czwartek, 30 maja 2013

19. Topniejące złudzenia

Bardzo się cieszę, że znowu mam okazję pisać do Was wstęp do nowej notki. 

Chociaż może nie powinnam, zacznę od wyjaśnień, ponieważ planowałam dodać ten rozdział dużo wcześniej,niż to faktycznie nastąpi - czyli jakiś miesiąc temu. Niestety, jako gimnazjalistka, nie tak dawno musiałam zmierzyć się z egzaminami, które może nie należą do najtrudniejszych, jednak, jak wiadomo, w domu na dwa tygodnie przed tym wydarzeniem zapanowała nieco nerwowa atmosfera i dostęp do internetu został ograniczony.  A potem, no cóż - najpierw wycieczka, a następnie powrót w wir popraw i ocen proponowanych, co również dosyć znacząco zredukowało czas, który mogłam poświęcić na pisanie.  Ale teraz, nareszcie, powracam z nowym rozdziałem i nowym zapałem do pisania kolejnych, mam więc wielką nadzieję, że pod tym względem będzie już tylko lepiej :) 
A teraz, bez dłuższych wstępów, zapraszam was do czytania rozdziału 19., który, mam nadzieję, choć trochę Wam się spodoba :) 

~*~
Marzec pojawił się nagle, przynosząc ze sobą pierwsze, bardzo jeszcze nieśmiałe oznaki zbliżającej się wiosny. Powoli znikał śnieg, do tej pory leżący gdzie okiem sięgnąć, a temperatura stopniowo wzrastała. To, co liczyło się jednak najbardziej, to słońce – rozkosznie ciepłe, cudownie jasne,  życiodajne promienie zaczęły coraz śmielej obejmować swoimi ramionami Hogwart i okolice, wzbudzając niesamowitą radość w sercach prawie wszystkich jego mieszkańców.
I w końcu przyszedł ten dzień, kiedy słupek rtęci przekroczył magiczną barierę siedmiu stopni: wreszcie chętnych do otwierania okien było więcej niż tych, którzy byli temu przeciwni. Swoją drogą, było ich nawet więcej niż samych okien, co stało się przyczyną drobnych niesnasek pomiędzy ochotnikami. Nie wie bowiem co to prawdziwa satysfakcja ten, kto nie poczuł nigdy na twarzy powiewu wiosennego powietrza (szczególnie w dusznym pomieszczeniu) po kilku miesiącach zimowej udręki.
            Nic więc dziwnego, że to sprawy meteorologiczne rządziły życiem szkolnym, a status rozmowy o pogodzie nagle zupełnie się przewartościował. Wszystko to jednak do czasu.
Bo w końcu nastał Ten Dzień. Mecz.
Dzień, w którym emocje sięgały zenitu, a zamek zdawał się drżeć w posadach, kiedy w tym samym czasie we wszystkie strony rozchodzili się podekscytowani uczniowie, podniesionym głosem omawiając taktykę, robiąc zakłady i łupiąc po schodach, by dogonić jednego z członków którejś drużyny.
Gdyby komuś w tym czasie przyszło do głowy podzielenie się z resztą świata stwierdzeniem, że quidittch to tylko gra, bez wątpienia dostałby po głowie i usłyszał jeszcze, że tylko prawdziwy mugol mógł powiedzieć coś takiego. Każdy przecież wie.. KAŻDY.. że quidittch to nie jest zwykła gra. To są prawdziwe emocje, rywalizacja, pasja i oddanie, z jakim nie sposób porównać niczego innego.
***
            James biegł przez zamek jak burza, na ramieniu opierając swoją miotłę, radośnie się uśmiechając. Dawno już nie było mu tak lekko na duszy, jak tego dnia – już bladym świtem wiadomo było, że pogoda na mecz jest jak na zamówienie – było słonecznie, ciepło, ale nie duszno, wiał delikatny wiatr, który nie mógł mieć wpływu na losy rozgrywki, a jedynie poprawiał mu humor. Zerknął z zadowoleniem na błyszczący napis „ Nimbus 1000” na rączce swojej miotły. Doskonale zdawał sobie sprawę, że na nim jest nieprześcigniony – ani wiatr, ani Krukoni nie dadzą sobie z nim rady. Chociaż pewnie będą próbować.
Gwizdnął wesoło, śmiejąc się pod nosem.
Zapowiadał się naprawdę wspaniały mecz.
***
            Lily Evans potoczyła uważnym spojrzeniem po dormitorium, które od prawie sześciu już lat dzieliła z koleżankami.
Panował w nim niewyobrażalny wręcz rozgardiasz. Podłoga była zasłana różnymi częściami garderoby, a pod ścianami na chwiejnych kupkach poukładane były książki. Na łóżku Jessiki rozłożył się Lucyfer, kot Leanne, zajęty rozrywaniem na malutkie kawałeczki najnowszego numeru „Czarownicy”. Jego właścicielka natomiast od przeszło pół godziny znajdowała się w łazience i na dodatek nie zanosiło się na to, by miała ją szybko opuścić.
- Lennie, pośpiesz się!..  – stęknęła Lily i zrezygnowana opadła na swoje łóżko. Jej wzrok powędrował po popękanym suficie, aż nadział się na zwisający smętnie z krawędzi baldachimu łóżka Katie krawat.
- Jak po wojnie – mruknęła do siebie, kręcąc głową.
Na schodach rozległy się czyjeś lekkie kroki.
***
            Leanne przycupnęła pod drzwiami łazienki, uważnie nasłuchując odgłosów dochodzących z dormitorium. Lily z całą pewnością z kimś rozmawiała, ciężko jednak było określić, z kim, o czym i jak długo jeszcze to potrwa. Pozostawało jej liczyć na cud.
Z westchnieniem podeszła do umywalki i z ciężkim sercem odkręciła kurek z zimną wodą. Krople rozpryskiwały się na gładkiej powierzchni, bezlitośnie uświadamiając jej, że właśnie nie tylko w najlepsze oszukuje swoją przyjaciółkę, ale również wystawia ją na długie i beznadziejne oczekiwanie, za co niechybnie powinna się na nią obrazić.
Miękkim ruchem zakręciła kurek, odcinając dopływ wody.
Na palcach podeszła do drzwi, ale jedyne, co mogła wyłowić, to jakieś szmery i stłumiony śmiech. Wobec tego oparła się o nie plecami, zamykając oczy. Gdy je otworzyła, zderzyła się ze swoim odbiciem, spoglądającym na nią karcąco zza lustrzanej tafli.
Skrzywiła się, automatycznie przestawiając buteleczki z kosmetykami na najbliższej półeczce. Miała nadzieję, że brzmiało to wiarygodnie.
I wtedy nadziała się na samą siebie po raz drugi – i to chyba widok smutnej twarzy, na której wyraźnie odcisnęły się wyrzuty sumienia, popchnął ją do podjęcia decyzji.
Postanowiła, że w tej właśnie chwili wyjdzie z łazienki, stanie przed Lily i wszystko jej powie, zrzucając wreszcie z barków ciężar tajemnicy.
Delikatnie dotknęła klamki, zbierając się w sobie.
- Lennie!
Drgnęła, wyrwana z zamyślenia. Potrząsnęła głową, obejmując palcami chłodny metal.
- Co tam, Lill? Już wychodzę!
- Leanne, pod portretem czeka na mnie Roger.. Zejdę do niego, dobrze? Zobaczymy się na trybunach!
- W porządku! – odkrzyknęła, rozluźniając uchwyt. Bezsilnie uderzyła czołem o bukowe drewno.
Przez cały czas, który spędziła w łazience, ryzykując spóźnienie na mecz, czekała właśnie na to: aż Lily nie będzie mogła dłużej na nią czekać i pobiegnie na spotkanie z Bonesem.
Tylko czemu nastąpiło to dokładnie w chwili, w której zmieniła zdanie?
Westchnęła cicho, zwalniając zapadkę zamka. Zabrała z łóżka bordowo-złoty szalik z godłem Gryffindoru i wyszła z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. W czasie gdy jej stopy w białych tenisówkach rytmicznie uderzały o kamienne stopnie, zastanawiała się, kiedy nastąpi druga taka chwila, w której zbierze w sobie odwagę, by podzielić się wreszcie z przyjaciółkami swoją tajemnicą. No i stawić czoła ich zdumieniu, oburzeniu, a w szczególności komentarzom rozbawionej Jamie, która zapewne będzie chciała wiedzieć, po co w ogóle zrobiła z tego taki sekret. Przecież to zupełnie normalna sprawa.
***
Remus zerknął na zegarek, przestępując z nogi na nogę. Wiedział, że jego przyjaciele zauważą, jeśli spóźni się na mecz, a jego pojawienie się u boku Leanne nie wypadnie naturalnie.
Odpędził natrętne myśli. Udawanie przed przyjaciółmi nie przypadło mu do gustu, ale z drugiej strony rozumiał Leanne. Nie była pewna, jak zareagują na tę rewelację jej przyjaciółki – Lily, która aktualnie przeżywała chyba gorsze chwile i Jamie, nastawiona do życia dosyć sarkastycznie – i nie bez przyczyny. Leanne była zdecydowanie zbyt delikatna, by wparadować między ich problemy ze swoim szczęściem.
Rozumiał ją, co nie zmieniało faktu, że była to czysta głupota. Remus zbyt dobrze znał Lily, żeby nie wiedzieć, jak zareaguje - jeśli radość jej nie rozsadzi, to już będzie dobrze.
            Drzwi kryjące spiralne schodki prowadzące do dziewczęcych sypialni otworzyły się i pojawiła się w nich Leanne.
- Przepraszam cię, że to tak długo trwało – powiedziała, krzywiąc się nieznacznie – chciałam poczekać, aż Lily zejdzie do Rogera.
- Nic się nie stało- uśmiechnął się lekko, przepuszczając ją w przejściu – chociaż uważam, że najwyższy czas, żebyś im powiedziała.
- Wiem! – zawołała impulsywnie, łapiąc go za rękę. W jej oczach błyszczała determinacja – Doszłam do wniosku, że wieczorem wezmę je na stronę i wszystko im opowiem!
- Tak zupełnie wszystko?
Na jej policzki wypełzł delikatny rumieniec, kiedy szturchnęła go lekko.
- Powiedzmy, że wszystko to, co powinny wiedzieć – uściśliła.
- W porządku – zgodził się, poprawiając końcówkę szalika w barwach Gryffindoru, który zsunął jej się z ramienia – W takim razie wygląda na to, że wreszcie będziemy się mogli zachowywać normalnie w ich towarzystwie.
- To się okaże – mruknęła, marszcząc brwi – weź pod uwagę to, że w tym towarzystwie będzie Syriusz i Jamie. Nie wiem, czy można tu używać określenia „normalnie”.
***

Lily zatrzymała się na przedostatnim stopniu, przeszukując wzrokiem tłumek zgromadzony w Sali Wejściowej. Okazało się to niewiele łatwiejsze, niż w dni powszednie, kiedy wszyscy nosili czarne szaty – pomimo weekendowej dowolności w doborze garderoby, prawie każdy przybrał jeden z dwóch wariantów kolorystycznych – na korytarzach królował błękit i brąz Ravenclawu oraz szkarłat w towarzystwie złota, barwy jej własnego domu.
- Bu!
Podskoczyła, czując na biodrach czyjś dotyk i błyskawicznie odwróciła się o 180 stopni.
- Roger!.. – odetchnęła, natychmiast się uspokajając – Ale mnie przestraszyłeś!..
Blondyn posłusznie oderwał dłonie z talii dziewczyny, unosząc je na wysokości klatki piersiowej, jakby chciał zademonstrować swoją niewinność.
- Serio? A ilu osób oprócz mnie spodziewałabyś się w takiej sytuacji?
Pytanie wydawało się niewinne, ale Lily wyczuła w głosie chłopaka jakiś dziwny, oskarżycielski ton, który wcale jej się nie spodobał. Przyjrzała mu się uważnie, marszcząc brwi.
- Po prostu się zamyśliłam – wyjaśniła oględnie. Z lekkim zakłopotaniem zauważyła, że jej głos zabrzmiał nieco bardziej szorstko niż planowała.
Odkaszlnął, ze zmarszczonym czołem wpatrując się w pół metra posadzki, które ich dzieliło. Po chwili zrobiło mu się głupio – potarł palcem czubek nosa, zmierzwił włosy i jednym krokiem zmniejszył dzielący ich dystans. Bardziej nieśmiało niż zwykle pochylił się i pocałował ją w policzek.
Przekrzywiła głowę, gdy zaglądał jej w oczy. Chyba znalazł w nich to, czego szukał, bo bardzo delikatnie ujął jej podbródek i – cały czas patrząc jej w oczy- złożył na jej ustach staranny, długi pocałunek.
Minutę później wpadł na nich jakiś pierwszoroczniak, od stóp do głów w barwach Krukonów. Gdy tylko się zorientował, co zrobił, rzucił Puchonowi spanikowane spojrzenie.
-Uważaj trochę, mały!..  – zdenerwował się Bones, robiąc krok w kierunku chłopca. Lily jednak postanowiła wkroczyć – wspięła się na palce i zamknęła mu usta kolejnym pocałunkiem. Trwało to ułamek sekundy, po którym szarpnęła głową w kierunku drzwi, wysyłając chłopcu bezgłośny przekaz „No już, leć!” .
Uśmiechając się pod nosem splotła palce lewej dłoni z palcami Rogera i miękko poprowadziła go w ślad za chłopcem.
***
            James chłonął wzrokiem nadciągający na błonia tłum, czując wzbierającą w żyłach adrenalinę. Ostatni mecz został odwołany ze względu na warunki atmosferyczne, co o mało nie przyprawiło go o zawał. Teraz czuł się tak, jakby mógł latać, a miotła była mu zbędna. Co tam, latać. Mógłby zionąć ogniem na każdego, kto podniósłby rękę na jego znicz.
Cofnął się o dwa kroki, tym samym znajdując się w szatni, w zaciszu której jego drużyna przygotowywała się do walki.
- Wszyscy są? – zapytał, przybierając poważny wyraz twarzy. Objął wzrokiem przebierających się zawodników i zmarszczył brwi – A Syriusz gdzie?!
Stojąca najbliżej Ella McDowell, ścigająca, wzruszyła bezradnie ramionami, wprawiając w ruch płowy warkocz:
- Nie widziałam go dzisiaj nawet przy śniadaniu – wyjaśniła – A tym bardziej tu.
Nuta goryczy zawarta w tym stwierdzeniu nasunęła Jamesowi wniosek, że Ella liczyła na to, że zobaczy Syriusza znacznie bardziej, niż norma przewiduje. Spróbował wyobrazić sobie przyjaciela u boku tej jakże uroczej czternastolatki. Szybko się jednak otrząsnął, na powrót wcielając się w rolę odpowiedzialnego kapitana, który zawsze wie, co robi.
- Szykujcie się – polecił, otwierając drzwi – Na pięć minut przed meczem niech nikt już nie wychodzi, chcę wam coś jeszcze powiedzieć.
***
            W okolicach trybun to, co wcześniej wydawało się tylko zbiegowiskiem, okazało się być prawdziwym tłumem, który nawet nie próbował formować kolejki. W ferworze walki o najlepsze miejsca nikt nie przejmował się ani zasadami savoir-vivru, ani szeroko pojętymi dobrymi manierami.
- To będzie cud, jak uda się tam dotrzeć, zanim wszystko się zacznie – zauważyła kąśliwie Lily, nieustająco rozglądając się w poszukiwaniu swoich przyjaciółek.
- Wystarczy, że powołasz się na mnie – wydyszał Potter, łapiąc ja za łokieć, gwałtownie wyhamowując – Wybacz.. po prostu.. bardzo się.. spieszę.
- James, spokojnie! – zawołała, na poły rozbawiona, na poły przestraszona Evans, z niepokojem obserwując, jak stoi zgięty w pół, opierając dłonie na kolanach, opanowując małą zadyszkę– Hej, wszystko w porządku?
- Tak, tak – odparł, finalnie uspokajając oddech – po prostu musiałem się stamtąd wydostać, a że tradycyjną drogą się nie dało – tu wskazał ręką przejście między trybunami, prowadzące na boisko, zatkane ludzką ciżbą jak korkiem – wybrałem drogę alternatywną. Nie polecam skakania po trybunach w pełnym sprincie. Naprawdę ciężko wymijać ludzi.
            Lily uśmiechnęła się, słysząc to, a Roger wręcz przeciwnie- rzucił Gryfonowi niechętne spojrzenie, przestępując z nogi na nogę. Niestety ani James, ani Lily nie zwrócili na to uwagi.
- Nie widzieliście przypadkiem Syriusza? Jego lusterko znowu nie odpowiada, tylko że za kwadrans zaczynamy grać.. Mógłby się już pojawić, do cholery..
- Nie denerwuj się – poklepała go pokrzepiająco po ramieniu, drugą ręką grzebiąc w torbie – Zobacz, mam nawet szalik! Będę kibicować pełną parą.
            W tym momencie obaj towarzyszący jej chłopcy spojrzeli na rzeczony szalik, cały w bordowo – złociste paski, z długimi frędzlami i godłem Gryffindoru przy obu końcach. Szalik jak to szalik, ale miny mieli zgoła inne: James bardzo, ale to bardzo ucieszoną, a Roger bardzo, ale to bardzo wściekłą.
***
            - Możesz mi wytłumaczyć, co to było za przedstawienie? – warknął Bones, gdy tylko Gryfon oddalił się na bezpieczną odległość – Co to za szalik? Kibicowanie?! Ty przecież nie lubisz quidittcha!
Ten wybuch, co można było w sumie przewidzieć, wprawił Lily Evans w głębokie zdumienie. Zerknęła na trzymany szalik, na swojego chłopaka i znowu na szalik – najwyraźniej nie rozumiejąc, o co chodzi.
- O co ci chodzi? –zapytała więc, nadal bezbrzeżnie zdumiona – Co ja takiego zrobiłam?
Chłopak parsknął ironicznie, zaciskając pięści. Wściekłe spojrzenie wbił w ziemię, a nozdrza drgały mu się niebezpiecznie.
- To był Potter – wypluł to nazwisko, jakby miało mu zrobić krzywdę – ten P o t t e r, którego podobno nienawidzisz!
- Ostatnio się pogodziliśmy – wyjaśniła, krzywiąc się. Nadal była zdezorientowana, ale pojawiła się w niej równie silna irytacja – Ale pomijając moje perypetie z kolegami z klasy, to jaki to ma związek z meczem?
- Taki, że ty nie lubisz tej gry! W ogóle nie powinno cie to obchodzić! A ty.. ty.. musiałabyś siebie słyszeć! Jaka słodka, jaka miła! Kibicować pełna parą!
- Przestań! – krzyknęła, czując, jak resztki samokontroli odlatują w siną dal – Przestań, Roger! Co ty mi próbujesz wmówić?! Że zdradzam cię z Potterem?!
- A nie?! Skoro nie, to czemu kibicujesz złej drużynie?! Czemu jesteś dla niego taka milutka?
- Jak to złej drużynie?.. – zdębiała Lily, tracąc na chwilę rezon – Dlaczego miałabym niby kibicować Krukonom?
- BO WYGRANA GRYFFINDORU ODETNIE NAS OD SZANSY NA FINAŁ!
Stali przez chwilę bez ruchu, mierząc się pałającymi spojrzeniami. Mijający ich uczniowie przyglądali im się z ciekawością, ale temperatura sporu skutecznie odpychała potencjalnych gapiów.
- Ty chyba straciłeś rozum – wycedziła powoli Lily, patrząc na niego z mieszaniną niedowierzania i złości – Jestem Gryfonką i finał dla mojego domu to właśnie to, czego oczekuję po tym meczu. Nijak ma się to do moich zainteresowań, ale to, że nie śledzę ligi światowej, nie znaczy, że nie kibicuję im z całego serca, bo te rozgrywki dotyczą mojego podwórka. Że nie wspomnę o tym, że jestem prefektem i powinnam świecić przykładem na prawo i lewo, demonstrując oddanie i przywiązanie do domu. Które nie jest udawane. Jest prawdziwe. Bardzo chcę, żeby dzisiaj wygrali. Chciałabym tego nawet gdyby na miejscu Krukonów była dzisiaj twoja drużyna.
            Te słowa, wypowiedziane głosem wbrew pozorom bardzo opanowanym, w uszach Puchona zabrzmiały jak wystrzał. Przez chwilę stał bez ruchu, analizując zasłyszane informacje i chmurnym spojrzeniem przypatrując się swojej dziewczynie, która demonstracyjnie owinęła szyję nieszczęsnym szalikiem, z lekkim zniecierpliwieniem oglądając się przez ramię na zapełniające się trybuny.
- Zaraz nie będzie dobrych miejsc – zauważyła cierpko, nie doczekawszy się komentarza swojej wcześniejszej wypowiedzi – Zamierzasz się na mnie obrazić, czy możemy już iść?
            To jedno stwierdzenie, jak to zwykle bywa, stało się kroplą, która przepełniła czarę. Roger, który od dłuższej chwili trwał w zawieszeniu, nagle poczerwieniał na twarzy, nieprzyjemnie wytrzeszczając oczy.
- To idź! – zawołał, prezentując głęboko urażoną dumę – Idź, znajdź dobre miejsce do kibicowania Potterowi!
Evans spojrzała na niego chłodno, znacząco pukając się głowę.
- A żebyś wiedział. Nie miała pojęcia, że potrafisz być taki dziecinny – rzuciła na odchodnym, niechcący zdradzając, jak wielką sprawił jej przykrość. Potrząsnęła tylko głową i odeszła, błyskawicznie znikając w rozgorączkowanym tłumie.
***
            - Mówiłem ci, że się spóźnimy – zauważył kąśliwie Syriusz Black, zarzucając swoją niepokorną czupryną. Puścił Jamie przodem, puszczając oko do jakiejś Puchonki stojącej nieopodal. Niestety, nie zdążył przyjrzeć jej się bliżej, bo Lewis spojrzała na niego jak na idiotę, co, jak powszechnie wiadomo, jest bardzo zajmujące.
- To ty za mną leziesz, chciałam zauważyć – burknęła, uśmiechając się krzywo – Jeśli cierpisz na niedobór fanek biegających za tobą z wywieszonym językiem, to zły adres, zdajesz sobie z tego sprawę, mam nadzieję?
- Możesz być spokojna, wiem, gdzie się udać w takiej sytuacji – wyszczerzył zęby, obrzucając tłum władczym spojrzeniem.
Jamie tylko pokręciła głową, ale wyraz jej twarzy mówił bardzo wyraźnie, co sądzi o jego inteligencji.
- No już nie udawaj, że jesteś taka zgorszona – zaśmiał się, trącając ją łokciem – Każdy ma jakieś hobby.
- No, tak. Tylko nie każde jest tak narcystyczne – zauważyła mimochodem, stając na pierwszym stopniu i rozglądając się w poszukiwaniu rudych włosów. W końcu mignęły jej na samej górze, mniej więcej w połowie łuku – i nie każde zakłada tak przedmiotowe traktowanie istot żywych.
Wzruszył ramionami, a jego mina zdradzała, że miał ochotę powiedzieć „Czepiasz się, Lewis. To wcale nie jest takie złe”. Zamiast tego zerknął na zegarek.
- O cholera – zafrasował się – on mnie chyba zamorduje. Muszę lecieć do szatni .
Odwrócił się na pięcie i rzucił się biegiem.
-  Powodzenia – zawołała za nim wspaniałomyślnie, tym samym narażając się na pełne nienawiści spojrzenia kilku dziewczątek dzierżących transparent z napisem „Do boju Black! Kochamy cię!” wypisanym zmieniającym kolor atramentem.
Pokręciła głową, porządnie zniesmaczona i rozpoczęła mozolną wspinaczkę na szczyt.
***
            Gdy tylko spostrzegła Lily, od razu zorientowała się, że coś jest nie tak. Chociaż się uśmiechała, jej oczy ciskały gromy na wszystkie strony, a myśli były o lata świetlne stamtąd. Gdy Leanne i towarzyszący jej Remus wreszcie ją znaleźli, nawet ich nie zauważyła – nadal siedziała jak w transie, zapatrzona w dal, mamrocząc coś pod nosem.
- Hej! – zawołała więc Leanne, opadając na drewnianą ławeczkę tuż obok niej – Gdzie zgubiłaś Rogera?
Ledwie wyartykułowała to pytanie do końca, a już wiedziała, że oto trafiła na śliski temat. Wzrok Evans przez chwilę zaognił się jeszcze bardziej, ale gdy odwróciła się do niej, uśmiechnęła się szczerze i całkiem spokojnie.
- Poszedł kibicować Krukonom – wyjaśniła, w pełni opanowana. Chociaż jak by się nad tym dłużej zastanowić, można by odnaleźć w tym stwierdzeniu nutkę ironii.
Lupin poklepał ją po ramieniu, uśmiechając się krzepiąco, zanim zajął miejsce obok Leanne.
Lily tylko wzruszyła ramionami, dając im do zrozumienia, że nic wielkiego się nie stało i że nie zamierza z tego powodu rozpaczać.
- Remus, nie wiesz przypadkiem, czy Syriusz już dotarł? James bardzo usilnie go poszukiwał.
- Widziałem go, jak biegł do szatni – przyznał blondyn, uśmiechając się kpiąco – oczywiście był spóźniony, ale chyba wszystko już pod kontrolą. Cały on.
I jakby na potwierdzenie tych słów na środku boiska pojawiła się pani Hooch, dając do zrozumienia obu drużynom, że najwyższy czas zaczynać.
- No, to zaczynajmy – Lily przytaknęła jej z dziwnym zacięciem, zacierając ręce. Zaraz też pogroziła palcem siódemce gryfonów z miotłami w rękach, która właśnie wyłoniła się z szatni – Tylko żebyście mi tu wygrali!
***
            Chociaż nie było cienia szansy, by to stwierdzenie – a właściwie żądanie – dotarło do uszu któregokolwiek zawodnika Gryffindoru, w jakiś metafizyczny, bliżej niesprecyzowany sposób wzięli je sobie do serca, bo pierwszego gola zdobyli, gdy Jamie była dopiero w połowie długości  schodów. Trzeci i czwarty padły, zanim zdążyła usiąść.
Rozgrywka była więc szybka i konkretna, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że w piętnastej minucie gry prowadzili już czterdzieści do zera. Dosłownie ułamek sekundy później James złapał znicza, połowa trybun poderwała się na równe nogi, wrzeszcząc i śpiewając, a druga smętnie zwiesiła głowy. W całym tym bałaganie spojrzenia rozentuzjazmowanej Lily Evans i wściekłego Rogera Bonesa spotkały się po raz pierwszy.
***
            Po raz drugi skrzyżowały się, kiedy Lily wraz z przyjaciółkami i Remusem dołączyła do rozradowanego tłumu otaczającego zwycięzców. Zawahała się przez chwilę, puszczając ich przodem. Chociaż na jej twarzy odbijała się wewnętrzna walka, zatrzymała się i jeszcze raz podążyła spojrzeniem tam, gdzie chwilę wcześniej natknęła się na swojego chłopaka. Gdy pochwyciła jego wzrok, przekrzywiła lekko głowę, jakby chciała powiedzieć: „ Z mojej strony wszystko okej, może darujmy sobie ten cały cyrk?” , ale nie doczekała się podobnej odpowiedzi.
Roger Bones prześwietlił ją tak intensywnym spojrzeniem, jakby chciał ją o coś oskarżyć. Szarpnął lekko głową w kierunku, w którym odeszli jej przyjaciele i uśmiechnął się z przekąsem. Nie musiał nic mówić, Lily i tak usłyszała w głowie to, co miał na myśli.
„Idź, nie przejmuj się mną. Biegnij do swojego Potterka.”
Zmrużyła oczy, spoglądając na niego po raz ostatni z czymś, co było bardzo podobne do pogardy. Dumnie uniosła głowę i odwróciła się na pięcie, zanurzając się w tłumie wiwatujących domowników.
***
            - I tym oto sposobem jesteśmy w finale! – ryknął Syriusz, unosząc w górę świeżo otwartą butelkę piwa kremowego – Za naszego wspaniałego kapitana!
- Za Pottera! – toasty posypały się ze wszystkich zakamarków pokoju wspólnego, w którym balanga trwała w najlepsze już trzecią godzinę.
Sam zainteresowany uśmiechnął się skromnie, unosząc swoją butelkę, opróżnioną do połowy.
- Za moją wspaniałą drużynę! – przekrzyczał wszechobecny hałas, ściskając przy okazji kolejną dłoń. Nie udało mu się ustalić, kto taki tym razem postanowił mu pogratulować, bo w tle ktoś włączył muzykę i rozdzielili ich ci, którzy natychmiast poderwali się do tańca.
Okazało się, że jest to okoliczność sprzyjająca – okupowane do tej pory kanapy i fotele opustoszały, niezwłocznie udał się więc w kierunku swojej ulubionej, stojącej w samym rogu, nieopodal kominka. Trochę już mu się kręciło w głowie.
Szybko jednak okazało się, że ochotę do tańca miało znacznie więcej osób, niż mogło się zdawać na początku, więc ktoś pogłośnił muzykę.
James doszedł do wniosku, że zdecydowanie nie przystoi mu być jedyną osobą, która się nie bawi na imprezie zorganizowanej w zasadzie na jego cześć – i wstał. Ledwie zrobił dwa kroki, a już ktoś na niego wpadł. W półmroku zalśniły mu rude włosy i zielone, bardzo zdezorientowane tęczówki.
- Zawsze wiedziałem, że na mnie lecisz, Lily – zażartował, przywracając ją do pionu.
Zachichotała piskliwie, błyskając białymi zębami, pomimo ofiarowanej pomocy, w dalszym ciągu lekko się chwiejąc.
Rogacz podejrzliwie zmarszczył brwi, obserwując, jak toczy w około rozbieganym spojrzeniem, kurczowo zaciskając palce na szyjce butelki.
Delikatnie wyciągnął jej ją z ręki, tylko po to, aby się przekonać, że jest całkowicie pusta.
- Lily? – zapytał, podtrzymując jej ramię, by znowu nie straciła równowagi – Dobrze się czujesz?
-Czuję się świetnie – zapewniła lekko nieprzytomnym głosem, z pewnym trudem skupiając wzrok na jego twarzy – czemu pytasz?
Chwilę, która minęła, zanim jej odpowiedział, wykorzystał na przeliczenie liczby butelek kremowego piwa (które szybciej można by zaliczyć do napojów bezalkoholowych niż alkoholowych), które trzeba by wypić, by doprowadzić się do takiego stanu. Wynik wyszedł doprawdy imponujący.
- Nieźle się wstawiłaś – wyjaśnił, starając się nakierować ją na najbliższy fotel – Posiedzisz tu chwilę, a ja zawołam Jamie albo Leanne, dobrze?
Zależy, która będzie w lepszym stanie – dopowiedział sobie w myślach.
Jak się okazało ,takie rozważania były zbędne, bo zanim udało mu się doholować Evans do najbliższego miejsca siedzącego, ona osunęła się prosto w jego ramiona. Zemdlała.

* *

21 komentarzy:

  1. No i doczekałam się:) Notka jak zwykle pełna uroku. Podoba mi się zmiana jaką wprowadzasz w zachowaniu Jamesa. Bardzo subtelna, małe gesty świadczą o jego dojrzewaniu. Ale to bez dwóch zdań ciągle jest Rogacz;)
    Końcówka obiecująca...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż wstyd pomyśleć, że napisałaś ten komentarz jeszcze w maju, a ja odpisuję Ci dopiero teraz! Czuje się z tym naprawdę potwornie, szczególnie, że - jak zawsze - ogromnie miło mi, że notka Ci się podobała. Jeszcze dzisiaj mam zamiar dodać rozdział dwudziesty, wraz z krótkim wyjaśnieniem, mam więc nadzieję, że jakoś mi wybaczysz tak długą zwłokę :)
      Pozdrawiam Cię gorąco!
      Philippa

      Usuń
  2. Nie, Roger musi umrzeć. Najlepiej śmiercią długą i bolesną.
    I o wiele za krótko.
    Ale i tak cię kocham.
    Weny życzę :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli w najbliższym czasie będę miała zamiar go uśmiercić, obiecuję Ci, ze dowiesz się o tym pierwsza :) Dziękuję! Mam nadzieję, że pomimo długiej przerwy jeszcze tu zajrzysz :)
      Pozdrawiam ;*
      Philippa

      Usuń
  3. Nowa notka :) jak cudownie :)
    Ale poskarżę się. Nie cierpię Rogera, niechże Lily już da sobie z nim spokój!
    Ach te fanki Syriusza :) Nawet się nie dziwie zniesmaczeniu Jamie :)
    Szkoda, ze mecz taki krótki, z tego co wiem większość dziewczyn nie przepada za quidditchem, wiec to trochę dziwne, ale bardzo lubię opisy meczów :P
    Fajnie, że James zmienia się na lepsze :)
    poza tym chłopcy spojrzeli na szalik, nie chłopacy, że się tak przyczepię :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, Asiu, jak to mówią: serce nie sługa! Roger może faktycznie nie jest najbardziej odpowiednim wyborem,ale podobno miłość nie wybiera ;)
      Cóż, w tej notce faktycznie nieco przeskoczyłam mecz, skupiając się na innych aspektach, ale myślę, że jego bardziej szczegółowy opis jeszcze się u mnie pojawi ^^
      Co do nieszczęsnych 'chłopców', bardzo Ci dziękuję! Zdarza mi się płatać samej sobie takie figle i cieszę się, że ktoś to jeszcze wyłapuje :)
      Pozdrawiam Cię serdecznie,
      Philippa

      Usuń
  4. Nie wiem czy ja coś nie ogarnęłam, ale wydawało mi się, że Lily już skończyła z Rogerem? A tu znowu się pojawia. Niezbyt mi się to podoba. Oczywiście poniekąd rozumiem chłopaka. Jego dziewczyna jest piękna i popularna, nie wiem jak tam u niego z samoocena, ale po jego wybuchach zazdrości śmiem twierdzić, ze mimo wszystko nie najlepiej, no i nagle jego dziewczyna jest miła dla kogoś kogo uważała za wroga, może rzeczywiście wydało mu się to podejrzane, może jako niepewny siebie człowiek spanikował, no ale i tak dziwne, ze wymaga od Lily, żeby kibicowała przeciwko swojemu domowi. On jest jednak zbyt zaborczy jakiś taki, dziwny... z komentarzy widzę, ze nie tylko mnie irytuje pan Bones, wiec nie jestem pewna czy specjalnie kreujesz go na kogoś tak irytującego, czy to wyszło przypadkiem z braku sympatii czy też innych względów. Jakby nie było chociaż nie chcemy go z Lily Roger na równi z Nica, której z Jamesem nie widzimy zasługuje na jakieś zrozumienie. Nie zmienia to jednak faktu, że o ile Nicę lubię, to Roger skrajnie mnie wnerwia.
    Ale dość już o tym.
    Nie rozumiem do końca Leanne, wiadomo przecież, że przyjaciółki chcą jej szczęścia. Tym razem jednak przesadza z tymi sekretami.
    Jakoś ta notką, nie bardzo jestem zachwycona. Bije z niej całej jakaś irytacja i pośpiech, wszytko dzieje się tak szybko, najpierw nie mogą dotrzeć na mecz, potem nagle powstaje jakieś takie spięcie i akcja toczy się niczym lawina.
    Fakt, dobrze ci wyszło spięcie Lily i Rogera, ta cała złość i irytacja, aż kipi z notki, ale szkoda, że mecz nie był dłuższy i bardziej zrównoważony, wtedy ta ich "walka" byłaby bardziej wyraźna i można by zbudować jeszcze większe napięcie.
    I pijana Lily? Może i tak, ale nie Lily upijająca się z powodu faceta. To jakoś zupełnie do niej nie pasuje.
    Jak zwykle cudowny fragmencik z Jamie i Syriuszem.
    Mam nadzieję, że Cię za bardzo nie zdołuje tym komentarzem, bo notka w sumie nie jest zła. jako wielbiciel Twojego talentu uważam, ze nic co napiszesz nie może być beznadziejne, czy nawet zwyczajnie niefajne. Tylko po prostu dzięki temu jak zwykle piszesz, czuję się przyzwyczajona do czegoś więcej. mam nadzieję, ze nie ostudzę Twojego zapału do pisania. Pisz dalej czekam na kolejną notkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co ja Ci mogę powiedzieć, Joanno. Jak zwykle ujęłaś sprawę w sposób niezwykle trafny i precyzyjny, a mnie pozostaje jedynie się z Tobą zgodzić: Roger faktycznie jest dość irytującą osobą i bardzo mnie wnerwia. Początkowo moja wizja jego postaci wyglądała nieco inaczej - miał być bohaterem, któremu na pierwszy rzut oka niewiele można zarzucić (no, może oprócz bycia nudnym). Kiedy ta sytuacja roiła się w mojej głowie, wiedziałam, że w trakcie ich związku coś się zepsuje i wyjdzie z niego prawdziwe "ja", nie wiem tylko, czy nie przesadziłam, bo koleś doprowadza mnie już do szału. Dobra, ale nie będę zdradzać,co wydarzy się dalej, bo to by było bardzo niepolityczne zagranie.
      Absolutnie nie jestem zdołowana Twoim komentarzem, wręcz zagrzewa mnie do dalszego pisania. Miło przeczytać, że mimo tego, jak ja sama ostatnio oceniam wszystko,co wychodzi spod moich rąk, może się to jeszcze choć trochę podobać. Ale obiecuję się poprawić! :D Wydaje mi się, że potrzebowałam złapać trochę oddechu, spojrzeć na całość z dystansu, aby na nowo poczuć to opowiadanie. No i popisać sobie trochę na spokojnie,kiedy będę miała na to ochotę, a nie nerwowo, fragmentami, w każdym momencie, który uda mi się dorwać.
      Dzisiaj wstawiam kolejny rozdział, mam nadzieję, że lepszy, chociaż jego historia należy do ciekawszych :)
      Pozdrawiam Cię serdecznie i dziękuję Ci za ogromna motywację, którą czerpię z każdego Twojego komentarza na moim blogu.
      Philippa

      Usuń
  5. Przepraszam, że to nie będzie długi komentarz, bo pewnie pisarze cenią takie najbardziej- dłuuugie i konstruktywne, ale chciałam Ci tylko napisać, że po prostu uwielbiam jak piszesz, wszystko jest takie lekkie.
    Tak jak znam mnóstwo blogów o tej tematyce i również większość z nich czytam, to twoja historia zdecydowanie należy do grona tych najlepszych.

    Powodzenia w pisaniu, dużo weny- i nie mogę się już doczekać nowości! Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do pisarki mi jeszcze daleko, może dlatego liczy się dla mnie absolutnie każdy komentarz :) Nie wiem, czy jest coś dającego większe zadowolenie niż takie słowa pod adresem osoby piszącej - dziękuję Ci bardzo! Mam nadzieję, że długa przerwa Cię nie odstraszyła i jeszcze tu zajrzysz, szczególnie że mam już w zanadrzu kolejną część :)
      Pozdrawiam!
      Philippa

      Usuń
  6. Mi się podobało :) Jak zwykle zresztą :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to ja się bardzo cieszę! :)
      Pozdrawiam, Philippa

      Usuń
  7. Jakże ja się cieszę, że Lily i Roger się kłócą! Rozdział genialny, ale mam nadzieję, że na następny nie będzie trzeba tak długo czekać!:D
    Nominowałam Cię do Liebster Award, szczegóły tutaj - http://neew-beginning.blogspot.com/p/nominacje_4.html :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Ci się podobało. Niestety na spełnienie Twojego życzenia już trochę za późno, mimo wszystko mam nadzieję, że jeszcze tu zajrzysz.
      Jeśli chodzi o nominację, raczej nie biorę udziału w takich konkursach, chociaż może się to jeszcze zmieni. W żadnym jednak razie nie miałam zamiaru tego zignorować, ponieważ jest to dla mnie ogromne wyróżnienie, za które bardzo Ci dziękuję :) Brak mojej reakcji wynika tylko z tego, że przez dłuższy czas po prostu nie miałam możliwości odpowiedzieć na Wasze komentarze, za co bardzo Cię przepraszam.
      Mam nadzieję, że nie zrazi Cię to do mojej pisaniny ;)
      Pozdrawiam! ;*
      Philippa

      Usuń
  8. genialnie!!! Dawno mnie tu nie bylo, juz stracilam nadzieje, ze cos napiszesz. Sory z blendy ale na telefonie mam angielska klawiature. A, i przenioslam sie na lily-evans-riddle-vs-james-potter.blogspot.com . Ja nie mam zbytnio czsu na pisanie, ale sie staram. Podziwiam twoja fantazje... ja mam idee zwiazana ze zlem, ale musze to jakos rozegrac, zeby wprowadzic portal czasowy... ups, napisalam za duzo... jednak wiedz, ze ile 6 bym w szkole za opowiadania nie dostawala, i tak dla mnie moje opowiadania zawsze beda beznadziejne i bezsensowne w porownaniu z twoim blogiem... Twoja Kathrine.
    PS
    Jak ty to robisz, ze masz tyle komentarzy???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Twoje słowa naprawdę bardzo podnoszą mnie na duchu :) Oczywiście postaram się zajrzeć na Twojego bloga, niestety poświęcam temu mało czasu - więcej zajmuje mi pisanie. Tak czy tak, w wolnej chwili na pewno to zrobię.
      Dziękuję Ci jeszcze raz i pozdrawiam
      Philippa

      Usuń
  9. Mogłabyś powiadomić mnie o nowej notce?
    jp-jego-historia.blogspot.com
    Lilka.

    OdpowiedzUsuń
  10. Czekam na kolejną notkę. Piszesz fantastycznie i bardzo wciągnełam się w twoje opowiadanie. Widzę że mineło już trochę czasu od kiedy dodałaś notkę. NIE RÓB JEDNEGO NIE KOŃCZ TEGO BLOGA BO OSZALEJE. BŁAGAM.
    Lily i James są wspaniali >

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak miło! Minęło dużo czasu, to prawda, ale ja absolutnie nie mam zamiaru kończyć tego bloga :) Nawet nie wiesz, ile dla mnie znaczą komentarze takie jak Twój. Naprawdę czuję się zaszczycona :)
      ps. jeśli to przeczytasz - jeszcze dziś wstawię rozdział 20. , mam nadzieję, że Cię nie rozczaruje.
      Pozdrawiam ;*
      Philippa

      Usuń
  11. Nie mam ochoty ani chęci na długi komentarz, więc napiszę tylko to:
    1. Mecz był za krótki. Nie zdążyłam się nim nasycić, a tu już koniec.
    2. Niech Lily w końcu zerwie z tym Bonesem, bo do szału mnie on doprowadza!
    3. Lily się upiła? No nieźle... jeszcze zemdlała w jego ramiona - urocze, chociaż byłoby bardziej romantycznie bez tego upijania się, ale cóż, wtedy nie miałaby pretekstu, by zemdleć :)...

    OdpowiedzUsuń