czwartek, 9 sierpnia 2012

4. Wycie wilka


Dwa pierwsze tygodnie września minęły zanim Lily zdążyła się zorientować. Chociaż był to dopiero początek roku, szóstoroczni musieli zmierzyć się z ogromną presją – nie było w Hogwarcie nauczyciela, który w tych dniach nie przypomniałby im o zbliżających się nieubłaganie OWUTEMach. Profesor McGonagall na każdej lekcji tłumaczyła im, że jeśli nie będą solidnie przykładać się do nauki już od samego początku, nie mają szans na dobre wyniki.
- Ale proszę pani… - powiedział za którymś razem Deric Finnigan z Revenclawu – Przecież egzaminy mamy dopiero w przyszłym roku…
- I co z tego, Finnigan?! Niektórzy z was w dalszym ciągu mają problemy z zamianą szczura w imbryk!
W tym momencie Peter Pettigrew, któremu jako jedynemu nie udała się ta transmutacja, oblał się gorącym rumieńcem. Spróbował schować ze plecami swój bury imbryk, który nadal miał ogon, lecz zrezygnował pod ciskającym gromy spojrzeniem McGonagall.
            Chcą nie chcąc, uczniowie poddali się ogólnemu naciskowi i codziennie do późna siedzieli w pokoju wspólnym, z ponurymi minami mierząc się z górami prac domowych. Najbardziej poszkodowana czuła się Jamie, której brak czasu wolnego mocno dawał się we znaki.
- Po co oni nas tego uczą? – złorzeczyła któregoś piątkowego wieczoru, gdy siedziały w trójkę w bibliotece – Jestem pewna, że Binns wcale nie rozróżnia tych wszystkich goblinów, po prostu wymyśla te ksywki na poczekaniu.
- Sama wybrałaś historię magii – mruknęła Leanne, pocąc się nad piekielnie trudnym esejem z transmutacji. Oderwała się od tego na chwilę, drapiąc się po nosie końcówką pióra – Lill, podaj mi miarkę. Coś czuję, że nadal brakuje mi ponad trzech cali.
Evans posłusznie rzuciła jej swoją torbę, po raz pierwszy od godziny oderwawszy się od „Magicznych Roślin i Grzybów, stopień szósty”. Ona sama też miała powyżej uszu ciągłej orki, jaką narzucili im profesorowie. Brakowało jej czasów, kiedy po odrobieniu pracy domowej miała przed sobą cały wieczór, który mogła spędzić leżąc na kanapie w pokoju wspólnym lub zapisując maczkiem kartki w pamiętniku. Od pierwszego dnia nie udało jej się nawet ponownie odwiedzić Hagrida.
- Dość – powiedziała nagle, zatrzaskując książkę. Prawdę mówiąc, zdziwiła tym samą siebie, ale skoro zaczęła – musiała kontynuować. – Naprawdę, dosyć tego. W ten sposób nigdy nie wyjdziemy z książek! Ustalmy, ze w piątkowe wieczory nie będziemy się uczyć. Dobra? Niech to będzie dzień, w którym możemy poleniuchować. Przez weekend i tak nie dowalą nam więcej, więc zdążymy zrobić wszystko do poniedziałku. Co wy na to?
Powiodła po przyjaciółkach rozognionym wzrokiem.
- Ee… Lily, wszystko w porządku? – zapytała delikatnie Leanne, posyłając Jamie zaniepokojone spojrzenie.
- Jak najbardziej. Po prostu doszłam do wniosku, że tak dalej być nie może. Zaharujemy się na śmierć.
- Ekhm – odchrząknęła Jamie, patrząc na nią podejrzliwie – Popieram tę ideę. Jednakże… dziwnie było usłyszeć taką przemowę z twoich ust.
            Od tej pory przestrzegały tej reguły, zupełnie przypadkiem pociągnąwszy za sobą połowę Gryffindoru. Okazało się to najlepszym możliwym posunięciem – piątek stał się nagle najbardziej wyczekiwanym dniem tygodnia, znacznie bardziej cenionym niż sobota lub niedziela.
***
            Od tamtego pamiętnego patrolu Lily uważnie, choć dyskretnie, obserwowała Remusa Lupina. Chłopak w dalszym ciągu nienajlepiej wyglądał i był czymś przygnębiony, jednak nie udało jej się z nim porozmawiać ani razu – bez przerwy towarzyszyli mu Huncwoci. Początkowo bardzo ją to denerwowało; do czasu, gdy zobaczyła, jak dobrze wpływa na niego ich głośna obecność. Wtedy właśnie uświadomiła sobie, jak dobrymi są przyjaciółmi.
            Wydawało jej się, że tylko ona zauważa jego dziwny stan. Ani Jamie, ani Leanne nie zorientowały się, że coś jest nie tak. Jednak im uważniej Lily obserwowała Huncwotów, tym bardziej była przekonana, że mają jakąś tajemnicę. Intuicja podpowiadała jej wyraźnie, że to właśnie ona spędza Remusowi sen z powiek. Kiedyś nawet usłyszała strzępek ich rozmowy, który jednak niczego nie wyjaśnił, a jedynie pomnożył jej domysły.
- Lunio, i jak tam samopoczucie? Twój futerkowy problem ma się dobrze? – zapytał półgłosem Potter, gdy w porze obiadowej zmierzali w stronę Wielkiej Sali.
- No, powiedzmy – odpowiedział markotnie Remus – Zostało już tylko kilka dni. Jesteście pewni? Po tym, co stało się ostatnio..?
James nie zdążył odpowiedzieć, bo w tym momencie oboje zobaczyli idącą za nimi Lily. Przywitali się z nią trochę sztucznie, wymieniając zaniepokojone spojrzenia – ale ona nie dała po sobie poznać, że cokolwiek usłyszała. I była to w zasadzie prawda, bowiem z tego, co wtedy mówili, zrozumiała jedynie to, że za kilka dni coś się stanie.
***
            Na pierwszą w tym roku szkolnym lekcję starożytnych runów Lily poszła jak na ścięcie, a to z tej przyczyny, że nikt, kogo znała, nie zamierzał kontynuować tego przedmiotu. To oznaczało, że najpewniej nie będzie miała się do kogo odezwać, bo znając życie, wyląduje w jednym pomieszczeniu z samymi sztywniakami.
            Rzeczywistość ją zaskoczyła. Kolejka przed klasą, nie licząc jej samej, składała się z trzech osób i nie zapowiadało się na to, że ktoś jeszcze do nich dołączy.
Westchnęła ciężko i podeszła bliżej.
Obaj chłopacy byli z Hufflepuffu, ale nie zwrócili na jej przybycie najmniejszej uwagi. Byli pochłonięci rozmową o quidditchu.
Lily uniosła lekko brwi i przeniosła wzrok na dziewczynę.
- My się znamy, prawda? – zapytała, rozpoznając w niej natychmiast Weronikę Gibson.
- Można tak powiedzieć – przyznała, przypatrując jej się uważnie – Chociaż James nie przedstawił nas tak, jak należy. Okoliczności były raczej nieciekawe.
Lily uśmiechnęła się i wyciągnęła do niej rękę.
- Jestem Lily.
- Nica Gibson – przestała taksować ją wzrokiem i uścisnęła jej dłoń, nie bez wahania.
            Od tej pory na lekcjach starożytnych runów, na prośbę profesor Kissington, siedziały w jednej ławce. Lily wielokrotnie zastanawiała się, jak ona by się czuła na miejscu tej dziewczyny – pracując w parze z osobą, której jej chłopak nie raz wyznawał dozgonną miłość. Nie doszła do żadnego wniosku, bo sytuacja była dla niej zbyt abstrakcyjna.
***
            Tym razem Lily znów dotarła pod klasę jako ostatnia. Nica siedziała na parapecie, coś zawzięcie notując. Gdy ją zobaczyła, natychmiast przestała, wsunęła brulion do torby i sama do niej podeszła.
- Cześć- powiedziała, nadal zachowując lekki dystans – Już myślałam, że będę jedyną dziewczyną.
- Zapomniałam podręcznika – wyjaśniła Evans, wpychając do torby esej na zielarstwo – i musiałam wrócić do wieży.
W tej chwili drzwi otworzyły się i profesor Kissington zaprosiła ich do środka. Niestety nie dane był jej poprowadzić tej lekcji do końca – po niecałych dwudziestu minutach do drzwi zapukał jakiś pierwszoroczniak. Z tego, co mówił między głośnymi sapnięciami wynikało, że kobieta jest niezwłocznie potrzebna profesorowi Dumbledore’owi.
Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, Nica odwróciła się do Lily i wypaliła z grubej rury:
- Evans, co się dzieje między tobą a moim chłopakiem?
Lily spojrzała na nią, nie kryjąc zdumienia.
- Nic absolutnie – stwierdziła bezmyślnie, lecz po chwili zastanowienia dodała uczciwie – przynajmniej z mojej strony.
- A z jego?
Lily zmrużyła oczy, patrząc na nią zagadkowo. Nie znała nigdy takiej osoby jak ona – zachowywała między nimi dystans, odnosiła się do niej raczej chłodno, była konkretna i wiedziała, czego chce. Różniła się od wcześniejszych dziewczyn Pottera jednym: z pewnością nie można jej było nazwać nową ofiarą szukającego.
- To ty jesteś jego dziewczyną.
Spodobała jej się chyba ta odpowiedź, bo przygryzła wargi, spoglądając na Lily z namysłem. W końcu uśmiechnęła się lekko.
- Masz rację.
Nie przeprosiła jej za to, że na nią naskoczyła, ale przestała traktować ją jako rywalkę, której trzeba patrzeć na ręce. Wyszło na to, że grono znajomych Lily Evans poszerzyło się o jedną, dosyć ciekawą postać.
***
            - Niech to szlag!
- Wszystko w porządku?
Lily odwróciła się w stronę głosu. Jego właścicielem okazał się jeden z dwóch wielbicieli starożytnych runów. Nie zwróciła na nich wcześniej uwagi, nie potrafiła więc powiedzieć, który z nich.
- Tak – mruknęła w odpowiedzi, mocując się z rozerwaną torbą – Szwy puściły.
Chłopak podszedł do niej i pozbierał z podłogi jej książki, pióro i rolkę pergaminu.
- Reparo! – gdy torba powróciła do poprzedniego stanu, Lily odebrała od niego swoją własność i wrzuciła ją do środka – Wielkie dzięki.
- Nie ma za co – spojrzał na nią, uśmiechając się miło. Lily dostrzegła, że ma ładne, białe zęby. Był wysoki, lecz nie imponująco; szczupły, lecz umięśniony. Popielata grzywka opadała mu na oczy. Przystojny, ale nie zniewalająco – podsumowała go w myślach, jednocześnie uśmiechając się z wdzięcznością.
- Ty jesteś Lily, prawda? – para szarych tęczówek zatrzymała się na dłużej na jej twarzy. Zarumieniła się, zakłopotana. Skinęła głową.
- Ja nazywam się Roger Bones – przedstawił się, nie spuszczając z niej wzroku -  Nie mieliśmy wcześniej przyjemności się poznać, prawda?
Evans uśmiechnęła się w duchu nad naiwnością tego pytania.
- Muszę już iść – powiedziała zdecydowanie, przerzucając przez ramię pasek torby – Do zobaczenia, Roger.
- Do zobaczenia – odpowiedział, a w jego głosie brzmiało autentyczne rozczarowanie.
            Lily, gnana głodem, bez dalszej zwłoki ruszyła do Wielkiej Sali. Obyła się dzisiaj bez śniadania, co jej żołądek okrasił głośnym sprzeciwem. Miała wrażenie, że jeszcze trochę, a wyskoczy z jej brzucha i o własnych siłach pobiegnie zaspokoić swoje potrzeby.
***
            James Potter był podekscytowany.
W ostatnim czasie wyraźnie doskwierał mu brak rozrywek. Choć ciężko było mu to przyznać, to konieczność wytężonej nauki nawet u Huncwotów pozostawiła swoje piętno – zdecydowanie mniej ostatnio imprezowali. No i wycinali zdecydowanie mniej kawałów.
Lunatyk bardzo przeżywał zbliżającą się pełnię. Syriusz przeżywał to, że w Hogwarcie nie mógł prenumerować czasopisma „Mój motor”. Peter przeżywał załamanie psychiczne, a w snach nawiedzała go profesor McGonagall. Natomiast on sam, James Potter, czuł ogromną potrzebę rozerwania się. Nic dziwnego, że z niecierpliwością oczekiwał nadejścia pełni. Nie mówił o tym Remusowi, bo ten z pewnością skwitowałby to tylko gorzkim komentarzem i wzruszeniem ramion. Z jego punktu widzenia, zapewne miał rację. Ale Rogacz wiedział swoje.
            - James, czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Lekko ochrypły głos Niki sprowadził go z powrotem na ziemię.
- Wybacz, kotku. Zamyśliłem się.
- Tyle to sama zauważyłam – stwierdziła sucho, patrząc na niego wilkiem.
James z trudem powstrzymał się od przewrócenia oczami. Nica była pierwszą taką dziewczyną, z którą się spotykał. Taką, czyli inteligentną i samodzielnie myślącą. I wymagającą jego uwagi.
 - Przepraszam – powiedział więc, uśmiechając się do niej czarująco – mogłabyś powtórzyć?
- Pytałam, czy masz jakieś plany na wieczór – odparła, odwracając głowę i nie pozwalając mu się pocałować. – w domyśle: szlaban.
- Szlabanu nie mam – zaczął James ostrożnie – ale wieczór mam zajęty.
Uniosła lekko brwi, ale nie próbowała wyciągnąć z niego niczego więcej.
- W takim razie trudno. Do jutra. – musnęła wargami jego policzek i oddaliła się, powiewając włosami.
- Nica, poczekaj! – zawołał, doganiając ją – Gdzie idziesz?
Spojrzała na niego trochę zaskoczona. Po chwili uśmiechnęła się kpiąco.
- Myślałam, że to moja sprawa, gdzie i z kim przebywam – zauważyła głosem pełnym politowania. Obdarzyła go jeszcze przeciągłym spojrzeniem i odwróciła się na pięcie. Zanim zdążył otworzyć usta, zniknęła za rogiem korytarza, pozostawiając po sobie mgiełkę kwiatowego zapachu.
***
                - Lily, litości – jęknęła przeciągle Leanne, spoglądając na nią błagalnie – Chyba nie mówisz poważnie?
Evans spojrzała na nią i zagryzła lekko wargi.
- Ty naprawdę chcesz to zrobić.
Lily energicznie przytaknęła.
- Świetnie – mruknęła ze zrezygnowaną miną – Ale na mnie nie licz. Nie będę ich szpiegować.
- Leanne! Proszę! To wcale nie jest szpiegowanie, po prostu…
- …szpiegowanie…
- No… no tak.
- Lily, na miłość boską, jesteś prefektem! A nawet pomijając to, to, co chcesz zrobić, jest absurdalne.
- Wcale nie. Mówię ci, że słyszałam wyraźnie, jak Black mówił, że…
- Dobrze, dobrze, już to mówiłaś. Ale co w tym niepokojącego, że oni mają coś do zrobienia? Każdy ma jakieś plany.
- Wiem, Leanne, ale jestem pewna, że to coś niezgodnego z regulaminem. Chcą się chyba wymknąć z zamku i to ma chyba coś wspólnego z Remusem..
- Lill, i co z tego? Jeśli za nimi pójdziesz, ty też złamiesz regulamin.
- Ale tylko dla dobra sprawy. Martwię się o Remusa.
 - Oj… no dobrze, dobrze… pójdę z tobą. Ale Jamie lepiej się nadaje na takie akcje. – złamała się w końcu, krzywiąc się niemiłosiernie.
- Wiem, ale ona odrabia dzisiaj szlaban u McGonagall. Proszę!
- Dobra, już dobra… ale żądam w zamian całej torby czekoladowych żab.
- Masz to jak w banku. – Lily uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością i obie skierowały się do Wieży Gryffindoru.
***

            Gdy zniknęły za rogiem korytarza, w miejscu, gdzie wcześniej się zatrzymały, zmaterializował się czarnowłosy chłopak. Spojrzał w ślad za dziewczynami i uśmiechnął się do siebie, poprawiając okulary, które zsunęły mu się na sam czubek nosa. Wepchnął do kieszeni szaty swoją niezawodną pelerynę niewidkę, obracając w palcach niepozorne lusterko.
- Syriusz! – powiedział rozkazującym tonem, rozglądając się dookoła. Po chwili w szklanej tafli pojawiła się twarz Blacka.
- O co chodzi, stary?
- Łapa, słuchaj, zmiana planów.
***
            Gdy dotarły do pokoju wspólnego, Jamie już nie było. Katie przekazała im tylko, że udała się do gabinetu profesor Mcgonagall, nie wiedziała jednak, kiedy wróci.
Wobec tego Lily ostatecznie wykluczyła Lewis ze swoich planów.
- Zastanów się jeszcze – nudziła Leanne, pochylając się nad esejem z zielarstwa – Podejrzewam, że jeśli Huncwoci nie chcą mieć towarzystwa, potrafią o to zadbać.
Lily uznała odpowiedź za zbyteczną. Była przekonana, że robi tylko to, co powinna.
            Zaczęła się niepokoić, kiedy w ciągu następnej godziny Huncwoci nie pojawili się w wieży.
- Może są w swoim dormitorium? – bąknęła Leanne, dobrze wiedząc, że to niemożliwe – gdy wychodziły po kolacji z Wielkiej Sali, cała czwórka dopiero co się w niej pojawiła.
Mimo tego Lily zakradła się po spiralnych schodkach i przyłożyła ucho do drzwi ich sypialni. Odpowiedziała jej jedynie cisza.
- Nie ma ich – zrelacjonowała poirytowana, kiedy z powrotem padła na fotel – Nie mam pojęcia, co oni tak długo robią. Przecież muszą tu wrócić!
Leanne przytaknęła bez przekonania.
            Dokładnie dwie godziny i czterdzieści trzy minuty później, kiedy Leanne smacznie drzemała w fotelu, a Jamie wróciła z aresztu, Lily przekonała się, że jednak nie musieli.
- Śledzić Huncwotów? – powtórzyła Jamie, unosząc lekko brwi – W takim razie co wy tu robicie? Kiedy szłam do McGonagall, widziałam, jak wychodzili na błonia.
- Świetnie – warknęła Lily – A taka byłam pewna, że wymkną się dopiero później!
- Przykro mi – ziewnęła Leanne – Ale może to i lepiej, Lill.
Zaraz pożałowała tych słów, ponieważ rudowłosa zerwała się na równe nogi i jak z procy wyleciała z pokoju wspólnego. Przyjaciółki wymieniły zrezygnowane spojrzenia.
- Nie ma co jej gonić – mruknęła Jamie – Kiedy sobie coś ubzdura, nie ma na nią mocnych.
***
            Do ciszy nocnej pozostał niecały kwadrans, więc gdyby Lily kierowała się rozsądkiem, powinna była w podskokach pędzić do dormitorium.
Zamiast tego kręciła się w okolicach Sali Wyjściowej. Szansa, że jeszcze odkryje tajemnicę Huncwotów była bliska zera, jednak nie potrafiła odpuścić. Nie teraz.
Wybiła jedenasta. Gdyby wpadła na jakiegoś nauczyciela, prefekta, Filcha lub panią Noriss, zarobiłaby drugi w swojej szkolnej karierze szlaban. Prawdopodobnie Gryffindor straciłby przez nią punkty. I chociaż nie cierpiała, gdy ktoś tak bezmyślnie nadszarpywał dobre imię domu, uparcie tkwiła na korytarzu.
            Po kilku minutach, które dłużyły jej się niemiłosiernie, usłyszała kroki. Przestraszona, uskoczyła za popiersie Grzegorza V. Skuliła się w sobie, starając się nie oddychać.  Ktoś szedł korytarzem, wcale się nie spiesząc. Lily bardzo długo nie mogła rozpoznać tej osoby, ponieważ rzucany przez nią cień był dziwacznie zniekształcony. Dopiero kiedy kroki minęły jej kryjówkę, rozpoznała przygarbioną sylwetkę i czarne, przetłuszczone włosy.
- Snape?
Zanim zdążyła się opamiętać, stanęła na środku korytarza. Ślizgon spojrzał na nią, zaskoczony.
- Co tu robisz, Lily? – zapytał, podchodząc do niej. Kiedy mimowolnie cofnęła się o krok, natychmiast się zatrzymał.
- Lepiej mi powiedz, co ty tu robisz. – powiedziała sucho, spoglądając na niego spode łba.
Nie odpowiedział, patrzył na nią tylko zmrużonymi oczami. Po chwili jego twarz wykrzywił jakiś dziwny grymas, który był chyba gorzkim uśmiechem.
- Dzisiaj jest pełnia.
Lily spojrzała na niego tak, jak by był niespełna rozumu.
- I co z tego? – zapytała szorstko – Co miesiąc jest. Co miesiąc urządzasz sobie takie spacerki? Jesteś tu teraz dlatego, że jest pełnia? Czy może z innego powodu?
- Nie – uśmiechnął się pokrętnie, spoglądając na nią z namysłem – To ty jesteś tu tylko dlatego, że jest pełnia.
- Co? Wcale nie. – teraz była już prawie zaniepokojona – Majaczysz, czy co?
- Nie, Lily, wszystko ze mną w porządku. Ale na niektórych twoich przyjaciół księżyc ma zły wpływ.
- Nie jesteś moim przyjacielem.
- Ja nie – zgodził się, choć jego oczy pociemniały, a przez twarz przemknął grymas bólu – Ale masz przecież innych przyjaciół, prawda?
- Jasne, że tak – żachnęła się. Miała serdecznie dość tej rozmowy. Postanowiła, że najwyższy czas wracać do Pokoju Wspólnego. – Idź do diabła, Snape. Nie obchodzi mnie, co tu robisz.
- No cóż. Nie powiem tego samego, bo wiem, co tu robisz. I dobrze ci radzę – nie rób tego więcej.
 Lily łypnęła na niego ze złością.
- Nie mów mi, co mam robić. I zaręczam ci, że nie możesz wiedzieć, co mnie tu sprowadziło.
- Ależ skąd. Ja wiem, co cię tu sprowadziło: wycie wilka. Posłuchaj mnie, bo nie chcę mieć cię na sumieniu.
- Ty nie masz sumienia – powiedziała Lily lodowato – przestań bredzić. Jakie wycie?!
- Możesz nie nienawidzić, Lily, ale nigdy nie przebywaj w pobliżu Lupina w czasie pełni. Jeśli nie chcesz zrobić tego dla mnie, zrób to dla siebie.
***
            Lily długo nie mogła znaleźć sobie miejsca. Kiedy wróciła do wieży, obie przyjaciółki już spały, nie miała z kim pogadać o tym dziwnym spotkaniu. Czuła silną potrzebę przeanalizowania tego jeszcze raz, lecz z drugiej strony wiedziała, że przyjaciółki mogły ją za to zrugać. Zapewne miały rację. Snape próbował, jak zawsze, przeciągnąć ją na swoją stronę. Ale mimo wszystko… Był zdrowy na umyśle. Była pewna, że jego słowa nie były pustą gadką, że coś chciał jej przekazać. W końcu nawet nie próbował jej przepraszać ani nagabywać. Ostrzegał ją przed jej najlepszym przyjacielem.
            Lily zagryzła wargi i przykucnęła na parapecie. Powiodła rozgorączkowanym wzrokiem po błoniach. W końcu nie odkryła, czego tak pilnie strzegą Huncwoci. Westchnęła, rozczarowana.
No i dlaczego Snape był przekonany, że jej obecność w pobliżu Sali Wyjściowej była związana z pełnią? Przecież to nie miało sensu. Zamierzała śledzić Huncwotów, a oni z pewnością nie zwracali uwagi na fazy księżyca.
Zamarła.
Zupełnie nagle, poruszone ta jedną myślą, trybiki w jej głowie zaczęły pracować na najwyższych obrotach.
* *

2 komentarze:

  1. Phil!

    Tym razem NAPRAWDĘ krótko.
    Cieszę się, że Lily w twoim blogu nie jest taka Wspaniała. Co chcę przez to "powiedzieć"? A to, że W innych blogach (wybacz mi, ale nie mogę pisać o twoim blogu bez porównywania go do innych:) Lily jest super inteligentna, od razu wszystkiego się domyśla, obraża się na cały miesiąc za jeden wykręcony jej kawał tak, że później wszyscy muszą ją przepraszać, stać pod drzwiami i takie tam.... A w tym blogu? Tutaj rozegrałaś to wspaniale. Lily powoli ustala fakty (jeszcze ta tajemnicza rozmowa z Severusem- rewelacja) Wiesz o co mniej więcej mi
    chodzi?
    ~Kasia
    PS1 Szlag! Znowu wyszło dłużej niż zamierzałam!
    PS2 Myślę, że ten komentarz jest beznadziejny i całkowicie bez sensu, ale nie potrafię inaczej sformułować moich uczuć :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Aha! Jeszcze jedno.
    Czy Lily wie, że James jest w posiadaniu peleryny niewidki?

    OdpowiedzUsuń