sobota, 9 listopada 2013

23. Gdy zmysły zawodzą, pozostają jeszcze słowa

Wybaczcie. 
~*~
Lochy spowijał nie tylko półmrok, ale i barwne, wonne opary wydobywające się z kociołków. Trwała dopiero pierwsza lekcja, a mimo tego wszyscy uczestnicy zajęć wyglądali tak, jakby właśnie stoczyli ciężki bój.
W zasadzie trochę tak było: prawidłowe przygotowanie eliksiru powodującego zaburzenia wzroku w tak zadymionym i dusznym pomieszczeniu, w dodatku skoro świt – cóż, to było nie lada wyzwanie.
Lily założyła za ucho elektryzujące się włosy. Mina jej się wydłużyła, bo jej wywar z przyczyn, których nie mogła ustalić, uparcie nie zmieniał barwy z buraczanej na śliwkową.
Zniechęcona, po raz kolejny zajrzała do wysłużonego podręcznika.
- No, moi kochani – głos profesora Slughorna wdarł się w pracowitą ciszę złożoną z bulgotania i syczenia kolejnych składników – Czaas… Minął! Uprzejmie proszę o odłożenie różdżek!
Gryfonka posłusznie schowała swoją za pazuchę, otrzepując ręce. Pierwszy raz od osiemdziesięciu minut rozejrzała się po klasie, sprawdzając postępy prac u innych. Bez większego zdziwienia odnotowała, że większość zatrzymała się na etapie marchewkowej czerwieni. Wyjątek stanowił oczywiście Snape, ale Evans nie bez satysfakcji zauważyła, że jego eliksir jest zdecydowanie bardziej liliowy niż śliwkowy.
- Proszę o uprzątnięcie stanowiska pracy – zaintonował ponownie nauczyciel, przechadzając się między stolikami. Lekko marszcząc nos, zaglądał do kociołków; gdzieniegdzie zamieszał chochlą, podnosząc płyn na wysokość oczu albo analizował kierunek rozchodzenia się oparów – przelejcie owoce swojej pracy do fiolek, zapieczętujcie  i podpiszcie. W przyszłym tygodniu, kiedy trochę się już uleżą, będziecie analizować, jakie błędy popełniliście.
Jamie przewróciła oczami, z drugiego końca sali mruknęła coś o niepokojącej radości z czyjegoś niepowodzenia, a Leanne parsknęła w garść. Slughorn na szczęście nie zwrócił na nie większej uwagi, bo właśnie zbliżał się do Lily.
- Lily! – zachwycił się, zgodnie z przewidywaniami – Jak zwykle mnie nie zawiodłaś. Niemal ci się udało, brakuje tu tylko jeszcze jednej, drobnej rzeczy…
Spojrzała na niego wyczekująco, w głowie jeszcze raz przypominając sobie listę składników.
- Albo nie, jednak ci nie powiem – zachichotał, z dumą klepiąc ją po ramieniu – w innym wypadku na następnych zajęciach nie miałabyś co robić!
Lily przełknęła zażenowanie, odliczając w myślach do dziesięciu. Uśmiechnęła się zdawkowo, nie umiejąc z siebie wykrzesać większej ilości entuzjazmu. Na szczęście nauczyciel stracił już nią zainteresowanie, spiesząc w kierunku katedry, gdzie uformowała się już grupka uczniów z fiolkami.
            Dwoma ruchami różdżki opróżniła swój kociołek i posprzątała bałagan na blacie. Z doświadczenia wiedziała, że nie było potrzeby się spieszyć – jeśli Slughorn ma dla niej jeszcze jakieś przemyślenia, i tak będzie musiała ich wysłuchać.
Machnęła ręką na Leanne, dając jej do zrozumienia, żeby się nie krępowały i szły na przerwę, a sama spróbowała przepchnąć się do biurka. Kiedy w końcu jej się to udało i postawiła swoją fiolkę w bezpiecznej odległości od krawędzi, powoli zaczęła wycofywać się w stronę drzwi. Była już jedną nogą na korytarzu, kiedy doścignął ją skrzekliwy głos starego Ślimaka.
- Lily, moja droga! W przyszłą sobotę organizuję małe spotkanko, przyjęcie właściwie. Chciałbym przedstawić wam jednego z moich najlepszych byłych uczniów! – zawołał, wychylając się ze swojego miejsca. W odpowiedzi na te akrobacje guziki jego kamizelki zatrzeszczały ostrzegawczo – Obowiązują stroje wizytowe. A, no i osoba towarzysząca będzie równie mile widziana! Jak przyjęcie, to przyjęcie!
Na dźwięk frazy „Osoba towarzysząca” skrzywiła się lekko, przestępując z nogi na nogę.
- Oczywiście, panie profesorze – uśmiechnęła się z wysiłkiem – Bardzo dziękuję za zaproszenie.
Odczekała minimalny czas, jakiego potrzebował na radosne skwitowanie jej odpowiedzi i czym prędzej wypadła na korytarz. Jeśli nie chciała spóźnić się na lekcję runów, naprawdę musiała się spieszyć. Chociaż nerwowy skurcz żołądka raczej wskazywał na to, że wcale zdążyć nie pragnęła.
***
            Z każdym krokiem, który zbliżał ją do klasy runów, robiła się coraz bardziej zdenerwowana. Oczywiście grzmiący, szumiący, płynący i skraplający się w jej żyłach rozsądek kazał założyć, że będzie to zwyczajna lekcja – w końcu sprawy pomiędzy nią Rogerem były jak najbardziej jasne – ale życie byłoby oczywiście zbyt proste, zbyt klarowne i zdecydowanie zbyt nudne, gdyby do głosu nie dochodziło też serce.
Właśnie dlatego Lily, pozornie zupełnie opanowana, natomiast w środku – cała rozedrgana – napotykała jakiś wewnętrzny opór przed znalezieniem się w tym samym pomieszczeniu nie tylko z byłym chłopakiem, ale i z Niką Gibson. Nomen omen, to właśnie jej wycofana, zdegustowana obecność, jej pełne wyższości spojrzenie zniechęcało Evans najbardziej. Nie wiedzieć czemu, kojarzyło jej się to z profanacją – jakby podając Krukonce na tacy swoje uczucia, narażała się na niebezpieczeństwo.
Właściwie trochę tak było. Nie od dziś wiadomo, jaka jest siła kobiecej zawiści.
Zebrała się w sobie, przestępując z nogi na nogę. Odruchowo poprawiła włosy, podciągnęła lekko rękawy szaty – i, zanim w ogóle zastanowiła się, czy już jest na to gotowa – najzwyczajniej w świecie zrobiła jeden duży krok i znalazła się w znajomym korytarzyku.
Podłoga, ściany, parapety – wszystko było takie samo, jak zawsze, zupełnie przewidywalne.
Jedyną zmienną, jaką zaobserwowała, było to, że korytarz był absolutnie pusty. Nie było nikogo.
Poczuła, jak gwałtownie uchodzi z niej powietrze. Była irracjonalnie wręcz rozczarowana.
Po tym, ile trudu kosztował ją ten wybór, naprawdę wolałaby mieć już to spotkanie za sobą.
W normalnym już tempie podeszła do okna i przysiadła na parapecie. Minuty mijały nieznośnie powoli, wydłużając w nieskończoność czas pozostały to dzwonka.
I kiedy tak siedziała, zniecierpliwiona, przyszło jej do głowy, że jednak ma się z czego cieszyć: nie stchórzyła. Nadal mogła mieć szacunek do samej siebie.
***
Był taki czas w życiu Jamie, kiedy zastanawiała się, czy jej niepodważalna smykałka do wróżbiarstwa aby na pewno dobrze o niej świadczy.
Ten okres minął. Nie zaprzątała sobie już głowy takimi rozważaniami, bo wróżbiarstwo było idealnym przedmiotem dopełniającym. W Hogwarcie każdy uczeń musiał uczęszczać na określoną liczbę zajęć również po SUM’ach – i nie ze wszystkich z tych przedmiotów musiał zdawać potem OWUTEM’y. Właśnie z tego powodu Jamie znajdowała się tu i teraz, nie przemęczając się zbytnio na lekcjach, nie musząc martwić się o egzaminy i jednocześnie odfajkowując wymagania edukacji czarodziejskiej.
Ale mimo wszystko – obecność w tym miejscu, tego właśnie dnia, o tej godzinie, kiedy na dworze kiełkowała właśnie wiosna – to zakrawało o zbrodnię.
Lekko znudzona, wyczekująco spojrzała na klapę w suficie. Od dzwonka minęło już kilka minut, a  po nauczycielce ani śladu.
- Nic nie wiadomo o żadnych zastępstwach, prawda?
Obejrzała się przez ramię. Pytanie zostało wypowiedziane głosem niewątpliwie męskim, niskim, zabarwionym ciepłą nutą poczucia humoru.
- Z tego co wiem, to nie – odpowiedziała, wzruszając ramionami- ale ja nie jestem najlepszym źródłem, jeśli chodzi o takie informacje.
Chłopak zaśmiał się, po chwili wahania podchodząc bliżej. Miał ciemne włosy i oczy, był raczej wątłej postury i w ogóle nie wyróżniał się niczym szczególnym – oczywiście za wyjątkiem głosu.
Śmiech też miał ładny.
- Mam na imię Terry – przedstawił się, wyciągając do niej rękę – A ty jesteś Jamie, prawda?
- Taak – odparła przeciągle, ze zmarszczonymi brwiami chwytając wyciągniętą dłoń – Myślałam, że nie mieliśmy jeszcze okazji się poznać.
- Nie mieliśmy – rozwiał jej wątpliwości, najwyraźniej trochę rozbawiony jej zdezorientowaną miną – Wśród tych wszystkich mgieł i kadzideł naprawdę trudno kogoś rozpoznać.
- Właśnie. Więc jak ty… - nie dokończyła, teraz prawdziwie zdziwiona.
- …Chyba, że ten ktoś spóźnia się na co drugą lekcję, przechodząc później przez całą klasę w poszukiwaniu wolnej pufy – wyjaśnił, mrugając porozumiewawczo.
- No tak – uspokoiła się Jamie, teraz dopiero odwzajemniając uśmiech.
- Sądząc po uldze na twojej twarzy, musiałaś mieć interesującą teorię – zachęcił ją, opierając torbę o ścianę.
Chciał dobrze. Nic już nie mógł poradzić na to, że świadomość Jamie stała się niestabilna, została wybita ze zwykłej pozycji i skierowana na inne tory. Jak źle zacumowany statek – ostatkiem sił – a może bardziej przypadku – utrzymywała się na linie jego słów, z każdą sekundą coraz bardziej się wymykając.
- Nawet dwie – przytaknęła, zachowując kamienną twarz – najpierw myślałam, że jesteś znajomym jednej z moich przyjaciółek, którego powinnam już od dawna rozpoznawać… A potem, że jesteś nękającym mnie prześladowcą cierpiącym na bezsenność.
- A tu takie zaskoczenie:  ja po prostu jestem Terry – skwitował, wędrując wzrokiem ku klapie w suficie.
I stało się – lina pękła, uwaga Jamie odpłynęła. Nie nadawali na tych samych falach. Był dla niej zbyt schematyczny.
- I co, zanosi się na to, żeby wyszła? – zapytała Jamie nieuważnie, podchodząc do okna. Śledziła spojrzeniem sylwetkę przemykającą po błoniach, która z tej wysokości wyglądała jak mrówka. Po raz kolejny poczuła silną potrzebę, by natychmiast wyjść na zewnątrz.
- Nie wydaje mi się – chłopak skrzywił się powątpiewająco – pewnie jej to zajmie jeszcze parę minut.
- W takim razie ja się zmywam- podjęła decyzję, uśmiechając się radośnie – Jakoś dzisiaj kompletnie nie mam nastroju na odnajdywanie wewnętrznego oka, a to jej spóźnienie jest jak znak przeznaczenia.
Błyskawicznie porwała z parapetu swoje rzeczy, pomachała Terry’emu i pognała w dół schodów, jakby ją ktoś gonił.
I trochę tak było, bo nowo poznany Krukon jakoś nie mógł oderwać od niej wzroku.
Zupełnie nie wiedział, dlaczego.
***
Ciężkie drzwi biblioteki zatrzasnęły się za nią, wzniecając głuchy pogłos wśród tysięcy zgromadzonych tam książek. Kiedy nie było pani Pince, atmosfera była zupełnie inna – było cicho, spokojnie, naprawdę przyjemnie. Nie było cerbera, zniknęło to dziwne napięcie.
W ogóle prawie nikogo nie było.
Pomyślała, że może spędzanie tu godziny okienka wcale nie byłoby takie głupie – kiedy zostawała w pokoju wspólnym, od razu się rozleniwiała i nie mogła się zmusić, by zabrać się do czegoś pożytecznego.
Pewnym krokiem minęła ostatnie półki i wyłoniła się spomiędzy regałów na wprost swojego ulubionego stolika.
Niestety, ktoś już przy nim siedział.
Peter podniósł głowę, spoglądając na nią z dziwnym zaskoczeniem.
A Debbie poczuła się nagle bardzo niekomfortowo. Po plecach przebiegły jej dreszcze.
Aż do tej pory nie spotkała się jeszcze z czyjąś tak intensywną – a przecież milczącą – reakcją. To spojrzenie było aż gęste, ciepłe i ciężkie, przytłaczające.
Już chciała się wycofać, z powrotem w bezpieczne rejony regałów – kiedy gryfon się odezwał.
- Mogę się przenieść w inne miejsce, jeśli lubisz ten stolik – wymamrotał, nadal zmagając się z ciężarem własnych odczuć, które przeszkadzały mu jeszcze bardziej niż Moore – mi to obojętne.
- A – zawahała się, przestąpiła z nogi na nogę. Na chwilę zgubiła równowagę, by odnaleźć ją o krok bliżej od nieszczęsnego stołu – a to miejsce jest wolne? Czekasz na kogoś?
Przecząco pokręcił głową, jakby przestraszony nagłą zmianą. Z napięciem obserwował chyboczący się w jej rękach stosik książek.
Ze zdecydowaniem, którym zaskoczyła samą siebie, plasnęła nim o drewniany blat.
Przysunęła sobie krzesło i ustawiła je tak, aby siedzieć tyłem do okna.
A potem spojrzała na niego i wyciągnęła przed siebie rękę.
- Jestem Debbie – na chwilę przegoniła z twarzy ten wyraz, o którym dobrze wiedziała, że ostatnio jej nie opuszcza – zniechęcenia i niesmaku – Debbie Moore. 
***
        Ciężko jest być wrażliwym. W dzisiejszym świecie tacy ludzie narażeni są na niewiarygodne wręcz trudności, niekiedy uniemożliwiające normalne funkcjonowanie. Przynajmniej przez pewien czas.
No bo jak tu powrócić do rutyny dnia codziennego, kiedy co rusz spotykają cię nagłe stresy czy też wręcz – drobne nieprzyjemności. Wystarczy wyjść na byle jaki korytarz, by być zmuszonym znosić wymowne spojrzenia wiadomej osoby, jej męczącą, intensywną obecność w czasoprzestrzeni stanowczo zbyt bliskiej lub też, w sytuacjach ekstremalnych – niewybredne komentarze.
Ale najgorsze jest to dławiące poczucie winy. Kiedy jesteś wrażliwy, logiczne argumenty często nie odnoszą żądanego skutku.
Lily zupełnie nie wiedziała, jak ma się pozbyć wyrzutów sumienia – nic nie zrobiła. Tak jej się wydawało.
Nic złego.
Ale nic dobrego też nie.
Trzeba było zakończyć ten pożałowania godny związek dawno temu – pomyślała, mechanicznie wypełniając kolejne rubryczki. Praca typowo odtwórcza – zwyczajnie przepisywała z tablic runicznych odpowiednie znaki.
Zanim to wszystko stało się takie poplątane.
Wtedy nie byłoby to takie trudne.
            Oderwała pióro od pergaminu, tęsknie spoglądając na klepsydrę odmierzającą czas do końca lekcji. Zostało go jeszcze doprawdy nieznośnie dużo.
Muszę wreszcie nauczyć się wykonywać radykalne cięcie – przemknęło jej przez głowę – Do tej pory ile razy znalazłam się w takiej sytuacji, kiedy tak bardzo nie chciałam nikogo skrzywdzić, z każdym dniem robiło się coraz gorzej.
Jedyny problem?
Aby wykonać takie cięcie, trzeba umieć być bezlitosnym. A ludzie, którzy są wrażliwi, zwykle cierpią na deficyt tej właśnie cechy.
***
            Ledwie wyślizgnęła się przez główne drzwi, odetchnęła pełną piersią. Oczywiście, wcale nie było tak ciepło, jak można by sądzić, przebywając w murach zamku, ale słońce świeciło jasno i śmiało, niebo było krystalicznie czyste, bez ani jednej chmurki, a powietrze świeże i odżywcze jak nigdy. To wszystko wydawało się niebywale wręcz surrealistyczne w porównaniu do alternatywy, czyli zadymionej salki, w której lampki przykryte były amarantowymi chustami, a stoliki chybotały się schizofrenicznie. W dodatku wszystko, dokładnie wszystko intensywnie pachniało jakimiś słodkimi owocami.
            Zadowolona z podjętej decyzji, zdecydowanym krokiem skierowała się ku majaczącej w oddali tafli jeziora. Torba niezbyt jej ciążyła na ramieniu –przewidująco nie przeładowała jej książkami – ale kryła w swoim wnętrzu wystarczającą ilość pergaminu, żeby mogła wykorzystać ten czas na napisanie listu.
Albo nawet kilku.
Stawiając kolejne kroki, zdążyła się już mentalnie przygotować do tej czynności – aż nadziała się na rozczarowanie.
Czarująca wiosenna aura była zmącona czyjąś obecnością.
***
            Gdyby wyobrazić sobie cały lód Grenlandii przewieziony do Hogwartu, z całą pewnością to wrażenie nie oddałoby temperatury uczuć malującej się na twarzy Minerwy McGonagall, spoglądającej na dwójkę swoich wychowanków z twierdzy własnego biurka.
Spoglądała na nich z wysoka – oj, z jak wysoka – jakby upewniając się, że wcale się nie przesłyszała.
Leanne nerwowo zacisnęła palce, ponaglająco szturchając Remusa.
Bardzo chciała wiedzieć, gdzie podziewała się Lily, która przecież obiecała, że się pojawi.
- Wy mówicie poważnie? – zrozumiała nagle profesorka, a w jej twarzy widać było nie tyle złość czy oburzenie, ile raczej niepomierne zdumienie. Jej wzrok krążył nieustannie od jednego do drugiego, starając się wymusić natychmiastowe zaprzeczenie, przeprosiny i odwrót w trybie nagłym.
Przeczekali te kilka kluczowych sekund, wiedząc, że już nie będą mogli się wycofać. Zresztą przecież wcale nie chcieli, ale… ale Evans jednak by się przydała. Wzmocniłaby siłę perswazji.
- Jak najbardziej poważnie, pani profesor – odpowiedział grzecznie Remus, wyczekująco zerkając na drzwi.
- Nie wydaje mi się – mruknęła. Energicznym ruchem strząsnęła trzymane papiery i zdecydowanie odsunęła od siebie pióro – Myślę, że dyskusja na te temat jest zbędna. Nie chcę się denerwować, szczególnie, że do tej pory miałam o was jak najlepsze zdanie.
Nie chciałabym, żeby to się zmieniło.
Leanne jakby się skurczyła, spoglądając dramatycznie na chłopaka.
Jej oczy wołały o pomoc.
Remus, zakłopotany, podrapał się po nosie. Z całych sił zastanawiał się, co by tu jeszcze można powiedzieć.
Szczerze mówiąc, nie bardzo mógł coś wymyślić.
I  właśnie wtedy rozległo się zdecydowane pukanie do drzwi.
Gryfoni wymienili zaalarmowane spojrzenia. Ktokolwiek to był – to z całą pewnością nie Lily w tak bezpardonowy sposób próbowała dostać się do jaskini lwa.
I, sekundę po chłodnym pozwoleniu McGonagall, przekonali się, że jednak się mylili – w ramie framugi pojawiła się kędzierzawa głowa Evans. Problem w tym, że tuż przed nią do gabinetu wpadł nie kto inny, jak Syriusz Black.
***
            Pomimo orzeźwiającego wiatru nadlatującego znad jeziora, relaksacyjnego szumu wody, nieśmiałych – a jakże uroczych – ptasich treli i złotego, pełnego optymizmu słońca; słowem – egzystencjonalnej radości pozostającej w ścisłym związku z nieplanowaną nieobecnością na najnudniejszych z możliwych zajęć – Jamie  się wkurzyła. I nie miało to nic wspólnego ze świeżo uzyskaną równowagą ducha, całym tym szumnie nazywanym zespoleniem z Matką Naturą czy innymi mrzonkami.
Przyczyna jej niezadowolenia była jedna i dosyć prozaiczna – po prostu pergamin, na którym zamierzała właśnie przepisać list, w czasie, kiedy ona się zastanawiała nad dobrem słów – cóż, zawilgł na amen.
- Głupia rosa – mruknęła, czując, jak dokładnie obmyślone akapity ulatują w niepamięć.
- Zawsze wiedziałem, że potrafisz popisać się erudycją – wyszczerzył zęby Potter, podnosząc wzrok znad jakiejś pogiętej i szarej od drobno zapisanych linijek kartki – Bo przecież podobno inteligencja i elokwencja zazwyczaj chodzą w parze.
- Uch, błagam cię. Od godziny siedzisz i milczysz, tak samo jak ja – wytknęła mu, strzelając gniewnie oczami – Zaraz dzwonek, prawda?
Okiem znawcy objął cały zamek, jakby mógł przeniknąć wzrokiem jego grube mury.
Zadumał się chwilę, zmarszczył brwi.
- Tak – oznajmił, finalnie się przeciągając – zostało mniej niż pięć minut.
Uniosła brwi.
- A mówi ci to który z twoich zmysłów? Masz może jakiś, o którym nie wiem?
- Lewis, słońce, ty wielu rzeczy o mnie nie wiesz -  uśmiechnął się, od niechcenia wpychając papierzyska do leżącej opodal torby – A ja, jako osoba wielu talentów, acz skromna, zwyczajnie to przemilczę. Nie chcę cię zawstydzić.
- Mhm – potaknęła, a kąciki ust jej zadrgały – Spokojnie, nic mówić nie musisz. Ja już wszystko wiem.
- Serio?
- Jak najbardziej – przytaknęła, zachowując pełną powagę – Wiesz, nie trzeba pozostawać w stałym kontakcie z wewnętrznym okiem, żeby wiedzieć, co to znaczy, kiedy komuś burczy w brzuchu.
Gryfon otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale dokładnie w tym momencie jego własne narządy obróciły się przeciwko niemu i podle go zdemaskowały.
- Do zobaczenia na obiedzie – parsknęła dziewczyna, jednym ruchem podrywając się do pionu i zabierając swoje rzeczy.
***
            Leanne zmartwiała. Ściągnięte w wąską kreskę usta profesor McGonagall z pewnością nie wróżyły niczego dobrego, a niewerbalne próby przekonania Syriusza o odwrotu oczywiście nie przyniosły żadnego efektu.
- Ale pani profesor – zaczął niezwykle – jak na niego – uprzejmie. A może nawet trochę przymilnie – Dlaczego nie chce się pani zgodzić? Nie ufa nam pani?
Kobieta wymownie uniosła brwi. Dopiero utkwione w jej twarzy trzy pozostałe pary oczu zmobilizowały ją do objęcia stanowiska w tej sprawie.
W sumie był to już jakiś postęp.
- Panie Black, jako wicedyrektor nie mogę sobie pozwolić na tak prymitywne zachowanie jak faworyzowanie uczniów. Nie zagłębiając się w kwestie szeroko zakrojonego zaufania.. Czy wy w ogóle wyobrażacie sobie, co by było, gdyby każdy uczeń tej szkoły wyraził podobne pragnienie?
- Ale pani profesor – wtrąciła się łagodnie Lily, patrząc na nią prosząco – to jest naprawdę wyjątkowa sytuacja. Tylko jedna w całym życiu.. naprawdę chcielibyśmy, żeby to był wyjątkowy dzień.
- A przecież obiecujemy, że jeśli to odbędzie się pod cichym patronatem dyrekcji, to będziemy grzeczni jak aniołki. No i nikt niepowołany o niczym się nie dowie – wtrącił Syriusz z błyskiem w oku. Remus w tej samej chwili pomyślał, że ta insynuacja na dobre uraziła wicedyrektorską dumę – ale jednak nie.
- Nikt a nikt?.. – upewniła się, zupełnie niespodziewanie ulegając.
- OCZYWIŚCIE! – zapewnili wszyscy na raz, jeden przez drugiego, poderwani do życia przez nowy przypływ energii.
- To zejdźcie mi z oczu. Ale żeby nie dotarły do mnie żadne pogłoski, bo mnie popamiętacie!..  – błysnęła groźnie oczami, pokręciła głową i zamaszystym gestem wskazała im drzwi.
                                                                         ***
            Pora była nieoczywista, dzień jakiś nieoznaczony, a niesprecyzowane poczucie wolności i pragnienie odmiany zdawało się być integralną częścią powietrza.
Chyba właśnie dlatego Nica, towarzysząc Debbie w drodze do sowiarnii, nie spodziewała się zobaczyć po drodze nikogo. Trwała właśnie pora kolacji, powoli zapadał zmierzch – słowem, nie był to najpopularniejszy moment dla wędrówek po labiryncie zamkowych korytarzy.
Temu właśnie należy przypisać jej - przesadne w stosunku do sytuacji – zdziwienie, kiedy idąc sobie tak powoli i spokojnie natknęły się na osobę nie tylko realną, ale i bardzo konkretną, w dodatku znaną jej z imienia i nazwiska, a mianowicie Petera Pettigrew.
Jednak najwyższy udział w jej zdumieniu miał fakt, że jej przyjaciółka nie tylko uśmiechnęła się na jego widok, ale nawet przywitała się tonem – jak na nią – niezwykle ożywionym.
Nica kiwnęła mu głową, za swoim zwykłym opanowaniem skrywając zupełnie instynktowną niechęć. Pettigrew był członkiem świty Pottera i w jej głowie zawsze będzie zajmował właśnie taką rolę.
Obejrzała się za siebie, upewniając się, że odszedł już wystarczająco daleko, żeby nie mógł nic usłyszeć. Złapała zamyśloną, milczącą Debbie za łokieć.
- Ej, Deb, od kiedy wy się znacie?
Nastroszyła się dziwnie, parsknęła. Nie lubiła takich pytań kontrolnych. Ona nigdy nie wiedziała wszystkiego o życiu swojej przyjaciółki, bo ta wszelkie niewygodne pytania zbywała milczeniem, a  w najlepszym razie – wzruszeniem ramion.
Nica przewróciła oczami, doskonale zdając sobie sprawę z tego głupiego, dumnego uporu leżącego u podstaw odmowy odpowiedzi na banalne pytanie. Ale nie dała za wygraną.
Mocniej zacisnęła palce na chudym łokciu przyjaciółki.
- Debbie, pytam poważnie. On jest przyjacielem Pottera – powiedziała z naciskiem, zupełnie jakby ten ostatni fakt tłumaczył wszystko.
- No i co z tego? – westchnęła ciężko Moore, przeciągając między palcami błękitne pasmo grzywki. Uparty kosmyk ciągle wchodził jej do oczu – Co z tego, że jest kumplem Pottera? Musisz mnie od razu inwigilować z tego powodu?
Zatrzymały się obie, niby nieskłócone, ale poirytowane. Niechcący trąciły najbardziej palące tematy w ich nieco poturbowanej już przyjaźni.
Debbie zerknęła wymownie na swoją rękę, w dalszym ciągu uwięzioną w kleszczach uścisku Gibson. Spojrzenie miała twardsze niż spiż.
Nica natychmiast rozluźniła uchwyt.
-Przepraszam – powiedziała ugodowym tonem, a to słowo w jej ustach zabrzmiało – jak zawsze – doprawdy znacząco.
Debbie rozchmurzyła się nieco, zadowolona tym małym sukcesem.
- Nie szkodzi. A tak serio, to poznałam go dzisiaj w bibliotece. Koniec historii.
- Mhm – mruknęła Gibson, marszcząc brwi. Wyglądała na trochę zaniepokojoną – Wiesz, chyba lepiej będzie, jak nie zaczniesz się z nim zbytnio spoufalać.
- Na Morganę, przecież nie mam zamiaru –zdziwiła się – Ja się tylko przywitałam. Czemu tak świrujesz?
Gibson zrobiło się nieswojo. Spojrzała na przyjaciółkę raz i drugi, a potem westchnęła.
- Nie wiem – wyznała nagle, zupełnie szczerze – po prostu on wzbudza mój niepokój. Coś z nim jest nie tak, wiesz, Deb? Tylko nie umiem powiedzieć, co konkretnie.
            Leanne nie zdążyła na dobre wejść do dormitorium, a już została gwałtownie wciągnięta w rozmowę.
- Leanne! Powiedz jej coś! – jęknęła błagalnie Lily, dramatycznie wyciągnięta w poprzek łóżka. Od niechcenia gładziła Lucyfera bo grzbiecie, nie do końca chyba zdając sobie z tego sprawę.
Johnson pieczołowicie zamknęła za sobą drzwi, a potem ciężko westchnęła.
- O co chodzi? – pytanie skierowała do Jamie, siedzącej po turecku na parapecie i ścibolącej coś na skrawku pergaminu. Nie podniosła głowy, pochłonięta tym zajęciem, ale nie przeszkodziło jej to w udzieleniu przyjaciółce wyczerpującej odpowiedzi.
- Lily upadła na głowę.
Leanne uniosła brwi i przeniosła pytające spojrzenie na rudą gryfonkę.
- Jamie nie chce być moją osobą towarzyszącą – poskarżyła się Evans, porzucając Lucfera i ponosząc się do pozycji siedzącej. Na twarzy wypisany miała autentyczny wyrzut.
Johnson zdębiała.
- Jaką osobą towarzyszącą?!
- Na sobotnim przyjęciu Klubu Ślimaka- wyjaśniła niecierpliwie- Slughorn zaprosił mnie razem z osobą towarzyszącą.. a ponieważ ja się zawsze strasznie nudzę na tych jego wieczorkach, to pomyślałam, że wezmę jedną z was. Ty będziesz z Remusem, więc zaproponowałam Jamie… A ona mnie wyśmiała.
- Lill, pomyśl przez chwilę. Ja na przyjęciu starego Ślimaka, na którym będzie pełno ślizgonów, snobów i innych indywiduów? To naprawdę nie jest najlepszy pomysł.
- Właśnie udało ci się obrazić nas obie – zaśmiała się Leanne, przysiadając a brzegu łóżka.
- Przecież nie miałam na myśli was, wiecie, o co chodzi.. To po prostu jest bardzo zły pomysł -wzruszyła przepraszająco ramionami, drapiąc się piórem po nosie – Co trzeba dodać do Wywaru Żywej Śmierci, żeby zmaksymalizować jego działanie?...
-Piołun – udzieliła natychmiastowej odpowiedzi Evans, ani na chwilę nie wypadając z roli – Nie rozumiem, czemu ty się tak buntujesz. Jeśli pójdziemy tam we dwie, to na pewno będziemy się dobrze bawić. Albo przynajmniej w miarę dobrze.
- Brzmisz bardzo przekonująco – zauważyła blondynka, uśmiechając się z rozbawieniem – jaki składnik nadaje wywarowi czarną, niczym nie zakłóconą barwę?..
- Korzeń asfodeulusa. Mówię zupełnie serio. Będzie zabawnie. Nie przekonuje mnie twój argument, że to jest przyjęcie organizowane przez Slughorna…
- Lily, przecież on mnie nienawidzi… - westchnęła Lewis, nie łudząc się nawet, że przyjaciółka raczy przyjąć to do wiadomości – A nie wiesz może, jaki jest najlepszy sposób na oprawienie korzenia waleriany przed jego dodaniem?
- Trzeba go najpierw ponakrywać z każdej strony, a potem dopiero posiekać. Wtedy, kiedy już znajdzie się w wywarze, będzie równomiernie puszczał sok.
- Dziękujęę – odparła przeciągle, z wysuniętym koniuszkiem języka stawiając ostatnią kropkę i chowając kartkę między strony „Eliksirów dla zaawansowanych”.
- Skończyłam już twoją pracę domową? – upewniła się Lily, trochę tylko uszczypliwie.
Jamie uśmiechnęła się do niej uroczo, przytakując.
- Jam, a w zasadzie od kiedy nie rajcuje cię wkurzanie Slughorna? – wtrąciła się Leanne, od niechcenia przewracając strony „Proroka Wieczornego” – Skoro sama twierdzisz, że cię nienawidzi, to chyba jakoś specjalnie by się nie ucieszył, widząc cię na swoim przyjęciu, co?
Jamie ześlizgnęła się z parapetu, patrząc na nią z namysłem. Lily też na nią patrzyła, ale z błyskiem w oku.
- W zasadzie… - wymruczała Lewis, uśmiechając się szelmowsko – nigdy nie miałam na to większej ochoty.
- No to bosko – wyszczerzyła zęby Lily, podrywając się na równe nogi – Może za jednym zamachem Slughorn straci trochę uwielbienia dla mnie, kiedy skojarzy, że to ja cię wprowadziłam na jego podwórko.
- Myślę, że masz to ja w banku – parsknęła Leanne – na twoim miejscu obawiałabym się tylko, czy nie straci go aż za dużo.
            Przyjaźń to niełatwa sprawa. Niełatwa – ale w założeniu – bardzo dla człowieka naturalna. Ciężko jest z nią walczyć. Im trudniejsza, im pełniejsza zawirowań, cierpka i bolesna, tym bardziej potrzebna. Jak powietrze. Kiedy zaczyna się przecierać, naginać  i drżeć w posadach, zaczyna brakować tchu. Każdy ruch boli, jak serce, z każdym oddechem łamane na pół. Nie sposób się uwolnić od drażniącej nieobecności, od spazmatycznej samotności, od rozczarowania, podążającego zawsze o krok za tobą, zawsze o ten krok do przodu.
Takie to trochę niepojęte, a takie codzienne. Brutalna, niezwykła rzeczywistość.
Debbie odetchnęła głęboko. Gdzieś w środku niej wszystko się cały czas burzyło, jakoś nie umiała sobie tego poukładać. Dziewczyna idąca obok niej była jednocześnie jej bratnią duszą, złożeniem cech które znała lepiej niż własne; cech i reakcji, których Debbie – czasami – szczerze nienawidziła – ale bez których nie byłoby jej najlepszej przyjaciółki.
            Były takie dni, kiedy miała ochotę odwrócić się do niej plecami i więcej nie odzywać. Uwolnić się wreszcie od tej nieznośniej dumy, butnej śmiałości i wzniosłego milczenia, od jej zacięcia i poczucia własnej wartości, ukrywania słabości, nieprzyznawania się do porażek. Zrzucić z barków ten ciężar, jakim była przyjaźń z taką osobą, znoszenie jej fochów i odkręcanie za nią niepozałatwianych spraw, które niczym opaska uciskowa oplatały Nikę coraz bardziej. Nikę – a zarazem i ją, flegmatyczną, zdystansowaną Debbie, która tak jak jej nie cierpiała – tak samo ją kochała. Nie potrafiła zerwać tej znajomości, w gruncie rzeczy uciążliwej dla obu stron. Była jej ona potrzebna – szczerze, prawdziwie potrzebna, bo to była jedna z tych rzeczy, które nadają życiu sens. Życia i problemów Debbie nie dałoby się oddzielić od losu Niki Gibson i odwrotnie – dlatego właśnie pozostawały najlepszymi przyjaciółkami na śmierć i życie. Przyjaciółkami które zadziwiająco często nie potrafiły się dogadać, ale skoczyłyby za sobą w ogień.
            Prawdopodobnie właśnie dlatego kiedy Moore zobaczyła przed sobą połyskujący w blasku pochodni, ciemny warkocz, w jej ciele przeskoczył ostrzegawczy impuls. Potrzebowała ułamka sekundy, żeby stwierdzić, że oczy jej nie mylą i faktycznie widzi przed sobą małą siostrę Niki, kolejny ciekawy przypadek. W wielu sytuacjach – lustrzane odbicie starszej. Była chyba jedynym przykładem tak wiernej kopii, która w rzeczywistości nie miała prawie w ogóle cech wspólnych z oryginałem. Obie Gibsonówny miały silną, charyzmatyczną osobowość, mimikę, sposób gestykulowania, nawet tembr głosu i charakterystyczne, kamienne spojrzenie, które potrafiło zamrażać. Nawet patrząc na oczywiste i dostrzegalne gołym okiem różnice w ich wyglądzie i budowie – patrząc na młodszą, widziałeś starszą, co tę pierwszą popychało do gwałtownego zaznaczania własnej odrębności i w konsekwencji czyniło je obie nie do odróżnienia w tej zapalczywości.
Co ciekawe, w tej właśnie chwili cała odrębność i unikalność Karen Gibson zlała się w jedno z ponurą aurą jakiegoś chłopaka, którego ciasno obejmowała.
Nie on ją, lecz ona jego.
Nica, stojąca obok, zmartwiała. Przez chwilę wyraźnie zmagała się ze swoją waleczną naturą, ale udało jej się powstrzymać chęć przyskoczenia i rozdzielenia rozkosznej dwójki. Bezszelestnie się wycofała, pociągając za sobą Debbie.
- Krzyk i przymus nic by nie dał – przyznała ostrożnie Moore – tylko byś ją zachęciła do postawienia na swoim.
- Muszę się zastanowić i dobrze to rozegrać logistycznie – przyznała Gibson, powoli pocierając prawą skroń. Wyglądała na zmęczoną, więc Debbie nic już nie powiedziała, tylko wznowiła mozolną wędrówkę do wieży Revenclawu.
Obie zauważyły, że anonimowy chłopak miał na sobie krawat w barwach Slytherinu.
* *

22 komentarze:

  1. Aaaaa, nowy rozdział! Kocham cię! Najbardziej podoba mi się opis "toksycznej przyjaźni" Niki i Debby. Jest realistyczny, wiem to bo chociaż Nika mnie wkurza to jest tak podobna (z charakteru) do mojej przyjaciółki ze nie mogłam nie zacząć sie nad tym zastanawiać. Jamie u Slughorne'a? No, nieźle sie zapowiada! Tylko mało James'a! To ci musze wypomnieć. Tak więc w następnym rozdziale proooosze o wiecej Rogacza!
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że uda mi się spełnić Twoje życzenie odnośnie Rogacza :) No i oczywiście bardzo się cieszę, że Ci się podobało!
      Pozdrawiam!
      Philippa

      Usuń
  2. Jak zwykle cudnie. Wybacz, ale ja nie bardzo wiem co napisać poza tym, ze baaardzo mi się podoba :)

    OdpowiedzUsuń
  3. ;)
    Nie mam weny na komentarz, ale rozdział fajny.

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział.Podoba mi się fragment z Leanne,Lily i Jamie.Ciekawy,pisany z humorem.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale co mamy wybaczać? Bo chyba nie świetny rozdział :)
    Jamie, Jamie, Jamie :) Kocham ją :)
    Już się przestraszyłam, ze Lily zacznie jakieś rozmyślania na temat chłopakaów w kwestii osoby towarzyszącej, a ona zabiera Jamie. Tak, Jamie u Slughorna! Ja z kolei uwielbiam jak ona go wkurza :)
    Kurcze i co niby chcą zrobić Remus i Leanne? Wziąć ślub i spędzić razem noc poślubną? Dobra wiem to pewnie najgłupsza teoria jaką wymyśliłam, ale nie wiem co mogli zrobić, żeby spowodowac takie oburzenie McGonnagall. :P
    Nicę nie łatwo lubić, ale jakoś mimo wszystko lubię ją ;) Czyżby Karen spotykała sie z Regulusem? No robi się ciekawie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Chyba na tym polega cały urok Niki, że zwyczajnie lubić jej się nie da :) Jeśli chodzi o plany Remusa i Leanne, to faktycznie nie jesteś najbliższa prawdy, ale wszystko wyjaśni się w najbliższym rozdziale :)
    Dziękuję Ci za uroczy komentarz i pozdrawiam serdecznie! :*
    Philippa

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej! Na wstępie przepraszam, że komentuję z taką zwłoką :)
    Szczerze, to ostatnimi czasy mam z Tobą pewien problem (haha, zabrzmiałam jak dres, który prowokuje bójki ;) ). Problem ten polega na tym, że nie jestem do końca pewna, jak mam Cię ocenić.
    Piszesz wspaniale i to nie ulega wątpliwościom. Twój styl jest lekki, niepowtarzalny i nieporównanie bardziej profesjonalny niż jakiegokolwiek autora bloga, jakiego zdarzyło mi się poznać.
    Technicznie, lirycznie, kunsztownie - jesteś perfekcyjna.
    No ale... jednak mam z Tobą pewien problem.
    Po raz już któryś z rzędu, kiedy zabieram się za czytanie nowego rozdziału łapię się na tym, że zupełnie nie pamiętam poprzedniego i chyba nie wynika to tylko z przerw w publikacji notek. Pamiętam tylko, że piszesz wspaniale, ale nie pamiętam o czym. Niby kojarzę, że Lily zerwała z Rogerem, Nica snuła się po Hogwarcie obrażona na cały świat, ktoś tam z kimś tam rozmawiał, ale to wszystko.
    Tworzysz niesamowicie inteligentne i bogate opisy przeżyć wewnętrznych bohaterów, ale chyba ten problem, o którym wspomniałam polega na tym, że brakuje mi tutaj jakiejkolwiek akcji. Bohaterowie myślą i rozmawiają, rozmawiają i myślą, ale nic poza tym się nie dzieje. Czyta się Ciebie lekko, nawet i z zazdrością (chętnie uszczknęłabym choć trochę Twojego talentu ;) ), ale bez napięcia, bez większych emocji i zaskoczenia. Wiadomo, nie sposób oczekiwać, byś wprowadziła do Hogwartu Voldemorta i wytłukła połowę postaci, ale mogłoby zadziać się coś więcej - może jakiś szczególny numer, który wywinęli Huncwoci, niebezpieczna eskapada do Zakazanego Lasu, pojedynek z którymś ze Ślizgonów? Cokolwiek, co sprawi, że zapamiętam z rozdziału coś więcej niż tylko bezkonkurencyjny styl, w jakim został napisany.
    Mam nadzieję, że Cię w żaden sposób nie uraziłam. Po prostu przeczytałam kolejny Twój świetnie technicznie rozdział i uderzyło mnie to, że chociaż jakość tego bloga przewyższa 90% innych, jakie miałam możliwość czytać, tak mało z niego pamiętam.
    Przepraszam, ale mam nadzieję, że nie weźmiesz mi tego za złe.
    Technicznie jesteś jak zawsze doskonała ;)
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że nie ma Ci tego za złe! Wręcz przeciwnie, jestem Ci bardzo wdzięczna za te słowa - bo to dodatkowa motywacja dla mnie.
      Gdzieś mi się to wszystko rozjeżdża, że się tak kolokwialnie wyrażę. Ciągle coś mi umyka, rozdziały mi się nie podobają, jestem na siebie zła, czas mija, koło się zamyka. Bo kiedy biorę się do kolejnego rozdziału, mimo najszczerszych chęci, znowu zaczynam jakby od zera.
      No ale nic. Postaram się jakoś nad tym zapanować i wprowadzić trochę zamętu, tak żebym ja również się wciągnęła :D
      Dziękuję Ci za tyle miłych słów odnośnie mojej techniki - ja naprawdę nie wierzę, że piszesz to akurat Ty, mój niedościgniony ideał! Uwielbiam to, jak piszesz i porównywanie mnie do Ciebie to jest niemal świętokradztwo, naprawdę.
      No nic, na razie nie pozostaje mi nic innego, jak czekać do lipca na kolejny rozdział u Ciebie, co daje mi sporo czasu na zapanowanie nad moim blogiem. Mam nadzieję, że mi się uda :)
      Pozdrawiam Cię serdecznie i jeszcze raz dziękuję - i za słowa krytyki, i pochwały. Zupełnie nie wiem,co ja bym bez Ciebie zrobiła!
      Pozdrawiam!
      Phill :*

      Usuń
  8. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  9. Notkę przeczytałam już dawno dawno temu, jednak z powodu niesprzyjających zawirowań nie miałam czasu skomentować. A komentarz jak zwykle należy Ci się pozytywny! I chociaż notki pojawiają się dość rzadko, to nie mam nic przeciwko powracaniu do tych poprzednich. Jedyny blog w tej tematyce, którego bohaterowie nie blakną z upływem czasu, a wgłębianie się w treść nie obnaża niespójność. Dziękuję:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja dziękuję! Aż wstyd się przyznać, że tak długo mnie tu nie było. Jeśli będziesz miała okazję to przeczytać - tak więc bardzo, bardzo Ci dziękuję. Za to, że jesteś!

      Usuń
  10. Super super super... no po prostu - jak zwykle zresztą, nie umiem się wyrazić. Mogę napisać co myślę??? No więc tak. ****a mać, to jest tak zajebiste, że normalnie nie ma żadnego określenia na to. No po prostu zajebiste przemyślenia, zajefajne postaci tylko kurde troche akcji za mało... ale i tak jest zajebiste!!! Tak właśnie myślę. A że jakoś tak słownik mi uciekł - wybacz, nie da się inaczej według mnie... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, doceniam ;p W końcu poniekąd o to chodzi, żeby wzbudzać gwałtowne emocje :)

      Usuń
  11. Hej! Serdecznie zapraszam na mój nowy blog o roczniku 1960! Notki dwa razy w tygodniu od dzieciństwa bohaterów do początku opowieści Rowling.
    www.smierc-bedzie-ostatnim-wrogiem.uchwycone-chwile.pl

    OdpowiedzUsuń
  12. Cha, ja to dopiero rzadko się pojawiam :) ale nadrobiłam notki i jak zwykle bardzo mi się podobają, bardzo polubiłam Lily i jej przyjaciółki w Twoim wydaniu ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę. Mam nadzieję, że jeszcze tu zajrzysz! :*

      Usuń
  13. Zostałaś nominowana do Liebster Blog Award. Więcej informacji na historia-lily-riddle.blogspot.com w notce "Liebster Blog Award 3"...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za nominację bardzo dziękuję. Nie wspomnę nawet o czasie, w jakim mnie tu nie było, niemniej jednak jest mi bardzo miło, że o mnie pomyślałaś!
      Philippa

      Usuń