Witajcie!
po tej kolejnej przerwie, która wcale nie miała być taka długa, poczyniłam
pewne postanowienie. Nie będę się już zarzekała co do ostatecznego terminu, w
którym pojawi się notka, bo nie chcę Was okłamywać. Postaram się pisać
regularnie, żeby zawsze być choćby o te pół rozdziału do przodu. Jeszcze
dzisiaj zacznę pisać rozdział 21. Ze względu na to, że wyjeżdżam, opublikuję go
nie wcześniej niż 18 VIII, postaram się jednak stanąć na wysokości zadania.
Co do dzisiejszej notki – była gotowa już pod koniec czerwca, niestety
utraciłam wszystko, co udało mi się zapisać. Ta złośliwość rzeczy martwych była
brzemienna w skutki, ponieważ - nie wiem, czy to ja jestem dziwna, czy może
wszyscy tak mają – gdy miałam po raz drugi napisać ten sam rozdział, nic mi nie
wychodziło. O ile z pierwszej wersji byłam zadowolona, o tej zdanie mam
niewyrobione. Nie potrafię ocenić, na ile udało mi się odbudować klimat, który
chciałam uzyskać, bo kiedy przezwyciężyłam brak weny spowodowany niechęcią i
irytacją, niewiele już z tej pierwszej koncepcji we mnie pozostało.
No nic, nie będę już Was – o ile ktokolwiek tu jeszcze jest - dłużej zanudzać. Mam nadzieję, że mimo wszystko
ktoś ma jeszcze ochotę przeczytać te moje bazgrołki i w dodatku przedstawić
swoje zdanie w komentarzach. Zapraszam do czytania i komentowania.
~*~
~*~
Najpierw obudził się do życia słuch – w mgliste
opary snu wkradł się cichy, miarowy odgłos, jakby trzeszczenie drewna w
kominku. Tyle że w dormitorium nie było kominka. Oprócz tego coś ją solidnie
uwierało w prawy bok.
Wobec tych odkryć uznała, że otwarcie oczu jest rzeczą absolutnie niezbędną –
niestety, nie okazało się to tak łatwe, jak się spodziewała. Głowa wydawała jej
się cięższa niż zapamiętała, a impulsy nerwowe przemykały w jej ciele jakoś
wolniej niż zwykle.
Odetchnęła
cicho, pocierając palcem skroń, aż końcu udało jej się unieść powieki.
Musiała
minąć chwila, aż jej wzrok się przyzwyczai, smolista ciemność dookoła nie
zdziwiła jej więc wcale. Problem w tym, że smolista była przez niecałą minutę –
zaraz potem okazało się, że tak naprawdę jest ciemnografitowa, przetykana
pojedynczymi złocistymi błyskami.
Nie zmieniając pozycji, pozwoliła swojej
dłoni, by powoli penetrowała podłoże, na którym się znalazła. Trochę jak plusz,
trochę jak aksamit. Po mozolnej wędrówce, która wydawała się trwać w
nieskończoność, jej palce napotkały wreszcie na tą niezbadaną przeszkodę przy
prawym biodrze. Było to coś dziwnego w dotyku, gładkiego, ale nie śliskiego, o
nieregularnym kształcie. Sięgnęła palcami kawałek dalej, aż odnalazła jakiś
nowy element – bardziej wystający niż reszta. Szybkim ruchem zacisnęła na nim
palce, zdecydowana podnieść go na wysokość oczu do bardziej wnikliwej analizy,
kiedy zduszone, chrapliwe prychnięcie uświadomiło jej, że złapała kogoś za nos.
Zaalarmowana, w jeden chwili poderwała
się do pozycji siedzącej, podwijając nogi pod brodę. Adrenalina okazała się
jednak zbyt słaba, by zrównoważyć konsekwencje tego postępku i odpowiedział jej
otępiający ból głowy.
Jęknęła
cicho, łapiąc się za skronie.
- Na
Merlina... – powiedział dobrze znany, choć porządnie zachrypnięty głos Jamesa
Pottera – Co ty wyprawiasz z moją twarzą?..
Ostrożnie
odjęła palce z własnej buzi i starając się nie zmienić położenia głowy,
zerknęła na niego skruszona.
- Wybacz –
szepnęła z trudem, krzywiąc się. Wybrzmiało to znacznie głośniej, niż
zamierzała – Myślałam, że jestem u siebie.
- Pokój
wspólny – wyjaśnił niemrawo, pocierając twarz, starając się zetrzeć z niej
resztki snu – Troszkę cię wczoraj zmogło. A może to było dzisiaj?.. –
zastanowił się.
- Może nie
jesteś najlepszą osobą.. żeby.. zadawać ci takie pytania.. – zaczęła trochę
pewniej, patrząc na niego podejrzliwie – Ale.. co właściwie mi się stało?
- Mnie o to
nie obwiniaj – zaznaczył, unosząc ręce na wysokości klatki piersiowej i
uśmiechając się krzywo– Jak na mnie wpadłaś, było już po wszystkim. Zgaduję, że
to były jakieś cztery porcyjki Ognistej, albo co najmniej dziesięć butelek
kremowego piwa.
-Uch –
jęknęła, opierając czoło o chłodną ścianę – Jak ja mogłam tak nisko upaść?
- Tego nie
wiem – zaśmiał się cicho, jednocześnie rozglądając się dookoła. Widać było, że
tej nocy spora większość Gryfonów nie sprostała forsowaniu krętych schodów do
sypialni – Nie zwierzałaś mi się, po prostu osunęłaś mi się na ręce, więc
przeniosłem cię tutaj. Wtedy jeszcze wszyscy się bawili, więc to było względnie
spokojne miejsce. Hałas i tak ci nie przeszkadzał.
Lily
zacisnęła powieki. Dawno nie czuła się tak podle.
Gdy tak
siedziała nieruchomo, wsłuchując się w mowę własnego organizmu, nagle udało jej
się odblokować jakieś zapomniane szufladki w mózgu – ze wspomnieniami z
wczorajszego wieczoru.
- Zaraz!.. –
zawołała triumfalnie, wyciągając przed siebie palec wskazujący.
- Ciiicho –
syknął jakiś głos nieopodal, a czyjaś wymizerowana głowa obdarzyła ich
oburzonym spojrzeniem.
- Ja się
wcale nie upiłam – wyjaśniła o połowę ciszej, w odpowiedzi na pytające
spojrzenie Pottera – Mi po prostu chciało się pić!
Gryfon
spojrzał na nią, porządnie zdezorientowany, a widząc, jak wytrwale walczy z
ogólną niedyspozycją, parsknął śmiechem.
- To
faktycznie wiele wyjaśnia – zauważył kpiąco. Zaraz jednak dodał bardziej serio
– Wiesz, mi też ciężko uwierzyć, że pani prefekt się nadużyła alkoholu, ale
negowanie oczywistych faktów nie pomoże ci uporać się z tą sytuacją.
- Nie w tym
rzecz – zapamiętale pokręciła głową, na chwilę zapominając, że nie powinna tego
robić.
- A w czym?
- W tym, że ja wypiłam tylko jedno piwo kremowe, jestem tego pewna. Butelkę przyniosła mi Jamie, a ja rozmawiałam z Leanne i Peterem. Staliśmy w kącie, o tam, pomiędzy stołem a parapetem.
- W tym, że ja wypiłam tylko jedno piwo kremowe, jestem tego pewna. Butelkę przyniosła mi Jamie, a ja rozmawiałam z Leanne i Peterem. Staliśmy w kącie, o tam, pomiędzy stołem a parapetem.
- Lily, po
jednym piwie kremowym..
- Wiem, wiem.
Daj mi dokończyć – zażądała, jak w transie przypominając sobie coraz więcej
szczegółów – Rozmawialiśmy o meczu, a potem zdecydowałam, że pójdę na górę, bo
nienajlepiej się czułam.
- Więc jak
to się stało, że tam nie dotarłaś? – zapytał nadal sceptyczny James.
- Wydostałam
się stamtąd, a Leanne i Peter szli za mną. Pamiętam, że powiedziałam Leanne, że
chce mi się pić.. I jeszcze, że skończyła nam się woda w dormitorium. A wtedy..
nie pamiętam kto, jakiś chłopak.. chyba z siódmego roku.. zawołał: „Ja mam!” i
podsunął mi jakąś szklankę…
- A ty
jednym haustem wypiłaś to, co było w tej nieszczęsnej szklance – dokończył
domyślnie Rogacz, kręcąc głową z politowaniem – Dziewczyno, powinnaś się
cieszyć, że wlał tam tylko Ognistą.
Ostrożnie
pokiwała głową. Wyglądała na trochę zafascynowaną tym, co udało jej się odkryć.
Spojrzał na
nią podejrzliwie.
- Rodzice
cię nie uczyli, że nie ufa się nieznajomym, którzy oferują cukierki? – zapytał,
marszcząc brwi.
- Uczyli,
uczyli –odparła, podnosząc się z kanapy. Widząc jego pytające spojrzenie,
wzruszyła bezradnie ramionami, uśmiechając się rozbrajająco – Wiesz.. wczoraj
nie byłam do końca sobą. Chyba po prostu.. było mi już wszystko jedno.
Uśmiechnęła
się do niego smutno, podziękowała za pomoc i zniknęła na spiralnych schodkach,
zostawiając go samego – jedyną przytomną osobę w komnacie pełnej śpiących
nastolatków.
***
Kamienne
stopnie prawie doprowadziły ją do szaleństwa – tak bardzo kręciło jej się w
głowie, że zaczynała poważnie wątpić, czy kiedykolwiek uda jej się dotrzeć na
właściwe piętro. Jedyna myśl, która podtrzymywała ją na duchu, to na wpół
rzeczywiste wyobrażenie własnego łóżka, które było równie wygodne, jak to
prawdziwe.
Z trudem
zrobiła ostatnie trzy kroki i z niewysłowioną ulgą uwiesiła się na klamce,
otwierając drzwi do dormitorium.
Ostrożnie
przestąpiła nad stosem książek, które zagradzały jej przejście do łazienki i
wymacała w kieszeni różdżkę.
- Lumos –
szepnęła, świadoma tego, że nie uda jej się po omacku dotrzeć do umywalki. Bez
dwóch zdań skończyłoby się to katastrofą.
Odłożywszy
różdżkę na półkę, na której trzymały kosmetyki, odkręciła kurek z zimną wodą i
spryskała nią twarz, starając się trochę otrzeźwić. Chociaż ciężko było wyrzec
się tej przyjemności, w końcu uznała, że lepszego efektu już nie uzyska.
Pochyliła się niżej i napiła się łapczywie, nieomal się przy tym krztusząc. Gdy
już ochłonęła, złapała swój ręcznik i energicznymi ruchami wytarła buzię.
W ten oto sposób zakończywszy wieczorną
toaletę, postanowiła udać się prosto do łóżka. Czuła się już lepiej – jak na
osobę, która z zasady wystrzega się alkoholu, szklanka Ognistej Whiskey wypita
jednym duszkiem podziałała na nią pierwszorzędnie, ale był to chyba efekt
krótkotrwały. Tak jakby się nie upiła, a raczej w dość brutalny sposób
zapewniła swojemu organizmowi niemiłą niespodziankę.
Chociaż odnalezienie drogi do własnego
łóżka zajęło jej więcej czasu niż zwykle, po krótkiej walce z zasłonami udało
jej się w końcu zatopić w miękkiej, znajomo pachnącej pościeli. Dłuższą chwilę
leżała tak, pogrążona we względnym błogostanie, wpatrując się z rozmarzeniem w
baldachim. Niestety, musiał nastąpić ten moment, którym na pięknie udrapowanej,
bordowej tkaninie wyświetliła się twarz Rogera w pełnej krasie, przypominając
jej o wydarzeniach minionego dnia.
Zniesmaczona, zacisnęła powieki i
uniosła je dopiero wtedy, gdy udało jej się – bez gwałtownych ruchów –
przeturlać na lewy bok.
I nagle całe
te podchody szlag trafił, bo poderwała się jak rażona piorunem. Kucając na
kołdrze, z nogami zaplątanymi w prześcieradło, wielkimi oczami wpatrywała się w
łóżko Leanne, na którym, według wszelkich wyliczeń, powinna znajdować się sama
Leanne, jej kot Lucyfer lub oboje.
Nic bardziej
mylnego.
Na łóżku Leanne wyciągnął się Remus
Lupin, z rąbkiem poduszki odciśniętym na policzku i bałaganem na głowie. Zmierzwiona czupryna wyglądała trochę inaczej niż zwykle -i Lily po chwili doszła do wniosku, że miejscami włosy wydają się dłuższe, niż powinny. Dopiero zmiana punktu obserwacyjnego pozwoliła jej rozwiązać tę zagadkę - włosy Remusa Lupina nie urosły przez noc, a jedynie splątały się z jakimiś innymi, długimi puklami w miodowym odcieniu blondu. Chociaż Evans znała tylko jedną osobę o takim kolorze włosów, mimowolnie przeanalizowała dziwne ułożenie ręki chłopaka. Powędrowała wzrokiem wzdłuż ramienia, zahaczając o łokieć i przedramię, odkryte przez podwinięty rękaw koszuli, docierając wreszcie do nadgarstka. Jego właściciel spoczywał bezwładnie wśród pościeli, chowając w swojej dłoni rękę znacznie mniejszą, o drobnych,
wypielęgnowanych paznokciach, która dalej ginęła w błękitnej koszuli.
Leanne
Johnson, jej najlepsza przyjaciółka, spała w najlepsze z absolutnie zrujnowaną
fryzurą, zaróżowionymi policzkami i głową na ramieniu blondyna.
***
Tego dnia
śniadanie w Wielkiej Sali odbywało się w większej niż zwykle ciszy, a to ze
względu na ogromne przygnębienie Krukonów i trochę tylko mniejsze Puchonów,
którzy po wczorajszym meczu stracili szanse na finał, oraz ogólną niedyspozycję
Gryfonów, którzy, choć rozradowani, po hucznej zabawie ciągnącej się do późnej
nocy byli nie tylko porządnie niewyspani, ale również poobijani. Kiedy jest się
przyzwyczajonym do komfortowych warunków, spanie na podłodze Pokoju
Wspólnego, a w najlepszym razie na kanapie, którą trzeba było dzielić z
przynajmniej trzema innymi osobami, nie może zagwarantować wypoczynku na
poziomie chociażby zadowalającym.
Wobec
tych oczywistych faktów nikt, jak stół długi i szeroki, nie porwał się na
rozpoczęcie rozmowy, ponieważ nawet jeśli sam nie borykał się z bólem głowy, to
przynajmniej jeden jego sąsiad z pewnością cierpiał za dwoje.
Jamie po raz
setny w ciągu ostatnich kilku minut założyła niesforny kosmyk włosów za ucho,
nie kryjąc już nawet poirytowania. Brodę oparła na dłoni, łokieć na stole i
cała zamieniła się w jedno wielkie cierpienie, ponieważ bolał ją dokładnie
każdy mięsień. Wypiła naprawdę niewiele, teoretycznie powinna się więc czuć
dobrze – niestety, bawiła się tak wyśmienicie, że kiedy w końcu padła ze
zmęczenia, zasnęła na miejscu. Pech chciał, że padła akurat na podłogę. Nie
dość więc, że się poobijała, to jeszcze spędziła bite pięć godzin leżąc z
kończynami powykręcanymi we wszystkie możliwe strony, policzkiem przytulonym do
zimnej posadzki i różdżką wpijającą jej się w żebra.
-
Witamy, witamy – zaintonował radośnie James Potter, opadając na wolne krzesło
tuż obok dziewczyny – Wyglądasz dzisiaj kwitnąco. Czyżby nieprzespana noc?
- Zabawne,
zabawne, Potter – mruknęła, uśmiechając się krzywo do pozostałej trójki
Huncwotów, która zmaterializowała się za jej plecami – Niestety twoje poczucie
humoru jest dla mnie zbyt głębokie. Utonęłam.
- No to cię
wyłowimy – zaśmiał się Remus, wyciągając zza pazuchy flakonik z rubinowym
płynem i wymownie stawiając go na jej pustym talerzu.
Uniosła brwi.
- Nie mam kaca
– zauważyła – Widzę, że świergolicie od rana jak słowiki po deszczu, więc
pewnie działa, ale ja tego nie potrzebuję. Głowę mam mocną.
- Oj, Lewis,
jakaś taka zgryźliwa jesteś dzisiaj, wiesz? – zachichotał Syriusz, pakując
sobie do ust całego tosta naraz – Ae hehuchnie nah nieh doteniasz.
- On chciał powiedzieć, że ta miksturka działa na wszystko – odezwał się niespodziewanie Peter, wlewając do czystej szklanki odrobinę soku dyniowego. Podsunął ją jej, uśmiechając się nieśmiało.
- On chciał powiedzieć, że ta miksturka działa na wszystko – odezwał się niespodziewanie Peter, wlewając do czystej szklanki odrobinę soku dyniowego. Podsunął ją jej, uśmiechając się nieśmiało.
- Skoro tak
mówisz – wzruszyła ramionami, dając z wygraną. Niespodziewany występ
Petera ją zdziwił. Nigdy nie zauważyła, że potrafi być taki sympatyczny.
Zwyczajnie i po prostu, bez żadnego powodu i bez oglądania się na swoich
przyjaciół. Mile ją zaskoczył. Odkorkowała fiolkę i mrużąc jedno oko
dolała do pomarańczowego płynu kilka potężnych kropel. Wymieszała i wypiła
jednym duszkiem.
Momentalnie poczuła przyjemne ciepło
rozlewające się po całym ciele. Towarzyszyło mu delikatne mrowienie, a chwilami
nawet pieczenie – cały proces nie trwał dłużej niż wie minuty. Finalnie
oblizała wargi, powoli rozprostowując plecy i rozczapierzając palce.
Pokiwała z uznaniem
głową, spoglądając z podziwem na Remusa.
- Jeszcze
powiesz, że sam to uwarzyłeś.
- Nawet więcej
– wtrącił Black – on sam wymyślił recepturę.
- Naprawdę? –
zszokowana, wybałuszyła na niego oczy.
- On przesadza
– zaprzeczył Lupin, robiąc skromną minę – udoskonaliłem po prostu istniejący
eliksir i wymieszałem go z jeszcze innym… To tak jakby prototyp. Sam jestem
zaskoczony, że działa.
- A ja
myślałam, że to tylko Lily jest na tyle pokręcona, żeby zajmować się eliksirami
w czasie wolnym – wymamrotała Jamie, nadal kręcąc głową z niedowierzaniem.
- O wilku mowa
– James szturchnął ją łokciem, wskazując brodą na drzwi wejściowe, w których
właśnie w tej chwili stanęły obie jej przyjaciółki – Coś mi mówi, że one też
chętnie zapoznają się z twoim najnowszym osiągnięciem, Lunio.
***
Chociaż po wypiciu tajemniczego lekarstwa
wymyślonego przez Remusa czuła się o niebo lepiej, nadal nie była w pełni
wypoczęta. Poranek spędziła na kamiennych schodkach prowadzących do dormitorium
znajdującego się nad jej własną sypialnią, wyziębiając się do cna i
kilkakrotnie uderzając głową o bezlitosną ścianę, bezskutecznie
poszukując miejsca podparcia. Wszystko to po to, aby wymykający się z ich
dormitorium Remus jej nie zobaczył - a tym samym nie przekazał tej wiedzy
Leanne. Lily nie miała jeszcze jasno sprecyzowanego poglądu na to, co się
między nimi wydarzyło ostatnimi czasy, czy był to zwykły przypadek, czy też
większa afera, która trwa od dłuższego czasu. Jakkolwiek było, uznała, że
lepiej pominąć ten incydent milczeniem i poczekać, aż Leanne sama im wszystko
wyjaśni, co na pewno nastąpi przy pierwszej sposobności. W końcu ufały sobie
bezgranicznie.
Chociaż
doszła do takich wniosków, bardzo zresztą krzepiących, wcale się pokrzepiona
nie czuła. Zrozumienie tego, co nie dawało jej spokoju, kosztowało ją kilka
minut głębokiej zadumy. Siedziała, bezwiednie grzebiąc widelcem w wystygłej
jajecznicy, wpatrując się w kleks marmolady na toście Jamie. I właśnie wtedy,
kiedy cała porcja dżemu, transportowana do ust Lewis, znalazła się na jej
spodniach, ona wreszcie odgadła, co takiego ją nurtowało.
Lily wcale nie mogła mieć pewności, że Leanne choć słowem wspomni o tym, że Remus – czy świadomie, czy też nieświadomie – wpakował się do jej łóżka, a ona sama beztrosko odpłynęła w jego objęciach. Nie dlatego, że były skłócone czy też ich przyjaźń przechodziła trudny okres- nic z tych rzeczy. Ale Evans ostatnimi czasy zrozumiała, że o pewnych sprawach mówi się trudno, zwłaszcza bliskim osobom, po prostu dlatego, że nie chce się ich martwić albo dobić, kiedy same mają problemy.
Lily wcale nie mogła mieć pewności, że Leanne choć słowem wspomni o tym, że Remus – czy świadomie, czy też nieświadomie – wpakował się do jej łóżka, a ona sama beztrosko odpłynęła w jego objęciach. Nie dlatego, że były skłócone czy też ich przyjaźń przechodziła trudny okres- nic z tych rzeczy. Ale Evans ostatnimi czasy zrozumiała, że o pewnych sprawach mówi się trudno, zwłaszcza bliskim osobom, po prostu dlatego, że nie chce się ich martwić albo dobić, kiedy same mają problemy.
Ona przecież też przez ostatnie trzy
tygodnie nie puściła pary z ust, chociaż jej relacje z Rogerem komplikowały się
coraz bardziej, po tym jak błagał ją o wybaczenie po walentynkowym epizodzie.
Nie docierało do niego, że nie o błaganie tu chodzi, nie o deklaracje uczuć ani
kajanie się. Nie tylko nie popełnił zbrodni, on nawet nie zrobił nic złego, za
to kiedy ją przepraszał, ona czuła się coraz bardziej podle. I pomimo tego z
każdym dniem coraz jaśniej uświadamiała sobie, że coś jej w tym związku nie
pasuje, że gdzieś tu, głęboko ukryte, tkwi ziarno goryczy, którego nie potrafi
przełknąć. Ale nie wspomniała o tym ani Jamie, ani Leanne, które były święcie
przekonane, że układa im się świetnie. Mając w pamięci wczorajszą kłótnię – nic
bardziej odmiennego od prawdy.
Leanne mogła
wychodzić dokładnie z tego samego punktu – w jej głowie mogło się teraz dziać
cokolwiek, a Lily, jako jej najbliższa przyjaciółka, mogła nie mieć o tym
pojęcia.
Zabolało. Nawet bardziej, niż mogłaby się spodziewać. W jednej
chwili przez jej głowę przegalopowały dziesiątki myśli, ale to ostatnia
zostawiła po sobie najtrwalszy ślad. Jeśli faktycznie się tak dzieje, jeśli
zaczynają się od siebie oddalać, wyznając zasadę „nie chcę jej zawracać głowy, ona ma
swoje problemy”, to niezbity dowód, że właśnie zaczynają przeistaczać się w
osoby dorosłe, w dodatku według tego najprostszego, najczarniejszego scenariusza, o którym
zawsze wyrażały się z pobłażaniem, jak o czymś, co nie jest dla nich żadnym
zagrożeniem. Zdawszy sobie z tego sprawę, podjęła decyzję – za wszelką cenę
uratuje to, co w ich przyjaźni najcenniejsze, całą jej wyjątkowość i
oryginalność. Nie pozwoli głupim dorosłym dylematom zniszczyć tego, co budowały
przez tyle lat. Dobrze, że zorientowała się w porę. Jeszcze kilka miesięcy, i
mogłoby być za późno na przeciwdziałanie, bo wszystkie niewypowiedziane
kwestie, uniki, utworzyłyby między nimi mur nie do przebycia. A ona z całego
serca wierzyła, że taka przyjaźń, jaka przez ponad pięć lat była ich udziałem,
ma całkowite szanse przetrwać do późnej starości. Trzeba tylko o nią dbać.
***
Sowia poczta
była tego ranka mało liczna – w końcu już nazajutrz rozpoczynała się przerwa
świąteczna i większość uczniów Hogwartu miała udać się z wizytą do domów, aby
spędzić Wielkanoc wspólnie z rodziną. Niewykluczone, że Lily Evans była jedyną
osobą, która spodziewała się listu. I, można by rzec, nie zawiodła się. Kiedy
Philippa dostojnie wylądowała tuż przed nią, spokojnie przełknęła to, co miała
w ustach, otarła palce o papierową serwetkę i dopiero wtedy zabrała się do
rozplątywania sznurka, którym przywiązana była koperta. Kontrolnie zerknęła na
nazwisko nadawcy, po to tylko, aby położyć ją obok talerza. Z wspólnego
półmiska wyłowiła kawałek pieczywa, pieczołowicie go pokruszyła i wysypała
sobie na rękę. W czasie kiedy Philippa się pożywiała, ona bębniła palcami w
drewniany blat stołu. W końcu poklepała ptaka po dziobie i pozwoliła jej
odlecieć do sowiarnii. Odprowadziła ja wzrokiem, a kiedy zniknęła za framugą,
od razu powróciła do przerwanej czynności, dalej maltretując zimną już
jajecznicę.
Jamie i Leanne
wymieniły znaczące spojrzenia, widząc, że wykazuje kompletną obojętność w
stosunku do listu.
- Nie
zamierzasz tego przeczytać? – zagaiła Lewis, niby to niezobowiązująco.
Trzymanym w dłoni tostem wymownie wskazywała śnieżnobiałą kopertę.
- Później –
uśmiechnęła się lekko, jednocześnie wzruszając ramionami – To od mamy.
- Zwykle
sprawdzasz korespondencję przy śniadaniu – zauważyła Leanne, ze skupieniem
obserwując jej twarz.
Lily speszyła się lekko, wbijając wzrok w
stół nauczycielski. Minęło dobrych kilkadziesiąt sekund, zanim znowu obróciła
głowę w kierunku przyjaciółek, najwyraźniej spodziewając się z ich strony
kapitulacji. Widząc wpatrzone w siebie dwie pary oczu, wreszcie dała za wygraną
z jajecznicą. Złożyła sztućce, z piskiem odsunęła od siebie talerz i
skrzyżowała ręce na piersi, przygotowując się na każdy atak, werbalny czy też
nie.
- No dobrze –
zaczęła stanowczym, ale spokojnym tonem – tak, napisałam jej w końcu, że nie
przyjadę na święta, a to jest właśnie odpowiedź. Wiem, że na pewno było jej
przykro, więc nie śpieszy mi się specjalnie, żeby to czytać. Zadowolone?
- Nie –
odparły zgodnie obie Gryfonki, a Jamie groźnie zmarszczyła brwi.
- Nie pojmuję,
czemu pozwalasz sobą do tego stopnia manipulować, Lill. Jedno słowo Petunii
spowodowało, że zamierzasz zostać w zamku? Sama? Leanne jedzie do domu, ja jadę
do Londynu. Na twoim miejscu chciałabym zrobić jej na złość. W końcu masz takie
samo prawo, żeby przebywać w rodzinnym domu, jak ona. A mogę się założyć, że to
za tobą rodzice bardziej się stęsknili, skoro ją mają na co dzień.
Evans
wzruszyła lekko ramionami, tym samym dając do zrozumienia, że chociaż nie mogą
pojąć motywów, którymi się kierowała, decyzja została podjęta i nawet gdyby
chciała, już za późno, żeby to zmienić.
- Ale Lily –
jęknęła Leanne, z przejęcia błyskając oczami na prawo i lewo – Wiem, że to jest
twoja siostra, ale to jest naprawdę okropne z jej strony, że cię tak
potraktowała.
- Petunia jest
specyficzna – przyznała dziewczyna, nadal twardo obstając przy swoim – Ale to
naprawdę nie ma aż takiego znaczenia. Nadrobię sobie w wakacje.
- W takim
razie musisz nam ustąpić pod innym względem – zapowiedziała Leanne,
niespodziewanie stanowczo.
- Jakim niby?
- Skoro nie
jedziesz do siebie, to jedziesz ze mną.
Evans
przewróciła oczami, już otwierając usta, by zaoponować, ale od razu przerwała
jej Jamie.
- Leanne
bardzo chciała, żebyśmy poznały jej macochę, zapomniałaś? Rozmawiałyśmy z jej
ojcem i z Mattem i oboje oświadczyli, że bez gadania masz się pakować do
pociągu i przyjeżdżać. Ja pobędę trochę z ciotką, a potem też może do was
przyjadę.
- Dokładnie
–rozpromieniła się Leanne – Będzie też Lisa, dziewczyna Matta. Jest naprawdę
świetna, myślę, że się polubicie. I nic nawet nie mów o robieniu kłopotu, bo to
jest absolutnie żaden problem. Wręcz przeciwnie, tata i Matt za tobą
przepadają, przecież wiesz.
- Ale… -
jęknęła Lily, usilnie starając się wtrącić swoje trzy grosze. Oczywiście się nie
udało.
- Nie ma
żadnego ale, Lill – ucięła Jamie – nie zostawimy cię tu samej. Jak będzie
trzeba, to wniesiemy cię do pociągu siłą.
Evans chciała coś jeszcze powiedzieć, ale jakiś złowieszczy błysk, który dostrzegła w oczach swoich przyjaciółek podpowiedział jej, że lepiej siedzieć cicho, szczególnie jeśli chciała wypełnić swoje wcześniejsze postanowienie.
Evans chciała coś jeszcze powiedzieć, ale jakiś złowieszczy błysk, który dostrzegła w oczach swoich przyjaciółek podpowiedział jej, że lepiej siedzieć cicho, szczególnie jeśli chciała wypełnić swoje wcześniejsze postanowienie.
***
Maleńki
peron w Hogsmeade był trochę tylko mniej zatłoczony niż zwykle, ale budził
skojarzenia co najmniej nieprzyjemne. Wrażenie grozy towarzyszące małej, nieco
zapuszczonej stacyjce potęgował kłębiący się wszędzie dym, który wyrzucała z
siebie lokomotywa, jej niski, przenikliwy świst, rozdzierające miauczenie
kotów, których nie było widać w morzu nóg i pojawiające się znienacka głowy
pozbawione tułowi, wykrzykujące jakieś imię i zaraz na powrót ginące w mglistych
oparach. Wszystko to, jeśli nie przerażające, było przynajmniej przejmujące.
Lily
westchnęła ciężko, mocniej zaciskając palce na uchwycie klatki Philippy. Sówce
najwyraźniej wcale nie podobała się otaczająca je aura, bo wierzgała jak nigdy,
próbując wydostać się na zewnątrz.
- No już,
już, spokojnie – spróbowała ją uciszyć, ponownie rzucając na kufer zaklęcie
transportujące – Zaraz wsiądziemy do pociągu i dam ci święty spokój.
Chociaż
Evans nie pomyślałaby, że siła argumentu – albo jakakolwiek siła - może
przekonać jej podopieczną do zmiany zdania, ptak, o dziwo, wyraźnie spotulniał,
umożliwiając jej dalsze przedzieranie się w kierunku wejścia.
Wcale się nie dziwię temu biednemu stworzeniu – przyznała w duchu dziewczyna, przytrzymując się kantu drzwi.
Odłażąca, czerwona farba, która już dawno powinna zostać pokryta kolejną
warstwą, przylepiła jej się do wnętrza dłoni – Sama
chciałabym zostać w Hogwarcie równie mocno.
***
Światło
w przedziale to zapalało się, to gasło, migało neurotycznie, jakby specjalnie
podkreślając grozę sinego, zasnutego ciężkimi chmurami nieba na zewnątrz.
Panował ten rodzaj ciszy, na który składało się mnóstwo odgłosów, na istnienie których do tej pory nie zwracało się uwagi. Stukot pociągu wydobywał z nicości metaliczną obecność szyn, podłoga na korytarzu skrzypiała pod naciskiem młodych, nierozważnych stóp; rączka niewielkiego okienka, opuszczonego do połowy, brzęczała na każdym wiadukcie, po suficie leniwie stąpała mucha, wydając obrzydliwe, mlaszczące odgłosy. Niegdyś przeciążona półka bagażowa trzeszczała rozpaczliwie, wytrwale zmagając się z ciężarem nałożonym na jej barki.
Panował ten rodzaj ciszy, na który składało się mnóstwo odgłosów, na istnienie których do tej pory nie zwracało się uwagi. Stukot pociągu wydobywał z nicości metaliczną obecność szyn, podłoga na korytarzu skrzypiała pod naciskiem młodych, nierozważnych stóp; rączka niewielkiego okienka, opuszczonego do połowy, brzęczała na każdym wiadukcie, po suficie leniwie stąpała mucha, wydając obrzydliwe, mlaszczące odgłosy. Niegdyś przeciążona półka bagażowa trzeszczała rozpaczliwie, wytrwale zmagając się z ciężarem nałożonym na jej barki.
Leanne obserwowała podrygujący na niej
kufer. Zastanawiała się, kiedy półka się podda. Jamie uniosła głowę znad
gazety. Od wilgoci jej jasne włosy poskręcały się w drobne loczki, stając się
jeszcze trudniejsze do ujarzmienia niż zwykle. Krytycznym okiem oceniła
heroiczny trud, jaki półka włożyła w to, aby się nie złamać.
- Lennie,
zdejmiesz ten kufer? Ja musiałabym się najpierw na niej uwiesić, żeby go
dosięgnąć, a wtedy już na pewno spadłaby na głowę następnej osobie, która
chciałaby tam coś wpakować.
Blndynka
pokiwała głową, podnosząc się z miejsca. Dokładnie w tym momencie pociągiem
zatrzęsło, Leanne zarzuciło w poprzek przedziału, a nieszczęsna półka wydała
dramatyczny, finalny jęk towarzyszący zwykle konającemu i zapadła się dokładnie
w połowie długości. Wielki kufer Jamie z metalowymi okuciami z hukiem spadł na
ziemię, ujawniając przy okazji nieco ze swej zawartości.
Leanne
odczekała chwilę, żeby się upewnić, że był to pojedynczy wybryk motorniczego,
który już się nie powtórzy i zaczęła zbierać te kilka książek i koszulek, które
wypały na podłogę. Jamie natomiast ukucnęła przy swoim bagażu, wrzuciła do
środka brakujące elementy i z powrotem go zatrzasnęła, jednocześnie pieczętując
zaklęciem. Wtaszczyła go w kąt pod oknem, używając do tego celu obu nóg i
prawej ręki.
- Reparo –
mruknęła Lily, która wyglądała, jakby dopiero co się obudziła. Wyciągnięta na
trzech siedzeniach chyba faktycznie ucięła sobie krótką drzemkę.
Przetarła oczy, różdżką cały czas celując w migoczącą i świszczącą półkę, której deski wyginały się na powrót w dobrą stronę, a zagubione w kątach drzazgi odnajdywały swoje miejsce w szczelinach. Trwało to niedużej niż minutę, aż cały proces się zakończył, gwałtownie ucinając jasną poświatę.
Przetarła oczy, różdżką cały czas celując w migoczącą i świszczącą półkę, której deski wyginały się na powrót w dobrą stronę, a zagubione w kątach drzazgi odnajdywały swoje miejsce w szczelinach. Trwało to niedużej niż minutę, aż cały proces się zakończył, gwałtownie ucinając jasną poświatę.
Lily schowała różdżkę do kieszeni,
opierając skroń o metalową ramę okna. Do stukotu pociągu i trzeszczenia
drewnianej konstrukcji przedziału dołączył powoli szelest przewracanych przez
Jamie stron, po chwili wszechogarniającą ciszę zasilił również miarowy oddech
Leanne, której powieki ciężko opadły. Philippa chrapała cicho, ale śniło jej
się chyba coś złego, bo co jakiś czas gwałtownie się ruszała, trącając pazurami
zapomniane okruchy sowich przysmaków wyściełające jej klatkę.
Lekki podmuch wiatru poruszył jej
włosami, łaskocząc ją w nos; Lily prychnęła cicho. Uciekający krajobraz za
oknem zafalował na moment, światło po raz kolejny zamigotało. Hogwart zniknął
już bezpowrotnie na horyzoncie wraz z cała zawartością i wszystkimi
mieszkańcami, a Lily miała nieodparte wrażenie, że ma to nie tylko znaczenie
symboliczne. Jeśli pewnych spraw nie rozwiąże się od razu, wiadomo, że nie
rozwiąże się ich w ogóle. Tym bardziej z londyńskiego mieszkania Leanne.
***
Lily postawiła na ziemi
kufer i klatkę z Philippą, podczas gdy czerwona lokomotywa za jej plecami
wydała właśnie ostatnie tchnienie. Kiedy podniosła głowę do góry, okazało się,
że chmury wiszące nad Londynem wyglądały jeszcze groźniej niż te wiszące nad
Hogsmead – o ile to w ogóle było możliwe.
W duszy zaczęła kibicować Jamie, która oddaliła się już w kierunku stacji
metra, aby udało jej się tam dotrzeć, zanim nastąpi oberwanie chmury.
Kiedy tak stała, zupełnie naturalnie
chciała skierować się ku barierce, aby wydostać się do mugolskiej części dworca
King’s Cross, w której to zwykle czkali na nią rodzice. Kiedy Leanne zaczęła
ciągnąć ją za łokieć, w pierwszej chwili nie wiedziała, co się dzieje. Dopiero
widok pana Johnsona, w szarym płaszczu, kapeluszu i z gazetą po pachą,
rozglądającego się w poszukiwaniu córki i jej przyjaciółki, dał jej do
myślenia.
Gdy już jechali jedną z najbardziej
zatłoczonych arterii Londynu, rozmawiając o hogwarckich profesorach, zwyczajach
wielkanocnych – jak to zależą od rodziny – i o poniedziałkowej kolacji, na
którą koniecznie ma zaprosić rodziców, Lily zdała sobie sprawę, jak trudno
będzie jej utrzymać swoją nieobecność w Hogwarcie w tajemnicy. Pomimo pełnego otuchy
uśmiechu Leanne, doprawionego trochę poczuciem winy, bardzo dobrze zdawała
sobie sprawę, że gdyby ten jej świąteczny wypad wyszedł na jaw, sprawiłaby
swoim rodzicom dwakroć większą przykrość, niż gdyby po prostu oznajmiła, że
zostaje w zamku.
***
Podziemna
stacja metra ani trochę nie przypadła jej do gustu. Błyszczące jak lustro
posadzki, imitujące marmur poręcze schodów, rozkłady jazdy w złoconych ramach –
to wszystko podobałoby się wielbicielom burżuazji, takim jak, nie
przymierzając, jej rodzice, ale nie samej Jamie. To miejsce było bardzo
zadbane, bardzo zautomatyzowane i bardzo przedobrzone.
Miała szczęście. Kiedy zeskoczyła z
ostatniego stopnia i przeszła przez bramkę elektroniczną, uprzednio kasując
bilet, kolejka akurat nadjechała. Zdecydowanym krokiem podeszła do samej
krawędzi peronu, ignorując przerażone spojrzenia otaczających ją starszych pań.
Ze stoickim spokojem odczekała, aż pociąg przejedzie niecałe dziesięć
centymetrów przed jej nosem. Przez ramię miała przełożoną zwykłą, mugolską torbę
podróżną, w którą przetransmutowała własny kufer. Niestety, zmienił się tylko
wygląd, natomiast waga pozostała bez zmian.
Kolejka zatrzymała się z głośnym świstem
otwieranych automatycznie drzwi. Zanim znudzony głos płynący z głośników zdołał
wyartykułować do końca nazwę stacji, Jamie już była w środku, zajmując
pojedyncze miejsce naprzeciwko wejścia. Nie bez ulgi oparła swój bagaż na
podłodze, odciążając ramię. Drzwi zamknęły się, rozległ się alarmujący dźwięk i
pociąg pognał do przodu z prędkością, która wciskała w fotel. Było tłoczno,
duszno i nieprzyjemnie, śmierdziało gumą lub czymś w tym rodzaju, a głos
zapowiadający kolejne przystanki był piskliwy i nieprzyjemnie wibrował w
uszach.
Jamie uśmiechnęła się do siebie. Chociaż do tej pory każdą podróż z dworca King’s Cross pokonywała w lśniącym, czarnym samochodzie z prywatnym kierowcą zatrudnionym przez jej ojca do poruszania się po świecie mugoli, Johnem, który już na peronie 9. przejmował od niej ciężkie bagaże, a w trakcie jazdy starał się nawet nawiązać konwersację – to ta, odbyta mugolskim środkiem transportu publicznego, zatłoczonym i dawno nie odświeżanym była zdecydowanie najlepsza. Pierwszy raz wracała z Hogwartu, by spędzić jakiś czas z członkiem jej własnej rodziny, który sam ją zaprosił i najwyraźniej przejawiał choćby śladowe zainteresowanie jej osobą, chociaż nie był jej rodzicem.
Jamie uśmiechnęła się do siebie. Chociaż do tej pory każdą podróż z dworca King’s Cross pokonywała w lśniącym, czarnym samochodzie z prywatnym kierowcą zatrudnionym przez jej ojca do poruszania się po świecie mugoli, Johnem, który już na peronie 9. przejmował od niej ciężkie bagaże, a w trakcie jazdy starał się nawet nawiązać konwersację – to ta, odbyta mugolskim środkiem transportu publicznego, zatłoczonym i dawno nie odświeżanym była zdecydowanie najlepsza. Pierwszy raz wracała z Hogwartu, by spędzić jakiś czas z członkiem jej własnej rodziny, który sam ją zaprosił i najwyraźniej przejawiał choćby śladowe zainteresowanie jej osobą, chociaż nie był jej rodzicem.
Albo może właśnie dlatego.
***
Ledwie zamknęły się za nimi drzwi, Lily już wiedziała, że
wiele się w tym domu zmieniło od czasu jej ostatniej wizyty. W dodatku nie było
to głównie zmiany materialne – chociaż świeżo wypastowany parkiet, świeże
kwiaty w wazonie i posegregowana na komódce poczta rzucały się w oczy – dużo
istotniejsze okazały się te mniej namacalne przemiany. Jak zahipnotyzowana patrzyła na ojca Leanne,
który z uśmiechem słuchał nadlatującego z kuchni szczękania talerzy i szumu
płynącej z kranu wody, strzepując jednocześnie kapelusz i odwieszając płaszcz
na odpowiedni haczyk. Nigdy wcześniej nie miała okazji oglądać go tak
swobodnego i wyraźnie zadowolonego z powrotu do domu – do tej pory chodził
wiecznie zmęczony, trochę przybity i zniechęcony, traktując go wyłącznie jak
cztery przypadkowe ściany. Lily zawsze, gdy go widywała, myślała o tym, jak
samotne musi być jego życie, kiedy dwójka dzieci przebywa w szkole przez
dziesięć miesięcy albo potem, kiedy starszy syn rozpoczął dorosłe życie i
przeniósł się na stałe do małej kawalerki bliżej centrum. Teraz chyba się to
wreszcie zmieniło.
- Julie, jesteśmy!
- Lecę już, lecę! – głos,
który sformułował tą odpowiedź, brzmiał bardzo sympatycznie. To był taki niski,
ciepły alt podszyty poczuciem humoru. Zaraz potem rozległ się stuk odstawianego
garnka i buczenie w rurach ustało.
Lily zauważyła kątem oka,
że Leanne ledwie dostrzegalnie się spięła. Stała odwrócona twarzą do ściany,
majstrując coś przy kieszeni kurtki, ale linia ramion i żuchwy zdradzała, że
uważnie nasłuchuje. Widząc to, w Lily pierwszy raz zrodziło się podejrzenie, że
za tym zaproszeniem jej na Wielkanoc, oprócz chęci powstrzymania jej przed
autodestrukcyjną samotnością, kryło się coś jeszcze. Na przykład to, że
przyjaciółka po prostu jej tu potrzebowała.
Jakby w odpowiedzi na jej rozmyślania rozległy się lekkie
kroki i macocha Leanne – bo to przecież musiała być ona- stanęła w drzwiach. Na
ułamek sekundy zapadła wymowna cisza, którą Evans natychmiast przerwała.
- Dobry wieczór, pani Johnson. Jestem Lily. Lily Evans, przyjaciółka Leanne – wypaliła, zastanawiając
się, czy nie zostanie to odebrane jako brak dobrego wychowania. Pełne
wdzięczności spojrzenie pana domu i uroczy uśmiech kobiety od razu pozbawiły ją
jednak wątpliwości.
- Witaj, kochanie, bardzo
miło cię poznać. Mam na imię Juliette.
- Bardzo dziękuję
zaproszenie. Mam nadzieję, że nie sprawię państwu wielkiego kłopotu…
- Ale jakiego kłopotu,
Lily! – wtrącił się pan Johnson nieomal ze zgrozą, machając różdżką w stronę
ich kufrów, które znikły z cichym pyknięciem. Z dużą dozą prawdopodobieństwa
tej samej chwili zmaterializowały się na podłodze sypialni jego córki – jest
nam wszystkim bardzo miło, że przyjechałaś.
- Leanne, skarbie, kolacja
będzie za piętnaście minut, dobrze? Mam nadzieję, że jesteście głodne, bo
naszykowałam całe mnóstwo jedzenia.
Leanne odwróciła się
wreszcie w jej stronę, zostawiając w końcu w spokoju kolejne części odzienia
wierzchniego. Chociaż odezwała się bardzo uprzejmie, wyraz twarzy miała
nieprzenikniony.
- Pewnie, dziękuję. Myślę,
że cię nie zawiedziemy, bo bufet świecił dzisiaj pustkami.
W oczach kobiety coś się
zmieniło, widocznie pozbyła się kolejnej porcji napięcia, które do tej pory
starannie ukrywała.
- Jest całkiem
ładna – pomyślała Lily, obserwując je z wysokości pierwszego stopnia.
Nietrudno było dostrzec
kontrast pomiędzy nią a matką Leanne. Z Juliette wprost biło ciepło i pogoda
ducha, a jednocześnie miała w sobie coś, co nie pozwalało odbierać jej jako
osoby naiwnej. Była bystra, bystra i ładna z tymi naturalnymi, brązowymi lokami
założonymi za uszy, w których z kolei dyskretnie połyskiwały perełki. Była
dosyć pulchna, miała pełną twarz z dołeczkami w policzkach i lekko zadarty nos.
Sprawiała wrażenie bardzo normalnej. Tak normalnej, że niemożliwym było
nieporównywanie jej do Judith Johnson, nowoczesnej, wyzwolonej artystce o
bardzo wyrazistej, wręcz przytłaczającej urodzie i niewiarygodnie szczupłej
sylwetce. Gdy obserwowało się Juliette, jak ze stoickim spokojem opiera się
biodrem o kuchenną framugę, w błękitnym fartuszku i twarzą jeszcze zarumienioną
od pieczenia, chaotyczna, neurotyczna i bezkompromisowa osobowość jej
poprzedniczki wydawała się tak rzeczywista, że prawie można jej było dotknąć.
Obserwując emocje, które odbijały się w tym momencie na
twarzy Leanne, Lily wreszcie zrozumiała, dlaczego tak ciężko jej było ją
zaakceptować. Bynajmniej nie dlatego, że nie chciała, aby jej ojciec odnalazł
wreszcie szczęście z inną kobietą u boku, w dodatku posiadającą cały zestaw
zalet charakterystycznych dla żony i matki, których Judith Johnson nigdy nie
posiadała. Problemem było to, że pojawienie się w domu drugiej kobiety wydobyło
na światło dzienne to, co Leanne z czasem nauczyła się ignorować – dojmującą
nieobecność tej pierwszej.
- Em, Julie… - dziewczyna
zatrzymała ją już w połowie drogi do salonu. Ich spojrzenia spotkały się i
przez chwilę obecne między nimi napięcie stało się bardziej widoczne – Dobrze
cię widzieć.
Po zmianie, jaka nastąpiła
na twarzy Juliette można było wywnioskować, że to jedno stwierdzenie ceni sobie
bardziej niż najbardziej wylewne
powitanie. Nie było wyrazem kurtuazji, tylko akceptacji.
No i było szczere.
No i było szczere.
***
Jeszcze zanim Jamie przekroczyła progi domu
należącego do Terrace Lewis, siostry jej ojca, podjęła ważna decyzję: jeśli nie
złapie z ciotka wspólnego języka, od razu następnego dnia wróci do Hogwartu. To
było takie jej zabezpieczenie, aleszybko okazało się, że wcale nie musi z niego
korzystać.
Ostatni raz widziała ciotkę ponad dwa lata
temu. Okazała się być starsza, niż zapamiętała – mogła mieć jakieś trzydzieści
sześć, siedem lat. Miała bardzo jasne włosy, tak jak Jamie, ale była od niej
znacznie wyższa. Tak po prawdzie, zawdzięczała to głównie wysokim obcasom. Już
na pierwszy rzut oka Jamie przekonała się, że kobieta bardzo różni się od jej
matki. Ta ostatnia z pewnością dostałaby zawału, gdyby miała okazję oglądać
elegancką bluzkę z kremowego jedwabiu założoną do obcisłych, trochę już
poprzecieranych dżinsów i czarnej marynarki, której rękawy szwagierka podwinęła
aż do łokcia.
Oprócz
rażącej niedbałości w kwestii ubioru, ciotka prezentowała również kilka innych
cech, które dla ludzi pokroju Kirsten Lewis były odstręczające. Przede
wszystkim była bardzo bezpośrednia – już na wstępie oznajmiła Jamie, że nie życzy
sobie tytułowania jej w żaden inny sposób niż „Terrie”. Ponadto nie dbała o
zachowywanie pozorów, tak więc obyło się bez rozczulającego powitania przy
kolacji. Była kobietą sukcesu, żyła szybko i nie poświęcała większej uwagi
temu, jak wygląda jej dom. Raz w
tygodniu przychodziła stara gosposia, którą zatrudnili jej rodzice, aby trochę
go ogarnąć. Jednak odkąd to Terrace odziedziczyła posiadłość rodową Lewisów, ta
wyraźnie podupadła. Kobieta odprawiła skrzaty domowe, twierdząc, że woli żyć z
cienką warstwą kurzu na sprzętach niż przykładać rękę do wyzyskiwania
magicznych stworzeń.
Sama gotowała – gdy jej się nie chciało, po
prostu jadła na mieście – i od czasu do czasu sprzątała, chociaż to ostatnie
raczej rzadko.
Kiedy
Jamie wybrała już sobie pokój i ulokowała tam swoje rzeczy, ciotka gestem
zaprosiła ją do dużej, kwadratowej kuchni. Zamiast jednak poprosić ją do stołu,
notabene zasłanego grubą warstwą gazet i dokumentów, z rozbrajającą szczerością
oznajmiła, że musi jej pomóc przy
przygotowywaniu kolacji, ponieważ ona oczywiście nie zdążyła.
Jakąś godzinę później, kiedy usadowiły się
w końcu przy stole, talerze z naleśnikami kładąc bezpośrednio na zaścielających
go papierach, gdzieś w środku Jamie pojawiło się poczucie głębokiego
zadowolenia. Siedziała po turecku, bez pośpiechu pogryzając naleśniki, spowita
chmurą dymu papierosowego wydobywającym się z ust ciotki. Przy stłumionych
dźwiękach muzyki jazzowej płynącej gdzieś z głębi korytarza rozmawiały o
różnych sprawach, generalnie małej wagi, jak to przy pierwszym spotkaniu, i
wymieniały się łyżeczką, którą rozprowadzały na cieście konfiturę, ponieważ
żadnej z nich nie chciało się wstać po drugą.
Było przyjemnie, swobodnie. Nikt nie
zwracał uwagi na etykietę.
Ale najdziwniejsze było chyba wrażenie
rozmowy – w rodzinnym domu było to doprawdy rzadkie. Jak już się do siebie
odzywali, to zazwyczaj w formie kłótni.
Z pewnością nie bez przyczyny między nią a
rodzicami Jamie panował taki chłód. Dziewczyna
sama przekonała się, że taki wyznacznik działa naprawdę bez pudła.
W końcu wróg twojego wroga jest twoim
przyjacielem, prawda?
* *
Witam po długiej przerwie :)
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o moje zaległe komentarze, to w wolnej chwili przekleję Ci je z archiwum gg na maila:) Jeśli chodzi o ten komentarz - bo teraz mogę mieć już pewność, że wreszcie się opublikuje, ha! - wina leży... w przeglądarce. Otóż wyobraź sobie, że korzystając z Mozilli nie jestem w stanie opublikować komentarza na blogspocie. Nie mam pojęcia, z czego to wynika, ale takie są fakty. Także po prostu w Twoim przypadku będę korzystała z Chrome'a i mam nadzieję, że teraz już żadne problemy techniczne się nie pojawią :)
Jeśli chodzi o notkę, to bardzo doceniam to, że starasz się przybliżyć życie rodzinne bohaterów drugoplanowych. Dzięki temu, że czytelnik poznaje takie niuanse, to Leanne i Jamie stają się jeszcze bardziej wyraziste i autentyczne, nawet jeśli w opowiadaniu odniesień do ich rodziców i rodzeństwa jest niewiele. Za to masz u mnie dużego plusa :)
Jeśli chodzi o ogólne wrażenie do całości, to nie wiem, czy wpłynął na to opis skacowanej Lily na początku, czy też fakt, że cały dzień spędziłam w pracy i ledwo już widzę na oczy, ale ta notka jest taka dziwnie "ciężka". Potrafisz tworzyć wspaniałe, bogate opisy, ale dzisiaj odbieram je jako za bardzo przekombinowane, przeładowane przymiotnikami, mętne. Po prostu trochę tego za dużo. Momentami moja uwaga gdzieś sobie ulatywała i musiałam bardzo się skupić, żeby zrozumieć sens całej masy zdań złożonych i wielokrotnie złożonych. Zazwyczaj Twój tekst ma swój niepowtarzalny rytm - kojącej muzyki, poezji - nie umiem tego nazwać do końca, ale można tylko czytać i wzdychać z zachwytu. Dzisiaj tego zabrakło, co nie zmienia faktu, że i tak jesteś wspaniała i diabelnie zdolna :)
Buziaki :*
Witam, witam :)
UsuńDziękuję Ci za ten komentarz - może to zabrzmi banalnie, ale dopiero ty uświadomiłaś mi, czego brakowało ostatnio wszystkiemu, co wychodziło spod mojej ręki. Wiecznie goniło mnie do pisania coś w rodzaju poczucia winy,miałam wrażenie, że zakopałam się w wątek, z którego nie wybrnę. Do pisania siadałam sfrustrowana i zła - notka mi się nie podobała, więc robiłam się jeszcze bardziej zniechęcona. Tu koło się zamyka. Dzięki tobie zdałam sobie sprawę, jak dawno pisanie nowego rozdziału nie sprawiało mi przyjemności, tak jak to było wcześniej. I co? I bam. teraz idzie mi jakby lepiej :) Dziękuję Ci za wszystkie słowa uznania i krytyki, nic innego nie potrafi dać mi takiego zastrzyku pozytywnej energii i radości twórczej. Naprawdę nie mam pojęcia, co ja bym bez ciebie zrobiła!
Mam nadzieję, że w najbliższym czasie będziesz miała okazję się zrelaksować i trochę zwolnić. Trzymam kciuki i jeszcze raz dziękuję!
Philippa
ps. dopiero czytając po raz drugi ten komentarz coś mi w głowie zaskoczyło i uświadomiłam sobie, że podałam Ci zły adres email - bardzo Cię przepraszam, jeśli poświęciłaś mi swój czas,a ja wprowadziłam cię w błąd. Bardzo, bardzo przepraszam :( ( philippa.lewis13@gmail.com )
O, miła niespodzianka!
OdpowiedzUsuńMimo wszystko, nie cierpię Peter, bleh!
Mmmm, czyżby szykował się jakiś romans?
Mam nadzieję, że w następnej notce będzie więcej Lily i Jamesa :) Lubię, jak o nich piszesz.
Pozdrawiam cieplutko!
Żeby nie było więcej takich przerw!
Lilka.
Postaram się zniwelować długie przerwy :) A i w najbliższych notkach Lily i James pojawiać się będą częściej, przynajmniej taki jest plan :)
UsuńPozdrawiam również!
Philippa
A! Nowa notka! Hurra! A już chciałam zacząć marudzić, ale się powstrzymałam, bo to pewnie irytujące. W każdym razie moja cierpliwość została wynagrodzona tym cudem :)
OdpowiedzUsuńKocham Jamie i Leanne! Pisz o nich jak najwięcej, są cudowne takie prawdziwe :)
Trafne spostrzeżenie z ta dorosłą przyjaźnią, mam nadzieję, ze jednak Lily uda sie to wszystko naprawić.
jest cudnie :)
P.S. czy jak Lily się wita to nie powinno być pani Johnson, nie panie Johnson? Bo o ile to zrozumiałam ona ojca Leanne zna, a mówi to do Julie?
Usuńa wcześniej jak Lily mówi, że nie przyjedzie na święta zjadłaś e i zostało samo ż
:)
Cieszę się, że sprawiłam Ci taką radość, Asiu! :) Mam nadzieję, że to nie był ostatni raz, haha. Dziękuję Ci,za miłe słowa, cudowny komentarz, pomoc przy korekcie i w ogóle za to, że jesteś. Wspaniale mieć TAKIE czytelniczki!
UsuńDo rychłego napisania, mam nadzieję :))
Cóż cierpliwość popłaca. Jak zwykle czytałam z przyjemnością, jak zwykle wspaniałe prowadzenie postaci, jak zwykle trafne przemyślenia dodające głębi bohaterom, jak zwykle niezwykła notka:) Dzięki:*
OdpowiedzUsuńTo ja dziękuję!Mam nadzieję, że Cię nie zawiodę również w przyszłości :)
UsuńPozdrawiam!
Phil
Cudne :)
OdpowiedzUsuń*.*
UsuńJest pięknie jak zawsze. Dzisiaj daruję sobie rozpisywanie, bo nie mam siły, ale nie oznacza to, że mi się nie podoba. Wręcz przeciwnie. Jest genialnie.
OdpowiedzUsuńCo prawda jest trochę dołująco, ale ostatnio wszyscy mają takie nastroje, nie wiem czemu.
Podoba mi się wszystko, jak zawsze. :)
Weny życzę :3 Czekam na kolejną.
Miło mi bardzo :) Nadal nie wierzę, że moja bazgranina może być uznawana za genialną, jestem więc też trochę speszona. No cóż. Mam nadzieję, że z każdą notką będzie mniej dołująco.
UsuńPozdrawiam serdecznie!
Philippa
Ha, ja na blogi wchodzę jeszcze rzadziej niż Ty piszesz, dlatego miałam aż dwie notki do czytania :)
OdpowiedzUsuń20 podoba mi się trochę bardziej niż 19, ale ogólnie bardzo fajne jest to Twoje opowiadanie.
Pozostaje mi podziękować i nieskromnie mieć nadzieję, że 21 i 22 spodobają Ci się jeszcze bardziej :)
UsuńPozdrawiam gorąco,
Phil
Cudnie! Nie wiem ci Ci się tu nie podoba... Ja tu nie mam co krytykować, oprócz paru literówek. Ja mam do końca lipca zakaz na kompa, ale mogę wchodzić przez telefon. Podziwiam twój talent, ja nie potrafię tak pięknie pisać... Pozdrawiam i życzę weny-Kathrine
OdpowiedzUsuńDziękuję, oj dziękuję! Zdecydowanie źle mi robi słuchanie tylu pochwał :) Cieszę się, że udało mi się przyciągnąć Twoją uwagę.
UsuńPozdrawiam!
Philippa ;*
No! W końcu nadrobiłam wszystkie poprzednie notki i z niecierpliwością czekam na następną notkę.
OdpowiedzUsuńCo do tego rozdziału:
Nie za bardzo wszystko rozumiem. Nie potrafię zrozumieć Lily i jej zachowań. Czemu jeszcze nie zerwała z Rogerem? Czemu nie było żadnego pożegnania z Jamesem czy coś?
Od pewnego czasu coś przeszkadza mi w twoim blogu. Teraz już wiem co.
1. Dlaczego nic się nie dzieje? Wiem, że Huncwoci dorośli, ale chyba nie aż tak bardzo, żeby zaprzestać choćby drobnych żartów, co? Nawet stary, dobry Syriusz robi się nudny.
2. Lily za długo już ciągnie ten swój związek z Rogerem, który już teraz po tej akcji z meczem kompletnie nie ma sensu.
3. Nie widzę też sensu w tym, aby Remus i Leanne ukrywali swój związek przed przyjaciółmi. Robią to już dostatecznie długo!
4. Ostatnio też wszystko w ich otoczeniu jest dołujące i nużące. Lily ma problemy z chłopakiem; [, z którym(powtarzam już po raz trzeci!) powinna już zerwać]Leanne niby jest zadowolona, ale jeszcze nie do końca się przystosowała; u Jamie też jest nijako - spędza święta z ciocią, bo rodzina się do niej nie przyznaje. No i został nam James. Nie widziałam go od chwili śniadania! Czyżbyś o nim zapomniała?
5. No i mamy jeszcze relację Lily-James, która już mi się przejadła. Wiem, że zależy im na przyjaźni, ale to już jest monotonne.
To już jest wszystko. Przepraszam cię za moje narzekania. Twój blog jest wspaniały, tylko po prostu ostatnio trochę stracił na akcji. Masz ogromny talent, a ja mam już ostatnią prośbę - Skończ już ten związek Lily i Rogera. Błagam!
Wybacz mi, ale zapomniałam jeszcze o jednym.
OdpowiedzUsuńNa tym blogu bardzo brakuje mi opisów jakichkolwiek lekcji. Do tej pory o ile pamiętam była jedynie transmutacja i na tym się zakończyło. Przecież lekcje w Hogwarcie też zasługują na to, aby je wcisnąć do opowiadania! Nie są tylko nudnym, szarym obowiązkiem uczniów Hogwartu, bo przecież i na nich czasem zdarzy się coś ciekawego.
Witaj :)
UsuńAbsolutnie nie powinnaś przepraszać za swoje "narzekania", bo nie ma dla mnie nic bardzie motywującego. Bezwzględnie masz rację,moje opowiadanie straciło na akcji, zrobiło się monotonne i nużące - a powód, wydaje mi się, jest jeden. Mianowicie: ja również byłam znużona i zmęczona, nie miałam ani ochoty, ani motywacji do pisania, inspiracji niestety również brakowało. No i robiłam zbyt długie przerwy w pisaniu, do każdej części zabierałam się jakbym rozdział zaczynała od zera.
Ale teraz - mam przynajmniej taką nadzieję - to się zmieni i z każdą kolejną notką będzie coraz lepiej. Dziękuję Ci za Toje niezmordowane komentarze, to naprawdę dla mnie wiele znaczy!Postaram się Cię nie zawieść.
A, jeszcze jedno - dziękuję, że zwróciłaś mi uwagę na kwestię lekcji. Obiecuję, że w najbliższym czasie to nadrobię :)
Pozdrawiam Cię serdecznie i jeszcze raz dziękuję!
Philippa ;*
Witam po długiej przerwie, ale miałam problemy z netem, więc dopiero nadrabiam Twojego bloga.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, za dużo kaca, za dużo kaca, za dużo poobijanych i snujących się smętnie uczniów. Wszystko to jest takie ciężkie, przygnębiające i depresyjne. Po drugie jak Remus wszedł do dormitorium dziewcząt?
Plus za bezkonkurencyjna jak zawsze Jamie.
Nie mogę już wytrzymać rozmyślań o Rogerze, nie odbierz tego źle, może on się trochę wymknął z pod kontroli, ale jest tak irytujący, ze jak widzę jego imię to chce krzyczeć.
Za po postać Julie bardzo mi się podoba jest taka ciepła, miła i pastelowa. I fajnie poprowadzony wątek budowania relacji między nią A moją ukochaną Laeanne. Czy Lily znała matkę Leanne, ze tak je porównuje?
Ciotka Jamie wydaje się ciekawą postacię jest taka zamszysta. Ciekawi mnie czemu nie dogaduje się z rodziną? Aczkolwiek ostatnie zdanie mocno mnie znaiepokoiło, aż chciałam powiedzieć, niekoniecznie Jamie, niekoniecznie.
Och, chaotyczne to trochę przepraszam.
Pozdrawiam Joanna J.
Jak zwykle rozdział świetny! ;) Nie moge sie odkleić od czytania... Wszystko w jak najlepszym porządku, tylko troche brakuje mi Jamesa oraz Jamesa i Lily :) Mam nadzieje, że będzie ich więcej :) Nie przedłużam, lecę czytać dalej ;)
OdpowiedzUsuń