Witajcie :) Dawno mnie tu nie było - zdecydowanie dłużej, niż planowałam. Tym razem jednak mam czyste sumienie, gdyż opóźnienie było zupełnie niezależne ode mnie. Nie mogłam opublikować posta, ponieważ wszystkie komputery w domu odmówiły posłuszeństwa i przez dwa tygodnie ferii, kiedy planowałam pokombinować z szablonem bloga, odpowiadać na komentarze, ale przede wszystkim dodać dwie nowe notki, miałam do dyspozycji jedynie telefon komórkowy. Dlatego notka pojawia się dzisiaj -za co serdecznie przepraszam wszystkich tych, którzy na nią czekali.
~*~
Rozdział dedykowany Aśce :)
~*~
~*~
Kiedy zamknął za sobą drzwi do gabinetu pani Pomfrey, ucichł
już stukot obcasów profesor McGonagall. Udała się prosto do gabinetu dyrektora,
prowadząc młodego Blacka - była tak zdenerwowana, że nie zdziwiłby się, gdyby z
jej uszu zaczęła unosić się para. Szczerze mówiąc, nieco go to zdziwiło –
pewien był, że widział już Minerwę McGonagall we wszystkich możliwych stadiach
wściekłości, a tu taka niespodzianka - do takiej furii nie doprowadzili jej
nawet tym nieszczęsnym incydentem ze Snapem i Wierzbą Bijącą pod koniec
zeszłego semestru.
Za jego plecami pani Pomfrey energicznie zasunęła żaluzje,
chcąc zapewnić swoim dwóm podopiecznym spokojną noc. Z pewnością miała dobre
chęci, ale James był przekonany, że to zbyteczne. Gdy ktoś jest w takim szoku
jak ta Ślizgonka, nic do niego nie dociera. A co dopiero, gdy ktoś jest
oszołomiony i z całą pewnością nie obudzi się do rana.
Gdy pokonał pierwszy zakręt korytarza,
po raz drugi tego wieczoru stanął jak wryty. Czyjś cień mignął poza zasięgiem
blasku rzucanego przez pochodnię. Ktoś stał wygięty w dziwnie nienaturalnej
pozycji , opierając czoło o ścianę.
Dopiero po chwili rozpoznał ciemne loki Niki.
Dopiero po chwili rozpoznał ciemne loki Niki.
Przemknęło mu przez myśl, że zasłabła, ale zaraz poruszyła
się niespokojnie, jakby wyczuwając jego obecność.
Przestąpił z nogi na nogę, nie do końca wiedząc, jak się
zachować. Co prawda przemknęło mu przez myśl, żeby się czym prędzej ulotnić,
ale przemógł się, co prawda po chwili wahania. Ta chwila wystarczyła Nice na
zorientowanie się, kim jest.
Przeszyła go niechętnym spojrzeniem.
Przeszyła go niechętnym spojrzeniem.
- Dziękuję – powiedziała po chwili zachrypniętym głosem.
Widać było po niej, że nie przychodziło jej to łatwo – Jakby nie było,
uratowałeś Karen.
- Nie przesadzaj z tym ratowaniem – mruknął – po prostu
szczęśliwy zbieg okoliczności. Nic by się jej nie stało.
Nie zaprzeczyła, wzruszyła tylko ramionami. Czuł, że bardzo
stara się nie omijać go wzrokiem.
- Dobranoc – powiedział w końcu, przerywając niezręczną
ciszę. I nie oglądając się za siebie, z pewnego rodzaju ulgą ruszył w kierunku
schodów.
***
- Dlaczego
nie powiedziałaś dziewczynom o tej aferze z twoim ojcem? – zapytał Syriusz
Black, znienacka pojawiając się przy jej fotelu. Zachowując pełną swobodę
złapał najbliższą pufę i usadowił się dokładnie naprzeciwko.
- Jakoś nie było okazji – zbyła go Lewis. Pragnęła sprawiać
wrażenie nieporuszonej, lecz zamiast czytać, utkwiła wzrok w jednym punkcie
gazety.
Black wychylił się nieznacznie i uniósł brwi.
- Nie miałem pojęcia, że planujesz w najbliższym czasie
założenie rodziny – rzucił.
- Co?.. O czym ty?..
Stuknął palcem w kolorową reklamę Familijnej Miotły
Wielopokoleniowej, którą tak wnikliwie studiowała.
- A, to – uspokoiła się Jamie. Starannie złożyła gazetę i
położyła ją na stoliku, co było do niej zupełnie niepodobne. W każdej innej
sytuacji rzuciłaby ją po prostu, gdzie popadnie. Zerknęła kontrolnie na
Syriusza, który w dalszym ciągu nie spuszczał jej z oczu. To spojrzenie nie
pozostawiało wątpliwości co do tego, że ją przejrzał.
- Dobra, już dobra – burknęła, buntowniczo zakładając ręce –
Nie patrz się tak.
Rozluźnił mięśnie twarzy i brwi samoczynnie wróciły na swoje
zwykłe miejsce.
Parsknęła śmiechem.
- No, to teraz wujek Syriusz słucha. Czemu trzymasz to przed
nimi w tajemnicy? – zapytał, przestając się uśmiechać – Ponieważ jestem osobą,
która cię przypadkowo niemal wsypała, chyba zasługuję na jakieś rozsądne
wyjaśnienie?
Jamie wbiła wzrok w swoje stopy, wyciągnięte na dywanie.
- Tego nie da się zrozumieć, jeśli nie jest się w podobnej
sytuacji – wyjaśniła niechętnie, wyłamując palce.
- To wiem.
Rzuciła mu szybkie spojrzenie z ukosa.
- Ja po prostu nie chcę ich litości. Współczucia, czy jakkolwiek
to nazwać. To jest sprawa bez znaczenia, a one przekształciłyby to w..
niewiadomo co.
- To – skrzywił się, przetrawiwszy to stwierdzenie– nie było
rozsądne wyjaśnienie.
- Podważasz moją inteligencję?.. – wymamrotała, obserwując
płonące drwa.
- Lewis, jesteś cholernie inteligentna. Byłbym skończonym
idiotą, gdybym tego nie wiedział.
Po krótkim namyśle pokiwała głową, uśmiechając się kpiąco.
- Ale – ciągnął, unosząc palec wskazujący – w tej konkretnej
sytuacji się mylisz. To są twoje najlepsze przyjaciółki. I one też są cholernie
inteligentne.
- Ale to nie ma najmniejszego znaczenia w tej konkretnej
sytuacji – zaprzeczyła – to akurat moja prywatna sprawa.
- Może cię zmartwię, Lewis – Syriusz uśmiechnął się
szelmowsko, wstając. Odstawił pufę na poprzednie miejsce – ale nie jesteś
wybrańcem.
Przewróciła oczami, mając na końcu języka ciętą ripostę.
- Jak przestaniesz na nich polegać, to one to odczują i też
przestaną na tobie polegać.
Klepnął ją w kolano, zabrał z talerzyka czekoladową żabę i
skierował się do dormitorium.
***
Udało mu
się pokonać ledwie połowę korytarza, kiedy z na przeciwka wypadła Lily.
- James? – zdziwiła się, zatrzymując się raptownie – Co tu
robisz o tej porze?
- W zasadzie to nieustannie próbuję dostać się do
dormitorium – wyjaśnił, uśmiechając się lekko – ale zaliczyłem po drodze małą
przygodę.
Spojrzała na niego pytająco, obracając w dłoniach pusty
flakonik.
Już otworzył usta, by udzielić jej mniej lub bardziej
zwięzłej odpowiedzi, gdy do uszu obojga dotarł dziwny trzask. Towarzyszyło mu
jeszcze jakieś chlipanie, może trochę jak..
- To chyba płacz – szepnęła Lily, na palcach wychylając się
zza rogu – Mijałeś kogoś po drodze?
- Mijałem – przyznał niechętnie – Ale Lily, nie sądzę, żeby
to był dobry..
Ale było już za późno – rude loki podrygiwały w świetle
drugiej pochodni.
- No pięknie – mruknął. Zacisął zęby i odwrócił się na
pięcie, by ją dogonić.
***
W czytelni panowała
przejmująca cisza, niewiele stolików było zajętych. Nic też dziwnego – był
sobotni wieczór, w dodatku Walentynowy – a biblioteka była dla większości osób
zbyt ambitnym miejscem na randkę.
Leanne uśmiechnęła się do swoich myśli, opierając brodę na
ręce. Bezmyślnie wodziła palcem po okładce przypadkowo wybranej książki.
- Czyli dzisiaj uczymy się o utrzymaniu w czystości
gospodarstwa domowego?
Drgnęła, spłoszona, i rozejrzała się w poszukiwaniu głosu.
Było to zbyteczne, bo Lupin opadł na krzesło tuż obok niej, uśmiechając się
szeroko.
- O, hej – przywitała się, czując, jak kąciki ust wędrują w
górę bez jej pozwolenia – Faktycznie. Musiałam się.. pomylić.
Zerknęła na niego spod spuszczonych
rzęs, czując, jak jej policzki powoli różowieją. Czuła się niezręcznie,
zawieszona w oczekiwaniu na pytanie, które nieuchronnie miało paść: co ona tu w
zasadzie robi?
Na wściekłego hipogryfa, co on sobie o niej pomyśli?
Opcje były dwie: albo, że jest nienormalna, bo zapragnęła uczyć się w sobotni wieczór, kiedy wszyscy imprezują, albo, że jest nienormalna i uknuła to wszystko, żeby go tu spotkać.
Na wściekłego hipogryfa, co on sobie o niej pomyśli?
Opcje były dwie: albo, że jest nienormalna, bo zapragnęła uczyć się w sobotni wieczór, kiedy wszyscy imprezują, albo, że jest nienormalna i uknuła to wszystko, żeby go tu spotkać.
No pięknie.
***
James czuł
się jak we śnie. Tuż pod jego nosem dziewczyna, w której kochał się przez te wszystkie
lata, pocieszała jego byłą, która swego czasu była o tą pierwszą niesamowicie
zazdrosna, co oczywiście zaowocowało kiepsko krytą obustronną niechęcią. Zupełna
abstrakcja.
Nika siedziała skulona pod ścianą, obejmując rękami kolana,
oczy miała zaczerwienione i spuchnięte od płaczu, policzki, po których spływały
słone krople, błyszczące i pokryte nieregularnymi plamami w odcieniu dojrzałych
wiśni. Szloch wstrząsał całym jej ciałem, a zlepione końcówki włosów wpadały do
buzi. Lily kucała tuż obok, przytulając ją i delikatnie głaszcząc po ramieniu.
Słodki Merlinie.
Rogacz zmierzwił włosy, coraz
dotkliwiej odczuwając napływającą falami bezradność. Coś na kształt poczucia
winy walczyło w nim z przemożną chęcią ulotnienia się do wieży Gryffindoru.
Niestety miał jeszcze coś, co było chyba poczuciem przyzwoitości – tylko z tego
powodu stał tam jeszcze, zastanawiając się, co powinien powiedzieć – cokolwiek,
co by w tej sytuacji wszystkiego nie pogorszyło.
Zanim zdążył coś wykombinować, Lily przywołała go gestem.
Posłusznie kucnął obok i pochylił się do niej, sądząc, że ma zamiar coś
powiedzieć – ale nie. Przyłożyła palec do ust, nakazując milczenie, i powoli
wstała. Na migi kazała mu zająć miejsce pocieszyciela.
Wytrzeszczył na nią oczy i już otworzył usta, by podzielić
się z nią teorią, że to nie najlepszy pomysł, ale Evans psyknęła ostrzegawczo.
- Zaraz wrócę – szepnęła uspokajająco, wycofując się – to
zajmie tylko chwilę.
***
- Masz
zamiar czytać czy się uczyć? – zagadnęła – Gdzie podziałeś przyjaciół?
- Moi przyjaciele- ociągał się trochę, przejechał ręką po
twarzy – gdzieś przepadli. Peter pobiegł gdzieś zaraz po lekcji teleportacji,
James nawet z niej nie wrócił, a Syriusz.. są Walentynki. Zgaduję, że znalazł
jakąś ofiarę na ten wyjątkowy wieczór.
- Czyli faktycznie zostały ci książki – zaśmiała się.
- Nie do końca – zaprzeczył z poważną miną. Spojrzała na
niego, zdziwiona.
Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale nadal się wahał.
I to wahał mocno, jakby walczyły w nim dwa sprzeczne uczucia.
Przeszyło ją dziwne mrowienie. Dziwne, ale całkiem przyjemne.
Przeszyło ją dziwne mrowienie. Dziwne, ale całkiem przyjemne.
- Jak to? – odważyła się, uspokajając oddech. Zacisnęła
palce na kolorowej okładce poradnika.
- Nie miałem zamiaru się uczyć – wyjaśnił – ani czytać.
Po tym wyznaniu zapadła między nimi pełna napięcia cisza.
Leanne nie wiedziała, czego dokładnie się spodziewa, ale coś jej mówiło, że powinna
pozwolić mu mówić.
- Przyszedłem tu dzisiaj – odetchnął głęboko, spoglądając
jej w oczy – Bo miałem nadzieję, że cię tu spotkam.
- No to – wydusiła, wykręcając palce – udało się.
Kiwnął głową, przysuwając bliżej swoje krzesło.
- Chciałem cię spotkać, ponieważ pomyślałem, że jeśli
dzisiaj z tobą nie porozmawiam, to nie zrobię tego nigdy.
- Dzisiaj? Czemu dzisiaj? Dzisiaj są przecież.. Walentynki..
– wyjąkała, starając się opanować narastające zdenerwowanie.
- No właśnie – mruknął, spuszczając wzrok – właśnie.
***
- Możesz mi
powiedzieć, gdzie idziemy? – zapytała zdumiona i poirytowana Debbie,
odgarniając z twarzy błękitny kosmyk - Bez obrazy, ale.. nie znamy się.
Przychodzisz do naszego Pokoju Wspólnego, wyciągasz mnie z dormitorium, a teraz
prowadzisz nie wiadomo gdzie. Po co ja w ogóle za tobą idę?..
- Spokojnie, zaraz będziemy. To przy Skrzydle Szpitalnym –
wyjaśniła cierpliwie, postępując o pół kroku przed nią – To naprawdę ważne.
Moore skinęła głową, poddając się, chociaż w dalszym ciągu nie
wyglądała na zachwyconą.
***
- Bardzo
cię lubię, Leanne – zaczął jeszcze raz, zdobywając się na odwagę – Wiem, że to
banalne.. Ale naprawdę bardzo cię lubię.
- Ja ciebie.. ja też cię lubię, Remus – szepnęła Johnson, zastanawiając
się, czy to naprawdę prowadzi do tego, co podejrzewała.
- Wiem – przerwał jej prawie że niegrzecznie – ale rzecz w
tym, że z mojej strony to coś więcej niż zwykła sympatia. Leanne, ja..
Rozległ się huk zatrzaskiwanych drzwi, łomot przewróconej
sterty książek i przeszywające pufnięcie, które wyrwało się z ust zdegustowanej
bibliotekarki.
- O, tu jesteście! – zawołał Syriusz, z impetem siadając na
wolnym krześle – Wszędzie cię szukam, Lunio. Rogacz przepadł! Zapadł się jak
kamień w wodę.
- To może go poszukaj – zaproponowała Leanne, nie podnosząc
głowy – musi gdzieś być.
- No, też właśnie – przytaknął energicznie, kompletnie nie
wyczuwając wiszącego w powietrzu napięcia. Klepnął się w kolano i spojrzał
wyczekująco na Lupina.
Blondyn opierał głowę na dłoni, miarowo pocierając skronie.
- A co wy tu w zasadzie robicie? No bo chyba się nie
uczycie?
- A jak myślisz? – wycedził Remus, powoli unosząc głowę i
racząc go ciężkim spojrzeniem.
- Uczycie się?! – przeraził się Black, podrywając się z
krzesła – Ale jest sobota, wieczór, Walentynki! A wy tu.. a wy tu…
- Sobota, wieczór, Walentynki, a my tu. – powtórzył blondyn groźnie,
posyłając mu znaczące spojrzenie.
Syriusz zmarszczył brwi, najwyraźniej nie rozumiejąc,
dlaczego przyjaciel zachowuje się w stosunku do niego tak wrogo. Chwilę to
zajęło, zanim na jego twarzy pojawił się wyraz zrozumienia.
- Aha! No tak!
Sobota, Walentynki.. wieczór.. to ja ten.. to ja może.. nie będę przeszkadzał..
pójdę, poszukam Jamesa – poderwał się raz jeszcze i wykonał jakiś bezładny gest
w stronę drzwi.
- Świetny pomysł – poparł go Remus – jeszcze się nam chłopak
zawieruszy.
***
W miarę jak
szlochanie i siąkanie nosem stawało się głośniejsze, Debbie szła coraz wolniej.
Ostatnie kilka metrów pokonała w tempie prawdziwie ślimaczym.
Lily obserwowała ją niepewnie, zatrzymując się z boku. Teraz dopiero do głowy przyszła jej myśl, że Debbie może nie być lepszą kandydatką na pocieszyciela niż James Potter czy ona sama. W końcu z jakiegoś powodu niewątpliwie się pokłóciły. Wielkie przyjaźnie nie rozpadają się ot tak, prawda?
James uniósł głowę i spojrzał na nie z zaskoczeniem. Wstał jednak, a na jego twarzy pojawił się wyraz niezwykłej ulgi – widać było po nim, że cała ta niezręczna sytuacja kompletnie pozbawiła go zwykłego animuszu i on, James Potter – najzwyczajniej w świecie nie wie, jak powinien się zachować.
Nica w żaden sposób nie zareagowała na nadejście Debbie, tak samo, jak pozostała niewzruszona, gdy pojawili się oni. James wycofał się dyskretnie, zatrzymując się tuż obok Lily. Pocierał zdrętwiałą rękę, krzywiąc się przy tym i mrucząc coś do siebie. Lily pokręciła głową z niedowierzaniem i energicznie zatkała mu usta ręką, z napięciem wpatrując się w Debbie.
Lily obserwowała ją niepewnie, zatrzymując się z boku. Teraz dopiero do głowy przyszła jej myśl, że Debbie może nie być lepszą kandydatką na pocieszyciela niż James Potter czy ona sama. W końcu z jakiegoś powodu niewątpliwie się pokłóciły. Wielkie przyjaźnie nie rozpadają się ot tak, prawda?
James uniósł głowę i spojrzał na nie z zaskoczeniem. Wstał jednak, a na jego twarzy pojawił się wyraz niezwykłej ulgi – widać było po nim, że cała ta niezręczna sytuacja kompletnie pozbawiła go zwykłego animuszu i on, James Potter – najzwyczajniej w świecie nie wie, jak powinien się zachować.
Nica w żaden sposób nie zareagowała na nadejście Debbie, tak samo, jak pozostała niewzruszona, gdy pojawili się oni. James wycofał się dyskretnie, zatrzymując się tuż obok Lily. Pocierał zdrętwiałą rękę, krzywiąc się przy tym i mrucząc coś do siebie. Lily pokręciła głową z niedowierzaniem i energicznie zatkała mu usta ręką, z napięciem wpatrując się w Debbie.
Krukonka stała
nieruchomo, przygryzając wargę. W końcu, po nieskończenie długiej chwili, w
dwóch szybkich krokach znalazła się tuż obok Niki.
Lily uśmiechnęła się pod nosem i zaczęła się wycofywać na
palcach, ciągnąc za sobą Jamesa.
***
Szli wolno,
ze spuszczonymi głowami. Leanne kurczowo przytulała do siebie książki, które
zdążyła zabrać ze sobą, zanim pani Pince wyrzuciła ich z biblioteki w ślad za
Syriuszem.
Wszystko się w niej kotłowało do tego stopnia, że miała
wrażenie, że temperatura jej krwi dawno już przekroczyła normę.
Wraz z pojawieniem się Syriusza pojawiło się między nimi dodatkowe napięcie – nerwowe szukanie w głowie sposobu na podjęcie przerwanej rozmowy. A co, jeśli się rozmyślił? W ostatniej chwili? Co, jeśli nagła interwencja Syriusza stała się jego ostatnią deską ratunku?
Wraz z pojawieniem się Syriusza pojawiło się między nimi dodatkowe napięcie – nerwowe szukanie w głowie sposobu na podjęcie przerwanej rozmowy. A co, jeśli się rozmyślił? W ostatniej chwili? Co, jeśli nagła interwencja Syriusza stała się jego ostatnią deską ratunku?
Wszystko, co było między nimi, było dziwne.
Przecież ona nie mogła się mu podobać.. Nigdy nie widziała,
by interesował się kimkolwiek. Zawsze była tylko Lily, jego najlepsza
przyjaciółka, jedyna dziewczyna, z którą pozostawał w bliskich relacjach. A co,
jeśli chciał, żeby tak właśnie zostało?
Odetchnęła głęboko, spuszczając wzrok. Trzeba zachować
spokój.
***
Kiedy
znaleźli się w Sali Wyjściowej, w tym samym momencie odetchnęli z ulgą.
Spojrzeli na siebie podejrzliwie i wybuchnęli śmiechem. Najwyraźniej musieli w jakiś sposób rozładować to napięcie, które się w nich nagromadziło przez ostatnie dwa kwadranse.
Spojrzeli na siebie podejrzliwie i wybuchnęli śmiechem. Najwyraźniej musieli w jakiś sposób rozładować to napięcie, które się w nich nagromadziło przez ostatnie dwa kwadranse.
- Tak się zastanawiałem.. – zaczął James, przepuszczając ją
na schodach – A zresztą..
- Powiedz – zachęciła go Lily, podskórnie czując, że nie ma na myśli niczego, co byłoby dla niej niewygodne – Jak już zacząłeś, to dokończ.
- Powiedz – zachęciła go Lily, podskórnie czując, że nie ma na myśli niczego, co byłoby dla niej niewygodne – Jak już zacząłeś, to dokończ.
- No dobra, tylko się ze mnie nie śmiej. Ja naprawdę nie
rozumiem kobiet – zastrzegł z nieszczęśliwą miną .
- Okej – zgodziła się, lekko rozbawiona – Nie przeszłoby mi
przez myśl, że może być inaczej.
Zignorował tę nieco kąśliwą uwagę, zajęty otwieraniem
zamaskowanego korytarza.
- Panie przodem – ukłonił się, wywijając ręką, po czym
wszedł za nią – No więc.. powiedz mi, Lily, czy ona płacze, bo jej siostrę
oszołomił niedorobiony, czternastoletni wielbiciel czarnej magii, czy z
jakiegoś innego powodu?
- Z jakiegoś innego powodu – odparła z niezachwianą
pewnością, zatrzymując się na chwilę – To, co przydarzyło się jej siostrze to był
tylko… katalizator.
- Mhm.. – mruknął, marszcząc brwi – Więc… czemu płakała tak
straszliwie, że nie przeszkadzała jej moja obecność?
- Dziwne jest raczej to, że nie przeszkadzała jej moja –
uściśliła, wzdychając – James, nie jestem pewnie najlepszą osobą, żeby ci to
wyjaśniać.. a nawet na pewno.. ale w niej siedzi teraz niesamowicie dużo
sprzecznych emocji. Dużo się ostatnio wydarzyło w jej życiu, prawda? Pewnie
sama nawet nie zdawa..
James zatrzymał się raptownie, zasłaniając jej usta. Lily
obejrzała się na niego, zaskoczona, ale zaraz też to usłyszała – powolne,
ciężkie kroki i towarzyszące im chrapliwe sapanie.
Filch.
***
Chociaż
szła tuż obok niego, duchem była nieobecna. Obserwując ją kątem oka zobaczył,
jak na jej twarzy odbijają się echa emocji, które w niej walczyły. Widział je,
ale nie potrafił ich nazwać.
Pewnie modliła się, żeby tylko nie podjął przerwanego wątku,
żeby nie musiała mówić tego, co próbowała właśnie ułożyć w głowie.
Jej cera była delikatna, błyszczała lekko w ciemności.
Zupełnie jak aksamit.
Zacisnął mocniej zęby, ganiąc się w duchu.
To
nie twoja liga, kretynie – pomyślał – Dziewczyna taka jak ona nigdy by się tobą nie umówiła, ona po prostu
była zbyt delikatna, żeby dać ci do zrozumienia, że twoje podchody są zbędne. I
niepożądane. Że jesteś namolny, zupełnie niepotrzebnie, bo z tego i tak nic nie
będzie.
***
Biegł
najszybciej, jak się dało, nie zważając na to, że woźny słyszy głuche odgłosy
ich kroków. I tak już wiedział, że gdzieś tu są, bo widziała ich pani Norris.
Skręcił niemal w miejscu, jedną ręką trzymając Lily, a drugą oświetlając sobie drogę.
Skręcił niemal w miejscu, jedną ręką trzymając Lily, a drugą oświetlając sobie drogę.
- Gdzieś tu był zapomniany schowek na miotły – wysapał,
stając pod zakurzonym popiersiem kogoś, kogo zapewne powinni oboje kojarzyć z
lekcji historii magii. Rozejrzał się dookoła– Tylko nie jestem pewien, czy na
tym piętrze.
- To w sumie dość istotne – zauważyła Lily, również się
rozglądając. Nagle zmartwiała.
- Co się stało? – zapytał, opukując ścianę.
- Pani Norris – wyjaśniła zrezygnowanym tonem, wskazując dwa
błyszczące w ciemności punkty u wylotu korytarza – pilnuje nas.
Zmarszczył brwi, spoglądając na kota. Nagle wyraz jego
twarzy zmienił się, zupełnie, jakby doznał olśnienia.
- Jeszcze chwila i to my jej będziemy pilnować – obiecał z
szerokim uśmiechem – Już wiem, gdzie są te drzwi.
Nagle oboje zastygli. Kuśtykanie woźnego stało się nagle
wyraźniejsze, jakby za chwilę miał się wyłonić zza gobelinu zasłaniającego
tajemny korytarz, którym dopiero co przyszli.
- Szybko – szepnął, mocniej zaciskając palce na jej dłoni.
Pobiegli oboje prosto przed siebie, przeskakując nad panią Norris. Drzwi
komórki zamknęły się za nimi dokładnie w tym momencie, kiedy wściekły woźny
wypadł zza gobelinu.
***
- Remus,
ja.. – zatrzymała się w pół kroku, a na jej twarzy, spowitej półmrokiem,
malowała się niepewność – ja..
Patrzył na nią, zastanawiając się, co chce powiedzieć. Po
chwili jednak doszedł do wniosku, że zanim to usłyszy, musi zrobić coś jeszcze.
Zbliżył się do niej gwałtownie i ujął jej twarz w obie dłonie.
Zakręciło mu się w głowie od
delikatnego, kwiatowego zapachu, który tak silnie mu się z nią kojarzył . W jej
oczach odbijał się płomień pochodni, a w tym płomieniu widoczne było zdumienie
i, w dalszym ciągu, niepewność. Mógłby utonąć w tych oczach, czuł to.
W żadnych innych, tylko tych.
Pochylił się i pocałował ją, a świat tańczący dookoła
przestał tańczyć, stracił wszelkie znaczenie. Liczyła się tylko ona i on, i ta
chwila, której nikt mu już nie odbierze, która zostanie z nim aż do końca.
Bez względu na to, co będzie dalej.
***
- Udało się
– szepnęła z niedowierzaniem Lily, opierając się o drzwi zapieczętowane
zaklęciem – nie widział nas.
- Miałaś co do tego jakieś wątpliwości? – roześmiał się
cicho Rogacz, szukając w kartonach upchanych po kątach czegoś, w czym można by
rozpalić ogień, unikając ryzyka puszczenia wszystkiego z dymem – To była iście
huncwocka ucieczka.
- Pomogę ci – zaofiarowała się i kucnęła tuż obok,
otwierając następne pudło – Zupełnie zapomniałam, że jest już po ciszy nocnej..
dziękuję. Gdyby nie ty, McGonagall chybaby mnie zabiła, w końcu jestem
prefektem.
Owionął go
oszałamiający wręcz zapach jej perfum, w tym maleńkim pomieszczeniu tak
intensywny, że mógłby wywołać zawroty głowy.
James odetchnął, starając się opanować.
James odetchnął, starając się opanować.
- Nie ma za co– wykrztusił w końcu. Na szczęście nie
zwróciła uwagi na dziwny ton, jakim to powiedział, bo pochłonęła ją walka z
jakimś wielkim przedmiotem, prawie tak ciężkim, jak ona sama – Daj, pomogę ci.
Nagle Lily
poczuła jego obecność tuż za plecami, gdy bez większego wysiłku przesunął
wielką paczkę eliksiru do nabłyszczania, otaczając ją przy tym ramionami.
Oddychała płytko, czując, jak jego zapach oplata ją niby pajęczyna. Czuła go
każdą komórką ciała, każdym porem skóry.
Ciężko wypuściła powietrze, pozostając w tej samej pozycji,
chociaż on już wstał i wrócił do swojego kąta, by kontynuować poszukiwania.
Przeszło jej przez myśl, że to będzie dla nich ciężka próba.
***
Gdy ich usta
się spotkały, Leanne wstrząsnął dreszcz. Nigdy, nigdy wcześniej się tak nie czuła. To było to legendarne iskrzenie,
o którym się tyle naczytała.
To było właśnie to.
To było właśnie to.
Wspięła się na palce,
obejmując jego szyję rękoma i odwzajemniając pocałunek. Tego właśnie chciała, w
tym momencie tylko to było dla niej ważne. Tysiąc myśli przemknęło przez jej
głowę, a chwilę później wszystkie zniknęły – Remus odsunął się od niej odrobinę
i spojrzał jej prosto w oczy – tak, że te wszystkie bzdurne rozważania straciły
na ważności, bo ona już wiedziała. I co najistotniejsze – on też.
* *