środa, 29 sierpnia 2012

14. Przemyślenia


    Czas biegł nieubłaganie, co wyraźnie odbijało się na uczniach Hogwartu. Wspomnienie świąt i ciepłej, rodzinnej atmosfery wyparowało z profesorskich głów wraz z resztkami grudniowego śniegu. Zastąpione zostało ogólnym wyczuleniem na uczniowskie wybryki, które w przedziwny sposób pokrywało się z dwudziestostopniowymi mrozami, które ścięły Zakazany Las i graniczące z nim błonia, oraz, zdawać by się mogło, nauczycielskie serca. W zamku na powrót zapanowała znana wszystkim atmosfera wytężonej nauki i dyscypliny, wcześniej przerwana przedświątecznym rozgardiaszem. Wraz z początkiem drugiego tygodnia stycznia do szkoły powrócił również Roger Bones. Zjawił się cały i zdrowy, bez śladu działania uroku i bez wyrzutów sumienia w stosunku do Lily Evans, na której list nie raczył odpowiedzieć.
***
            - Niech to szlag – mruknęła Jamie, ponuro wpatrując się w szarą breję pod nogami. Szły właśnie w trójkę na lekcję zielarstwa, wszystkie w wyjątkowo złych nastrojach, non stop to ślizgając się na podstępnej ścieżce, to zakopując w zwałach brudnego śniegu, który walał się tu od ostatnich opadów i to tajał, to znów zamarzał.
- Co się stało? – spytała Leanne głosem pozbawionym jakiegokolwiek zainteresowania. Miała zaczerwienione z niewyspania oczy i wyglądała na osobę, która boryka się z wyrzutami sumienia.
- Nienawidzę zimy – wyjaśniła powściągliwie, ze złością torując sobie drogę. Była zła jak osa i najwidoczniej nie zamierzała nikomu wyjawić prawdziwego powodu.
Lily nie skomentowała tego w żaden sposób, pochłonięta własnymi myślami. Odkąd dowiedziała się o całej sprawie z Rogerem, wydawało jej się, że wszelkie jej wątpliwości co do jego uczuć znikną bezpowrotnie. Tymczasem on nie odpisał na list, który w końcu zdecydowała się wysłać, ani też nie dał znaku życia w żaden inny sposób. Może po prostu uznał powiadomienie Lily o rozwoju wypadków za zbyteczne.
Odetchnęła głęboko, zatrzymując się przed cieplarnią numer trzy. Zebrała się tam już spora grupka przytupujących z zimna uczniów. Przywitali trzy Gryfonki obojętnymi spojrzeniami, które jasno wyrażały, że bardziej by się ucieszyli z przybycia profesor Sprout, która wpuściłaby ich do szklarni, w której temperatura aż tak nie dawałaby im w kość.
            Lily odruchowo dokonała przeglądu osób, które stawiły się przed czasem. Lekcje zielarstwa Gryfoni od niepamiętnych czasów odbywali w towarzystwie Puchonów, co w pewnym stopniu tłumaczyło przyspieszone bicie jej serca. W przytupującej z zimna grupce nie dostrzegła jednak znajomej sylwetki Rogera. Sama nie wiedziała, czy była bardziej zadowolona, czy też rozgoryczona z tego powodu.
***
            Dzień mijał powoli. Zdecydowanie zbyt wolno, jak stwierdziła Leanne. Każda sekunda dłużyła jej się niemiłosiernie, wypełniona natrętnymi myślami o miękkim, ciepłym łóżku i kojącym śnie. Niestety, nie dane jej było odpocząć. Akurat tego dnia profesor Sprout uparła się, że Leanne musi zająć się jadowitą tentakulą. Kobieta, najwyraźniej nie w sosie, częstowała klasę zgryźliwymi komentarzami dotyczącymi każdego z osobna, lecz głównie nieporadności Leanne. Po dwóch kwadransach służenia za przykładowy egzemplarz fatalnej zielarki, czerwona ze wstydu Leanne opuściła szklarnię z dwoma ukąszeniami, hamując łzy bezsilnej złości. Nawet pocieszające spojrzenie, które rzucił jej Remus, nie było w stanie poprawić jej samopoczucia.
Wypuściła powietrze z płuc, czując, jak drętwieje jej wyciągnięta przed siebie ręka. Siedziała na brzegu łóżka w Skrzydle Szpitalnym, z dala od gwarnego korytarza. Trwała właśnie przerwa. Miała niezbitą pewność, że antidotum, które zaaplikowała jej pani Pomfrey, całkowicie zniweluje działanie jadu dokładnie w tym momencie, w którym zadzwoni dzwonek na następną lekcję.
- I jak? – pytanie uprzedziło nadejście pielęgniarki.
- Fioletowe kropki z ramienia już zniknęły, jeśli o to pani pyta – odparła zmęczonym głosem. Kobieta energicznie ujęła ja za nadgarstek i z bliska obejrzała jej rękę. Mruknęła z aprobatą, stukając różdżką w jej łokieć. Leanne poczuła, jak znika odrętwienie, będące skutkiem znieczulenia.  Pani Pomfrey krzątała się wokół, mamrocząc coś do siebie. Zanim się zorientowała, pielęgniarka wetknęła jej do ust termometr i podciągnęła powieki, ze zmarszczonym czołem oglądając przekrwione oczy dziewczyny.
- Nic ci nie jest, ale musisz coś zjeść i dobrze się wyspać – zawyrokowała, wyciągnąwszy termometr – A póki co, możesz wracać na lekcje.
Westchnęła ciężko, powstrzymując się od przewrócenia oczami.
- Dziękuję bardzo – odparła – Może jeszcze zdążę na drugie śniadanie.
Zabrała torbę i przecisnąwszy się między łóżkami, wyszła na korytarz.
Gdy usłyszała jęk zamykających się za nią drzwi, odczuła pewną ulgę.
- Przynajmniej tu nie jest tak biało – przemknęło jej przez głowę.
***
            Nie miała najmniejszej ochoty iść na lekcję starożytnych runów. Pomimo tego, że na dworze królował siarczysty mróz, w klasach panowała niezrozumiała duchota. Było w tym dniu coś niepokojącego – zbyt wiele osób miało wisielczy humor, powietrze było zbyt nieruchome, temperatura zbyt niska, a nauczyciele zbyt bezwzględni, by to wszystko nie skończyło się burzą. Co prawda raczej w przenośni, z uwagi na porę roku.
            Lily zdjęła z nadgarstka gumkę do włosów i zebrała swoje rude loki w kucyk. Zimą zawsze były wyjątkowo niesforne i kręciły się we wszystkie strony. Schowała zmarznięte dłonie w rękawach swetra i ledwie powstrzymując się przed zaciśnięciem powiek, wkroczyła, niczym na pole bitwy, na nie do końca zagospodarowany kawałek korytarza, na którym zawsze się zbierali przed runami.
            Nie było tam Rogera. W miejsce ulgi, którą poczuła w takiej samej sytuacji kilka godzin wcześniej, tym razem pojawiła się irytacja. W ciągu ostatniego kwadransa zdołała pogodzić się z nieuchronnością konfrontacji i teraz odczuwała złość, zupełnie, jakby chłopak z premedytacją pokrzyżował jej plany.
Uśmiechnęła się przelotnie do drugiego Puchona, którego imienia nigdy nie pamiętała. Gdy rozważała zagadnięcie go w sprawie nieobecności kolegi, zauważyła Nikę.
            Jak zwykle, siedziała na kamiennym parapecie w pozie wyrażającej swobodę i pewność siebie. Na podłodze, pod nieruchomymi czarnymi baletkami leżała otwarta torba z wysypującą się zawartością.  Lily zwróciła uwagę na notatnik w karmazynowej, wysłużonej okładce. Piwne oczy obojętnie śledziły ruchy Lily zza kurtyny czarnych włosów, jednak Krukonce nie drgnął  żaden mięsień, nie wykonała nawet najmniejszego ruchu w jej stronę.
Lily podjęła to wyzwanie: nie wykonała ani jednego powitalnego gestu, po prostu dalej mierzyły się spojrzeniami. Oczy piwne kontra oczy zielone.
            Nie wiadomo, jak potoczyłyby się dalej losy tego pojedynku, bo przerwało go nadejście nauczycielki. Profesor Kissington rozłożyła ramiona, zapraszając swoich uczniów do Sali, narzekając na pogodę i miło zagadując. Nica zsunęła się z parapetu i zupełnie ją ignorując, przecisnęła się obok nich. Zdecydowanie skierowała się na koniec klasy i usiadła w jednej z ostatnich ławek, z miną, która nie wyrażała absolutnie żadnych emocji, rozkładając tabele runiczne na blacie.
Lily obserwowała ją przez chwilę ze zmarszczonym czołem, szybko jedna włączyła się do rozmowy toczącej się za jej plecami. Wybrała trzecią ławkę pod oknem, zastanawiając się, w którym momencie – jeśli w ogóle – pojawi się Roger Bones.
***
Tak jak przypuszczała, zanim zdążyła dojść do Wielkiej Sali, zadzwonił dzwon ogłaszający koniec przerwy. Westchnęła, czując nieprzyjemne ssanie w żołądku. Starała się zebrać myśli, by ustalić, w którą stronę powinna się udać. Pierwszy raz od dawna nie mogła sobie przypomnieć, jaka jest następna lekcja. Westchnęła powtórnie, przetrząsając torbę w poszukiwaniu rozkładu zajęć.
- Teraz mugolozwnawstwo – usłyszała znajomy głos – Ale profesorowi Balleyowi podobno coś wypadło. Profesor McGonagall stwierdziła, że mamy siedzieć w pokojach wspólnych, bo nie zorganizuje nam zastępstwa.
- Wreszcie jakaś dobra nowina – odparła Leanne, uśmiechając się nieśmiało . Puściła torbę i podeszła do Remusa Lupina. Chłopak trzymał w ręku pokaźnych rozmiarów stosik tostów owiniętych w papierowe serwetki.
- Zauważyłem, że nie dotarłaś na drugie śniadanie – wyjaśnił, dostrzegając jej spojrzenie – Wziąłem to na wypadek, gdybyś była głodna.
- Dziękuję – z wdzięcznością przyjęła pierwszą kanapkę i od razu ugryzła kawałek chrupiącej skórki – Umierałam z głodu.
            Korytarz opustoszał w mgnieniu oka, oni jednak nie ruszyli się z miejsca. Ona jadła, starając się nie robić tego zbyt łapczywie, a on udawał, że wcale na nią nie patrzy.
W pewnym momencie ostrożnie podniósł rękę i delikatnie wytarł odrobinę dżemu z kącika jej ust. Serce Leanne na moment stanęło. Poczuła, że się rumieni.
- Pójdziemy do Pokoju Wspólnego? – zaproponował Lupin, taktownie udając, że nie widzi jej czerwonych policzków – Dobrze byłoby nie wpaść na McGonagall.
- Racja – uśmiechnęła się, wyobrażając sobie wściekłą minę kobiety. Przyjmując drugą kanapkę, pierwszy raz tego dnia poczuła, że nie może go zaliczyć do straconych.
***
            Lily wyszła na korytarz. Szła powoli, w zamyśleniu, nie zastanawiając się nad tym, dokąd zmierza. Roger nie pojawił się na numerologii i ten fakt sprawił, że Gryfonka już kompletnie nie wiedziała, co to ma oznaczać. Ich związek to było coś, czego absolutnie nie mogła się spodziewać – nie byłaby dziewczyną, gdyby nie wyczuła, że Bones darzy ją czymś więcej niż sympatią czysto koleżeńską. Nawet nie pamiętała, jak to się stało, że wmanewrował ją we wspólny spacer po błoniach – po prostu jakoś tak wyszło, że się zgodziła. I nie wiedzieć jak, bardzo dobrze odnalazła się w jego towarzystwie. Nie przypuszczała, że mogą mieć aż tyle wspólnych tematów, tak samo jak nie sądziła, że z niecierpliwością będzie wyglądać następnej możliwości spotkania. Dalej jakoś się to wszystko potoczyło: Roger był osobą ciepłą, z którą w każdej sytuacji czuła się swobodnie. Dawał jej poczucie bezpieczeństwa, ale przede wszystkim – pozwalał jej czuć to, co każda kobieta czuć pragnie, choćby w głębi duszy – że jest zupełnie wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju,
            Ta przygoda, która nabrała tempa tuż przed ich powrotem na święta do domów, była czymś, czego Lily Evans nigdy wcześniej nie przeżyła. Owszem, było kilku chłopaków, którzy na jakiś czas podbijali jej serce, jednak te wspomnienia były nierozerwalnie związane z tak silnymi, że aż bolesnymi motylkami w brzuchu, częstymi rumieńcach buchającymi na policzki w najmniej odpowiednim momencie, niepewnością i onieśmieleniem. Przy żadnym z nich nie czuła się tak swobodnie i naturalnie jak przy Rogerze; nie denerwowała się przed każdym spotkaniem z godzinnym wyprzedzeniem, nie szykowała się na każde z nich tak, jakby miało być najważniejsze – po prostu było jej przy nim dobrze, choć czasami brakowało jej tych skrajnych emocji i podekscytowania.
Wiedziała, że powód jest jeden: to on się o nią starał, a nie odwrotnie. Zdawała sobie też sprawę, że to nie miłość, a nawet nie do końca zauroczenie. Ale nie przeszkadzało jej to, bo nigdy wcześniej nie czuła się tak.. dorośle. Nikt nigdy nie dbał o nią tak czule, nie dawał jej tak często do zrozumienia, że jest nie tylko piękna, ale cudowna w każdej komórce swego ciała. Lily rozpływała się w tym poczuciu względnej stabilizacji i z czasem zaczęła też odwzajemniać uczucie, którym ja darzył.
            Tak było do tej pory. A teraz, właśnie kiedy specjalnie dla niego przedefiniowała sobie pojęcie miłości, okazało się, że nie może na nim polegać tak, jak jej się wydawało.
- No i pięknie – podsumowała na głos swoje rozmyślania – Nieźle pozwoliłam się omamić.
Po prostu jesteś naiwna.
Zmarszczyła brwi, słysząc ten irytujący głosik w swojej głowie. Zanim jednak zdążyła to rozważyć, po plecach przebiegł jej dreszcz. Ktoś zawołał ją po imieniu, a ona bardziej domyślała się autora, niż go rozpoznała.
***
            W dormitorium Huncwotów panowała pełna powagi cisza. Było to niecodzienne i w pewnym sensie niepokojące, ponieważ po wesołej atmosferze miłego rozleniwienia nie pozostał nawet ślad. Syriusz i Peter siedzieli na brzegu łóżka; Remus stał, opierając się o ścianę, natomiast James przechadzał się w tę i z powrotem po pokoju, obracając w palcach różdżkę.
- Nie udało mi się dorwać tych papierów, które przyszły do ojca – oświadczył ten ostatni – A szkoda, bo z nich na sto procent dowiedzielibyśmy się, co się dzieje…
- A z tego, co wywęszyliśmy, robi się niebezpiecznie – wtrącił Syriusz.
- …Nadal nie wyjaśnili śmierci tej kobiety z ministerstwa, a to nie jedyne morderstwo. Co najmniej dwa nie zostały podane do publicznej wiadomości. Ojciec chodzi podenerwowany. W święta kilka razy odwiedzali go jacyś podejrzani ludzie.. Na pierwszy rzut oka nic ich nie łączyło, nie mieli żadnych cech wspólnych. Był jakiś facet, który pewnikiem był aurorem, nieźle był poharatany. Wyglądał, jakby stoczył walkę ze smokiem, co nie, Łapa?
Black przytaknął, krzywiąc się nie znacznie.
- Dziwny typek. Była też jakaś laska… całkiem niezła była – rozmarzył się nagle, przymykając powieki.
- Laska? – zdziwił się Remus – W naszym wieku?
- Nie, miała gdzieś pod trzydziestkę – sprostował James – Tak myślę. Cała ubrana na czarno i z tak ponurym wyrazem twarzy, że można się było przestraszyć. Ale to nic – najważniejsze, że był też sam Dumbledore.
Lupin rozważał te rewelacje, w skupieniu marszcząc brwi.
- Widzieliście go? – pisnął Peter – Czego chciał od twojego ojca?
- Nie wiemy – odparł zasępiony Rogacz – Udało nam się tylko podsłuchać, jak ojciec mówił o tym matce. Pytałem go kilka razy, czego ci wszyscy ludzie szukają w naszym domu, ale za każdym razem mnie zbywa. Cokolwiek się dzieje, poświęca mnóstwo energii, żebym się w żaden sposób nie dowiedział prawdy.
Po tych słowach zapadła posępna cisza, którą przerwał Peter:
- Ale co się może dziać? Co my możemy mieć wspólnego z jakimiś morderstwami?
W jego głosie wyczuwalna była nutka paniki. Pozostała trójka przyjaciół spojrzała po sobie z zafrasowanymi minami.
- Na razie nic, Glizdogonie – odezwał się w końcu Remus, ostrożnie dobierając słowa – Pytanie tylko, czy tak będzie nadal.
***

- Lily – powtórzył, doganiając ją – Dobrze cię wreszcie widzieć.
- Cześć, Roger – odpowiedziała oszczędnie, obejmując rękami ramiona.
Zapadła chwila niezręcznej ciszy, kiedy blondyn, najwyraźniej nie przygotowany na tak chłodne przyjęcie, spoglądał na nią niespokojnie.
- Jak leci? – spróbował, podskórnie wyczuwając, że póki co nie powinien zmiejszać odległości między nimi.
- Świetnie – odparła i na chwilę zacisnęła usta w wąską linię – A tobie jak minęły święta?
- Nienajgorzej – mruknął, tracąc nieco animuszu. Dziewczyna spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Doprawdy? W Świętym Mungu?
Chłopak zgasł w oczach, zerkając na nią  z zaskoczeniem.
- Skąd o tym wiesz? – zaryzykował. Wyglądał jak jeden wielki znak zapytania.
- Nie dostałeś mojego listu? – specjalnie nie udzieliła odpowiedzi na to pytanie, zdecydowana pokierować rozmową na własnych zasadach.
- Ja… - wyjąkał – Ja od pewnego czasu nie czytałem żadnych listów.
- Ale mogłeś rozpoznać Philippę – zauważyła – chyba że posądzasz mnie o rozsyłanie uroków sowią pocztą.
- Moja mama musiała odebrać listy – powiedział, skruszony – Nie miałem pojęcia, że dowiedziałaś się, co się stało.
Lily po raz drugi przemilczała wizytę w gabinecie McGonagall.
- Szkoda, że sam nie wpadłeś na to, że chciałabym wiedzieć, dlaczego nie dajesz znaku życia – mruknęła, nie do końca maskując uszczypliwość.
- Wiem – mruknął, zrezygnowany – Naprawdę cię przepraszam, Lily. Byłem tym wszystkim otumaniony.. W dodatku cały czas nie mogę dojść do tego, kto aż tak mnie nie lubi…
Evans przestąpiła z nogi na nogę. Nie miała zamiaru zdradzać mu, kto jest autorem ataku i że to nie kwestia ‘nielubienia’ była przyczyną obrania go jako ofiary.
- Wybacz mi, Lily – poprosił, dotykając nieśmiało jej ramienia – Zrozum, to był cios w moją męską dumę. Nie chciałem dzielić się z tobą czymś, co, nie znając sytuacji,  mogłabyś uznać za upokorzenie.
Bo nim było – przemknęła Lily przez głowę nielojalna myśl, której nie udało jej się zatrzymać.
***
            Do tej pory myślał, że James i Syriusz w żadnej sytuacji nie potrafią zachować powagi. Czasami nie rozumiał ich żartów, co starał się maskować; często też ich kolejne wybryki przyprawiały go o szybsze bicie serca. Jako jedyny nie nadawał się do tego typu zajęć – zbyt mocno obawiał się kary, miał też problemy z podjęciem decyzji i brakowało mu zimnej krwi. Ponieważ te cechy były im tak obce, nie czuł się pewnie w ich towarzystwie. Choć temu zaprzeczali, ponad wszelką wątpliwość nie pasował do ich grona. Po ponad pięciu latach Peter nadal zadawał sobie pytanie, jak to się stało, że zagrzał sobie miejsce w ich doborowym towarzystwie. Nie był tak swobodny, wygadany i pewny siebie jak jego przyjaciele. Jak mogli się do tej pory nie zorientować, że logiczniej byłoby odsunąć go od grupy?
Peter zacisnął mocniej powieki, słysząc, jak dwa łóżka dalej Syriusz szeleści pościelą.
            Czasem sobie z niego pokpiwali, to fakt – były to jednak tylko drobne przytyki.
No i mieli rację. Chociaż nikt tego nie powiedział głośno, wszyscy czuli, że ta jedność, którą stanowili, nie jest jego udziałem. A mimo to traktowali go jak przyjaciela. Nawet jeśli tylko z przyzwyczajenia, to i tak było dużo więcej, niż się spodziewał.
***
            Nica weszła do dormitorium kwadrans po jedenastej. Maddie, ich jedyna współlokatorka, zdawała się nie wyczuwać w panującej atmosferze nic dziwnego – nawet jeśli dotarły do niej jakieś plotki, nie przywiązywała do nich wagi.
Duży błąd – pomyślała Debbie z ponurym rozbawieniem. Obdarzyła niechętnym spojrzeniem własne odbicie, zakręcając kurek z zimną woda. Postanowiwszy, że pozostanie głucha na irytujące brzęczenie Maddie, nieco zbyt energicznie popchnęła drzwi łazienki. Bez słowa minęła Nikę, która zachowywała się zupełnie tak, jakby jej nie znała. Od Sylwestra chodziła z twarzą pozbawioną wszelkich emocji i nie odzywała się nie tylko do Debbie, ale z zasady do nikogo; jeśli już musiała, zawsze tym swoim zimnym, obojętnym tonem, w którym wyróżniała się nutka wyższości i lekceważenia. Debbie szczerze go nie cierpiała.
            Uderzyła kilka razy w poduszkę, wyładowując na niej swoją złość. Była wściekła. Po prostu wściekła – nie na Pottera, który skrzywdził i porzucił jej najlepszą przyjaciółkę, ale właśnie na nią; na Nikę, która traktowała ją jak powietrze, jakby nie była jej wcale bliższa niż taka Maddie. Nie znosiła tej jej wyniosłej pozy, którą przyjmowała, by bronić  się przed świadomością porażki. Czy Gibson nie rozumiała, że ona nie staje się przez to ani trochę mniejsza?
Skrzypnęły drzwi łazienki.
Debbie demonstracyjnie zasunęła wszystkie cztery kotary wokół swojego łóżka.
***
            Dzisiaj było inaczej – zwykle Peter zasypiał, słysząc przytłumione śmiechy przyjaciół, ich wieczne przekomarzania i dowcipy. Tego wieczoru jednak panowała niczym nie zmącona cisza i to przejmowało go niepokojem. Wiedział, że żaden z trójki przyjaciół nie śpi, każdy pogrążony we własnych myślach.
            Glizdogon miał cichą nadzieję, że to tylko taki jednorazowy wyskok, że żaden z Huncwotów nie będzie już wracał do tematu tych poważnych rozmów, które brzmiały tak dorośle i jednocześnie złowrogo. O ile gdy żartowali, potrafił im jeszcze jakoś dotrzymać kroku, albo chociaż stanowić tło; to gdy robili się tacy poważni i skupieni, wydawali mu się dorośli. Wybiegali myślami daleko poza mury Hogwartu, z czego dopiero niedawno zdał sobie sprawę. Świat Petera ograniczał się do zamku, bo każdy dzień przynosił ze sobą wystarczającą ilość wyzwań, którym z trudem usiłował sprostać, drobnych porażek i upokorzeń. Rozumiał, że wraz z poszerzaniem tych niepisanych granic własnego wszechświata rośnie liczba ewentualnych katastrof, rośnie także ich znaczenie. Dlatego właśnie świadomie wybierał zarówno drobne przyjemności, jak i smutki.
            Najgorsze jednak było to, że jego przyjaciele snuli plany, a w tych planach mieli działać ramię w ramię, być samodzielni i odnosić sukces za sukcesem. Dla nich to był chleb powszedni, a dla niego rzecz zupełnie nieosiągalna. Peter zdawał sobie sprawę z jeszcze jednej rzeczy, która im jeszcze nie przyszła na myśl – że o ile w szkole mogli mu pomagać i dyskretnie popychać w  wędrówce przez kolejne lata edukacji, o tyle gdy wszyscy czterej ukończą Hogwart, tamta trójka od razu przemieni się w młodych, lecz dojrzałych, pewnych siebie mężczyzn i będą spodziewali się po nim tego samego. I wtedy wszystko będzie widoczne jak na dłoni: ich troje silnych, inteligentnych i d o r o s ł y c h oraz on – mały, niezaradny, wiecznie zlękniony Peter Pettigrew, który bez swoich przyjaciół byłby nikim.
            Zacisnął mocniej powieki, starając się przegonić z głowy nie tylko ten obraz, ale i podniosłą ciszę panującą w dormitorium. Chociaż na początku wydawało mu się to niemożliwe, w końcu jednak zmęczenie wygrało. Zanim zasnął, jak zwykle skulony, przed oczami przemknęło mu wspomnienie chmurnego spojrzenia zza czarnych oprawek.
Kiedy wreszcie zapadł w sen, pośród kłębów dymu i piskliwego śmiechu co jakiś czas pojawiały się fioletowo-niebieskie refleksy.
* *

20 komentarzy:

  1. Muszę Ci powiedzieć, że naprawdę wczułam się w atmosferę tej notki. Mróz, breja na ziemi, ospałość, irytacja - w pewnym momencie aż sama poczułam się zmęczona i trochę podenerwowana i niewyspana, podobnie jak bohaterowie:) Wspominałam już, że naprawdę doceniam fakt, że zamierzasz skupić się również na tym, co działo się poza murami Hogwartu, podczas gdy Huncwoci i Lily byli jeszcze w szkole. Jak do tej pory - wychodzi Ci to naprawdę bardzo sprawnie, podobnie zresztą, jak opisy przeżyć Petera, które przeczytałam z prawdziwą przyjemnością:) Tym razem jednak trochę niedokładnie sprawdziłaś notkę przed publikacją, bo wyłapałam parę błędów:
    „zatrzymując się przed cieplarni numer trzy”
    „temperatura aż tak nie dawałby im w kość”
    „zająć się jadowita tentakulą”
    „po prostu jakoś tak wyszło, że Sikę zgodziła”
    „jak mogli się do tej por nie zorientować”
    Takie tam drobnostki, ale pomyślałam, że wolałabyś o nich wiedzieć, by je poprawić. W końcu jesteś perfekcjonistką;)
    Ogólne wrażenie po notce - jak zawsze - bardzo pozytywne. Jesteś świetna:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że Ci się podobało :)
    Ach tak, ta atmosfera.. pisząc tą notkę, sama niechcący wpędziłam się w taki właśnie nastrój. Ogólnie rzecz biorąc, notka wydaje mi się nieco nieudana i jakaś taka mało wciągająca, ale cóż.. było, minęło.
    Staram się nie ograniczać akcji do samego Hogwartu. Mam nadzieję, że nie wydaje się to wysilone :) Co do Petera - ostatnio się rozwijam. Piszę o nim z coraz większą przyjemnością, muszę Ci powiedzieć :D
    Bardzo Ci dziękuję za wyszczególnienie tych błędów. Dzięki Tobie wszystkie już poprawiłam, a w innym wypadku pewnie nie chciałoby mi się teraz tego czytać. No bo, cóż - po raz pierwszy wstawiłam notkę bez sprawdzenia. Po napisaniu jej byłam tak przytłoczona tą atmosferą, którą sama stworzyłam, że na samą myśl o powtórce z rozrywki przeszły mnie dreszcze :P
    Madziu, czytając Twoje komentarze zawsze robi mi się jakoś tak lepiej :) Moja pewność siebie dostaje nagłego kopa. Ja naprawdę nie zasługuję na te wszystkie pochwały, szczególnie z Twoich ust - ale cóż, bardzo, bardzo mi miło ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow! Ta notka podoba mi się jeszcze bardziej od poprzedniej. Jest w niej coś mrocznego i niesamowitego. Huncwoci rozmawiający poważnie i przemyślenia Petera - genialnie to przedstawiłaś. Nie do końca stracony dzień Leanne podnosi mnie na duchu, nigdy nie wiadamo co przyniesie dzień, zanim się nie skończy :)
    Ciekawa jestem co się dzieje z Jamie, ale myślę, ze niebawem to wyjaśnisz. Z niecerpliwością czekam, kiedy znów będzie coś więcej o niej. :)
    Jedyne co mnie irytuje to zachowanie Rogera. No bo nieby czemu po powrocie do szkoły od razu nie porozmawiał z Lily? Ani nie zawiadomił jej, skoro jest takim gentelmanem, to chyba powinien pomyśleć, że się o niego martwi, czy coś. No i ciekwa jestem co dokładnie zrobił mu Syriusz, ze az tak urzaił jego dumę?
    No, ale całośc jest świetna :)

    Pozdrawiam :)
    Aśka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielkie dzięki;)
      Merlinie, jak się cieszę - bałam się, że właśnie poważne rozmowy Huncwotów wyjdą mi nie do końca tak, jakbym chciała, że będą mało przekonujące. Spadł mi kamień z serca!
      Dobrze się domyślasz, wyjaśnienie zachowania Jamie znajdzie się już w następnej notce. Mam nadzieję, że Cię nie rozczaruje :)
      W pełni podzielam Twoją irytację co do osoby Rogera, uwierz xd Gdybym znalazła się na miejscu Lily, już dawno bym się go pozbyła. Ale cóż. Zaplanowałam dla Evans taki a nie inny los na te kilka najbliższych notek i teraz muszę jakoś z tym żyć :P
      A co do jego urażonej dumy - mniej niż o same w sobie skutki uroku chodzi tu o to, że dał się nabrać i pozwolił, by ktoś stroił sobie z niego żarty.
      Jejku, naprawdę bardzo się cieszę! Dziękuję!
      I również serdecznie pozdrawiam (:
      Philippa

      Usuń
  4. Witam. Na www.badz-mym-jutrem.blogspot.com oraz na www.bez-sladu-lez.blogspot.com pojawiły się nowe rozdziały, na które serdecznie zapraszam. Coś mi się jednak na BSL popsuło i najnowszy, czwarty rozdział znajdziesz w archiwum. Pozdrawiam, wanilia.

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej, chciałam Ci tylko powiedzieć, że jestem pod wrażeniem. Twoje opowiadanie absolutnie mnie zauroczyło. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja jestem absolutnie zachwycona Twoim komentarzem :) Naprawdę? Merlinie, zaraz zacznę puchnąć z dumy xd Chociaż póki co nie mam pojęcia, kiedy pojawi się nowa notka, mam nadzieję, że jeszcze kiedyś tu zajrzysz : )
      Pozdrawiam, Phil

      Usuń
    2. Naprawdę :) Kiedyś tu zajrzę? Ja czekam niecierpliwie na następną notkę :)

      Usuń
  6. Hej, znalazłam Twój blog w linkach na przygodach-lily-evans.
    No cóż... muszę powiedzieć, że jak to przeczytałam to zaniemówiłam. Zawsze uważałam za przereklamowane wszystkie książki pisane przez 15, 16- latków. Ale teraz jestem zmuszona zmienić moją opinię.
    Piszesz naprawdę wspaniale. Zachwyca mnie Twój styl, sprawia, że słowa opływają człowieka niczym muzyka. Czyta się szybko, łatwo i pozostaje w niemym zachwycie z apetytem na więcej.
    Huncwoci są cudowni zwłaszcza ta akcja z plakatem Syriusza. Myślałam, że padnę ze śmiechu. I jeszcze ten tekst, że Lily zajmowała pierwsze miejsce w sercu Jamesa ex aequo z jego miotłą... genialne.
    Lily hmm... to chyba najlepsza Lily z blogów, które czytałam. Pokazujesz dużo refleksji Twoich bohaterów, ale robisz to tak naturalnie, że nie jest to denerwujące.
    Mam nadzieję tylko, że nie popadniesz w schematy i przedstawisz tę historię w swój własny, oryginalny sposób. I, że nie pogubisz się, kiedy będzie trzeba przyśpieszyć akcję.
    Trzymam kciuki, żebyś dalej pisała to opowiadanie w dobrym stylu.
    P.S. Zamierzasz wyjaśnić kto przysyłał Lily te listy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niezmiernie miło mi było czytać Twój komentarz! Cieszę się, że moje opowiadanie przypadło Ci to gustu - mam nadzieję, że w przyszłości również Cię nie zawiedzie.
      Nie zasługuję na te wszystkie komplementy, naprawdę! Bardzo chciałabym, żeby mój blog był kiedyś.. naprawdę dobry, nie tylko pod względem poprawności językowej. Chciałabym, żeby miał w sobie "to coś". Jako perfekcjonistka staram się, żeby każda notka była jak najlepsza, miewam jednak takie zastoje, kiedy usuwam całe strony mojej bazgraniny - nie chciałabym jednym nierozważnym krokiem zepsuć ogólnego wrażenia. Teraz jednak znowu coś jakby drgnęło, a Twoje słowa napełniły mnie otuchą. Chyba zaraz wezmę się za pisanie. :)
      Pozdrawiam Cię gorąco,
      Philippa

      Usuń
    2. Hej, nie kryguj się i nie mów, że nie zasługujesz na komplementy. Jak już napisała Madzia nadmierna skromność przestaje już być zaletą.
      Gdybyś wydała kiedyś książkę, nie mówiłabyś chyba: Wiem, ze jest kiepska, ale może przeczytacie. Bo co to byłaby za reklama?
      Komplementy też trzeba umieć przyjmować. To wielka zaleta nie być głuchym na krytykę, ale dlaczego masz nie przyjmować komplementów do wiadomości?
      Może to trochę wywrotowe, ale czasem mam wrażenie, że trochę za dużo tej skromności nam wpajają, tak, że czasem przeradza się ona w brak wiary we własne siły, a czasem nawet gdy jesteśmy z czegoś zadowoleni, to nie chcemy się do tego przyznać, bo nie bardzo wypada.
      Dziewczyno, jesteś świetna!
      I jestem pewna, że w głębi duszy o tym wiesz. Skoro zdecydowałaś się już na tak odważny krok jakim jest publikacja twórczości.
      A jeśli chodzi, o pisanie, to doskonale rozumiem, że czasem nie można przestać, a czasem po prostu nie idzie.

      Usuń
  7. Dziewczyno, skromność jest zaletą, ale ta nadmierna - juz nie!;) Pomyśl, że taka jedna Madzia codziennie tutaj zagląda z nadzieją, że zobaczy coś nowego, zanim dostanie powiadomienie na blogu:)
    Ja Ci to już nieskończoną ilość razy powtarzałam, ale to zdecydowanie nie jest normalne, żeby przedstawicielka rocznika 97 TAK pisała;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Wiesz co?..
    Nigdy w życiu nie uwierzę, że ktoś, kto pisze jak taka jedna Madzia, zagląda codziennie na bloga osoby, która od dwóch tygodni zmaga się z jedną notką i nie może jej napisać, bo notka zdecydowanie beznadziejna. :|
    :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się z Madzią.
      Użyje mojego ulubionego porównania: To jak dziewczyny, które mówią, że są za grube oczekując zaprzeczenia i zapewnień, że są szczupłe.

      Usuń
    2. Co za zmasowany atak :D
      Hm.. ze mną to jest trochę tak, że za bardzo się wszystkim przejmuję. Od dziecka najbardziej bałam się tego, że zawiodę swoich najbliższych, ludzi, którzy pokładają we mnie jakieś nadzieje. Bałam się próbować ze strachu przed niepowodzeniem i to było najgorsze, co mogłam robić. Coraz bardziej się przez to zamykałam w sobie. Zaczęłam pisać po przeczytaniu piątego tomu Harry'ego Pottera. Jakoś tak mnie zaczarowało, poszło. A potem, dzięki temu w zasadzie, moje pisanie poszło w zupełnie innym kierunku. Tylko że tego to ja chyba nigdy nie opublikuję :)
      Z moją wiarą w siebie zawsze było krucho, prawdę mówiąc, ale się uczę, serio! :D W zasadzie moi bliscy mnie uczą. Bloga założyłam za namową, a w zasadzie pod przymusem mojej przyjaciółki.. i to ona wiecznie i niezmiennie mnie wspiera, chodzi za mną i zbiera z podłogi zmięte kartki wyrwane z zeszytu od matmy.
      No i stało się, założyłam tego bloga, miałam motywację do pociągnięcia tego opowiadania dalej. Wcześniej jedyna osoba, którą dopuszczałam do swoich bazgrołów, nie chciała podcinać mi skrzydeł. Wiedząc o tym, traktowałam jej opinie z przymrużeniem oka.
      A tu.. pierwsze pozytywne komentarze absolutnie mnie zaskoczyły, bo to była ostatnia rzecz, jakiej się spodziewałam. Czytam nadal 2,3 blogi, które uważam za naprawdę genialne, czytam Twoje notki, Madziu, i z każdym słowem utwierdzam się w przekonaniu "jak ja chciałabym tak kiedyś pisać!" i mówię to zupełnie, zupełnie szczerze.
      A potem czytam swoje opowiadanie, po raz kolejny od początku i zastanawiam się, co takiego Wam się w nim podoba!
      Uff. Cóż. Wybaczcie, ale właśnie ze mnie spłynęło xd

      Usuń
    3. Nie zmasowany atak, po prostu solidarne wspieranie udanej twórczości:) Philippo, uważam, że tak naprawdę żaden twórca (nawet pisarze z najwyższej półki) nigdy nie jest w 100% zadowolony ze swojego dzieła i próbuje porównywać się z innymi (przeważnie właśnie z korzyścią dla tych "innych"). Wynika to z faktu, że nikt nie potrafi zdobyć się na całkowity obiektywizm względem tego, co pisze. Ja przykładowo, kiedy zaczynałam, byłam przekonana, że mam talent przez wielkie "T" i pochlebne komentarze przyjmowałam jak coś, co mi się należało. Dopiero z czasem, kiedy stopniowo zaczęłam nabierać doświadczenia, uświadomiłam sobie, jak wiele mi brakowało i wciąż brakuje do poziomu, jaki kiedyś chciałabym sobą reprezentować. Lata pisania nauczyły mnie przede wszystkim pokory i tego, jak ważna jest ciągła praca nad sobą. Ty z kolei prezentujesz zupełnie odmienną postawę. Wiadomo, lepiej mieć dystans niż obrastać w piórka, ale jeżeli tyle osób mówi Ci, że opowiadanie jest naprawdę dobre (moim zdaniem - więcej niż dobre), to przyjmij to do wiadomości:) Uczciwe zadowolenie z własnej pracy wcale nie wyklucza skromności.

      A tak w ogóle, to tak mnie dziś zbulwersowałaś, że napisałam do Ciebie na GG. Mam nadzieję, że odpiszesz kiedyś, w wolnej chwili:)

      Usuń
  9. Ponieważ spędzam wieczór z komputerem będę marudzić dalej.
    Otóż muszę Ci powiedzieć, że ja nie jestem zbytnim fanem Harry'ego i nie uważam Rowling za wybitną pisarkę. Ale ostatnio przeczytałam opowiadania Madzi i Twoje. I teraz czekam na ciąg dalszy, a nie czekałabym gdybyście nie były dobre. Bo mnie nie interesuje specjalnie jakoś historia Lily I Jamesa, którą notabene wszyscy znamy, tylko Wasz kunszt pisarski i to co pokażecie w swoich wersjach. Chodzi mi o to, że nie będę tego czytać bo lubię czytać o Potterach, tylko dlatego, że chcę czytać to co Wy piszecie.
    Wiem, że z wiarą w siebie czasem jest trudno, ale to można zmienić uwierz mi, wiem to z własnego doświadczenia.
    Ja wprawdzie nie publikuje w necie, ale pokazuje swoje teksty ludziom. Czasami.
    Pierwszy raz rzuciłam się na głęboką wodę i pokazałam, właściwie to przeczytałam na głos moja twórczość osobie, z która nie byłam związana emocjonalnie, ale za to mogłam być pewna jej obiektywizmu. Było to trochę straszne, zwłaszcza, że to co napisałam brzmiało wg mnie głupio kiedy czytałam to na głos, ale warto było, żeby usłyszeć ten komentarz.
    Dziś potrafię bardziej obiektywnie spojrzeć na swoje teksty (choć niektórzy twierdzą, ze obiektywizm nie istnieje). I wiem, że jestem dobra.
    Czytając Twoje opowiadanie, poczułam lekkie ukłucie zazdrości, bo nie byłam tak dobra jak Ty w wieku lat 15. ja musiałam dojrzeć do pisanie i poczekać, za dar słów do mnie przyjdzie.
    Tak naprawdę zazdrosna nie jestem. Bo wiem, że jestem dobra. Wprawdzie Ty jesteś lepsza ode mnie, ale ja lubię swoje teksty i pisanie sprawia mi radość, której nic nie może mi odebrać. Możesz uznać, że jestem zarozumiała, ale to nie prawda. Nie mówię przecież, że jestem idealna, czy wybitna. ale jestem dobra.
    Ty zaś jesteś świetna.
    Poza tym trudno to tak porównać, bo mój styl jest zupełnie odmienny od Twojego. Moje opowiadania są narysowane szybkimi pociągnięciami twardego ołówka, a Twoje namalowane pastelą. Tak przynajmniej to sobie wyobrażam.
    Uwierz mi więc, jeśli potrafisz malować słowami, jesteś naprawdę dobra.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aha, chciałam tylko dodać, żeby przypadkiem nie zraził Cię bark uśmieszków w moich komentarzach. Ja nie uznaje emotikonów. Taką mam zasadę. Po prostu.

      Usuń
  10. Całe życie miałam jedno marzenia, mało sprecyzowane co prawda:
    chciałam umieć pisać. Moi rówieśnicy absolutnie mnie nie rozumieli,
    bo dla nich pisanie ogranicza się generalnie do rozprawek,
    a jako że potrafię napisać nie tylko rozprawkę, ale i esej,
    to wydawało im się, że realizuje się w ten właśnie sposób.
    A ja chciałabym umieć pisać tak, żeby czytelnikowi zaparło dech;
    chciałabym posiąść sztukę zawarcia maksimum emocji i napięcia w jednym słowie.
    Dlaczego? Bo to właśnie do mnie przemawia. I ja też chciałabym tak poruszać,jak ja jestem poruszona.
    Z pisania takich typowych opowiadań (jakie właśnie piszę, notabene... ) wyrosłam już jakiś czas temu.
    Trochę bardziej ciągnie mnie teraz do krótkich form, nieco zmierzających
    w kierunku surrealizmu.
    Ale nigdy nie zdobyłabym się chyba na ich publikowanie.
    Wydają mi się za bardzo osobiste, zbyt wiele mnie w nich jest, żeby tak po prostu wrzucić to do internetu.
    To by je odczłowieczyło, takie jest moje mniemanie.
    A to opowiadanie.. pochłonęło mnie, muszę to przyznać, przywiązałam się do niego
    i zawarłam w nim cząstkę siebie. Niezaprzeczalnie.
    Tylko że nigdy mnie nie satysfakcjonowało nic dłuższego, co próbowałam napisać.
    I teraz.. teraz też mi się tak wydaje. Że nie jest dość dobre, że potrafię lepiej.
    I tak niesamowicie miło mi jest słuchać Waszych komplementów,
    i tak bardzo abstrakcyjne mi się one wydają.
    Ale macie moje słowo, że postaram się uwierzyć w to, że moje opowiadanie rzeczywiście jest dobre.
    Logicznie rzecz biorąc, gdyby się Wam nie podobało, nie zaglądałybyście tu.
    Tak. I Tego się trzymajmy.
    Bardzo wam obu dziękuję.

    OdpowiedzUsuń