Wybaczcie.
~*~
Lochy spowijał nie tylko półmrok, ale i
barwne, wonne opary wydobywające się z kociołków. Trwała dopiero pierwsza
lekcja, a mimo tego wszyscy uczestnicy zajęć wyglądali tak, jakby właśnie
stoczyli ciężki bój.
W zasadzie trochę tak było: prawidłowe przygotowanie eliksiru powodującego zaburzenia wzroku w tak zadymionym i dusznym pomieszczeniu, w dodatku skoro świt – cóż, to było nie lada wyzwanie.
W zasadzie trochę tak było: prawidłowe przygotowanie eliksiru powodującego zaburzenia wzroku w tak zadymionym i dusznym pomieszczeniu, w dodatku skoro świt – cóż, to było nie lada wyzwanie.
Lily założyła za ucho elektryzujące się
włosy. Mina jej się wydłużyła, bo jej wywar z przyczyn, których nie mogła
ustalić, uparcie nie zmieniał barwy z buraczanej na śliwkową.
Zniechęcona,
po raz kolejny zajrzała do wysłużonego podręcznika.
- No, moi
kochani – głos profesora Slughorna wdarł się w pracowitą ciszę złożoną z bulgotania
i syczenia kolejnych składników – Czaas… Minął! Uprzejmie proszę o odłożenie
różdżek!
Gryfonka posłusznie schowała swoją za
pazuchę, otrzepując ręce. Pierwszy raz od osiemdziesięciu minut rozejrzała się
po klasie, sprawdzając postępy prac u innych. Bez większego zdziwienia
odnotowała, że większość zatrzymała się na etapie marchewkowej czerwieni.
Wyjątek stanowił oczywiście Snape, ale Evans nie bez satysfakcji zauważyła, że
jego eliksir jest zdecydowanie bardziej liliowy niż śliwkowy.
- Proszę o
uprzątnięcie stanowiska pracy – zaintonował ponownie nauczyciel, przechadzając
się między stolikami. Lekko marszcząc nos, zaglądał do kociołków; gdzieniegdzie
zamieszał chochlą, podnosząc płyn na wysokość oczu albo analizował kierunek
rozchodzenia się oparów – przelejcie owoce swojej pracy do fiolek,
zapieczętujcie i podpiszcie. W przyszłym tygodniu, kiedy trochę się już
uleżą, będziecie analizować, jakie błędy popełniliście.
Jamie
przewróciła oczami, z drugiego końca sali mruknęła coś o niepokojącej radości z
czyjegoś niepowodzenia, a Leanne parsknęła w garść. Slughorn na szczęście nie
zwrócił na nie większej uwagi, bo właśnie zbliżał się do Lily.
- Lily! –
zachwycił się, zgodnie z przewidywaniami – Jak zwykle mnie nie zawiodłaś.
Niemal ci się udało, brakuje tu tylko jeszcze jednej, drobnej rzeczy…
Spojrzała na
niego wyczekująco, w głowie jeszcze raz przypominając sobie listę składników.
- Albo nie,
jednak ci nie powiem – zachichotał, z dumą klepiąc ją po ramieniu – w innym
wypadku na następnych zajęciach nie miałabyś co robić!
Lily przełknęła zażenowanie, odliczając w myślach do dziesięciu. Uśmiechnęła się zdawkowo, nie umiejąc z siebie wykrzesać większej ilości entuzjazmu. Na szczęście nauczyciel stracił już nią zainteresowanie, spiesząc w kierunku katedry, gdzie uformowała się już grupka uczniów z fiolkami.
Lily przełknęła zażenowanie, odliczając w myślach do dziesięciu. Uśmiechnęła się zdawkowo, nie umiejąc z siebie wykrzesać większej ilości entuzjazmu. Na szczęście nauczyciel stracił już nią zainteresowanie, spiesząc w kierunku katedry, gdzie uformowała się już grupka uczniów z fiolkami.
Dwoma
ruchami różdżki opróżniła swój kociołek i posprzątała bałagan na blacie. Z
doświadczenia wiedziała, że nie było potrzeby się spieszyć – jeśli Slughorn ma
dla niej jeszcze jakieś przemyślenia, i tak będzie musiała ich wysłuchać.
Machnęła
ręką na Leanne, dając jej do zrozumienia, żeby się nie krępowały i szły na
przerwę, a sama spróbowała przepchnąć się do biurka. Kiedy w końcu jej się to
udało i postawiła swoją fiolkę w bezpiecznej odległości od krawędzi, powoli
zaczęła wycofywać się w stronę drzwi. Była już jedną nogą na korytarzu, kiedy
doścignął ją skrzekliwy głos starego Ślimaka.
- Lily, moja
droga! W przyszłą sobotę organizuję małe spotkanko, przyjęcie właściwie.
Chciałbym przedstawić wam jednego z moich najlepszych byłych uczniów! –
zawołał, wychylając się ze swojego miejsca. W odpowiedzi na te akrobacje guziki
jego kamizelki zatrzeszczały ostrzegawczo – Obowiązują stroje wizytowe. A, no i
osoba towarzysząca będzie równie mile widziana! Jak przyjęcie, to przyjęcie!
Na dźwięk
frazy „Osoba towarzysząca” skrzywiła się lekko, przestępując z nogi na nogę.
-
Oczywiście, panie profesorze – uśmiechnęła się z wysiłkiem – Bardzo dziękuję za
zaproszenie.
Odczekała
minimalny czas, jakiego potrzebował na radosne skwitowanie jej odpowiedzi i
czym prędzej wypadła na korytarz. Jeśli nie chciała spóźnić się na lekcję
runów, naprawdę musiała się spieszyć. Chociaż nerwowy skurcz żołądka raczej
wskazywał na to, że wcale zdążyć nie pragnęła.
***
Z
każdym krokiem, który zbliżał ją do klasy runów, robiła się coraz bardziej
zdenerwowana. Oczywiście grzmiący, szumiący, płynący i skraplający się w jej
żyłach rozsądek kazał założyć, że będzie to zwyczajna lekcja – w końcu sprawy
pomiędzy nią Rogerem były jak najbardziej jasne – ale życie byłoby oczywiście
zbyt proste, zbyt klarowne i zdecydowanie zbyt nudne, gdyby do głosu nie
dochodziło też serce.
Właśnie dlatego Lily, pozornie zupełnie opanowana, natomiast w środku – cała rozedrgana – napotykała jakiś wewnętrzny opór przed znalezieniem się w tym samym pomieszczeniu nie tylko z byłym chłopakiem, ale i z Niką Gibson. Nomen omen, to właśnie jej wycofana, zdegustowana obecność, jej pełne wyższości spojrzenie zniechęcało Evans najbardziej. Nie wiedzieć czemu, kojarzyło jej się to z profanacją – jakby podając Krukonce na tacy swoje uczucia, narażała się na niebezpieczeństwo.
Właściwie trochę tak było. Nie od dziś wiadomo, jaka jest siła kobiecej zawiści.
Właśnie dlatego Lily, pozornie zupełnie opanowana, natomiast w środku – cała rozedrgana – napotykała jakiś wewnętrzny opór przed znalezieniem się w tym samym pomieszczeniu nie tylko z byłym chłopakiem, ale i z Niką Gibson. Nomen omen, to właśnie jej wycofana, zdegustowana obecność, jej pełne wyższości spojrzenie zniechęcało Evans najbardziej. Nie wiedzieć czemu, kojarzyło jej się to z profanacją – jakby podając Krukonce na tacy swoje uczucia, narażała się na niebezpieczeństwo.
Właściwie trochę tak było. Nie od dziś wiadomo, jaka jest siła kobiecej zawiści.
Zebrała się w sobie, przestępując z nogi
na nogę. Odruchowo poprawiła włosy, podciągnęła lekko rękawy szaty – i, zanim w
ogóle zastanowiła się, czy już jest na to gotowa – najzwyczajniej w świecie
zrobiła jeden duży krok i znalazła się w znajomym korytarzyku.
Podłoga,
ściany, parapety – wszystko było takie samo, jak zawsze, zupełnie
przewidywalne.
Jedyną zmienną, jaką zaobserwowała, było to, że korytarz był absolutnie pusty. Nie było nikogo.
Jedyną zmienną, jaką zaobserwowała, było to, że korytarz był absolutnie pusty. Nie było nikogo.
Poczuła, jak
gwałtownie uchodzi z niej powietrze. Była irracjonalnie wręcz rozczarowana.
Po tym, ile
trudu kosztował ją ten wybór, naprawdę wolałaby mieć już to spotkanie za sobą.
W normalnym już tempie podeszła do okna i przysiadła na parapecie. Minuty mijały nieznośnie powoli, wydłużając w nieskończoność czas pozostały to dzwonka.
W normalnym już tempie podeszła do okna i przysiadła na parapecie. Minuty mijały nieznośnie powoli, wydłużając w nieskończoność czas pozostały to dzwonka.
I kiedy tak
siedziała, zniecierpliwiona, przyszło jej do głowy, że jednak ma się z czego
cieszyć: nie stchórzyła. Nadal mogła mieć szacunek do samej siebie.
***
Był taki czas w życiu Jamie, kiedy
zastanawiała się, czy jej niepodważalna smykałka do wróżbiarstwa aby na pewno
dobrze o niej świadczy.
Ten okres
minął. Nie zaprzątała sobie już głowy takimi rozważaniami, bo wróżbiarstwo było
idealnym przedmiotem dopełniającym. W Hogwarcie każdy uczeń musiał uczęszczać na
określoną liczbę zajęć również po SUM’ach – i nie ze wszystkich z tych
przedmiotów musiał zdawać potem OWUTEM’y. Właśnie z tego powodu Jamie
znajdowała się tu i teraz, nie przemęczając się zbytnio na lekcjach, nie musząc
martwić się o egzaminy i jednocześnie odfajkowując wymagania edukacji
czarodziejskiej.
Ale mimo wszystko – obecność w tym miejscu,
tego właśnie dnia, o tej godzinie, kiedy na dworze kiełkowała właśnie wiosna –
to zakrawało o zbrodnię.
Lekko znudzona, wyczekująco spojrzała na klapę w suficie. Od dzwonka minęło już kilka minut, a po nauczycielce ani śladu.
- Nic nie wiadomo o żadnych zastępstwach, prawda?
Obejrzała się przez ramię. Pytanie zostało wypowiedziane głosem niewątpliwie męskim, niskim, zabarwionym ciepłą nutą poczucia humoru.
Lekko znudzona, wyczekująco spojrzała na klapę w suficie. Od dzwonka minęło już kilka minut, a po nauczycielce ani śladu.
- Nic nie wiadomo o żadnych zastępstwach, prawda?
Obejrzała się przez ramię. Pytanie zostało wypowiedziane głosem niewątpliwie męskim, niskim, zabarwionym ciepłą nutą poczucia humoru.
- Z tego co
wiem, to nie – odpowiedziała, wzruszając ramionami- ale ja nie jestem
najlepszym źródłem, jeśli chodzi o takie informacje.
Chłopak
zaśmiał się, po chwili wahania podchodząc bliżej. Miał ciemne włosy i oczy, był
raczej wątłej postury i w ogóle nie wyróżniał się niczym szczególnym –
oczywiście za wyjątkiem głosu.
Śmiech też miał ładny.
- Mam na imię Terry – przedstawił się, wyciągając do niej rękę – A ty jesteś Jamie, prawda?
- Taak – odparła przeciągle, ze zmarszczonymi brwiami chwytając wyciągniętą dłoń – Myślałam, że nie mieliśmy jeszcze okazji się poznać.
- Nie mieliśmy – rozwiał jej wątpliwości, najwyraźniej trochę rozbawiony jej zdezorientowaną miną – Wśród tych wszystkich mgieł i kadzideł naprawdę trudno kogoś rozpoznać.
Śmiech też miał ładny.
- Mam na imię Terry – przedstawił się, wyciągając do niej rękę – A ty jesteś Jamie, prawda?
- Taak – odparła przeciągle, ze zmarszczonymi brwiami chwytając wyciągniętą dłoń – Myślałam, że nie mieliśmy jeszcze okazji się poznać.
- Nie mieliśmy – rozwiał jej wątpliwości, najwyraźniej trochę rozbawiony jej zdezorientowaną miną – Wśród tych wszystkich mgieł i kadzideł naprawdę trudno kogoś rozpoznać.
- Właśnie.
Więc jak ty… - nie dokończyła, teraz prawdziwie zdziwiona.
- …Chyba, że ten ktoś spóźnia się na co drugą lekcję, przechodząc później przez całą klasę w poszukiwaniu wolnej pufy – wyjaśnił, mrugając porozumiewawczo.
- …Chyba, że ten ktoś spóźnia się na co drugą lekcję, przechodząc później przez całą klasę w poszukiwaniu wolnej pufy – wyjaśnił, mrugając porozumiewawczo.
- No tak –
uspokoiła się Jamie, teraz dopiero odwzajemniając uśmiech.
- Sądząc po
uldze na twojej twarzy, musiałaś mieć interesującą teorię – zachęcił ją,
opierając torbę o ścianę.
Chciał
dobrze. Nic już nie mógł poradzić na to, że świadomość Jamie stała się
niestabilna, została wybita ze zwykłej pozycji i skierowana na inne tory. Jak
źle zacumowany statek – ostatkiem sił – a może bardziej przypadku – utrzymywała
się na linie jego słów, z każdą sekundą coraz bardziej się wymykając.
- Nawet dwie – przytaknęła, zachowując kamienną twarz – najpierw myślałam, że jesteś znajomym jednej z moich przyjaciółek, którego powinnam już od dawna rozpoznawać… A potem, że jesteś nękającym mnie prześladowcą cierpiącym na bezsenność.
- Nawet dwie – przytaknęła, zachowując kamienną twarz – najpierw myślałam, że jesteś znajomym jednej z moich przyjaciółek, którego powinnam już od dawna rozpoznawać… A potem, że jesteś nękającym mnie prześladowcą cierpiącym na bezsenność.
- A tu takie
zaskoczenie: ja po prostu jestem Terry – skwitował, wędrując wzrokiem ku
klapie w suficie.
I stało się
– lina pękła, uwaga Jamie odpłynęła. Nie nadawali na tych samych falach. Był
dla niej zbyt schematyczny.
- I co, zanosi się na to, żeby wyszła? – zapytała Jamie nieuważnie, podchodząc do okna. Śledziła spojrzeniem sylwetkę przemykającą po błoniach, która z tej wysokości wyglądała jak mrówka. Po raz kolejny poczuła silną potrzebę, by natychmiast wyjść na zewnątrz.
- I co, zanosi się na to, żeby wyszła? – zapytała Jamie nieuważnie, podchodząc do okna. Śledziła spojrzeniem sylwetkę przemykającą po błoniach, która z tej wysokości wyglądała jak mrówka. Po raz kolejny poczuła silną potrzebę, by natychmiast wyjść na zewnątrz.
- Nie wydaje
mi się – chłopak skrzywił się powątpiewająco – pewnie jej to zajmie jeszcze
parę minut.
- W takim
razie ja się zmywam- podjęła decyzję, uśmiechając się radośnie – Jakoś dzisiaj
kompletnie nie mam nastroju na odnajdywanie wewnętrznego oka, a to jej
spóźnienie jest jak znak przeznaczenia.
Błyskawicznie
porwała z parapetu swoje rzeczy, pomachała Terry’emu i pognała w dół schodów,
jakby ją ktoś gonił.
I trochę tak
było, bo nowo poznany Krukon jakoś nie mógł oderwać od niej wzroku.
Zupełnie nie wiedział, dlaczego.
Zupełnie nie wiedział, dlaczego.
***
Ciężkie drzwi biblioteki zatrzasnęły się
za nią, wzniecając głuchy pogłos wśród tysięcy zgromadzonych tam książek. Kiedy
nie było pani Pince, atmosfera była zupełnie inna – było cicho, spokojnie,
naprawdę przyjemnie. Nie było cerbera, zniknęło to dziwne napięcie.
W ogóle prawie nikogo nie było.
W ogóle prawie nikogo nie było.
Pomyślała,
że może spędzanie tu godziny okienka wcale nie byłoby takie głupie – kiedy
zostawała w pokoju wspólnym, od razu się rozleniwiała i nie mogła się zmusić,
by zabrać się do czegoś pożytecznego.
Pewnym
krokiem minęła ostatnie półki i wyłoniła się spomiędzy regałów na wprost
swojego ulubionego stolika.
Niestety,
ktoś już przy nim siedział.
Peter
podniósł głowę, spoglądając na nią z dziwnym zaskoczeniem.
A Debbie poczuła się nagle bardzo niekomfortowo. Po plecach przebiegły jej dreszcze.
Aż do tej pory nie spotkała się jeszcze z czyjąś tak intensywną – a przecież milczącą – reakcją. To spojrzenie było aż gęste, ciepłe i ciężkie, przytłaczające.
A Debbie poczuła się nagle bardzo niekomfortowo. Po plecach przebiegły jej dreszcze.
Aż do tej pory nie spotkała się jeszcze z czyjąś tak intensywną – a przecież milczącą – reakcją. To spojrzenie było aż gęste, ciepłe i ciężkie, przytłaczające.
Już chciała
się wycofać, z powrotem w bezpieczne rejony regałów – kiedy gryfon się odezwał.
- Mogę się przenieść w inne miejsce, jeśli lubisz ten stolik – wymamrotał, nadal zmagając się z ciężarem własnych odczuć, które przeszkadzały mu jeszcze bardziej niż Moore – mi to obojętne.
- Mogę się przenieść w inne miejsce, jeśli lubisz ten stolik – wymamrotał, nadal zmagając się z ciężarem własnych odczuć, które przeszkadzały mu jeszcze bardziej niż Moore – mi to obojętne.
- A –
zawahała się, przestąpiła z nogi na nogę. Na chwilę zgubiła równowagę, by
odnaleźć ją o krok bliżej od nieszczęsnego stołu – a to miejsce jest wolne?
Czekasz na kogoś?
Przecząco pokręcił głową, jakby przestraszony nagłą zmianą. Z napięciem obserwował chyboczący się w jej rękach stosik książek.
Przecząco pokręcił głową, jakby przestraszony nagłą zmianą. Z napięciem obserwował chyboczący się w jej rękach stosik książek.
Ze
zdecydowaniem, którym zaskoczyła samą siebie, plasnęła nim o drewniany blat.
Przysunęła
sobie krzesło i ustawiła je tak, aby siedzieć tyłem do okna.
A potem spojrzała na niego i wyciągnęła przed siebie rękę.
- Jestem Debbie – na chwilę przegoniła z twarzy ten wyraz, o którym dobrze wiedziała, że ostatnio jej nie opuszcza – zniechęcenia i niesmaku – Debbie Moore.
A potem spojrzała na niego i wyciągnęła przed siebie rękę.
- Jestem Debbie – na chwilę przegoniła z twarzy ten wyraz, o którym dobrze wiedziała, że ostatnio jej nie opuszcza – zniechęcenia i niesmaku – Debbie Moore.
***
Ciężko jest
być wrażliwym. W dzisiejszym świecie tacy ludzie narażeni
są na niewiarygodne wręcz trudności, niekiedy uniemożliwiające normalne
funkcjonowanie. Przynajmniej przez pewien czas.
No bo jak tu
powrócić do rutyny dnia codziennego, kiedy co rusz spotykają cię nagłe stresy
czy też wręcz – drobne nieprzyjemności. Wystarczy wyjść na byle jaki korytarz,
by być zmuszonym znosić wymowne spojrzenia wiadomej osoby, jej męczącą,
intensywną obecność w czasoprzestrzeni stanowczo zbyt bliskiej lub też, w
sytuacjach ekstremalnych – niewybredne komentarze.
Ale najgorsze
jest to dławiące poczucie winy. Kiedy jesteś wrażliwy, logiczne argumenty
często nie odnoszą żądanego skutku.
Lily zupełnie nie wiedziała, jak ma się pozbyć wyrzutów sumienia – nic nie zrobiła. Tak jej się wydawało.
Nic złego.
Ale nic dobrego też nie.
Trzeba było zakończyć ten pożałowania godny związek dawno temu – pomyślała, mechanicznie wypełniając kolejne rubryczki. Praca typowo odtwórcza – zwyczajnie przepisywała z tablic runicznych odpowiednie znaki.
Zanim to wszystko stało się takie poplątane.
Lily zupełnie nie wiedziała, jak ma się pozbyć wyrzutów sumienia – nic nie zrobiła. Tak jej się wydawało.
Nic złego.
Ale nic dobrego też nie.
Trzeba było zakończyć ten pożałowania godny związek dawno temu – pomyślała, mechanicznie wypełniając kolejne rubryczki. Praca typowo odtwórcza – zwyczajnie przepisywała z tablic runicznych odpowiednie znaki.
Zanim to wszystko stało się takie poplątane.
Wtedy nie byłoby
to takie trudne.
Oderwała pióro od pergaminu, tęsknie
spoglądając na klepsydrę odmierzającą czas do końca lekcji. Zostało go jeszcze doprawdy
nieznośnie dużo.
Muszę wreszcie nauczyć się wykonywać
radykalne cięcie – przemknęło jej przez głowę – Do tej
pory ile razy znalazłam się w takiej sytuacji, kiedy tak bardzo nie chciałam
nikogo skrzywdzić, z każdym dniem robiło się coraz gorzej.
Jedyny
problem?
Aby wykonać takie cięcie, trzeba umieć być bezlitosnym. A ludzie, którzy są wrażliwi, zwykle cierpią na deficyt tej właśnie cechy.
Aby wykonać takie cięcie, trzeba umieć być bezlitosnym. A ludzie, którzy są wrażliwi, zwykle cierpią na deficyt tej właśnie cechy.
***
Ledwie
wyślizgnęła się przez główne drzwi, odetchnęła pełną piersią. Oczywiście, wcale
nie było tak ciepło, jak można by sądzić, przebywając w murach zamku, ale
słońce świeciło jasno i śmiało, niebo było krystalicznie czyste, bez ani jednej
chmurki, a powietrze świeże i odżywcze jak nigdy. To wszystko wydawało się
niebywale wręcz surrealistyczne w porównaniu do alternatywy, czyli zadymionej
salki, w której lampki przykryte były amarantowymi chustami, a stoliki chybotały
się schizofrenicznie. W dodatku wszystko, dokładnie wszystko intensywnie
pachniało jakimiś słodkimi owocami.
Zadowolona z podjętej decyzji, zdecydowanym krokiem skierowała się ku majaczącej w oddali tafli jeziora. Torba niezbyt jej ciążyła na ramieniu –przewidująco nie przeładowała jej książkami – ale kryła w swoim wnętrzu wystarczającą ilość pergaminu, żeby mogła wykorzystać ten czas na napisanie listu.
Albo nawet kilku.
Stawiając kolejne kroki, zdążyła się już mentalnie przygotować do tej czynności – aż nadziała się na rozczarowanie.
Zadowolona z podjętej decyzji, zdecydowanym krokiem skierowała się ku majaczącej w oddali tafli jeziora. Torba niezbyt jej ciążyła na ramieniu –przewidująco nie przeładowała jej książkami – ale kryła w swoim wnętrzu wystarczającą ilość pergaminu, żeby mogła wykorzystać ten czas na napisanie listu.
Albo nawet kilku.
Stawiając kolejne kroki, zdążyła się już mentalnie przygotować do tej czynności – aż nadziała się na rozczarowanie.
Czarująca
wiosenna aura była zmącona czyjąś obecnością.
***
Gdyby wyobrazić sobie cały lód
Grenlandii przewieziony do Hogwartu, z całą pewnością to wrażenie nie oddałoby
temperatury uczuć malującej się na twarzy Minerwy McGonagall, spoglądającej na
dwójkę swoich wychowanków z twierdzy własnego biurka.
Spoglądała
na nich z wysoka – oj, z jak wysoka – jakby upewniając się, że wcale się nie
przesłyszała.
Leanne nerwowo zacisnęła palce, ponaglająco szturchając Remusa.
Leanne nerwowo zacisnęła palce, ponaglająco szturchając Remusa.
Bardzo
chciała wiedzieć, gdzie podziewała się Lily, która przecież obiecała, że się
pojawi.
- Wy mówicie poważnie? – zrozumiała nagle profesorka, a w jej twarzy widać było nie tyle złość czy oburzenie, ile raczej niepomierne zdumienie. Jej wzrok krążył nieustannie od jednego do drugiego, starając się wymusić natychmiastowe zaprzeczenie, przeprosiny i odwrót w trybie nagłym.
- Wy mówicie poważnie? – zrozumiała nagle profesorka, a w jej twarzy widać było nie tyle złość czy oburzenie, ile raczej niepomierne zdumienie. Jej wzrok krążył nieustannie od jednego do drugiego, starając się wymusić natychmiastowe zaprzeczenie, przeprosiny i odwrót w trybie nagłym.
Przeczekali
te kilka kluczowych sekund, wiedząc, że już nie będą mogli się wycofać. Zresztą
przecież wcale nie chcieli, ale… ale Evans jednak by się przydała. Wzmocniłaby
siłę perswazji.
- Jak
najbardziej poważnie, pani profesor – odpowiedział grzecznie Remus, wyczekująco
zerkając na drzwi.
- Nie wydaje
mi się – mruknęła. Energicznym ruchem strząsnęła trzymane papiery i
zdecydowanie odsunęła od siebie pióro – Myślę, że dyskusja na te temat jest
zbędna. Nie chcę się denerwować, szczególnie, że do tej pory miałam o was jak
najlepsze zdanie.
Nie
chciałabym, żeby to się zmieniło.
Leanne jakby
się skurczyła, spoglądając dramatycznie na chłopaka.
Jej oczy
wołały o pomoc.
Remus,
zakłopotany, podrapał się po nosie. Z całych sił zastanawiał się, co by tu
jeszcze można powiedzieć.
Szczerze
mówiąc, nie bardzo mógł coś wymyślić.
I właśnie wtedy rozległo się zdecydowane
pukanie do drzwi.
Gryfoni
wymienili zaalarmowane spojrzenia. Ktokolwiek to był – to z całą pewnością nie
Lily w tak bezpardonowy sposób próbowała dostać się do jaskini lwa.
I, sekundę
po chłodnym pozwoleniu McGonagall, przekonali się, że jednak się mylili – w
ramie framugi pojawiła się kędzierzawa głowa Evans. Problem w tym, że tuż przed
nią do gabinetu wpadł nie kto inny, jak Syriusz Black.
***
Pomimo orzeźwiającego wiatru
nadlatującego znad jeziora, relaksacyjnego szumu wody, nieśmiałych – a jakże
uroczych – ptasich treli i złotego, pełnego optymizmu słońca; słowem –
egzystencjonalnej radości pozostającej w ścisłym związku z nieplanowaną
nieobecnością na najnudniejszych z możliwych zajęć – Jamie się wkurzyła. I nie miało to nic wspólnego ze
świeżo uzyskaną równowagą ducha, całym tym szumnie nazywanym zespoleniem z
Matką Naturą czy innymi mrzonkami.
Przyczyna
jej niezadowolenia była jedna i dosyć prozaiczna – po prostu pergamin, na
którym zamierzała właśnie przepisać list, w czasie, kiedy ona się zastanawiała
nad dobrem słów – cóż, zawilgł na amen.
- Głupia rosa – mruknęła, czując, jak dokładnie obmyślone akapity ulatują w niepamięć.
- Głupia rosa – mruknęła, czując, jak dokładnie obmyślone akapity ulatują w niepamięć.
- Zawsze
wiedziałem, że potrafisz popisać się erudycją – wyszczerzył zęby Potter,
podnosząc wzrok znad jakiejś pogiętej i szarej od drobno zapisanych linijek
kartki – Bo przecież podobno inteligencja i elokwencja zazwyczaj chodzą w
parze.
- Uch,
błagam cię. Od godziny siedzisz i milczysz, tak samo jak ja – wytknęła mu,
strzelając gniewnie oczami – Zaraz dzwonek, prawda?
Okiem znawcy objął cały zamek, jakby mógł przeniknąć wzrokiem jego grube mury.
Okiem znawcy objął cały zamek, jakby mógł przeniknąć wzrokiem jego grube mury.
Zadumał się
chwilę, zmarszczył brwi.
- Tak –
oznajmił, finalnie się przeciągając – zostało mniej niż pięć minut.
Uniosła
brwi.
- A mówi ci
to który z twoich zmysłów? Masz może jakiś, o którym nie wiem?
- Lewis, słońce, ty wielu rzeczy o mnie nie wiesz - uśmiechnął się, od niechcenia wpychając papierzyska do leżącej opodal torby – A ja, jako osoba wielu talentów, acz skromna, zwyczajnie to przemilczę. Nie chcę cię zawstydzić.
- Lewis, słońce, ty wielu rzeczy o mnie nie wiesz - uśmiechnął się, od niechcenia wpychając papierzyska do leżącej opodal torby – A ja, jako osoba wielu talentów, acz skromna, zwyczajnie to przemilczę. Nie chcę cię zawstydzić.
- Mhm –
potaknęła, a kąciki ust jej zadrgały – Spokojnie, nic mówić nie musisz. Ja już wszystko
wiem.
- Serio?
- Serio?
- Jak
najbardziej – przytaknęła, zachowując pełną powagę – Wiesz, nie trzeba
pozostawać w stałym kontakcie z wewnętrznym okiem, żeby wiedzieć, co to znaczy,
kiedy komuś burczy w brzuchu.
Gryfon
otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale dokładnie w tym momencie jego własne
narządy obróciły się przeciwko niemu i podle go zdemaskowały.
- Do
zobaczenia na obiedzie – parsknęła dziewczyna, jednym ruchem podrywając się do pionu
i zabierając swoje rzeczy.
***
Leanne zmartwiała. Ściągnięte w
wąską kreskę usta profesor McGonagall z pewnością nie wróżyły niczego dobrego,
a niewerbalne próby przekonania Syriusza o odwrotu oczywiście nie przyniosły
żadnego efektu.
- Ale pani
profesor – zaczął niezwykle – jak na niego – uprzejmie. A może nawet trochę
przymilnie – Dlaczego nie chce się pani zgodzić? Nie ufa nam pani?
Kobieta
wymownie uniosła brwi. Dopiero utkwione w jej twarzy trzy pozostałe pary oczu
zmobilizowały ją do objęcia stanowiska w tej sprawie.
W sumie był to już jakiś postęp.
- Panie Black, jako wicedyrektor nie mogę sobie pozwolić na tak prymitywne zachowanie jak faworyzowanie uczniów. Nie zagłębiając się w kwestie szeroko zakrojonego zaufania.. Czy wy w ogóle wyobrażacie sobie, co by było, gdyby każdy uczeń tej szkoły wyraził podobne pragnienie?
- Ale pani profesor – wtrąciła się łagodnie Lily, patrząc na nią prosząco – to jest naprawdę wyjątkowa sytuacja. Tylko jedna w całym życiu.. naprawdę chcielibyśmy, żeby to był wyjątkowy dzień.
W sumie był to już jakiś postęp.
- Panie Black, jako wicedyrektor nie mogę sobie pozwolić na tak prymitywne zachowanie jak faworyzowanie uczniów. Nie zagłębiając się w kwestie szeroko zakrojonego zaufania.. Czy wy w ogóle wyobrażacie sobie, co by było, gdyby każdy uczeń tej szkoły wyraził podobne pragnienie?
- Ale pani profesor – wtrąciła się łagodnie Lily, patrząc na nią prosząco – to jest naprawdę wyjątkowa sytuacja. Tylko jedna w całym życiu.. naprawdę chcielibyśmy, żeby to był wyjątkowy dzień.
- A przecież
obiecujemy, że jeśli to odbędzie się pod cichym patronatem dyrekcji, to
będziemy grzeczni jak aniołki. No i nikt niepowołany o niczym się nie dowie –
wtrącił Syriusz z błyskiem w oku. Remus w tej samej chwili pomyślał, że ta
insynuacja na dobre uraziła wicedyrektorską dumę – ale
jednak nie.
- Nikt a
nikt?.. – upewniła się, zupełnie niespodziewanie ulegając.
-
OCZYWIŚCIE! – zapewnili wszyscy na raz, jeden przez drugiego, poderwani do
życia przez nowy przypływ energii.
- To
zejdźcie mi z oczu. Ale żeby nie dotarły do mnie żadne pogłoski, bo mnie
popamiętacie!.. – błysnęła groźnie
oczami, pokręciła głową i zamaszystym gestem wskazała im drzwi.
***
Pora była nieoczywista, dzień jakiś
nieoznaczony, a niesprecyzowane poczucie wolności i pragnienie odmiany zdawało
się być integralną częścią powietrza.
Chyba właśnie dlatego Nica, towarzysząc Debbie w drodze do sowiarnii, nie spodziewała się zobaczyć po drodze nikogo. Trwała właśnie pora kolacji, powoli zapadał zmierzch – słowem, nie był to najpopularniejszy moment dla wędrówek po labiryncie zamkowych korytarzy.
Chyba właśnie dlatego Nica, towarzysząc Debbie w drodze do sowiarnii, nie spodziewała się zobaczyć po drodze nikogo. Trwała właśnie pora kolacji, powoli zapadał zmierzch – słowem, nie był to najpopularniejszy moment dla wędrówek po labiryncie zamkowych korytarzy.
Temu właśnie należy przypisać jej -
przesadne w stosunku do sytuacji – zdziwienie, kiedy idąc sobie tak powoli i
spokojnie natknęły się na osobę nie tylko realną, ale i bardzo konkretną, w
dodatku znaną jej z imienia i nazwiska, a mianowicie Petera Pettigrew.
Jednak
najwyższy udział w jej zdumieniu miał fakt, że jej przyjaciółka nie tylko
uśmiechnęła się na jego widok, ale nawet przywitała się tonem – jak na nią –
niezwykle ożywionym.
Nica kiwnęła
mu głową, za swoim zwykłym opanowaniem skrywając zupełnie instynktowną niechęć.
Pettigrew był członkiem świty Pottera i w jej głowie zawsze będzie zajmował
właśnie taką rolę.
Obejrzała
się za siebie, upewniając się, że odszedł już wystarczająco daleko, żeby nie
mógł nic usłyszeć. Złapała zamyśloną, milczącą Debbie za łokieć.
- Ej, Deb,
od kiedy wy się znacie?
Nastroszyła się dziwnie, parsknęła. Nie
lubiła takich pytań kontrolnych. Ona nigdy nie wiedziała wszystkiego o życiu
swojej przyjaciółki, bo ta wszelkie niewygodne pytania zbywała milczeniem,
a w najlepszym razie – wzruszeniem
ramion.
Nica
przewróciła oczami, doskonale zdając sobie sprawę z tego głupiego, dumnego
uporu leżącego u podstaw odmowy odpowiedzi na banalne pytanie. Ale nie dała za
wygraną.
Mocniej
zacisnęła palce na chudym łokciu przyjaciółki.
- Debbie,
pytam poważnie. On jest przyjacielem Pottera – powiedziała z naciskiem,
zupełnie jakby ten ostatni fakt tłumaczył wszystko.
- No i co z
tego? – westchnęła ciężko Moore, przeciągając między palcami błękitne pasmo
grzywki. Uparty kosmyk ciągle wchodził jej do oczu – Co z tego, że jest kumplem
Pottera? Musisz mnie od razu inwigilować z tego powodu?
Zatrzymały
się obie, niby nieskłócone, ale poirytowane. Niechcący trąciły najbardziej
palące tematy w ich nieco poturbowanej już przyjaźni.
Debbie
zerknęła wymownie na swoją rękę, w dalszym ciągu uwięzioną w kleszczach uścisku
Gibson. Spojrzenie miała twardsze niż spiż.
Nica
natychmiast rozluźniła uchwyt.
-Przepraszam
– powiedziała ugodowym tonem, a to słowo w jej ustach zabrzmiało – jak zawsze –
doprawdy znacząco.
Debbie rozchmurzyła się nieco, zadowolona tym małym sukcesem.
Debbie rozchmurzyła się nieco, zadowolona tym małym sukcesem.
- Nie
szkodzi. A tak serio, to poznałam go dzisiaj w bibliotece. Koniec historii.
- Mhm –
mruknęła Gibson, marszcząc brwi. Wyglądała na trochę zaniepokojoną – Wiesz,
chyba lepiej będzie, jak nie zaczniesz się z nim zbytnio spoufalać.
- Na
Morganę, przecież nie mam zamiaru –zdziwiła się – Ja się tylko przywitałam.
Czemu tak świrujesz?
Gibson
zrobiło się nieswojo. Spojrzała na przyjaciółkę raz i drugi, a potem
westchnęła.
- Nie wiem –
wyznała nagle, zupełnie szczerze – po prostu on wzbudza mój niepokój. Coś z nim
jest nie tak, wiesz, Deb? Tylko nie umiem powiedzieć, co konkretnie.
Leanne nie zdążyła na dobre wejść do
dormitorium, a już została gwałtownie wciągnięta w rozmowę.
- Leanne!
Powiedz jej coś! – jęknęła błagalnie Lily, dramatycznie wyciągnięta w poprzek
łóżka. Od niechcenia gładziła Lucyfera bo grzbiecie, nie do końca chyba zdając
sobie z tego sprawę.
Johnson
pieczołowicie zamknęła za sobą drzwi, a potem ciężko westchnęła.
- O co
chodzi? – pytanie skierowała do Jamie, siedzącej po turecku na parapecie i
ścibolącej coś na skrawku pergaminu. Nie podniosła głowy, pochłonięta tym
zajęciem, ale nie przeszkodziło jej to w udzieleniu przyjaciółce wyczerpującej
odpowiedzi.
- Lily
upadła na głowę.
Leanne
uniosła brwi i przeniosła pytające spojrzenie na rudą gryfonkę.
- Jamie nie
chce być moją osobą towarzyszącą – poskarżyła się Evans, porzucając Lucfera i
ponosząc się do pozycji siedzącej. Na twarzy wypisany miała autentyczny wyrzut.
Johnson
zdębiała.
- Jaką osobą
towarzyszącą?!
- Na
sobotnim przyjęciu Klubu Ślimaka- wyjaśniła niecierpliwie- Slughorn zaprosił
mnie razem z osobą towarzyszącą.. a ponieważ ja się zawsze strasznie nudzę na
tych jego wieczorkach, to pomyślałam, że wezmę jedną z was. Ty będziesz z
Remusem, więc zaproponowałam Jamie… A ona mnie wyśmiała.
- Lill,
pomyśl przez chwilę. Ja na przyjęciu starego Ślimaka, na którym będzie pełno ślizgonów,
snobów i innych indywiduów? To naprawdę nie jest najlepszy pomysł.
- Właśnie
udało ci się obrazić nas obie – zaśmiała się Leanne, przysiadając a brzegu
łóżka.
- Przecież
nie miałam na myśli was, wiecie, o co chodzi.. To po prostu jest bardzo zły
pomysł -wzruszyła przepraszająco ramionami, drapiąc się piórem po nosie – Co
trzeba dodać do Wywaru Żywej Śmierci, żeby zmaksymalizować jego działanie?...
-Piołun –
udzieliła natychmiastowej odpowiedzi Evans, ani na chwilę nie wypadając z roli
– Nie rozumiem, czemu ty się tak buntujesz. Jeśli pójdziemy tam we dwie, to na
pewno będziemy się dobrze bawić. Albo przynajmniej w miarę dobrze.
- Brzmisz
bardzo przekonująco – zauważyła blondynka, uśmiechając się z rozbawieniem –
jaki składnik nadaje wywarowi czarną, niczym nie zakłóconą barwę?..
- Korzeń asfodeulusa. Mówię zupełnie serio. Będzie zabawnie. Nie przekonuje mnie twój argument, że to jest przyjęcie organizowane przez Slughorna…
- Korzeń asfodeulusa. Mówię zupełnie serio. Będzie zabawnie. Nie przekonuje mnie twój argument, że to jest przyjęcie organizowane przez Slughorna…
- Lily,
przecież on mnie nienawidzi… - westchnęła Lewis, nie łudząc się nawet, że
przyjaciółka raczy przyjąć to do wiadomości – A nie wiesz może, jaki jest
najlepszy sposób na oprawienie korzenia waleriany przed jego dodaniem?
- Trzeba go najpierw ponakrywać z każdej strony, a potem dopiero posiekać. Wtedy, kiedy już znajdzie się w wywarze, będzie równomiernie puszczał sok.
- Trzeba go najpierw ponakrywać z każdej strony, a potem dopiero posiekać. Wtedy, kiedy już znajdzie się w wywarze, będzie równomiernie puszczał sok.
- Dziękujęę
– odparła przeciągle, z wysuniętym koniuszkiem języka stawiając ostatnią kropkę
i chowając kartkę między strony „Eliksirów dla zaawansowanych”.
- Skończyłam
już twoją pracę domową? – upewniła się Lily, trochę tylko uszczypliwie.
Jamie uśmiechnęła się do niej uroczo, przytakując.
Jamie uśmiechnęła się do niej uroczo, przytakując.
- Jam, a w
zasadzie od kiedy nie rajcuje cię wkurzanie Slughorna? – wtrąciła się Leanne,
od niechcenia przewracając strony „Proroka Wieczornego” – Skoro sama
twierdzisz, że cię nienawidzi, to chyba jakoś specjalnie by się nie ucieszył,
widząc cię na swoim przyjęciu, co?
Jamie
ześlizgnęła się z parapetu, patrząc na nią z namysłem. Lily też na nią
patrzyła, ale z błyskiem w oku.
- W
zasadzie… - wymruczała Lewis, uśmiechając się szelmowsko – nigdy nie miałam na
to większej ochoty.
- No to
bosko – wyszczerzyła zęby Lily, podrywając się na równe nogi – Może za jednym
zamachem Slughorn straci trochę uwielbienia dla mnie, kiedy skojarzy, że to ja
cię wprowadziłam na jego podwórko.
- Myślę, że
masz to ja w banku – parsknęła Leanne – na twoim miejscu obawiałabym się tylko,
czy nie straci go aż za dużo.
Przyjaźń to niełatwa sprawa.
Niełatwa – ale w założeniu – bardzo dla człowieka naturalna. Ciężko jest z nią
walczyć. Im trudniejsza, im pełniejsza zawirowań, cierpka i bolesna, tym
bardziej potrzebna. Jak powietrze. Kiedy zaczyna się przecierać, naginać i drżeć w posadach, zaczyna brakować tchu.
Każdy ruch boli, jak serce, z każdym oddechem łamane na pół. Nie sposób się
uwolnić od drażniącej nieobecności, od spazmatycznej samotności, od
rozczarowania, podążającego zawsze o krok za tobą, zawsze o ten krok do przodu.
Takie to
trochę niepojęte, a takie codzienne. Brutalna, niezwykła rzeczywistość.
Debbie
odetchnęła głęboko. Gdzieś w środku niej wszystko się cały czas burzyło, jakoś
nie umiała sobie tego poukładać. Dziewczyna idąca obok niej była jednocześnie
jej bratnią duszą, złożeniem cech które znała lepiej niż własne; cech i
reakcji, których Debbie – czasami – szczerze nienawidziła – ale bez których nie
byłoby jej najlepszej przyjaciółki.
Były takie dni, kiedy miała ochotę
odwrócić się do niej plecami i więcej nie odzywać. Uwolnić się wreszcie od tej
nieznośniej dumy, butnej śmiałości i wzniosłego milczenia, od jej zacięcia i
poczucia własnej wartości, ukrywania słabości, nieprzyznawania się do porażek.
Zrzucić z barków ten ciężar, jakim była przyjaźń z taką osobą, znoszenie jej
fochów i odkręcanie za nią niepozałatwianych spraw, które niczym opaska
uciskowa oplatały Nikę coraz bardziej. Nikę – a zarazem i ją, flegmatyczną,
zdystansowaną Debbie, która tak jak jej nie cierpiała – tak samo ją kochała.
Nie potrafiła zerwać tej znajomości, w gruncie rzeczy uciążliwej dla obu stron.
Była jej ona potrzebna – szczerze, prawdziwie potrzebna, bo to była jedna z
tych rzeczy, które nadają życiu sens. Życia i problemów Debbie nie dałoby się
oddzielić od losu Niki Gibson i odwrotnie – dlatego właśnie pozostawały
najlepszymi przyjaciółkami na śmierć i życie. Przyjaciółkami które zadziwiająco
często nie potrafiły się dogadać, ale skoczyłyby za sobą w ogień.
Prawdopodobnie właśnie dlatego kiedy
Moore zobaczyła przed sobą połyskujący w blasku pochodni, ciemny warkocz, w jej
ciele przeskoczył ostrzegawczy impuls. Potrzebowała ułamka sekundy, żeby
stwierdzić, że oczy jej nie mylą i faktycznie widzi przed sobą małą siostrę
Niki, kolejny ciekawy przypadek. W wielu sytuacjach – lustrzane odbicie
starszej. Była chyba jedynym przykładem tak wiernej kopii, która w
rzeczywistości nie miała prawie w ogóle cech wspólnych z oryginałem. Obie
Gibsonówny miały silną, charyzmatyczną osobowość, mimikę, sposób
gestykulowania, nawet tembr głosu i charakterystyczne, kamienne spojrzenie,
które potrafiło zamrażać. Nawet patrząc na oczywiste i dostrzegalne gołym okiem
różnice w ich wyglądzie i budowie – patrząc na młodszą, widziałeś starszą, co
tę pierwszą popychało do gwałtownego zaznaczania własnej odrębności i w
konsekwencji czyniło je obie nie do odróżnienia w tej zapalczywości.
Co ciekawe, w tej właśnie chwili cała odrębność
i unikalność Karen Gibson zlała się w jedno z ponurą aurą jakiegoś chłopaka,
którego ciasno obejmowała.
Nie on ją, lecz ona jego.
Nica, stojąca obok, zmartwiała. Przez chwilę wyraźnie zmagała się ze swoją waleczną naturą, ale udało jej się powstrzymać chęć przyskoczenia i rozdzielenia rozkosznej dwójki. Bezszelestnie się wycofała, pociągając za sobą Debbie.
Nie on ją, lecz ona jego.
Nica, stojąca obok, zmartwiała. Przez chwilę wyraźnie zmagała się ze swoją waleczną naturą, ale udało jej się powstrzymać chęć przyskoczenia i rozdzielenia rozkosznej dwójki. Bezszelestnie się wycofała, pociągając za sobą Debbie.
- Krzyk i
przymus nic by nie dał – przyznała ostrożnie Moore – tylko byś ją zachęciła do
postawienia na swoim.
- Muszę się
zastanowić i dobrze to rozegrać logistycznie – przyznała Gibson, powoli
pocierając prawą skroń. Wyglądała na zmęczoną, więc Debbie nic już nie
powiedziała, tylko wznowiła mozolną wędrówkę do wieży Revenclawu.
Obie
zauważyły, że anonimowy chłopak miał na sobie krawat w barwach Slytherinu.
* *