była w szpitalu. Ale dlaczego w nim była? Też nie było żadnej retrospekcji...

    OdpowiedzUsuń